VII
*Olivia*
Ubrałam jasne jeansy i kolorową bluzę, którą zakładałam zawsze w złe dni. Albo gdy inne były w praniu. Tym razem te dwie sytuacje zbiegły się. Wsunęłam moje białe adidasy, schowałam telefon, klucze i kilka banknotów do kieszeni i wyszłam na miasto. Co z tego, że nie poszłam do szkoły, bo podobno źle się czułam? Chyba zwariowałabym, zostając sama w tym przeklętym domu. Mijałam ulice i kilka skrzyżowań, aż wreszcie doszłam do ulubionej kawiarni na rogu pobliskiego skrzyżowania dróg Rose Street i Long Street. Weszłam do środka i niemal natychmiastowo poczułam zapach świeżo parzonej kawy. Klasyczne wnętrze, dębowa podłoga, wyprasowane, beżowe obrusy i elegancko ułożone kwiaty w wazonach. Usiadłam przy najbliższym kominka stoliku i wyjęłam telefon. Wśród gustownie ubranych pań i eleganckich panów, ja, zwykła nastolatka w bluzie i adidasach wyglądałam niczym z innego świata. Wszyscy rozkoszowali się smakiem ciasta lub kawy, gawędzili, a ja pierwsze co zrobiłam, to zaczęłam przeglądać rozmowy w telefonie.
-Dzień dobry. Co podać? - Uśmiechnięta, młoda kelnerka podeszła do stolika.
-Gorącą czekoladę i szarlotkę proszę. - Wyszczerzyłam się uprzejmie i podsunęłam kilka dolarów pod jej dłoń. Ta odeszła zadowolona, i zaraz przyniosła moje zamówienie. Upijałam kolejny łyk kawy, kiedy zobaczyłam sms'a od Emily.
-Liv, masz wielkie szczęście. Nie mamy dwóch ostatnich matematyk. Będę u ciebie za jakieś pół godzinki.
-odczytałam i w mgnieniu oka dokończyłam napój. Dwoma gryzami skończyłam również szarlotkę i wyszłam najszybciej jak było to możliwe.
20 minut później
-----------------------------------------------------------
Kiedy zobaczyłam, jak przyjaciele czekają przy furtce popędziłam do nich ile sił w nogach.
-No no! Jak na źle czującą się osobę to niezła kondycja. - Zaśmiał się pod nosem Max, ale zaraz dostał kuksańca od Meg.
-Musiałam wyjść na chwilę. To co się stało dzisiejszego dnia przyprawi was o ciarki. Chodźcie. -Popchnęłam furtkę i weszliśmy do środka.
-Napijecie się czegoś? - Zapytałam, wchodząc do salonu i rzucając klucze na stolik. Tuż obok wylądowała tablica ouija.
-Nie mamy dużo czasu. - Nath powiedział ze zdenerwowaniem.
-Spokojnie moja mama przychodzi dziś później... Zdążymy wszystko zrobić.
-Nie chodzi mi o to. Chciałbym zrobić to zanim się ściemni. - Położył ręce na biodrach i oparł się o futrynę.
-Kakao poczeka. - Rzekła Emily, nerwowo zerkając raz na mnie, a raz na Nathaniela.
-Ok jeśli chcecie... - Zasunęłam zasłonki i wyjęłam świece. Gdy wszystko było już gotowe rozsiedliśmy się dookoła i mieliśmy zaczynać.
-Czekajcie. Nie opowiedziałam wam jeszcze o dzisiejszych zdarzeniach. A myślę, że powinniście wiedzieć. -wszyscy popatrzyli na mnie pytająco.
-No więc... - Zaczęłam.
Kilka minut później
-----------------------------------------------------------
-Teraz zastanawiam się czy dobrze zrobiliśmy przynosząc tą tablicę... - Podsumowała całą historię Emily. Nagle Meg wstała i wyszła z pomieszczenia.
-Zaraz wracam. - Odpowiedział Max i wybiegł tuż za nią.
-Myślę, że czas przekonać się, co Cię prześladuje Liv. To nie są urojenia. Jeśli my to zobaczymy...
-A jeśli nie?
-Słuchaj. - Przyjaciółka złapała mnie za rękę. - Przejdziemy przez to razem. Czy skończy się źle czy też nie, przejdziemy przez to razem. Rozumiesz?
-Boję się. - Opuściłam głowę. Wiedziałam, że kolejne wywołanie może tylko wzmocnić ataki.
-Chodź tu. - Nath przytulił mnie, a po nim dołączyła również Emily. Nagle usłyszeliśmy, że ktoś wszedł do domu.
-Max? - Zapytaliśmy wszyscy.
-Meg przyjdzie za chwilę. Biedulka strasznie się zestresowała. Wypali i wróci. - Usiadł obok nas i schował twarz w dłoniach.
-Co jest? Ej... - Szturchnęłam go w ramię, a on popatrzył na mnie wzrokiem pełnym nadziei i strachu.
-Olivia, ja nie chce żeby coś się stało. Żeby coś się stało któremuś z nas.
-Spokojnie wszystko będzie dobrze. - Uśmiechnęłam się niepewnie, kiedy do pokoju weszła Meg. Usadowiła się wśród nas.
-Zaczynamy? - Zapytała drżącym głosem i złapała Maxa za rękę.
-Tak...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro