Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

*Olivia*

Przerażona zeszłam jak najszybciej na dół.  Drżące nogi same stąpały po schodach,  a ręka mocno trzymała barierkę. 

-Mamo! - Krzyknęłam niepewnie wbiegając do kuchni. Nikogo jednak tam nie było.  Na blacie leżała mała,  biała,  samoprzylepna karteczka. 

Mam nadzieję,  że się dobrze spało skarbie. Z pracy wrócę troszkę później niż zwykle,  mamy ważny projekt. W lodówce masz spaghetti na obiad. Nie chce żebyś się nudziła,  może po południu zaproś przyjaciół?
                            Buziaki,  mama :)

-Och tak,  oczywiście że dobrze się spało.  Wcale nie zbiegłam tu wystraszona,  by do ciebie się przytulić,  mamo. - Powiedziałam zirytowana,  choć wcale nie wiem na kogo.  Przecież wiadomo,  że mama musi chodzić do pracy,  a ja ubzdurałam sobie nie wiadomo co.  Myślałam,  że jak zostałam w domu,  bo źle się czuję,  to weźmie wolne? Oparłam się biodrami o blat i starałam się opanować drżenie rąk.  Przeszywająca cisza stawała się nie do wytrzymania,  więc włączyłam radio i rozgłośniłam je najbardziej jak tylko mogłam.  Wyciągnęłam z lodówki mleko i wlałam do miski. Nasypałam płatków i z gotowym posiłkiem poczłapałam do salonu.  Rozsiadłam się wygodnie na sofie,  tonąc w ukochanych poduszkach mojej mamy.  Po kilku minutach siedzenia w cienkiej piżamce dostałam gęsiej skórki,  więc postanowiłam ruszyć się po koc.  Wstałam i wsuwając na nogi swoje puchate kapcie,  usłyszałam dźwięk telefonu.  Przerażające wspomnienia tamtego ranka przemknęły przez moją głowę jak mroźny zimowy wiatr.  Choć w istocie,  moim dzwonkiem było ,,Birthday'' Katy Perry,  ja słyszałam ten diabelski śmiech.  Wybiegłam czym prędzej na górę i wpadłam do pokoju.  Spojrzałam na ekran i przesunęłam po nim palcem. 

-Halo?

-Hej Liv,  czemu nie ma Cię dziś w szkole?  Pani Lorence wypytywała się o ciebie.  Powiedziałam,  że pojechałaś do lekarza... A tak naprawdę co jest?

-Am...wiesz...po prostu źle się czułam. - Uśmiechnęłam się niepewnie,  choć to nie miało większego wpływu na rozmowę.

-Wszystko ok? Wydajesz się...

-Przyjedź dziś po lekcjach. Najlepiej z wszystkimi,  z którymi wywoływaliśmy duchy. Aha,  i powiedz Nathanielowi o tabliczce ouija.  Może być potrzebna. 

-Jesteś tego pewna?  Ostatnio niezbyt dobrze się to skończyło...

-Jestem w 100% pewna.  Mama przyjedzie dziś później.  Słuchaj,  jeśli miałabym się nudzić do późnych godzin wieczornych, wolę dawkę adrenaliny.  16:00?

-Jasne. Muszę kończyć... Życz mi powodzenia na fizyce. - Słyszałam jak cicho westchnęła. 

-Powodzenia. - Zaśmiałam się i rzuciłam telefon na pościel. Rozejrzałam się po pokoju. 

-Może trzeba by tu posprzątać? - Zapytałam sama siebie,  starając się nie patrzeć w pewien punkt,  ale moja ciekawość była silniejsza niż strach.  Na jeszcze nie tak dawno brudnej szybie, nie było ani jednej smugi krwi.  Zdziwiona podeszłam bliżej i wyjrzałam na pole.  Pod krzakiem,  który znajdował się pod parapetem, leżał zdechły ptak.  Czarna wrona obrócona brzuchem do góry,  miała rozpostarte skrzydła i rozchylony dziób. 

,,Może trzeba ją wyrzucić albo coś''- Pomyślałam dalej wpatrując się w jej rozwarte oczy. Po kilku sekundach obróciłam się,  lecz coś stanęło mi na drodze do komody.  Wysoki mężczyzna o silnie rudych włosach.  Był obrócony tyłem, lecz doskonale wiedziałam,  że to on.  Wystraszona,  cofnęłam się kilka kroków do tyłu, natrafiając na kant parapetu.  Poczułam jak bawełniana koszulka,  w której chodziłam cały ranek podwija się. Chwyciłam jej koniec i próbowałam ją opuścić,  ale to było silniejsze.  Postać,  obróciła głowę tak,  że perfekcyjnie mogłam opisać jej profil.

-Nie bój się... Ja cię przed nim obronię. - Na twarz wstąpił mu bezczelny uśmiech.  Chyba po raz pierwszy do mnie przemówił.  Miał donośny,  gruby głos, ze sporą chrypa,  ale mimo wszystko, wydawał się ciepły i miły.  Taki,  któremu można by zaufać. Jego ciepły oddech uderzał w moje czoło.  Poczułam jak tętno mi przyśpiesza. 

-Cśśś... Nie bój się mnie.  - Założył kosmyk moich orzechowych włosów za ucho i mocno mnie przytulił.  Przez chwilę,  czując się bezpieczna,  odwzajemniłam to,  lecz tylko przez chwilę.  Kładąc głowę na jego ramieniu,  ujrzałam coś połyskującego za paskiem spodni.  Przyjrzałam się bliżej... Nóż.  W głowie zaczęłam recytować modlitwę ,,Ojcze nasz". Wtedy coś w nim drgnęło i lekko ścisnął moją bluzkę. 

-Cicho... - Wyszeptał,  widocznie zdenerwowany.  Zaczęłam szeptać słowa modlitwy, kiedy on warknął.  Im głośniej mówiłam, tym bardziej się spinał,  ale wciąż trwał ze mną w uścisku. 

-Zamknij się! - Krzyknął, a ja poczułam coś pod palcami.  Na jego plecach pojawiły się wzgórki,  które rosły w mgnieniu oka.  Były miłe i puchate jak... Pióra?  Spojrzałam w bok.  Jego rude włosy zaczęły czernieć. 

-Święty Michale Archaniele... - Recytowałam coraz głośniej,  aż on w końcu mnie od siebie odepchnął.  Jego oczy zrobiły się całkowicie czarne,  a po uśmiechu nie było śladu.  Zatkał uszy i zaczął piszczeć,  a ja wykrzykiwałam kolejne słowa.  Wreszcie przeraźliwy pisk,  na jego plecach pojawiły się czarne skrzydła.  Uniósł się szybko i pofrunął w moją stronę. Schyliłam się energicznie i usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła.  Gdy wstałam,  jego już nie było,  a szyba była cała i na swoim miejscu.  Spojrzałam w niebo i zobaczyłam czarną wronę,  dryfującą na wietrze.  Od razu skojarzyłam fakty i spoglądnęłam kątem oka na ogródek.  Zdechłego ptaka już nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro