Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXI

-Nie! - Krzyknęłam, unosząc się do pionu. 

-Liv! - Barty podbiegł wystraszony i złapał moje trzęsące się ramiona. - Co się stało? - Kolejne spływające łzy wsiąkały w zakurzony koc. 

-Will...Will... - próbowałam wydukać całą historię, ale wciąż się dławiłam. 

-Co Will? Coś się stało? - Zmarszczył w niepokoju brwi. 

-On...on... - Wybuchłam płaczem i skuliłam się jak mały jeż. Prawdopodobnie każdy, kto wtedy  podszedłby do mnie, zostałby zraniony. Ale nie Barty. On wiedział, że jest odporny. Był wystarczająco pokłuty, by nie czuć kolejnych ran. 

-Ej csii... - Usiadł obok i objąwszy mnie ramieniem, zaczął delikatnie kołysać. - No już, nie płacz. - Czułam się jak małe dziecko. Przecież Will nie był bliską mi osobą. Zwyczajny chłopak, o którym zapomniałabym za kilka dni. Nic nas nie łączyło. A jednak...Wycieńczenie mojego organizmu i wszechobecny strach sprawiły, że nawet jego cierpienie było dla mnie przerażającym przeżyciem. 

-On... - Spojrzałam ukosem w zielone oczy Barty'ego. Płonęły ciekawością. - Zrobili mu coś. 

-Co? Kto? - Głębia jego oczu narastała. 

-Nie wiem, ci ludzie...Szukają nas. Wpadli do niego, ale przecież... - Łzy znów zebrały mi się w oczach. - Przecież on naprawdę nie wiedział. Nie wiedział gdzie jesteśmy. To nie jego wina. 

-Nie wiedział gdzie jesteśmy? - Wstałam, wycierając resztki łez z policzków i odgarniając włosy do tyłu. 

- Jedźmy stąd. 

-Liv, co ty mówisz? Uspokój się i dokładnie mi wszystko opowiedz. Szczegóły grają teraz dużą rolę. - ,,Dziecko we mgle" - pomyślałam. 

-Barty, kurwa! Czy ty nie rozumiesz?! Oni tu są! Są tu! Znajdą nas i w najlepszym przypadku zabiją! - Szarpnęłam go za barki. - No chodź! Proszę! Nie siedź tu tak! Chodź, proszę, chodź! - Wpadałam w panikę. Czułam, jakby mnie nie słyszał, jakbym mówiła do ściany. Krzyczałam w amoku, a on siedział i patrzył na mnie tymi wielkimi oczami, jak głuchonieme dziecko, którego matka nie potrafi zaakceptować i krzyczy, gdy ono zrobi coś nie tak. - Proooooszę! - Klęknęłam przed nim i coraz mocniej wbijałam paznokcie w jego skórę. Spociłam się od prób zerwania go z łóżka, ale on dalej siedział jak kołek i patrzył na mnie przerażony. Nagle w jednej sekundzie chwycił mnie tak mocno w talii, że znieruchomiałam. 

-Olivio Stone, mówię do ciebie. Uspokój się w tym momencie. Usiądź i opowiedz mi, co ci się przyśniło. - Spojrzałam na niego z rozczarowaniem. Jak mógł w takim momencie myśleć o bzdurach. Chodziło o nasze życie. 

-Barty... - Zaczęłam, ale on uciął moje słowa. 

-Nie puszczę cię, póki nie opowiesz mi co widziałaś. - Zacisnął dłonie i wiedziałam już, że nie mam wyjścia. Usiadłam obok i wtedy dopiero rozluźnił uścisk. 

-Byli tam. To znaczy u Willa.

-Kto?

-Nie...nie pamiętam imion. - Wbiłam wzrok w podłogę, skupiając myśli. 

-Możesz mi ich opisać. 

-Tak, było trzech mężczyzn i kobieta. Ona miała rosyjskie imię. 

-Katya? 

-Nie, nie na tą literę, ale kończyło się tak samo. Chyba na S...Tak, na pewno na S. Ten siwy kiedy wypowiadał jej imię, strasznie syczał. 

-Sonya? 

-Tak! Tak, Sonya. I...

-Kurwa, jak mogli wplątać w to Sonyę. Przecież... - Spojrzałam na niego poirytowana. - Nieważne, kontynuuj. 

-Ten siwy był chyba dowódcą. 

-Siwy? Pamiętasz może jakieś szczegóły. Wiesz, sam kolor włosów niedużo mi mówi. 

-Miał bliznę. Jak Joker. 

-Cholera. - Barty wstał i oparł dłonie na biodrach. Intensywnie o czymś myślał. -Ktoś jeszcze?

-Był jeden czarnoskóry...Wysoki. 

-Miał złotego zęba? 

-Nie pamiętam. 

-To wszyscy?

-Nie, jeszcze jeden. On był... - Barty zerknął na mnie. - Był jak potwór z najgorszych koszmarów. Miał dziwne zęby. Takie wypiłowane. Wypiłowane w trójkąty. 

-Czekaj, czekaj. - Rudowłosy kucnął przede mną. - Miał nóż? 

-No tak i on nim... 

-Zrobili coś Willowi?

-Tak, ale nie wiem co. Może jeszcze żyje. 

-Jasna cholera! - Wstał i gorączkowo przeczesał włosy. - Wstawaj, jedziemy. - Zrobiłam to, co kazał i byłam gotowa na dalsze polecenia. - Okryj się szczelnie kocem, jedziemy na przejażdżkę. - Uśmiechnął się lekko, ale wiedziałam, że boi się bardziej niż ja. 


Było mi zimno, choć nie mogłam narzekać. Poprzednia podróż była o wiele gorsza. 

-Dokąd jedziemy?

-Do miejsca, z którego przyjechaliśmy. - Odparł chłodno. 

-Co?! Jedziemy do Willa?! 

-Tak. 

-Czy ty oszalałeś do reszty?! Przecież oni tam są! Czekają tam na sto procent!

-To mój przyjaciel. Nie zginie. Nie zginie przeze mnie. 

-Barty! - Cisza. - Barty, zastanów się choć chwilę! Czy to nie przypadek, że mi się to śniło? Oni tego chcą. Chcą, żebyśmy wpadli w ich pułapkę. - Odpowiadał mi tylko wiatr, świszczący do ucha. - Skarbie! - I wtedy motor zwolnił. - Nie po to tyle uciekaliśmy, żeby tak łatwo dać się złapać. - Powiedziałam delikatnie. Wiedziałam, że mój głos ostatnio był jego jedynym ukojeniem. - Proszę cię, zawróćmy. - Stanęliśmy na środku drogi. Po chwili z pomocą nóg, przesunęliśmy się na pobocze. Barty zszedł z motoru i trzymając jedną dłonią kierownicę, spojrzał w ziemię. - Barty... Wiem, że to dla ciebie wielka strata. Wiem co czujesz, naprawdę. Ale nawet jeśli go tam torturują, nie możemy tam jechać. Zabiją naszą trójkę i jaką wtedy będziesz miał korzyść? 

-Nie mogę... - Nie dokończył, bo głos ugrzązł mu w gardle. Pierwszy raz zobaczyłam na jego policzku łzę. I to nie czyjąś, a jego. 

-Musisz. Musisz dać mu odejść. - Spojrzał na mnie, a jego gałki były przekrwione i błyszczące. Potarłam kciukiem jego brodę. - Jedźmy, ale gdzie indziej. 



Guess who's back. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro