Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXIII

-Ale on nie ma rodziców chrzestnych, żadnych dokumentów...Nic, co jest potrzebne do chrztu. - Staruszek wzdychał ciężko, szperając w szufladach. - Nie mogę mu go udzielić. 

-To naprawdę niezbędne. - Upierałam się. Zaczęłam panikować, kiedy Barty,  jakby nigdy nic siedział na stoliku i machał nogami nad podłogą. - Barty?

-Tak? - Ksiądz spojrzał na niego zmieszany. 

-Nie wygląda, jakby mu zależało. - Uśmiechnął się ironicznie. - Prawda, młody człowieku?

-Niech mi ksiądz da ten chrzest i po sprawie. - Uniósł wreszcie wzrok i  z wyzwaniem spojrzał na duchownego. 

-Po sprawie? Idźcie już stąd i nie zawracajcie mi głowy, mam ważniejsze rzeczy do roboty. 

-Będzie ksiądz tego żałował... - Barty zeskoczył na kafelki i uśmiechnął się. - Jeszcze nie wie ksiądz jak. Ale się dowie. Ile ma ksiądz lat?

-Co to ma do rzeczy?

-Chciałbym po prostu wiedzieć. 

-Siedemdziesiąt.

-No to już niedługo. - Uniósł kąciki ust, po czym obrócił się na pięcie.

-Co masz na myśli, synu? Chyba mnie nie zabijesz za to, że ci nie dałem chrztu. Wtedy nikt ci go nie da. - Duchowny zaśmiał się, ale zaraz spoważniał, kiedy zobaczył wzrok Barty'ego. Jego oczy były dziwnie czerwonawe. Zdawało się, jakby promieniowały własnym światłem. Poczułam na skórze niezwykłe ciepło.

-Nie muszę księdza zabijać, przecież ksiądz sam kiedyś umrze. - Barty wyszedł z zakrystii. Spojrzałam z niepokojem na księdza i wybiegliśmy za nim. Kierował się ku wyjściu. 

-Synu! Poczekaj! 

-Nie jestem pana...Księdza...Synem. 

-Co miałeś na myśli mówiąc, że będę tego żałował. 

-No w końcu jest ksiądz księdzem! - Zawołał w przestrzeń. Echo sprawiło, że jego głos stał się jeszcze potężniejszy. - Nie chciałby ksiądz poskromić najgorszego zła na tym świecie?

-Oczywiście, że bym chciał, ale...

-No to ma ksiądz okazję. 

-Posłuchaj...

-Nie muszę. - Barty obrócił się. Jego oczy były już całe pomarańczowo-czerwone, jak żarzące się węgielki, a włosy stawały się coraz mocniejsze w swoim kolorze. 

-Boże...

-Przeciwność. - Uśmiechnął się swoimi olśniewająco białymi zębami. Z końców włosów zaczął unosić się dym. Iskierki padały na boki, ale zaraz gasły po spotkaniu z zimnym marmurem. Staruszek zaczął cofać się do tyłu, w końcu potykając się o zwitek dywanu i padając na ołtarz.Przewrócił złoty kielich, który na szczęście był pusty i nie zrobił plam na obrusie. - Niech...Ksiądz...Da...Mi...CHRZEST! - Ryknął, aż sama się wzdrygnęłam. Widziałam go wiele razy w takiej postaci, ale nigdy w aż takiej furii. Jego głos zmienił się. Był o wiele mocniejszy, głośniejszy i grubszy. Był taki przerażający... 

-Barty! -Krzyknęłam, a on spojrzał na mnie. Nic sobie jednak z tego nie zrobił. Powolnymi krokami zbliżał się do duchownego, który najwidoczniej już wariował. Skulał się przy ołtarzu, szepcąc coś po łacinie. 

-Pater noster, qui es in caelis...

-No dalej! Zrób to! - Jego ręce czerwieniły się. 

-Barty! - Skoczyłam do niego, ale buchnął dymem tak mocno, że odrzuciło mnie z powrotem pod ławki. Przerażona, wytarłam łzy z policzka. 

-Sanctificetur nomen tuum...

-To ci nie pomoże... 

-Adveniat regnum tuum...

-Skończ! 

-Fiat voluntas tua... - Nagle krzyż, który stał na ołtarzu, przewrócił się. Obraz wiszący nad ławkami przy nawie bocznej spadł. Spojrzałam tam. Również Barty się odwrócił. Ksiądz dalej szeptał słowa jakiejś modlitwy. 

-Nie... 

-Sicut in caelo et in terra. - W jednej sekundzie wszystkie obrazy uderzyły o zimne płyty. Rozległ się taki huk, że zatkałam uszy. Dziwne, że nie było w kościele nikogo oprócz nas. Przecież znajdował się on przy ulicy, a hałas był nie do zniesienia. 

-NIE! - Barty ryknął, ale nie słyszałam w tym ani trochę jego głosu. Był już cały czerwony i płonęły mu również dłonie. Uniósł je do góry, a razem z nimi uniosły się wszystkie przedmioty, które były w kościele prócz ławek i głównego ołtarza. Lecz nagle zauważyłam, że słabnie. Jego ręce drżały, a ogień już tak nie ogrzewał powietrza dookoła nas. Na jego czoło wstąpił pot, a włosy zaczęły blednąć. Na końcach wyglądały jak resztki popiołu ze starego i zapomnianego kominka. Na jego twarzy widziałam wielki wysiłek. Mrużył oczy i marszczył brwi, a z jego ust tryskała ślina. Łzy napłynęły mu do oczu. Gdy staruszek to zobaczył, uniósł się i z ostrożnością złapał jego dłonie. 

-Synu...

-Nie...Nie...NIE! - Barty nie wiedział co się dzieje. Był zestresowany, a z bezsilności zaczął płakać.

-Już dobrze... - Staruszek przytulił go i pogładził po plecach ojcowskim gestem. Wszystko będzie dobrze... - Nawet nie wiem kiedy zaszkliły mi się oczy. Dawno nie widziałam tak wzruszającej sceny. Myślałam, że go znam. Spędziłam z nim moich kilka ostatnich i bardzo intensywnych miesięcy. W tym czasie bardzo się zbliżyliśmy. Jednak nie tak bardzo, jak oni przez tę krótką chwilę. 

-Proszę... - Barty spojrzał księdzu w oczy. - Niech Ksiądz da mi nowe życie. -  Patrzył na niego jak zagubione dziecko, które wyrwało się z koszmaru sennego i nie wie co jest prawdą, a co nie. 

-To nie będzie łatwe. Wiesz o tym, prawda?

-Wiem. Wiem, ale...

-Ale spróbujemy. - Duchowny uśmiechnął się i potrząsnął nim, by dodać mu otuchy. - Chodź, musisz wybrać imię. 

-Już wybrałem. 

-Więc myliłem się. Jednak myślałeś nad tym od dłuższego czasu...

-Szybko myślę. - Uśmiechnął się łagodnie, co przywróciło mój spokój.

-Więc jakie?

-Nicholas. 

-Chodź więc, Nicholasie. A jak masz na nazwisko?

-A czy też mogę zmienić?

-Raczej nie. 

-Evans.

-Chodź więc, Nicholasie Evansie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro