X
*Olivia*
Obudziłam się wśród grupy ludzi. W białej koszuli nocnej, białym pomieszczeniu, w białej pościeli. Czy to cholerny Biegun? Mrugnęłam kilka razy, licząc, że to sen, ale dalej trwałam w tym samym miejscu.
-Liv, skarbie... Jak się czujesz? Tak się martwiliśmy. - Jakaś kobieta dotknęła mojego ramienia. Rozmazana twarz powoli ukazywała swe rysy.
-Mama? - Spytałam cicho, a ona przytuliła mnie mocno. Nigdy nie czułam się jeszcze tak bezpieczna.
-Olivia, nie wiesz jakiego stracha nam napędziłaś. - Uuśmiechnął się krzywo jakiś szatyn, raz po raz zerkając na mamę. Po chwili złapał mnie za rękę.
-Kim ty jesteś? - Odsunęłam ją na tyle, na ile miałam możliwość.
-Nie zgrywaj się. To ja, Nath. - Popatrzył na mnie z rozbawieniem, ale mi wcale nie było do śmiechu.
-Liv, nie poznajesz swojego przyjaciela?
-Kogo? Przyjaciela? Pierwszy raz widzę cię na oczy. - Podniosłam się na łokcie, ale mama zaraz mnie opuściła z powrotem na poduszkę.
-Kochanie, to Nath. Nath, Emily, Meg Max...nie poznajesz ich?
-Mamo, kto to jest? I co tu robi Melanie Brown?
-Mel B? - Mama zaśmiała się.
-Meg, widocznie twój wygląd jest przypisany komu innemu, w głowie Olivii. Szkoda, że figura pozostawia tyle do życzenia. - Czarnooki zaśmiał się, ale zaraz dostał kuksańca od swojego kolegi.
-Ale naprawdę nas nie poznajesz?
-Nie... - Obserwowałam ruchy każdego z nich. Nagle szatyn usiadł na taborecie tuż obok łóżka, a za nim stanęła niska blondynka o bardzo kobiecych kształtach.
-Więc to było tak...
Kilka Godzin później
-----------------------------------------------------------
-Dobry boże! Już wszystko pamiętam! - Krzyknęłam, odstawiając na stolik nocny kubek herbaty.
-I tak właśnie wylądowałaś tutaj.
-Nie wiem czemu na początku was nie poznałam. To było takie dziwne. Teraz już wszystko pamiętam. No prawie wszystko... Zanika mi tylko obraz w czasie przewożenia do szpitala.
-Cóż to całkiem normalne, byłaś nieprzytomna. - Mama obruszyła się, dotychczas stojąc oparta o ścianę z założonymi rękami. Może ogólnie miała racje. Osoby, w stanie nieprzytomności z pewnością nie pamiętają niczego z tego okresu czasu. Ba! My, nawet czasem po przebudzeniu nie pamiętamy, co śniło nam się kilka minut wstecz. Ale na pewno nie miała racji co do mnie. Jestem święcie przekonana, że kiedy jechałam karetką przez ulice miasteczka, coś, a raczej ktoś mi towarzyszył. Nie pamiętam jednak kto. W moim umyśle jest ciągle mała pustka, której nic ani nikt nie może zapełnić. To okropnie dziwne uczucie.
-Jeju...-spojrzałam na zegarek - Jest już dość późno. Ile tu w ogóle jestem?
-Spotkaliście się późnym popołudniem, wtedy też zemdlałaś. Przywieźli cię tu i reanimowali przez długi czas. Całą noc i ranek czuwałam nad tobą na zmianę z Nathanielem. Około 12:00 przyjechali Meg, Max i Emily, a po jakichś czterdziestu minutach się wybudziłaś.
-Nie chcę was wyganiać, ale...
-Spokojnie. - Puściła oczko Emily - Rozumiemy, że jesteś zmęczona. - Powiedziała po czym wyszła z sali, a za nią pozostali.
-Nath? Mogę cię na chwilę prosić?
-Co tylko chcesz słonko. - Podszedł i złapał mnie delikatnie za rękę.
-Mama nie miała żadnych pretensji o wywoływanie duchów, bo zapewne nie chciała mnie denerwować. Czy wam coś mówiła?
-Tak, ale to nic ważnego. - Uśmiechnął się i potarł drugą dłonią mój policzek.
-Nathaniel... Ja widzę kiedy kłamiesz.
-Oh, ok. - Westchnął.
-Więc?
-Mówiła, że zachowaliśmy się nieodpowiedzialnie i zapytała co chcieliśmy przez to osiągnąć. Powiedzieliśmy, że pragnęliśmy tylko wywołać ducha twego taty, a wtedy łzy naszły jej do oczu. Zapytała też czy to było pierwszy raz. Skłamałem, że tak. A ona odrzekła: Pierwszy i ostatni. Chciała coś jeszcze dopowiedzieć, ale wyszedł lekarz z sali, w której cię reanimowali i powiedział, że twój stan jet stabilny.
-To dobrze. - Uśmiechnęłam się słabo. Wiedziałam, że mama jest zagorzałą katoliczką i na 100% po powrocie do domu wyprawi mi godzinne kazanie.
-Gdybyś coś chciała, to dzwoń. Pod telefonem 24/7. - Zaśmiał się, złożył całusa na moim czole i wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro