Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXIV

Barty stał nad chrzcielnicą i oglądał się w tafli wody. 

-Barty? 

-Tak?

-Jesteś gotowy? - Spytałam.

-Tak.

-Chcesz, żebym przy tym była?

-A ty chcesz? - Spojrzał na mnie. 

-Trochę się boję.

-Czego? - Zmarszczył brwi. Nie odpowiadałam. - Mnie? - Kiwnęłam potakująco głową. Wtedy zatrwożony podszedł do mnie i złapał za ramiona. Potarł je lekko i ugiął się na kolanach tak, by nasze twarze były na tej samej wysokości. Spojrzał mi głęboko w oczy. - Liv, przecież wiesz, że bym cię nie skrzywdził. Przynajmniej nie teraz. - Zaśmiał się. - W żadnej postaci. 

-Ja wiem, ale to, co się działo... 

-Jeśli chcesz, możesz wyjść przed kościół, ale wolałbym, żebyś była przy mnie. Uspokajasz mnie. - Jego uśmiech koił i działał jak tabletki przeciwbólowe. - Poza tym, nie mów do mnie Barty. Od teraz jestem Nicholasem. - Wtedy z zakrystii wyszedł ksiądz Jonas - jak nam się przedstawił i skierował się w kierunku wyjścia. 

-Gdzie ksiądz idzie?

-Zamknąć drzwi. Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś wszedł do świątyni podczas tak niebezpiecznego obrzędu. Czuję się jak ten egzorcysta z horrorów, wiecie o co chodzi. - Uniósł sutannę jedną dłonią, by nie włóczyła się po marmurze. Szedł energicznie, a u jego boku trzęsły się mosiężne klucze. 

-Niebezpieczny? - Spytałam.

-Dziecko, myślisz, że to będzie zwykły chrzest kilkumiesięcznego niewiniątka? Czy ogółem niewiniątka? Nie. Musimy zachować wszystkie środki ostrożności. 

-A jeśli się nie uda? - Zamek strzelił głośno. 

-Wtedy będziemy się martwić. - Nie widziałam jego twarzy, ale stwierdziłam, że mówiąc to pewnie się uśmiechnął pod nosem. Był to chyba jeden z tych niepozornych księży, którzy gdyby zrezygnowali z powołania, służyliby w Afganistanie i radziliby sobie lepiej niż połowa ich kompanii razem. 

-Liv. - Barty powiedział szeptem. - Jeśli chcesz, możesz...Możesz jeszcze...

-Nie. Będę chyba twoją matką chrzestną. - Zaśmialiśmy się oboje i nawet nie zauważyliśmy, kiedy ksiądz Jonas stał już koło nas. 

-Zaczynamy?

-Chyba tak. - Barty spojrzał w górę. 

-Dobrze. Najpierw zmówimy modlitwę. - Duchowny skinął na Barty'ego. - Jaką umiesz?

-Każdą. - Odpowiedział z szelmowskim uśmiechem, na co ksiądz Jonas głośno wzdychnął.

-No tak, zapomniałem. No więc Pacierz. Ojcze nasz... - Słowa modlitwy wypływały równocześnie z ich ust. Ja również szeptałam ją cicho pod nosem. Było spokojnie. Zdecydowanie zbyt spokojnie. - Dziecko, jakie imię wybrałeś dla siebie na tę nową drogę życia w Panu? 

-Nicholas. - Odpowiedział i rozległ się huk. Myśleliśmy, że ktoś próbuje wejść do kościoła, bo za chwilę klamka znów była na swoim miejscu. 

-O co prosisz Kościół Boży?

-O chrzest dla mnie i przyjęcie mnie do Wspólnoty Kościoła. - Klamka kolejny raz się ugięła. 

-Prosząc o chrzest dla siebie, przyjmujesz na siebie obowiązek życia w wierze, zachowania Bożych przykazań, miłowania Boga i bliźniego. Czy jesteś tego świadomy?

-Tak, jestem. - Nagle usłyszeliśmy łomot, jakby ktoś już nie tylko szarpał za klamkę, ale wręcz dobijał się do wrót. Wszyscy skierowaliśmy na nie wzrok, ale zaraz duchowny powiedział:

-Kontynuujmy i to szybko. 

-Oczywiście. - Barty obrócił się i znów składając ręce, spojrzał w jego oczy. 

-Powiedz, czy wierzysz w Boga Wszechmogącego?

-Wierzę. - Przenikliwy jęk doszedł do naszych uszu zza murów świątyni. Przeszły mnie ciarki, ale dalej próbowałam zachować skupienie. Wiedziałam, że to może pomóc przy sakramencie.

-Czy wierzysz w Trójcę Świętą? 

-Wierzę. 

-AAA PUŚĆCIE GO! PUSZCZAJCIE! ZOSTAWCIE! BARTY! ODWRÓĆ SIĘ SYNU! - Kobiecy wysoki głos przeszywał moje moje myśli. Chyba nie tylko moje, bo kiedy Barty już miał się obrócić do tyłu, ksiądz złapał go za ramię i wyszeptał:

-Synu, nie rób niczego, co ona każe. To zło. To zło cię do siebie przyciąga. Chce cię odwrócić. Już niedługo. Niedługo, wytrzymaj. - Barty pokiwał tylko głową i z pokorą oddał się dalszej modlitwie. - Taka jest nasza wiara - wiara Kościoła Katolickiego. Trwaj w Panu naszym.

-Amen. - Nagle wrota otworzyły się i uderzyły o ściany tak mocno, że jasny tynk odpadł z nich w jednej sekundzie. 

-Nie zabierzesz mi go, klecho. - Pośrodku stała wysoka i chuda kobieta, której czarne włosy sięgały do kolan. Była w również czarnej sukni, której tren ciągnął się aż na schody świątyni. Blada skóra wyglądała tak niezdrowo, że miałam wrażenie, jakby ta ,,czarna dama" zaraz miała zemdleć. Szła jednak pewnie do przodu, stukając ukrytymi pod cienką warstwą materiału obcasami. Strzepnęła dłonie, a z jej palców wyrosły długie, zakrwawione paznokcie. - Synu... - Powiedziała łagodnie. 

-Mama? - W jeden chwili w oczach Barty'ego stanęły łzy. Jego głos stał się cichy i cienki. Ręce zaczęły drżeć

-Nie! - Krzyknął staruszek i złapał w dłonie twarz Barty'ego tak, by ten nie mógł się obrócić. - Nicholasie Evansie, ja Ciebie chrzczę... 

-Po moim trupie. - Kobieta zaczęła biec ile sił w nogach, a ja bez zastanowienia wyskoczyłam z ławki i stanęłam jej na drodze. Wpadła na mnie i obie skończyłyśmy na zimnej posadzce. - Zejdź mi z drogi, dziewucho! - Złapałam ją za kościste nadgarstki czując przewagę wagową. 

-On nie jest już twoim synem. - Wychrypiałam ze złością w oczach i przewróciłam ją, żeby była pode mną. Nagle poczułam niesamowite pieczenie na policzku i coś ciepłego spływającego po brodzie. Drasnęła mnie, łamiąc sobie przy tym jednego z paznokci. 

-Spierdalaj dziwko! - Zaczęła miotać się, a jej oczy zamieniły się z błękitu w ciemny granat i wyglądały jak czarne perły. 

- W imię Ojca... 

-NIEEE! - Wykrzyczała tak mocno, że żyły na jej szyi prawie wyskoczyły spod skóry. 

-I Syna... - Ksiądz trzymając jedną dłonią trzęsącego się Barty'ego, kończył sakrament, a drugą kreślił w powietrzu znak krzyża. 

-MĘŻU! - Wydarła z siebie ostatnie słowo i jej głowa opadła bezwładnie na bok. 

-I Ducha Świętego... - Usłyszałam szmer wiatru i obróciłam się w stronę wyjścia. To co zobaczyłam sprawiło, że aż puściłam demona i odsunęłam się pod ołtarz. 

-Amen! 

-*Deus, Relinquere puer Meus. - Echo obijało się o ściany kościoła. Czarna chmura unosiła się nad marmurem. Już wcześniej to widziałam. Wiedziałam kto to. 

-Deus! - Dźwięk wydobył się znów z obłoku, a ksiądz wreszcie spojrzał na wrota. Po ujrzeniu swojego przeciwnika zbladł i oparł się jedną ręką o chrzcielnicę. 

-Proszę...Odejdź. - Wyszeptał wystraszony, a na jego czoło wkradł się pot. - Błagam. - Barty nie wiedział, co się dzieje. Spojrzał na mnie i spotkaliśmy się wzrokiem. 

-Twój ojciec... 

-Co? - Zapytał zaskoczony. Po jego minie mogłam stwierdzić, że nie dowierzał w to, co słyszy. 

-*Fili, eamus. -Echo było na tyle głośne, by dotarł do Barty'ego i wzbudził na jego twarzy przerażenie. 

-*Tu iacentem. - Spojrzałam zaskoczona na rudowłosego. Znów był spokojny. Łagodne spojrzenie wbiło się w złotą kolumnę. 

-Fili... 

-*Vis occidere me. - Nic z tego nie rozumiałam i patrzyłam się na raz na jednego, a raz na drugiego jak głupia.

-*Nulla. 

-*Imo! - Barty wykrzyknął ile sił w gardle, a jego klatka piersiowa unosiła się coraz szybciej i wyżej. 

-*Dimitte omnia... 

-Tu iacentem! - Spojrzałam na chmurę. Zaczęło się z niej kształtować coś w stylu ludzkiej postaci. Z kłębów zaczęło powstawać ciało, a dwa jasne punkciki zamieniły się w oczy. Po chwili stał przed nami majestatyczny, dorosły mężczyzna w czarnym garniturze. 

-Fili! 

-Deus... - Barty spojrzał na Boskie Oko, które górowało pod sufitem na ołtarzu. 

-*Ego sum pater tuus! 

-*Deus, commodo...  - Zaczęłam skradać się za ołtarzem w stronę chrzcielnicy. Odsunęłam nieprzytomnego księdza na bok i kucnęłam przy ścianie. Mężczyzna był tak skoncentrowany na Bartym, że nawet mnie nie zauważył. 

-Fili! - Krzyknął kolejny raz. 

-Amen. - Wyskoczyłam przed Bartym i łapiąc jego twarz, wsadziłam ją do wody święconej. 

-NULLA! - Diabeł teleportował się do nas i uderzył mnie z całej siły w twarz. Potem złapał za krawędź bluzki i z impetem trzasnął mną o ścianę. - *Stultus Homo! - Krzyknął do mnie i łapiąc Barty'ego za włosy wyłowił go z wody. - Fili! - Krzyknął, ale Barty wisiał bezwładnie, zdany tylko na siłę ojca. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się mroczki. - Fili... - Szatan złapał syna pod boki i trzepnął nim parę razy. - Fili... - Jednak Barty nie reagował. - Filius... - Przytulił go do piersi, kołysząc na na boki. - Kiedy zrozumiał, że Barty nie daje żadnych oznak życia, ułożył go na dywanie i spojrzał na mnie gniewnie. - STULTUS HOMO! - Wyryczał i i rozłożył ramiona.



Jako iż w tym rozdziale użyłam dużo Łaciny, postanowiłam ją tu przetłumaczyć, byście nie musieli się męczyć w translatorach typu google, które nie oddają dobrze jej znaczenia:

*Deus, Relinquere puer Meus - Boże, zostaw moje dziecko

*Fili, eamus - Synu, chodź

*Tu iacentem - Kłamiesz

*Vis occidere me - Zabijesz mnie 

*Nulla - Nie 

*Imo - Tak

*Dimitte omnia - Wybaczę ci

*Ego sum patter tuus - Ja jestem Twoim ojcem 

*Deus commodo - Boże, proszę 

*Stultus Homo - Głupi człowieku 

*Filius - Synku



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro