Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LX

Miękki materac ugiął się pod moim ciężarem.

-B-B-Barty... - Wychrypiałam, nie mogąc opanować trzepoczących zębów.

-Już, Liv, już. - Otulił mnie szczelnie grubym kocem i położył ciepłą dłoń na czole. Sprawdził temperaturę policzków, po czym zaczął je rozmasowywać. - Zaraz poczujesz się lepiej. - Zapewniał, ale mijały minuty, a ja dalej nie czułam swego ciała. Jedyne miejsce, które mnie wtedy rozgrzewało to przepełniony pęcherz.

-Muszę siusiu. - Podniosłam się szybko i gwałtownie, aż zawróciło mi się w głowie. Próbowałam stanąć, ale zaraz z powrotem upadłam na łóżko.

-Pomogę ci.

-Au! - Zawyłam z bólu stając na stopach. Miałam wrażenie, jakby tysiące małych igiełek wbijało mi się pod skórę. Wsparta na jego ramionach, ugięłam kolana. - Nie dojdę, nie... - Poczułam coś ciepłego na udzie. Żółtawa ciecz leciała w dół, kojąc moje rozdrażnienie.

-Ehh... - Barty westchnął, ale niezbyt zwracałam na to uwagę. Sam doprowadził mnie do takiego stanu. Pozwolił mi dokończyć, po czym podał ścierkę z szafki. - Wytrzyj się. - Zrobiłam to, co polecił i usiadłam.

-Przepraszam, zaraz to posprzątam. - Ale on już kucał ze szmatą, którą wziął z moich rąk i z wykrzywioną twarzą zaczął wycierać mocz. - Przynajmniej jest mi już trochę lepiej. - Uśmiechnęłam się, choć dalej byłam sina z zimna. Zaśmiał się pod nosem.

-Jesteś głodna?

-Niezbyt. Wolałabym iść spać.

-To idź.

-A ty?

-Jeszcze znów się zmoczysz i będę musiał chodzić nagi, co skutkuje również moim wychłodzeniem. - Puścił mi oczko, na co obróciłam się do ściany i zawinięta kocem, zasnęłam.

Pukanie, a raczej tłuczenie w drzwi, roznosiło się na cały dom.

-Idę! - Will krzyknął, wychodząc z łazienki i wycierając ostatnie, mokre kosmyki włosów. Przekręcił klucz i nawet nie musiał ciągnąć za klamkę, bo nieznajomi go wyręczyli. Jednym uderzeniem w twarz upadł na podłogę, zostawiając na niej kropelki wody.

-Przeszukaj ogród. - Wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu wymierzył palcem w drzwi ogrodowe. Stał przez chwilę w bezruchu, co umożliwiło Willowi przyjrzenie się jego ostrym rysom twarzy. Miał około pięćdziesięciu lat i krótkie siwe włosy, postawione na sztorc. Gładka, blada twarz była ozdobiona blizną, ciągnącą się od kącika ust, aż po ucho. Nos miał duży i haczykowaty, a błysk w oku wskazywał, że nie był dobrym człowiekiem.

-K-K-Kim jesteście? - Wyjąkał Will, ale nie otrzymał odpowiedzi. Mężczyzna spojrzał tylko na niego z pogardą, jak na karalucha, którego zaraz zamierza zgnieść. Drobna blondynka w ciasno upiętych włosach wywracała rzeczy z szafek kuchennych, po czym zajrzała do piekarnika.

-Nie ma. - Powiedziała zimno. - Nie ma nic, co by wskazywało na ich obecność.

-Ja coś mam! - Potężny bas dobiegł z sypialni. Willowi zrobiło się słabo. Obrócił się i zobaczył koło kanapy mężczyznę, który mierzył około dwa metry i mógłby być atletą. Uniósł ciemne okulary na swoją łysinę i pokazał rządek białych zębów, które na tle jego karnacji, olśniewały.

-Rzuć. - Odezwał się siwy i nad głową Willa przeleciały jego dresy. - Przecież to męskie.

-Niech pan powącha. - Tak i zrobił. Przyłożył materiał do nosa i uniósł brwi. - Dobra robota. - Zaśmiał się. - Chyba wezmę je do domu. Zapach cipki tej suki to najładniejszy zapach, jaki kiedykolwiek czułem. Will przełknął głośno ślinę.

-Mmm... - Poruszyłam się. Zaspana obróciłam głowę i ujrzałam Barty'ego opartego o framugi okna. Na jego czole błyszczał zimny pot. - Barty? - Spojrzał na mnie zaskoczony. - Wszystko w porządku?

-Tak. Wracaj spać. - Uniósł lekko kąciki ust. Wróciłam więc do pierwotnej pozycji i odpłynęłam w sen.

-Nie wiem! - Will krzyczał niemiłosiernie, a dowódca bandy wymierzył mu kolejny policzek.

-Może ten dzieciak naprawdę nie wie. - Blondynka rzuciła z litością w oczach.

-Jest dokładnie tak, jak ona mówi! - Przesłuchiwany krzyknął na swoją obronę.

-Zamknij się, Sonya. - Siwy obrócił powoli twarz w jej stronę, rzucając groźne spojrzenie. Czarnoskóry parsknął śmiechem. - A ciebie co śmieszy, Derek?

-Brian już chyba nie może doczekać się kolejnych atrakcji. - Zerknął na kolegę, który oparty o kanapę, przesmykiwał scyzoryk między palcami. - Prawda, Brian?

-Tniemy czy nie? - Nie odrywał wzroku od metalowego ostrza.

-Jeszcze nie. Najpierw nasza czarna owieczka grzecznie nam powie, gdzie się podział nasz ognisty chłopak i jego rusałka. Prawda, owieczko? - Will spojrzał na nich przerażony. Rzucał spojrzeniami na ściany, sufit, podłogę, aż wreszcie spojrzał na swoje krocze. Zmoczył się.

-Cholera! - Derek odsunął szefa od nastolatka i kopnął w krzesło, do którego ten był przywiązany. Will huknął głową o panele.

-Kurwa. - Szepnął. Próbował się podnieść, ale na nic mu się to zdało. Więzy były zbyt mocne.

-Przesuńcie go tam. - Dowódca pokazał na okno, a dwóch mężczyzn w mgnieniu oka chwyciło go pod pachy i zawlokło pod ścianę. Drobna kobietka cały czas kroczyła za nimi. - Ściągnijcie mu bluzkę.

-Co?! - Will krzyknął z niedowierzaniem. Sonya pozwoliła kolegom trzymać jego trzęsące się ramiona, a sama długim paznokciem rozcięła dolną krawędź koszulki. - Jak ty to... - Sonya uśmiechęła się i jednym ruchem rozdarła koszulkę, tak, że jej oczom ukazał się gładki brzuch z lekko zarysowanymi mięśniami.

-Może gdybyś chodził na siłownię, byłbyś w lepszej sytuacji. - Derek zaśmiał się do Briana, ale jego to chyba nie bawiło. W lewej ręce dalej ściskał swoją broń.

-Koniec tego cyrku. Wiesz gdzie są czy nie?

-Nie! Przysięgam na Boga, że nie.

-Na Boga... A to dobre. - Pierwszy raz od ich przybycia, Will ujrzał uśmiech szatyna po prawej. Jego popękane i poprzecinane wargi rozciągnęły się szeroko, sprawiając, że i tak cienkie już wargi, stały się prawie niewidoczne. Ku zaskoczeniu, nie miał wcale pięknych zębów. Wcale ich nie miał. Nie można było chyba tego nazwać zębami. ,,Kły" były ostro wypiłowane i krótkie. Kiedy zacisnął szczękę, stykały się czubkami. Kiedy Brain zauważył, że jest obiektem zdziwienia Willa, zastukał nimi z szalonym wzorkiem. - Brian. - Powiedział siwy i rozległ się długi krzyk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro