Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XII

*Olivia*

Wyjrzałam przez małe okienko naprzeciwko mojego łóżka. Krople deszczu mocno biły o szybę, a wiatr targał gałęzie, obdzierając je z ostatków liści.

-Uroki jesieni. - Westchnęłam, po czym spojrzałam na termometr. Tylko 10 stopni. Wyciągnęłam więc z szafy mój ulubiony, beżowy golf i jasne, luźne jeansy. Przeczesałam włosy i zrobiłam lekki makijaż, po czym zeszłam na dół. Pomimo braku apetytu, mama zrobiła jajecznicę z dwóch jajek i dodatkowo wcisnęła mi do szkoły stos kanapek z nutellą. Ach, jak ja kocham tą kobietę. Wsunęłam stopy w czarne botki i narzuciłam brązowy płaszcz, po czym wyszłam z domu.
Jechałyśmy z mamą, słuchając naszych ulubionych piosenek, ale między nami nie wywiązał się żaden dialog. Zazwyczaj usta nam się nie zamykały, a dziś, jedynymi osobami, których głos roznosił się w aucie, była Sia i Dolores O'Riordan.
Po kilkunastu minutach auto zatrzymało się.

-Dziś przyjadę trochę później. Możesz zrobić coś dobrego na obiad. - Uśmiechnęła się, cały czas trzymając ręce na kierownicy. Przytaknęłam tylko cicho i weszłam do budynku.
Już w progu powitała mnie Meg ubrana w krótką kwiecistą spódniczkę i białą bokserkę, na którą było zdecydowanie zbyt zimno.

-Nie zimno ci tak?

-Coś ty. - Zaśmiała się, pokazując rząd równiutkich, białych zębów. Zawsze zazdrościłam jej uśmiechu. Był czarujący.

-Gdzie Emily?

-Szlaja się z Nathem. Nie wiem, czy nie poszli do sklepiku.

-Chodź do nich. - Złapałam ją za rękę i pociągnęłam korytarzem. Spojrzała na zegarek.

-Za pięć minut lekcje.

-Tym bardziej chodź. - Ruszyłyśmy przyspieszonym tempem i w połowie drogi do klasy znalazłyśmy resztę przyjaciół.
Weszliśmy i usiedliśmy w ławkach, kiedy coś bardzo mnie zdumiło. W ostatnim rzędzie pod oknem, siedział chłopak. Z pewnością był nowy. Rude włosy opadały mu na twarz obsypaną piegami. Słuchał muzyki i rysował coś w zeszycie.

-Emily... Kto to jest?

-Kto?

-No on. - Szturchnęłam ją i kiwnęłam głową w jego stronę.

-A no tak, nie było cię. Chodzi do nas od jakichś trzech dni. Wiem tylko tyle, że ma na imię Barty i przepisał się tu, ponieważ jego rodzice się rozstali. Mieszka z matką. Tak przynajmniej mówił gdy się przedstawiał.

-Nie wiesz nawet jak ma na nazwisko?

-E...e...Evans? Chyba Evans, ale pewna nie jestem. - Obróciłam się i coś mnie sparaliżowało. Jego ciemnozielone oczy dosłownie wpatrywały się we mnie tak intensywnie, jakby chciały wejść do mojego umysłu i przejrzeć wszystkie myśli.

-Ej Stone! Czyżby spodobał ci się nasz nowy kolega? - Max zaśmiał się i usiadł obok swojego najlepszego kumpla.

-Daj spokój Max, tylko patrzyłam...

-Mhm, jasne. Pewnie... - Nie dokończył bo do sali wbiegła zdyszana nauczycielka. Pani Smith - jak zwykle spóźniona. To naprawdę zabiegana kobieta. Chociaż jest już dobrze po pięćdziesiątce, nadal nosi wysokie szpilki i miniówki. Szkoda, że nie ma już takiej kondycji jak w młodości...

-Na ławkach zostają tylko długopisy. Och Stone! Już jesteś. Mam nadzieję, że dowiedziałaś się, że dziś sprawdzian i przez te dni powtórzyłaś więcej niż większość klasy. - Uśmiechnęła się, wyrównując plik kartek.

-Proszę pani...czy mogłabym dziś nie pisać. Ja byłam w szpitalu i naprawdę...

-Masz zwolnienie od mamy? Tak myślałam. A ty Emily schowaj ten zeszyt. Nie będzie ci potrzebny kochana.

-Jebana Umbridge. - Warknęłam.

-Evans! Ile mam powtarzać?! Zdejmij te słuchawki. - Odwróciłam się do nowego.

-Czyli jednak Evans... -wyszeptałam sama do siebie i zabrałam się za pisanie sprawdzianu.

Po lekcjach
-----------------------------------------------------------

-Co z tego, że wiatr się nie nasilił, skoro deszcz pada coraz bardziej. - Wymamrotałam, zawijając mocniej szalik.

-Jeśli chcesz mogę cię podrzucić.

-Nie Meg. Jest ci to naprawdę nie po drodze.

-Poproszę mamę..

-Daj spokój. Pójdę na busa i po sprawie. - Uśmiechnęłam się, pocałowałam ją w policzek na pożegnanie, tak samo jak Emily i wyszłam.
Sama droga na przystanek zajmuje trochę czasu. Przez ten czas, z moich prostych włosów, zdążyły zrobić się loki.

-Czemu nie wzięłam parasolki?!  - Przeklinałam w myślach, czując, że spodnie przylepiają mi się do łydek. Nagle ktoś na czarnym jak noc motorze, podjechał na przystanek. Wysoki chłopak zdjął kask, a moim oczom ukazała się ognista czupryna.

-Czekasz na tego 14:20?

-Tak, a co?

-Gdzie wysiadasz?

-Co cię to interesuje?

-Chyba zmierzamy w tym samym kierunku.

-Nie sądzę. - Założyłam za ucho kosmyk mokrych włosów.

-Na pewno wolisz tu moknąć?

-Tak. - Burknęłam zirytowana jego nachalnym zachowaniem.

-To ja pomoknę z tobą. - Przewrócił w rękach kask, zsiadł z motoru i stanął obok mnie.

-Jak mam z tobą jechać? Nie znam cię, ani nic...

-Czy ja wyglądam na jakiegoś gwałciciela? - Uśmiechnął się, ukazując urocze dołeczki. Przy jego piegowatej twarzy, wyglądało to naprawdę słodko.

-No dobra...ale nie jedź szybko.

-Pewnie. - Podał mi rękę, a ja wsiadłam na motor.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro