Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLIV

Kropelki wody drożyły ścieżki na mojej skórze. Nie czułam ich temperatury, bo całe ciało miałam już zdrętwiałe. Na polu było około ośmiu stopni Celsjusza, co nie współgrało z moim osłabieniem. Dotykałam delikatnie dłońmi moich piersi i brzucha, wiedząc, że to może ostatnie chwile, kiedy czuję choć trochę ,,normalnego życia", jeśli prysznic na łonie natury można nazwać czymś normalnym. Czułam, jak jego spojrzenie mnie pożera. Nie mogłam tego wytrzymać, więc delikatnie zerknęłam w jego stronę. Siedział na kamieniu i muskając opuszkami palców usta, przyglądał się mojej twarzy. Twarzy, na której były wymalowane emocje. Strach i cierpienie emanowały ze mnie. Zawsze byłam wrażliwa i nie umiałam ukrywać uczuć. To mój zdecydowany minus. 
 Przyszedł czas na dalsze mycie. Moja dłoń sięgała powoli łona, kiedy on zerwał się z kamienia. Wystraszyłam się nieco, ale nie zareagowałam. Robiłam dalej to, co zamierzałam. On się zatrzymał. Oparty o skałę, założył ręce na klatce piersiowej i przygryzał wargi. Czułam podniecenie i zniesmaczenie w tej samej chwili. To wręcz niemożliwe, ale tak było. 
Kiedy poruszałam ręką rytmicznie między udami, przypatrując mu się w tym samym czasie, musiałam wyglądać niezwykle pociągająco. Mogłabym w sumie powiedzieć, że chciałabym, żeby był wtedy we mnie. Jednak czar prysł, kiedy usłyszałam jak jego nogi rozbryzgują wodę na boki. 

-Wiesz co? - Złapał mnie z całej siły za ramię. Cicho jęknęłam. - Ja też nie. - Złożył krótki pocałunek na moich ustach. Wiedziałam, że był na mnie zdenerwowany, a jednocześnie tak bardzo mnie pragnął. - Kończ to mycie. - Mruknął i oddalił się do miejsca, gdzie leżały moje ubrania. 

Kiedy wróciliśmy do domku, stanęłam na środku pokoju. On położył się na łóżku i otworzył książkę. 

-Co tak stoisz? - Spytał. 

-A gdzie mogę się położyć? - Posłał mi pytające spojrzenie, jakbym zapomniała, że spędziliśmy razem noc. 

-Koło mnie, to chyba oczywiste. - Zrobiłam w milczeniu co powiedział i po kilku minutach wpatrywania się w sufit, spytałam:

-Ile będziesz mnie tu więził?

-Od kiedy mieszkanie z ukochanym jest więzieniem?

-Od kiedy ukochany chce mnie zabić. - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i odłożył książkę. Podniósł się na ramię i odgarnął mi włosy z czoła, a mi w oczach stanęły łzy. 

-Nie chcę cię zabić, Liv. Nigdy nie chciałem. 

-Czeka mnie coś gorszego? - Prawie łkałam. 

-Umrzesz, ale to nie ja cię zabiję. Gdybym mógł, uratowałbym cię. 

-Przecież możesz! - Ujrzałam iskierkę nadziei. Widziałam, że się łamie. 

-Nie, nie mogę. Prześpij się. Kupię coś do jedzenia. - Wstał i narzucił koszulę. 

-Wypuść mnie, błagam. 

-Uwięziłem cię również w miłości, ale jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. - Wyszedł, zamykając drzwi na zasuwę. Zaczęłam płakać. 

Łzy, łzy, łzy...tylko woda, woda, woda...

Czułam jak wszystko się kołysze. Miałam ochotę zwymiotować. Otworzyłam oczy i z przerażeniem stwierdziłam, że jestem na tratwie. Lecz nie sama.

-Nath?

-Wszystko pod kontrolą. - Niebo było pogodne. Promienie Słońca otulały moje ciało, a morska bryza zapobiegała duszności. 

-Gdzie my płyniemy? - Zapytałam beztrosko. 

-Nie wiem, Liv. Chyba tam, gdzie lepszy świat. - Zaśmiał się radośnie. Obróciłam twarz i spojrzałam mu w oczy. 

-Morska woda sprawia, że jeszcze bardziej falują ci się włosy. 

-Tobie też. - Znów się zaśmiał. 

-Nie bolą cię ręce od wiosłowania?

-Trochę bolą, ale czego się nie robi, by osiągnąć cel? - Pogłaskałam jego ramię. 

-Puść je. 

-Mam puścić wiosła? Olivia, nie mamy...

-Puść je i zatrać się ze mną w szczęściu. - Musnęłam kciukiem jego policzek. 

-Do...dobrze. - Zająknął się, ale wreszcie spełnił moją prośbę. Obrócił się na plecy i razem ze mną szukał obłoków na czystym niebie. - Jak myślisz, czy na dnie tej wody, również jest szczęście?

-Myślę, że tak. -Odparłam. 

-Więc wszystko nam jedno, gdzie wylądujemy? 

-Otóż to.

-To po co się tyle starałem?

-Nie wiem, Nath, nie wiem. - oparł się na ramieniu i błękit spojrzał w błękit. 

-Zawsze cię kochałem. 

-Ja ciebie też, przecież wiesz. 

-Nie jako przyjaciółkę. 

-Chciałbyś mi o czymś powiedzieć? 

-Właśnie to mówię. - Złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. - Kochaj się ze mną dziś. 

-Dobrze. - Położył się na mnie. Nasze ciała jeszcze bardziej się rozgrzały. Nasze oddechy przyspieszyły. Fale pod nami ustały. Nastała cisza. 
Wchodził we mnie delikatnie, patrząc mi głęboko w oczy. Za każdym pchnięciem czułam, jak jego wilgotny oddech owiewa moją twarz. Wyciągnęłam ręce do tyłu, które on natychmiast złapał w nadgarstkach. Cicho pojękiwałam, kiedy on zwiększył siłę. To zdawało się trwać wieczność, ale wreszcie ustało. Błogie uczucie otępiło nasze ciała, które leżały bezwładnie, dotykając się. 

-Nath? - Wyszeptałam z trudem w jego szyję. Po minucie ciszy, powtórzyłam. Jednak on nie odpowiedział. Jego zdrętwiałe ciało, przygniotło mnie, aż powoli ogarnęły mnie duszności. - Wypuść mnie! Zaraz się uduszę! - Zaśmiałam się nerwowo. - Postanowiłam złapać go w biodrach i odrzucić na bok. Po kilku próbach udało mi się to, a to co zobaczyłam, było przerażające. Z jego penisa leciało mnóstwo krwi. Czerwone były również nasze uda, a także moja pochwa. 
Niebo zaczęło ciemnieć. Fale wzmogły się, a czarne chmury natarły i skropiły moje rozgrzane ciało zimnym deszczem. Jego już było schłodzone. Spojrzałam mu w oczy i klepnęłam kilka razy w policzek. - Do jasnej cholery! Budź się! -Wtedy już nie tylko deszcz padał na jego twarz, ale również moje łzy. 

-Brawo! On cie kochał, a ty go zabiłaś. Zabiłaś go miłością. - Odwróciłam się gwałtownie, a w drzwiach stał Barty z siatką jedzenia. Rzucił pomiętą kartkę na stół. 

-Co się stało? 

-Przykro mi, ale twój przyjaciel - Nath, popełnił samobójstwo.

-Co?! Co ty pieprzysz?! - Wyskoczyłam na podłogę jak poparzona. Złapałam papierek i rozprostowałam. - List pożegnalny? 

-Zabiłaś go miłością. 

-Co? - Zaczęłam czytać kolejne linijki, po których pojawiało się coraz więcej łez. 

-Już wiesz, co miałem na myśli mówiąc, że uwięziłem cię w miłości? - Upadłam na kolana, pozwalając, by materiał jego spodni wchłaniał moje cierpienie. 




Już nawet się nie tłumaczę, czemu mnie nie było. Po prostu miłego czytania. 

                                                                               

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro