XLIII
Pół godziny słuchałam, jak trawa szeleści mu pod butami, aż wreszcie stanęłam na ziemi.
Moim oczom ukazała się jego samotnia. Zgadza się, gościłam już w niej.
-Poznajesz? - Zaśmiał się, lecz mi wcale nie było do śmiechu. - No chodź. - Wyciągnął dłoń i poprowadził mnie w przód. Kroczyłam za nim powoli, nie bojąc się już niczego. Wiedziałam, że prędzej czy później zginę.
-Zabij mnie. - On odwrócił się i obleciał mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Słucham?
-Głuchy jesteś? Jeśli to ma się stać, proszę, ukróć moje cierpienie. - Usiadł na łóżku i położył dłonie po bokach swego ciała.
-Oj Liv, Liv...Jesteś taka urocza. - Zmarszczyłam brwi, po czym wyprostowałam się.
-Jeśli nie, sama to zrobię. I twój pieprzony ojciec nic na tym nie skorzysta. - Przekrzywiłam głowę, jakbym droczyła się z najlepszą przyjaciółką. On skłonił lekko szyję, a rude włosy opadły na czoło. Pokiwał kilka razy, tak że bujały się w lewo i prawo, jak na mocnym wietrze.
-Nigdy nie mów tak o moim ojcu. Zrozumiane? - Spoglądnął na mnie z ukosa.
-Jak? Że jest popierdolony? - Na te słowa zerwał się z pościeli i złapał w dłoń moje policzki.
-Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że...
-Że co? - Uśmiechnęłam się, ale z jego rękami na mojej twarzy, musiało wyglądać to dość komicznie. - Że mnie zabijesz? No dalej! Droga wolna.
-O nie nie, Barty, nie możesz... - Obrócił się i gapiąc w okno, założył ręce na biodra. -Pamiętaj, twój ojciec... - Podeszłam do niego na tyle cicho, by złapać go za szyję. On szarpnął się, ale moc ostrych i długich paznokci była silniejsza. Wbiłam je, a czarny płaszcz poplamiła szkarłatna ciecz. Potem pociągnęłam je w swoją stronę, rozrywając mu skórę. Pisnął niemiłosiernie, na co otworzyłam szeroko usta i wgryzłam się w jego bark. Był twardy, lecz po krótkiej chwili czułam, jak zęby zatapiają się w skórze. Błagał bym przestała, ale ja wiedziałam, że to jedyny sposób mojej ucieczki. Puściłam mięsień, po czym wgryzłam się tuż obok tętnicy. W grymasie bólu, odchylił głowę, a ręce skierował do tyłu. Próbował złapać mnie za talię, ale nie wyszło mu to. Zaczął nimi machać, co znacznie utrudniło mi pracę. Złapałam je więc dłońmi i skrzyżowałam, dalej topiąc się w jego mięsie. Przy okazji odsłoniłam jego ciało i wbiłam w pośladki paznokcie. Stanął przez chwilę na palcach, ale zaraz wrócił na swoje miejsce, bo uświadomił sobie, że wtedy jeszcze bardziej rozerwę jego szyję.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie moja pewność siebie. Kiedy chciałam się do niego przybliżyć i jedna stopa była w powietrzu, spiął mięśnie rąk i pchnął mnie do tyłu. Upadłam i nim zdążyłam podnieść chociażby głowę, on już na mnie siedział.
-Pożałujesz, że się urodziłaś. - Wysapał z pogardą w oczach, cały czas przyciskając dłoń do pulsującej rany. Spojrzał na nią, po czym z przerażeniem na mnie. Wiedziałam, że czeka mnie piekło.
Przyłożył mi ją do twarzy.
-Powąchaj suko! Wiesz jak to pachnie? Jak twoja śmierć. - Łzy zebrały mi się w oczach. Podniósł dłoń i już myślałam, że to koniec, kiedy podarował mi siarczyste uderzenie w policzek. - Teraz możesz się pochwalić, że umazałaś się moją krwią. - Zaśmiał się, po czym przyłożył mi jeszcze raz.
I jeszcze raz.
I jeszcze raz.
I jeszcze raz.
I jeszcze raz.
Miałam wrażenie, że moje policzki się palą, kiedy on uderzył mnie po raz ostatni.
-Proszę... - Wyjąkałam, za co dostałam już nie z otwartej dłoni, lecz pięści, która zetknęła się z moim nosem. Zaczęła cieknąć krew, ale nie spływała, lecz wracała w kierunku czoła. On zobaczywszy to, trochę się wystraszył, po czym zszedł ze mnie. Wytarł dłonie w skrawek kołdry i spojrzał na mnie.
-No wstawaj. - Ale ja nie miałam siły wstać. - Wstawaj! - Podszedł i energicznie kopnął mój lewy bark. Motywujące.
-Proszę, przestań. - Skuliłam dłonie.
-Ogarnij się, a potem zszyjesz mi to wszystko. - Powiedział, po czym wyszedł. Leżałam jeszcze przez chwilę w szoku, po wydarzeniach sprzed kilku minut. Spuściłam głowę i wychylając się przez okno, patrzyłam jak krew rozbryzguje się na zielonym parapecie. Przy tym rozpłakałam się mocno, co musiał usłyszeć on, bo zaraz wszedł do domku.
-Nie rycz. Należało ci się. Masz szczęście, że jesteś dla mnie wyjątkowa. - Podszedł metr. Nawet na niego nie spojrzałam. - No, już koniec. Już nic ci nie zrobię. - Złapał mnie za ramiona, a ja nimi szarpnęłam. Odwrócił mnie energicznie i spojrzał w moje zapłakane oczy. Otarł łzę kciukiem. - Rachunki wyrównane. Umyj się, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
-Nie...nie masz łazienki. - Wyjąkałam.
-Chodź. - Obrócił się i już miał wychodzić, ale zauważył, że za nim nie idę. - No ruchy, tym razem nie będę tak cierpliwy. - Po tych słowach potruchtałam do niego, i objęta jego ramieniem, wyszłam w głąb lasu.
Dziś brutalnie i w sumie romantycznie. Lubię takie chwile. Szczególnie, kiedy w Bartym ujawnia się zakochany świr. Jako iż NIESTETY zaczął się rok szkolny, rozdziały będą rzadziej. Myślę, że co jakieś trzy dni. O zmianach będę na bieżąco informować. Tymczasem do zobaczenia! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro