Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLI

Owinęłam się mocniej kocem w szkocką kratę. Zmrużyłam oczy, żebym wyglądała na śpiącą, ale jednocześnie widziała, kim jest mój...No właśnie, kto?

Stał przez chwilę przed otwartymi drzwiczkami karety, które błyszczały niczym rozlana ropa naftowa. Słyszałam, jak deszcz obija się o powóz i sprawia, że dróżka, którą jedziemy, zamienia się w bagno. Otaczające nas brzozy szumiały zaciekle i w oddali było słychać grzmoty. Krople spływały po jego czarnym, lateksowym płaszczu, sięgającym do kostek. Rozejrzał się na boki, po czym wszedł do środka. Zamknął drzwi i zapalił małą lampę naftową, która (choć nieznacznie) rozświetliła mrok. 

Rozsiadł się, zakładając nogę na nogę i rozprostowywując ręce na oparciu. Westchnął cicho, po czym zamknął oczy oraz odchylił głowę do tyłu. Był zirytowany, a może zmęczony?

-Ile jeszcze będziesz udawać, hm? - Spytał, dalej kurczowo ściskając powieki, co na kilka sekund uczyniłam i ja. - Myślisz, że jestem taki głupi? - Postawił kolejne pytanie i znów nie otrzymał odpowiedzi. Otworzył oczy, a ja wstrzymałam oddech. Gdyby siedział tak dłużej, pewnie bym się udusiła, ale nie! Mogę nazwać go wybawcą, bo po tym, co się stało, zaczerpnęłam tak duży oddech, że był już pewny, że udaję. 

Ruszył się gwałtownie i zerwał ze mnie koc, narażając moje nagie ciało na nieprzyjemny powiew zimna. 

-Nie zimno ci, huh? - Nachylił się nad moja twarzą i krzyknął do ucha, po czym otworzył na oścież drzwiczki. Teraz już nie czułam chłodu, lecz lodowate zimno, którego nie umiem porównać z niczym innym, co mnie spotkało w życiu. Czułam jak włoski unoszą się wskutek gęsiej skórki, a twarz blednie. Ścisnęłam mocniej koniuszki palców, które kuliłam przy łonie. 

-Zi...Zi...Zimno. - Wydukałam, wydalając z moich ust bezbarwną parę. 

-Czyli jednak nie śpisz. - Zaśmiał się, po czym zeskoczył po kilku schodkach na błoto. - A może to ja cię obudziłem? Ups, przepraszam, nie chciałem. - Zrobił zatroskaną minę, która po kilku sekundach ustąpiła uśmiechowi. Przypomniał mi się wtedy kot Cheshire z Alicji w Krainie Czarów, który budził we mnie przerażenie i podziw. 

Zamknął drzwiczki i słyszałam, że dosiada konia. Po lekkim szarpnięciu, kareta ostro ruszyła i zaczęła zatapiać i podnosić się z dołków, jak igła gramofonu podróżująca po starej płycie. 

Szybko wstałam i owinęłam się szczelnie kocem. 

Ja jestem tu, a Emily jest...? Gdzie Emily? - Pomyślałam, wpatrując się w lampkę, która jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zgasła i znów spowiła mnie ciemność.

Emily błagała, żeby nic jej nie robili. Była również naga i otaczał ją tłum ludzi w czarnych płaszczach. Takich, jak miał mój porywacz. 

-Proszę! Proszę, błagam! Zostawcie mnie w spokoju! - Zanosiła się płaczem, kiedy oni kiwali się z nogi na nogi, mrucząc nieznaną mi melodię. 

-Parasitus occidere! - Zawołał jeden z nich, pokazując palcem na moją przyjaciółkę. 

-Ja niczego nie zrobiłam! Zostawcie mnie skurwiele! - Przybrała bardziej agresywną stronę, podnosząc z ziemi gałąź i odstraszając nią nieznajomych. Ci cofnęli się jak oparzeni, po czym ten, który chwilę temu coś wołał, uniósł dłonie do nieba. Zaraz jednak spuścił je do ziemi, co wymagało kucnięcia i znów krzyknął:

-Patris, adiuva nos! - A gałąź w dłoni Emily pokruszyła się. 

-Nie, nie, nie...To mi się śni. - Trzymała dłoń w takiej samej pozycji, do chwili, kiedy oni zaczęli się do niej zbliżać. 

-Zginiesz suko. - Wyszeptał ich przywódca, prosto w jej twarz, miażdżąc jej przy tymi policzki. 

Zaczęli śmiać się do rozpuku i pokazywać dziwne miny. Jedni naciągali sobie powieki, kiedy inni rozciągali usta, dreptając przy tym cały czas w miejscu. 

-Kim wy jesteście?! - Zawołała zdesperowana, ale oni w odpowiedzi zakneblowali jej usta. 

Poczułam jak kareta się kołysze. Pewnie najechaliśmy na kamień. Rozejrzałam się dookoła, ale dalej było ciemno. Chyba jedynie ustał deszcz. 

Przywiązali ją do krzyża, po czym jeden z nich stanął dokładnie nad jej twarzą i odchylił boki płaszcza. 

-Ostatnie namaszczenie, kurwo. - Wyjął prącie, które już dawno było w stanie erekcji i poruszając po nim kilka razy dłonią, spuścił jej się na twarz. -Możesz zlizać, jeśli smakuje. - Wymruczał, po czym już nieco głośniej zawołał do reszty towarzyszów. - No jazda! Na górę z nią!

-Co...Co...Co wy? - W jej oczach na nowo zebrały się łzy. - Ja nie zasługuję! Nie zasługuję! - Po zimnym udzie spłynęła żółta, gorąca ciecz. - A gdzie Liv?! Gdzie zabraliście Liv, skurwysyny! - Nabrała odwagi. Czuła, że tak czy siak, czeka ją śmierć w męczarniach. 

-W bezpiecznym miejscu! - Usłyszała damski głos, którego właścicielka stała z boku i trzymała jeden z końców sznura. Otoczenie roześmiało się, jakby opowiedziała niezły kawał. 

-Daruj sobie te żarty, Lilith. - Skarcił ją przywódca. - Czas zacząć przedstawienie. 

Otuliłam się szczelniej kocem. Coś zahuczało. Chyba wzmógł się wiatr. 

-Dobrze, o tak... - Głaskał jej włosy, które zwisały ku ziemi. - Wiatr się wzmaga, deszcz ustał...O tak, idealnie. - Przyglądał się jej twarzy. - Wystarczy tego! Zaczynajmy! - Odszedł kilka metrów, po czym rzucił w jej stronę zapaloną zapałkę. 

-Nie! Nie, nie, nie!!! - Krzyczała, ale zaraz została zagłuszona przez ich dziki śpiew. Języki ognia oplatały jej twarz, która zaczynała się topić. Długie, blond włosy już dawno spaliły się na popiół i leżały na glebie. Skóra marszczyła się, odsłaniając napięte mięśnie twarzy. Gałki powoli się rozpuszczały i uwidaczniały się białe zęby. Poruszyła nogami w agonii, ale na nic się to zdało. Płomienie dopadły jej boki oraz skrzyżowane na klatce piersiowej ręce, całkowicie zasłaniając jej obraz. Potem biodra, łono, nogi, stopy, aż wreszcie skwierczały już tylko pozostałości. 

-To koniec! Ugaście ogień! - Czarni posłusznie przynieśli wodę w wiadrach z pobliskiego stawu i oblali krzyż. Po pięknej Emily została tylko zwęglona, zdeformowana postać. 

Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się. Dalej byłam sama, pod grubym kocem, w ciemnej karecie. Żywiłam się nadzieją, że śmierć Emily to tylko sen. Bardzo zły sen...



Hej hej! Dziś niedługo i dość emocjonująco, a nawet obrzydliwie. Czasami dziwię się, skąd takie rzeczy w mojej głowie. Ehh...Do zobaczenia jutro! 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro