Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLII

Spadłam na dół, tłukąc sobie przy tym całe ciało, a najbardziej głowę. Chyba dojechaliśmy.

-Kurwa... - Szepnęłam sama do siebie, pocierając rosnącego guza. Nagle mój powoźnik otworzył drzwiczki.

-Już jesteśmy, kochana. - Widziałam, że pod cieniem, który na jego twarz rzucał czarny kaptur, maluje się uśmiech. Chciałam rzucić chamskie ,,zauważyłam", ale zrezygnowałam, gdy wyciągnął ku mnie dłoń. - Chodź. - Zaciekawiona, zgodziłam się na tą propozycję i mieszając chłód moich zmarzniętych palców, oraz jego, gorących od trzymania lejców, wyszłam na zewnątrz.

Wprawdzie nie padało, lecz było zimno, jak na listopadową pogodę przystało, więc od razu doznałam szoku, a na rękach i nogach, wzmogła się gęsia skórka. Spojrzałam na towarzysza błagalnym wzrokiem. To była pierwsza okazja, by spoglądnąć mu głęboko w oczy. Pierwsza też, by zorientować się, że znam mojego nowego znajomego bardziej, niż mi się wydawało.

Wyrwałam się z jego objęć, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

-Jak mogłeś?! - Pod powiekami stanęły łzy.

-Przecież wiedziałaś. - Uśmiechnął się, jakbyśmy właśnie byli na randce w parku. Nie odpowiedziałam mu. Wiedziałam, że wie. Że wie, że ja wiem. - To już nie jest dla ciebie niespodzianka. Prawda, Liv? No pochwal się, co zrobiłaś. Przecież to takie odważne i sprytne.

-Dlaczego mi to robisz? - Zaczął się do mnie zbliżać małymi krokami, aż wreszcie nawet nie zauważyłam, kiedy złapał mnie za policzki.

-No dalej! Przyznaj się co zrobiłaś! - W jego oczach skakały iskry nienawiści.

-Przecież ty też wiesz. - Uśmiechnęłam się, co jeszcze bardziej go rozwścieczyło, po czym jednym zgrabnym kopnięciem, podcięłam mu nogi. Kiedy upadł na ziemię, łapiąc się za piszczele, mogłam uciekać, ale ból królujący mną w tamtym momencie, podpowiadał co innego. Splunęłam na niego, po czym zadałam kilka kopniaków w brzuch oraz inne czułe części jego ciała.

-A mam cię, suko! - Złapał mnie za kostkę, na co ja oprzytomniałam. Jego zielone oczy zaświeciły rządzą zemsty i posiadania.

-Puszczaj! Puszczaj, kurwa! - Szargałam się na mokrych liściach, o mało nie poślizgując się, co doszczętnie zniszczyłoby mi szanse ucieczki.

-Poczekaj. Tylko założę ci bucik, Kopciuszku. - Mój oddech się zatrzymał. Ostatnie, co widziałam, było jego satysfakcją.

-Mamo, ja nie chcę iść na ten bal! - Siedziałam naburmuszona na komodzie, machając nóżkami.

-Skarbie, wszystkie dzieci idą. - Mama krzątała się po kuchni, zbierając ostatnie rzeczy, jako iż była jedną z organizatorek.

-Ale ja nie muszę! - Wykrzyczałam, co usłyszał nawet mój tata, który zszedł ze swojego gabinetu na górze.

-Co tu się, u licha, dzieje? - Zapytał, zanim mnie ujrzał. Spojrzałam na niego przestraszonymi oczami, jako iż zawsze czułam przed nim respekt.

-Olivia nie chce iść na bal przebierańców. - Powiedziała ze zmęczeniem mama, kładąc na blacie pudło z plastikowymi talerzykami w kolorowe kropki.

-No tak, trudna sprawa. - Rodziciel podszedł do mnie i opierając się o mebel, spytał:

-Czemu nie chcesz iść?

-Tam będzie głupio, tato. Wolałabym posiedzieć w domu i pooglądać bajki.

-Nie chcesz się spotkać z koleżankami? - Wbiłam wzrok w bose stopy.

-Nie.

-Pokłóciłaś się z nimi? Coś ci zrobiły? - Objął mnie w pasie.

-W czwartek, po zajęciach z baletu, poszłyśmy do Raula, obejrzeć jego strój Batmana.

-Same? - Zmarszczył czoło.

-No tak, ale... - Zrobiłam głęboki oddech.

-No dobra, nieważne, mów dalej.

-Kiedy Deb spytała, za kogo się przebieram, powiedziałam, że za Kopciuszka, a one mnie wyśmiały.

-Czemu? Przecież Kopciuszek to piękna, mądra i skromna dziewczynka. Dokładnie jak ty. - Uśmiechnęłam się lekko.

-Bo to już niemodne. Raul też się śmiał, a Raul jest bardzo fajny. Naprawdę, jest fajny i bardzo go lubię.

-A ten Raul cię lubi?

-No chyba nie, bo jak Nicki mu powiedziała, że przebiera się za kobietę kot, od razu zaczęli rozmawiać tylko we dwójkę.

-A Deb?

-Deb przebiera się za super agentkę, tą z nowej bajki. Trochę było mi smutno, bo wiem, że nawet nie będą chciały się ze mną bawić na balu, a nie mam innych koleżanek i...i... - Po policzku popłynęła mi łza.

-Daj spokój, Liv. Myślę, że jako Kopciuszek, będziesz najpiękniejszą dziewczynką na całym balu. I muszę przyznać, że wspaniale wczułaś się w rolę. - Spojrzałam na niego pytająco. - No tak, tak. Kopciuszek też był samotny, a potem na balu, znalazł cudownego księcia, pamiętasz?

-Tak. - Otarłam powieki.

-I wiesz, myślę, że tak naprawdę, ten Raul jest bardzo tandetny. Serio, Batman? Przebierałem się za niego, jak sam byłem w twoim wieku. I już wtedy koledzy mnie wyśmiali.

-Dziękuję, tato. - Uśmiechnęłam się promiennie.

-A teraz idź i baw się dobrze. - Pocałował mnie w czoło. Wtedy do przedpokoju weszła mama.

-No i jak? Jedziemy? - Spytała z uśmiechem, spoglądając raz na mnie, a raz na tatę.

-Tak! - Krzyknęłam entuzjastycznie, biorąc maskę w dłoń.

-Kopciuszek zgubił bucika, ale jak jechał na bal, jeszcze je miał. - Tata zaśmiał się, sięgając po pantofelek. - No daj nogę. - Chwycił ją w kostce i zaczął się siłować. -Mary! Jak to diabelstwo się ubiera?! - Zerkałam przez jego ramiona, szargając mu włosy.

-Jezus, Ben. Skręcisz jej nogę.

-Wszystko pod kontrolą!

-Tato, boli! - Owinęłam wokół palców złote pasma.

-Poczekaj. Tylko założę ci bucik, Kopciuszku. - Spojrzał w górę i uśmiechnął się.

-Ben, zostaw. Ja to zrobię. - Kucnęła, na co on pchnął ją na schody.

-Myślisz suko, że nie umiem zaopiekować się własną córką?!

-Tatusiu...

-No już cichutko, zaraz będzie po wszystkim. - Czułam jak jego uścisk się zakleszcza. Skóra przekręca się w jedną stronę, potem w drugą...Zawyłam z bólu.

-I już. O, jak ładnie. Widzisz to? - Wstał, a ja popatrzyłam w dół. Niebieska balerinka wciśnięta była na czerwoną i spuchniętą nogę, która gdzieniegdzie była poobcierana aż do krwi. Rzuciła się do niej moja matka.

-Coś ty najlepszego zrobił?! - Krzyknęła z wyrzutem, całując moją łydkę.

-Jeszcze chwilunia, córciu. Tylko odciąć metkę. - Poszedł do kuchni. Słyszałam brzęk metalu.

-Tato?

-Sekundka. - Wrócił, trzymając w ręku nóż do krojenia mięsa. Pochylił się nade mną, po czym wyszczerzony, wbił ostrze w moją mamę.

-Mamo! - Wierzgałam po ziemi.

-Matka ci już nie pomoże. - Wziął mnie na ręce i skierowaliśmy się na wschód.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro