XLIX
Wstałam i ugięły się podemną kolana. Meg stała na krawędzi platformy i unosiła do góry zaciśnięte pięści w geście zwycięstwa. Wokół rozbrzmiewały oklaski.
-A teraz kolejna konkurencja. Drogie panie, czy jesteście gotowe?
-Taaaak! - Meg krzyknęła i ryknęła do mnie. Przeraziła mnie. Nie wiedziałam, co za chwilę się ze mną stanie.
-A wy? Jesteście gotowi na nową dawkę emocji? - Wszyscy odpowiedzieli gwizdaniem. - W takim razie zaczynajmy! Kolejne zadanie, moje drogie.
Stanęłyśmy znów naprzeciwko siebie. Meg wpatrywała się we mnie zaczerwienionymi oczami. Przebierała palcami, jak opętana, a z jej ust leciała ślina.
-Runda druga. - Kolejne słowa kobiety. Na środek platformy wjechał zamiast kraty wielki, obustronny wyświetlacz. Wszyscy widzowie przyłożyli do oczu, lub czegoś oczopodobnego nowoczesne lornetki. W jednej sekundzie spadłyśmy na dół z krzykiem. Znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. Sama, nie słyszałam Meg.
-Meg? Jesteś tu? - Odpowiedziała mi cisza. Zrobiłam krok w przód i wyciągnęłam ręce do przodu. - Raz kozie śmierć. - Zaczęłam kroczyć do przodu, szukając przeszkody, na która wpadnę. Ściana. - Co jest? - Zwróciłam się w prawą stronę i zrobiłam to samo. Z prawej, jak i lewej była ściana. Zamknięta w klatce.
-Gotowe? - Po takiej ciszy, dźwięk wywołał u mnie zimny pot. - To zaczynamy.
Przylgnęłam do ściany i poczułam jak się zatrzęsła.
-Waszym zadaniem jest znaleźć przycisk do otwarcia drzwi...O ile nie zgniecie was wcześniej ściana. - Zaśmiał się.
Zdezorientowana, zaczęłam biec sunąc dłonią po ścianie. Kolejne sekundy mijały, a pomieszczenie robiło się coraz mniejsze. Przez jakiś czas znalazłam się przy jednej ścianie z Meg. Słyszałam jej głośny, przyspieszony oddech i jęki, kiedy ściany się przesuwały. Kolejne sekundy, kolejne minuty. A przycisku nie było.
-Wiecie, że niebieskoocy mają lepszą widoczność w ciemności? - Zaśmiał się znów. Jego śmiech przyprawiał mnie o nerwy. - To Liv ma duże szanse na przetrwanie.
-Jakoś niespecjalnie mi to pomaga. - Szepnęłam do siebie i aż zachichotałam z roztrzęsienia. Nagle zatrzymałam się zszokowana. Pomacałam ręką i otworzyłam szeroko oczy. Nie myśląc długo nacisnęłam przycisk.
-Aaaa! - Przeraźliwy krzyk Meg. Usłyszałam huk i chlupot. Ściana, która nas dzieliła podniosła się. Zobaczyłam białe światło z otwartych drzwi po przeciwnej stronie. Powolnym krokiem, zaczęłam iść ku nim, ale nagle stanęłam jak wryta. Na kamiennej posadzce leżało rozgniecione ciało Meg. Po krótkiej chwili podbiegłam do niej i uklękłam.
-Meg... - Wyszeptałam przez łzy. Chwyciłam w dłonie jej oszarpaną twarz. Obróciłam na drugą stronę, gdzie były tylko kości. Zapłakałam mocno, aż wydałam jęk. - Muszę iść. Ale pamiętaj, nigdy cię nie zapomnę. - Uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Spoglądając jeszcze kilka razy do tyłu, doszłam do wyjścia. Białe światło oślepiło mnie, aż przyłożyłam dłoń do oczu. Kiedy zaczęłam w nie iść, musiałam zamknąć oczy.
-Liv! Jezus, Liv! - Usłyszałam męski głos. Moje powieki uniosły się. Rozmazany obraz, stłumiony dźwięk, okropne zimno. Nie wiedziałam, co się dzieje. Ktoś złapał mnie pod pachy i sunęłam po śniegu. Zimny puch dostawał się pod moją szatę. Zaczęłam szerzej otwierać oczy, a moje zmysły dochodziły do siebie.
-Kim jesteś? Nie rób mi krzywdy.
-Nie zrobię, obiecuję.
-Kim jesteś?- Ale nie usłyszałam odpowiedzi. Byłam zbyt słaba, żeby się wyrwać. Było mi wszystko jedno. Rozglądałam się na boki, szukając żywej duszy. Nikogo nie było. Tylko drzewa, ośnieżone drzewa. Wyciągnął mnie ma drogę i upuścił. Złapał mnie pod pachą i pod kolanami. Podniósł tak, że mogłam ujrzeć jego twarz.
-Ba... Barty? - Jedna łza spłynęła mi po policzku. On nie spojrzał na mnie. Patrzył przed siebie. Nagle coś na mnie kapnęło. Otarłam się o jego ubranie. - Ty płaczesz?
-Nie. - Nie miałam sił, by mówić cokolwiek więcej, dociekać. Przytuliłam swój zamrznięty policzek do jego klaty. Puk, puk, puk...rytmiczne bicie serca uświadomiło mi, że wszystko może się jeszcze ułoży.
Szliśmy około godziny. Zatrzymaliśmy się nad zamarzniętym jeziorem. Wokół nie było drzew. Zdecydowaliśmy, że chwilę odpoczniemy i dalej pójdę sama.
-Jak ci się udało? - Spojrzałam na niego z ukosa.
-Nieważne, Liv, nieważne. - Podszedł do mnie i przytulił. Zagłębił palce w moich włosach. Na czole poczułam jego zziębnięte wargi. - Ważne, że jesteśmy razem. Ważne, że jesteś bezpieczna. - Zaśmiałam się z bólem.
-Ciekawe, na jak długo? - Wtedy on odsunął się. Złapał moje dłonie i spojrzał w oczy.
-Na zawsze.
-Nie okłamuj mnie.
-Naprawdę. - Poczułam jak od jego uścisku, zsiniałe dotąd dłonie, zaczerwieniły się.
-Nie rozmawiajmy o tym. - Uśmiechnęłam się i zmierzwiłam jego rude włosy. - Jak tam dojedziemy?
-Nie dojedziemy.
-Co? Nic nie rozumiem.
-Nie chcę, żebyś ginęła, Liv. Nie chcę, żebyś była mojego ojca. Chcę żebyś była moja. Tylko moja. Nie zginiesz, uwierz mi.
-Czy ty... - Złączył nasze wargi w gorącym pocałunku.
Trochę krótki, bo nie lubię pisać na telefonie. Jest to rozdział za sobotę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro