XLII
Spadłam na dół, tłukąc sobie przy tym całe ciało, a najbardziej głowę. Chyba dojechaliśmy.
-Kurwa... - Szepnęłam sama do siebie, pocierając rosnącego guza. Nagle mój powoźnik otworzył drzwiczki.
-Już jesteśmy, kochana. - Widziałam, że pod cieniem, który na jego twarz rzucał czarny kaptur, maluje się uśmiech. Chciałam rzucić chamskie ,,zauważyłam", ale zrezygnowałam, gdy wyciągnął ku mnie dłoń. - Chodź. - Zaciekawiona, zgodziłam się na tą propozycję i mieszając chłód moich zmarzniętych palców, oraz jego, gorących od trzymania lejców, wyszłam na zewnątrz.
Wprawdzie nie padało, lecz było zimno, jak na listopadową pogodę przystało, więc od razu doznałam szoku, a na rękach i nogach, wzmogła się gęsia skórka. Spojrzałam na towarzysza błagalnym wzrokiem. To była pierwsza okazja, by spoglądnąć mu głęboko w oczy. Pierwsza też, by zorientować się, że znam mojego nowego znajomego bardziej, niż mi się wydawało.
Wyrwałam się z jego objęć, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
-Jak mogłeś?! - Pod powiekami stanęły łzy.
-Przecież wiedziałaś. - Uśmiechnął się, jakbyśmy właśnie byli na randce w parku. Nie odpowiedziałam mu. Wiedziałam, że wie. Że wie, że ja wiem. - To już nie jest dla ciebie niespodzianka. Prawda, Liv? No pochwal się, co zrobiłaś. Przecież to takie odważne i sprytne.
-Dlaczego mi to robisz? - Zaczął się do mnie zbliżać małymi krokami, aż wreszcie nawet nie zauważyłam, kiedy złapał mnie za policzki.
-No dalej! Przyznaj się co zrobiłaś! - W jego oczach skakały iskry nienawiści.
-Przecież ty też wiesz. - Uśmiechnęłam się, co jeszcze bardziej go rozwścieczyło, po czym jednym zgrabnym kopnięciem, podcięłam mu nogi. Kiedy upadł na ziemię, łapiąc się za piszczele, mogłam uciekać, ale ból królujący mną w tamtym momencie, podpowiadał co innego. Splunęłam na niego, po czym zadałam kilka kopniaków w brzuch oraz inne czułe części jego ciała.
-A mam cię, suko! - Złapał mnie za kostkę, na co ja oprzytomniałam. Jego zielone oczy zaświeciły rządzą zemsty i posiadania.
-Puszczaj! Puszczaj, kurwa! - Szargałam się na mokrych liściach, o mało nie poślizgując się, co doszczętnie zniszczyłoby mi szanse ucieczki.
-Poczekaj. Tylko założę ci bucik, Kopciuszku. - Mój oddech się zatrzymał. Ostatnie, co widziałam, było jego satysfakcją.
-Mamo, ja nie chcę iść na ten bal! - Siedziałam naburmuszona na komodzie, machając nóżkami.
-Skarbie, wszystkie dzieci idą. - Mama krzątała się po kuchni, zbierając ostatnie rzeczy, jako iż była jedną z organizatorek.
-Ale ja nie muszę! - Wykrzyczałam, co usłyszał nawet mój tata, który zszedł ze swojego gabinetu na górze.
-Co tu się, u licha, dzieje? - Zapytał, zanim mnie ujrzał. Spojrzałam na niego przestraszonymi oczami, jako iż zawsze czułam przed nim respekt.
-Olivia nie chce iść na bal przebierańców. - Powiedziała ze zmęczeniem mama, kładąc na blacie pudło z plastikowymi talerzykami w kolorowe kropki.
-No tak, trudna sprawa. - Rodziciel podszedł do mnie i opierając się o mebel, spytał:
-Czemu nie chcesz iść?
-Tam będzie głupio, tato. Wolałabym posiedzieć w domu i pooglądać bajki.
-Nie chcesz się spotkać z koleżankami? - Wbiłam wzrok w bose stopy.
-Nie.
-Pokłóciłaś się z nimi? Coś ci zrobiły? - Objął mnie w pasie.
-W czwartek, po zajęciach z baletu, poszłyśmy do Raula, obejrzeć jego strój Batmana.
-Same? - Zmarszczył czoło.
-No tak, ale... - Zrobiłam głęboki oddech.
-No dobra, nieważne, mów dalej.
-Kiedy Deb spytała, za kogo się przebieram, powiedziałam, że za Kopciuszka, a one mnie wyśmiały.
-Czemu? Przecież Kopciuszek to piękna, mądra i skromna dziewczynka. Dokładnie jak ty. - Uśmiechnęłam się lekko.
-Bo to już niemodne. Raul też się śmiał, a Raul jest bardzo fajny. Naprawdę, jest fajny i bardzo go lubię.
-A ten Raul cię lubi?
-No chyba nie, bo jak Nicki mu powiedziała, że przebiera się za kobietę kot, od razu zaczęli rozmawiać tylko we dwójkę.
-A Deb?
-Deb przebiera się za super agentkę, tą z nowej bajki. Trochę było mi smutno, bo wiem, że nawet nie będą chciały się ze mną bawić na balu, a nie mam innych koleżanek i...i... - Po policzku popłynęła mi łza.
-Daj spokój, Liv. Myślę, że jako Kopciuszek, będziesz najpiękniejszą dziewczynką na całym balu. I muszę przyznać, że wspaniale wczułaś się w rolę. - Spojrzałam na niego pytająco. - No tak, tak. Kopciuszek też był samotny, a potem na balu, znalazł cudownego księcia, pamiętasz?
-Tak. - Otarłam powieki.
-I wiesz, myślę, że tak naprawdę, ten Raul jest bardzo tandetny. Serio, Batman? Przebierałem się za niego, jak sam byłem w twoim wieku. I już wtedy koledzy mnie wyśmiali.
-Dziękuję, tato. - Uśmiechnęłam się promiennie.
-A teraz idź i baw się dobrze. - Pocałował mnie w czoło. Wtedy do przedpokoju weszła mama.
-No i jak? Jedziemy? - Spytała z uśmiechem, spoglądając raz na mnie, a raz na tatę.
-Tak! - Krzyknęłam entuzjastycznie, biorąc maskę w dłoń.
-Kopciuszek zgubił bucika, ale jak jechał na bal, jeszcze je miał. - Tata zaśmiał się, sięgając po pantofelek. - No daj nogę. - Chwycił ją w kostce i zaczął się siłować. -Mary! Jak to diabelstwo się ubiera?! - Zerkałam przez jego ramiona, szargając mu włosy.
-Jezus, Ben. Skręcisz jej nogę.
-Wszystko pod kontrolą!
-Tato, boli! - Owinęłam wokół palców złote pasma.
-Poczekaj. Tylko założę ci bucik, Kopciuszku. - Spojrzał w górę i uśmiechnął się.
-Ben, zostaw. Ja to zrobię. - Kucnęła, na co on pchnął ją na schody.
-Myślisz suko, że nie umiem zaopiekować się własną córką?!
-Tatusiu...
-No już cichutko, zaraz będzie po wszystkim. - Czułam jak jego uścisk się zakleszcza. Skóra przekręca się w jedną stronę, potem w drugą...Zawyłam z bólu.
-I już. O, jak ładnie. Widzisz to? - Wstał, a ja popatrzyłam w dół. Niebieska balerinka wciśnięta była na czerwoną i spuchniętą nogę, która gdzieniegdzie była poobcierana aż do krwi. Rzuciła się do niej moja matka.
-Coś ty najlepszego zrobił?! - Krzyknęła z wyrzutem, całując moją łydkę.
-Jeszcze chwilunia, córciu. Tylko odciąć metkę. - Poszedł do kuchni. Słyszałam brzęk metalu.
-Tato?
-Sekundka. - Wrócił, trzymając w ręku nóż do krojenia mięsa. Pochylił się nade mną, po czym wyszczerzony, wbił ostrze w moją mamę.
-Mamo! - Wierzgałam po ziemi.
-Matka ci już nie pomoże. - Wziął mnie na ręce i skierowaliśmy się na wschód.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro