Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXVIII

-Nie... - Szepnęłam. To byłoniemożliwe. Przede mną stała mama. Ta mama, która wiązała mojebuty, kiedy byłam mała. Ta mama, która codziennie do szkołyrobiła mi kanapki. Ta mama, która była przy mnie, gdy to wszystkosię zaczęło i która siedziała przy moim łóżku szpitalnym,kiedy pierwszy raz zobaczyłam Nicholasa. Ta mama o niebieskich,łagodnych oczach, które już nie błyszczały blaskiemnajpiękniejszych gwiazd. Były matowe. Nawet się nie zaszkliły,kiedy zobaczyły owoc swojej miłości splątany sznurami na jakimśstole. Nie miały już w sobie uczuć. Nie miały w sobie nic, comiały oczy mojej mamy oprócz koloru i łagodności.

A teraz będą patrzeć, jak wiję sięz bólu. Same będą mi go zadawać, bo wszystko inne przeżyłabym owiele słabiej...Każdą krzywdę.

Ale nie krzywdę z rąk mamy.

-Nie ma jak u mamy! - Krzyknął wysokimężczyzna, na którego spojrzałam z obrzydzeniem. Nienawidziłamgo. Nienawidziłam mocno, ale jeszcze bardziej ofiarami mojejnienawiści byli jego zwierzchnicy. Na pewno byli świadomi tego, corobią. Tego, jak dużą krzywdę wyrządzają innym. I byli na toobojętni.

-Mamo... - Szepnęłam, ale to już niebyła ona. Miała jej wygląd zewnętrzny, ale nic z jej wnętrza nienależało do mojej mamy.

Podeszła do mnie milcząc izlustrowała mnie od góry do dołu. Potem dotknęła moich stóp ilekko je pogładziła. Jej dłonie zaczęły sunąć w stronę mojegołona. Pochylała się nade mną mocniej i mocniej, aż wreszcie byłana tyle blisko bym dostrzegła, że jej usta są zaszyte.

-Mamo! - Krzyknęłam i próbowałamwyrwać się ku górze, by tylko bliżej przyjrzeć się jej twarzy.- Co oni ci zrobili?! Mamo! - Ale ona tylko gładziła dłońmi mojewychudzone biodra i patrzyła z uwagą co robi. Głaskała je z takimzaangażowaniem i dokładnością, jakby pierwszy raz dotykała czyjegoś ciała. - Proszę... - Zmrużyłam oczy, w których już odparu chwil zbierały się łzy. Spłynęły one do moich uszu,rzeźbiąc na zabrudzonej skórze szlak.

Mężczyźni patrzyli na to widowisko,aż wreszcie ich przywódca zirytował się i zepchnął mamę zmojego ciała.

-Dość tego przedstawienia! Bierzmysię do roboty! - Podszedł do mnie i chwycił za powieki. Otworzyłmi oczy, jednocześnie zmuszając bym na niego spojrzała. - Mamnadzieję, że nie masz dość wrażeń na dziś, bo emocje dopierosię zaczną. - Uśmiechnął się szeroko, a strużka jego ślinypociekła na moje żebra.

*Nicholas* 

Kawa była dobra w czasie picia, ale teraz czułem kwaśny posmak na języku. Siedziałem na przystanku autobusowym, słuchając jak ciężkie krople deszczu biją w jego blaszany daszek. 

Spoglądałem na swoje dłonie, które mierzwiły koniuszek bluzy. 

Liv zawsze tak robiła. 

Kiedy leżeliśmy gdzieś razem, choć mało było takich chwil (kiedy już się mnie nie bała), brała w palce brzeg mojej koszulki czy bluzy i tarmosiła go tak długo, aż nie zagrzał się i nie zaczął jej parzyć. Wtedy po paru chwilach przerwy, brała kolejny skrawek materiału i robiła z nim dokładnie to samo. Kiedy pytałem, dlaczego tak robi, odpowiadała, że czuje się wtedy bezpiecznie. 

Dziwne, nie? Kto by pomyślał, że kawałeczek jakiegoś taniego ubrania może dać komuś tak wiele, dając tak niewiele. 

Ale siedząc samemu w deszczu i robiąc to, co Liv kiedyś, przyznałem jej rację. Teraz już rozumiałem, na czym polegał fenomen tego ,,bezpieczeństwa". Skupiała się tylko i wyłącznie na tym, dzięki czemu inne problemy uciekały gdzieś daleko w tył głowy. Teraz najważniejsze było tylko to, żeby materiał nie wysunął się z dłoni przed odpowiednią temperaturą. A takie problemy każdy chciałby mieć. 

W szumie ulewy nie słyszałem już nawet przejeżdżających aut czy ludzi kłębiących się wokół. Byłem tak skupiony, a jednocześnie oddzielony od świata rzeczywistego, że zacząłem mieć omamy. 

Słyszałem jej głos, na co tylko lekko się uśmiechnąłem. Wspomnienia dają czasem człowiekowi niezwykły azyl.

-Nico... - Znalazła już zdrobnienie od nowego imienia. Chciałem zobaczyć jak kształtują się jej wargi podczas wypowiadania zbitku tych czterech liter. 

-Z pewnością seksownie. - Szepnąłem cicho sam do siebie i wyobraziłem sobie to. Poczułem jak krew spływa w dolne części mego ciała.

Czy to nieodpowiednie w takich okolicznościach? Może tak, ale to odruch. 

-Nico... - Przysięgam, że gdybym był w innym miejscu niż przystanek autobusowy, skończyłoby się to masturbacją. 

Rozmarzony wśród poważnych i zmokłych ludzi przyłożyłem dłoń do ust by ukryć moje wyszczerzone zęby. I chciałbym, żeby to ten czerwony autobus, który przyjechał, wyrwał mnie z erotycznych marzeń, ale niestety. 

Kiedy spojrzałem na rękaw, zauważyłem ciemnobrązową sprężynkę, która miała około piętnastu centymetrów długości. Złapałem ją szybko w palce i obejrzałem na dłoni. 

-Niemożliwe. 

-Nico... - Kolejny raz usłyszałem głos. To nie mógł być przypadek.

Wstałem i wytężyłem słuch jak  antylopa, która za chwilę stanie się kolacją dla rodziny króla zwierząt. 

Paru ludzi spojrzało na mnie, ale zaraz obrócili się by dalej wpatrywać się w pobłyskującą od wody ulicę. 

-Liv... 

-Nico... - Wsadziłem włos do kieszeni i wybiegłem na chodnik. Rozejrzałem się dookoła i szybko przebiegłem przez ulicę. Pędziłem w stronę pobliskiego lasku jak oszalały i kiedy tylko minąłem pierwsze drzewa, zatrzymałem się i zerwałem z siebie bluzę. Napiąłem wszystkie mięśnie, aż poczułem przeszywający ból biegnący od karku bo samą kość ogonową. 

Zamknąłem oczy i po kilku sekundach uniosłem się nad ziemię. 

-Nico... - Wsłuchując się w głos, pozwoliłem by białe skrzydła unosiły mnie nad koronami drzew.



,,wołasz mnie, słyszę swoje imię, płynę więc"




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro