XII
*Olivia*
Wyjrzałam przez małe okienko naprzeciwko mojego łóżka. Krople deszczu mocno biły o szybę, a wiatr targał gałęzie, obdzierając je z ostatków liści.
-Uroki jesieni. - Westchnęłam, po czym spojrzałam na termometr. Tylko 10 stopni. Wyciągnęłam więc z szafy mój ulubiony, beżowy golf i jasne, luźne jeansy. Przeczesałam włosy i zrobiłam lekki makijaż, po czym zeszłam na dół. Pomimo braku apetytu, mama zrobiła jajecznicę z dwóch jajek i dodatkowo wcisnęła mi do szkoły stos kanapek z nutellą. Ach, jak ja kocham tą kobietę. Wsunęłam stopy w czarne botki i narzuciłam brązowy płaszcz, po czym wyszłam z domu.
Jechałyśmy z mamą, słuchając naszych ulubionych piosenek, ale między nami nie wywiązał się żaden dialog. Zazwyczaj usta nam się nie zamykały, a dziś, jedynymi osobami, których głos roznosił się w aucie, była Sia i Dolores O'Riordan.
Po kilkunastu minutach auto zatrzymało się.
-Dziś przyjadę trochę później. Możesz zrobić coś dobrego na obiad. - Uśmiechnęła się, cały czas trzymając ręce na kierownicy. Przytaknęłam tylko cicho i weszłam do budynku.
Już w progu powitała mnie Meg ubrana w krótką kwiecistą spódniczkę i białą bokserkę, na którą było zdecydowanie zbyt zimno.
-Nie zimno ci tak?
-Coś ty. - Zaśmiała się, pokazując rząd równiutkich, białych zębów. Zawsze zazdrościłam jej uśmiechu. Był czarujący.
-Gdzie Emily?
-Szlaja się z Nathem. Nie wiem, czy nie poszli do sklepiku.
-Chodź do nich. - Złapałam ją za rękę i pociągnęłam korytarzem. Spojrzała na zegarek.
-Za pięć minut lekcje.
-Tym bardziej chodź. - Ruszyłyśmy przyspieszonym tempem i w połowie drogi do klasy znalazłyśmy resztę przyjaciół.
Weszliśmy i usiedliśmy w ławkach, kiedy coś bardzo mnie zdumiło. W ostatnim rzędzie pod oknem, siedział chłopak. Z pewnością był nowy. Rude włosy opadały mu na twarz obsypaną piegami. Słuchał muzyki i rysował coś w zeszycie.
-Emily... Kto to jest?
-Kto?
-No on. - Szturchnęłam ją i kiwnęłam głową w jego stronę.
-A no tak, nie było cię. Chodzi do nas od jakichś trzech dni. Wiem tylko tyle, że ma na imię Barty i przepisał się tu, ponieważ jego rodzice się rozstali. Mieszka z matką. Tak przynajmniej mówił gdy się przedstawiał.
-Nie wiesz nawet jak ma na nazwisko?
-E...e...Evans? Chyba Evans, ale pewna nie jestem. - Obróciłam się i coś mnie sparaliżowało. Jego ciemnozielone oczy dosłownie wpatrywały się we mnie tak intensywnie, jakby chciały wejść do mojego umysłu i przejrzeć wszystkie myśli.
-Ej Stone! Czyżby spodobał ci się nasz nowy kolega? - Max zaśmiał się i usiadł obok swojego najlepszego kumpla.
-Daj spokój Max, tylko patrzyłam...
-Mhm, jasne. Pewnie... - Nie dokończył bo do sali wbiegła zdyszana nauczycielka. Pani Smith - jak zwykle spóźniona. To naprawdę zabiegana kobieta. Chociaż jest już dobrze po pięćdziesiątce, nadal nosi wysokie szpilki i miniówki. Szkoda, że nie ma już takiej kondycji jak w młodości...
-Na ławkach zostają tylko długopisy. Och Stone! Już jesteś. Mam nadzieję, że dowiedziałaś się, że dziś sprawdzian i przez te dni powtórzyłaś więcej niż większość klasy. - Uśmiechnęła się, wyrównując plik kartek.
-Proszę pani...czy mogłabym dziś nie pisać. Ja byłam w szpitalu i naprawdę...
-Masz zwolnienie od mamy? Tak myślałam. A ty Emily schowaj ten zeszyt. Nie będzie ci potrzebny kochana.
-Jebana Umbridge. - Warknęłam.
-Evans! Ile mam powtarzać?! Zdejmij te słuchawki. - Odwróciłam się do nowego.
-Czyli jednak Evans... -wyszeptałam sama do siebie i zabrałam się za pisanie sprawdzianu.
Po lekcjach
-----------------------------------------------------------
-Co z tego, że wiatr się nie nasilił, skoro deszcz pada coraz bardziej. - Wymamrotałam, zawijając mocniej szalik.
-Jeśli chcesz mogę cię podrzucić.
-Nie Meg. Jest ci to naprawdę nie po drodze.
-Poproszę mamę..
-Daj spokój. Pójdę na busa i po sprawie. - Uśmiechnęłam się, pocałowałam ją w policzek na pożegnanie, tak samo jak Emily i wyszłam.
Sama droga na przystanek zajmuje trochę czasu. Przez ten czas, z moich prostych włosów, zdążyły zrobić się loki.
-Czemu nie wzięłam parasolki?! - Przeklinałam w myślach, czując, że spodnie przylepiają mi się do łydek. Nagle ktoś na czarnym jak noc motorze, podjechał na przystanek. Wysoki chłopak zdjął kask, a moim oczom ukazała się ognista czupryna.
-Czekasz na tego 14:20?
-Tak, a co?
-Gdzie wysiadasz?
-Co cię to interesuje?
-Chyba zmierzamy w tym samym kierunku.
-Nie sądzę. - Założyłam za ucho kosmyk mokrych włosów.
-Na pewno wolisz tu moknąć?
-Tak. - Burknęłam zirytowana jego nachalnym zachowaniem.
-To ja pomoknę z tobą. - Przewrócił w rękach kask, zsiadł z motoru i stanął obok mnie.
-Jak mam z tobą jechać? Nie znam cię, ani nic...
-Czy ja wyglądam na jakiegoś gwałciciela? - Uśmiechnął się, ukazując urocze dołeczki. Przy jego piegowatej twarzy, wyglądało to naprawdę słodko.
-No dobra...ale nie jedź szybko.
-Pewnie. - Podał mi rękę, a ja wsiadłam na motor.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro