Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXVI

*Olivia*

Ktoś szturchnął mnie czubkiem buta w brzuch. Jęknęłam cicho. Chciałam dalej spać. Było mi tak dobrze, choć niesamowicie zimno. A może już nie? Może leżałam gdzie indziej? 

-Może nie żyje. - Usłyszałam męski, piskliwy głos. 

Może już po prostu przyzwyczaiłam się do zimna. 

-Przecież widziałeś durniu, że się ruszyła. - Powiedział ten nieco cięższy. - Ej...Ty...Wstawaj. - Kopnął mnie nieco mocniej. Uchyliłam powieki i spojrzałam w górę. Byli to chyba ci sami mężczyźni, co wcześniej. Nie wiedziałam kto, bo dalej nie widziałam twarzy, choć mój wzrok był już w nieco lepszym stanie. 

-Kim jesteście?

-Ha! Mówiłem, że żyje! - Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i automatycznie spojrzałam w ich kierunku. Trzecia osoba weszła do celi, taszcząc za sobą wiadro. Próbowałam wznieść się na łokieć, by przesunąć się nieco w kierunku ściany, tym samym odsuwając się od nich, ale na nic mi się to zdało. A nawet jeśli by się udało - przecież i tak nie miałam drogi ucieczki. - Nie uciekaj. Nie masz przed czym... - Potężniejszy mężczyzna zaśmiał się. Trzeci (choć nie wiem, czy nie była to może kobieta, patrząc na wiotkość figury) dalej ciągnął wiadro, aż postawił ją na środku celi. - Dobra, możesz iść. - Postać pospiesznie wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie z dwójką moich oprawców.  - Wyspałaś się? - Milczałam. - Pytam o coś. 

-Tak. 

-Na pewno?

-Tak. 

-A ja sądzę, że nie. - W jednej chwili podniósł wiadro, co w przeciwieństwie do tej kruchej osoby, która wyszła stamtąd chwilę temu, nie sprawiło mu ani grama trudności. Wszystkie moje mięśnie skurczyły się w przeciągu sekundy. Mokre włosy uderzyły w ramiona, gdy obracałam twarz, próbując uchronić ją przed strumieniem lodowatej wody. - Patrz jak się unoszą. - Zaszydził wyższy. Zerknęłam na moją unoszącą się szybko klatkę piersiową i sterczące sutki. - Już teraz wiem, co w niej ten Barty widział. - Obróciłam twarz z błyszczącymi oczami w ich stronę, jak pies, który właśnie zobaczył właściciela ze smacznym kąskiem w ręce. - Och! Widzę, że pamięci nie straciłaś. - Spojrzałam dumnie w jego twarz, na co on pociągnął kaptur jeszcze bardziej w stronę nosa. - Chciałabyś go zobaczyć, prawda? - Oddychałam głośno z ochotą na rzucenie się na ich dwójkę. - Odpowiadaj, kiedy pytam. Dobrze?

-Tak, chciałabym. - Wycedziłam przez zęby. 

-Tak myślałem...Miłość. Podobno piękne uczucie, ale jakże wyniszczające. Widać, nie? - Szturchnął niższego, a ten przytaknął i zachichotał. 

-Chyba nigdy go nie doświadczyłeś. - Zdobyłam się na odwagę. 

-Na szczęście. - Uniósł lekko kąciki ust, co było niezmiernie obrzydzające. - A ty? Nie żałujesz, że doznałaś takiego czegoś jak miłość?

-Nie. 

-Nie?

-Nie. - Powtórzyłam. 

-Jesteś głupia. - Niższy złapał go za rękaw, jakby z ostrzeżeniem, ale ten strzepnął jego dłoń. - Spokojnie. - Wyszeptał w jego kierunku. Kaszlnęłam zwracając na siebie uwagę, bo wiedziałam, że ma mi jeszcze coś do powiedzenia. - No więc, jak mówiłem...Nie należysz do najmądrzejszych istot jakie znam, wiesz?

-Ta?

-Tak. Mówisz, że nie żałujesz tej miłości, a przecież gdyby nie ona, nie byłoby cię tutaj. 

-Nie sądzę. - Obróciłam twarz. 

-Nie sądzisz? - Nie odpowiedziałam. - A ja to wiem, nie muszę sądzić. Ale on też...Też był głupi. - Niższy już wyciągał dłoń, ale widząc wzrok wyższego - powstrzymał się. - Był, bo go zabiłaś. - Choć dobrze pamiętałam co się stało w kościele, dalej w to nie wierzyłam. On nie mógł...Nie mógł umrzeć. Przecież był synem samego zła. Mógł jedynie osłabnąć, na chwilę...Ale nie umrzeć... Nie zniknąć na całe wieki! - Zadowolona jesteś z siebie, hm? 

-Nie zabiłam go. 

-Och, tak sądzisz?

-Ja to wiem, nie muszę sądzić. - Spojrzałam mu w oczy, choć były pod warstwą materiału. Wiedziałam, że on i tak widzi moją złość. - Jak ty. - Uśmiechnęłam się przy tym sarkastycznie. 

-Słyszałeś? - Wyższy trącił znów niższego. - Zabawna, nie? - Ten znów mu przytaknął. W sumie zaczęłam zastanawiać się po co on tam stał. Dla ochrony? Raczej nie. Dla towarzystwa? Nie sądzę. Z czyjegoś rozkazu? Bardziej możliwe. A może właśnie dla przytakiwania i podnoszenie ego swojego współtowarzysza? Tak, ta opcja najbardziej możliwa. Chciałam to powiedzieć, ale ugryzłam się w język. - Tak czy siak, ja nie żartuję, choć...Chciałbym. Ale spokojnie, ty jeszcze zobaczysz, że ja nigdy nie żartuję, prawda? - Kolejne przytaknięcie niższego. - A teraz spróbuj się otrząsnąć po tym, co usłyszałaś. - Posłałam mu pytające spojrzenie. - ŻART! - Krzyknął i wybuchnął śmiechem,  a jego towarzysz razem z nim, choć trochę później, jakby nie złapał ,,żartu". - Czasem jednak lubię pożartować. 

-Świetnie. - Odparłam beznamiętnie. 

-Nie musisz się otrząsać po śmierci ukochanego, bo to ty go zabiłaś! Ale zwrot akcji! Prawda? - Tym razem chyba czekał na  moje potwierdzenie. Nie dostał go. 

-Prawda.  - Odparł wtedy niższy, zabijając mnie wzrokiem. Kolejna jego funkcja. 

-Ale jeszcze go zobaczysz, wiesz? - Tym mnie zaciekawił. - Mam na myśli jego ciało. - Znów się roześmiał, a jego śmiech był najokropniejszym śmiechem, jaki kiedykolwiek doszedł do moich uszu. - A otrząśnij się po tym prysznicu. Wiadro zostawiam, możesz się do niego wysrać. - Kopnął je w moją stronę i otworzył drzwi. Wypuścił niższego, po czym jeszcze obrócił się do mnie i z szerokim uśmiechem pomachał. 

-Chyba zwymiotuję. - Szepnęłam do siebie cicho i zaraz rzuciłam się w kierunku wiadra. 




Wypiłam dwie kawy i zero energii we mnie XD Mam nadzieję, że chociaż rozdział w miarę trzymający w napięciu.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro