LX
Miękki materac ugiął się pod moim ciężarem.
-B-B-Barty... - Wychrypiałam, nie mogąc opanować trzepoczących zębów.
-Już, Liv, już. - Otulił mnie szczelnie grubym kocem i położył ciepłą dłoń na czole. Sprawdził temperaturę policzków, po czym zaczął je rozmasowywać. - Zaraz poczujesz się lepiej. - Zapewniał, ale mijały minuty, a ja dalej nie czułam swego ciała. Jedyne miejsce, które mnie wtedy rozgrzewało to przepełniony pęcherz.
-Muszę siusiu. - Podniosłam się szybko i gwałtownie, aż zawróciło mi się w głowie. Próbowałam stanąć, ale zaraz z powrotem upadłam na łóżko.
-Pomogę ci.
-Au! - Zawyłam z bólu stając na stopach. Miałam wrażenie, jakby tysiące małych igiełek wbijało mi się pod skórę. Wsparta na jego ramionach, ugięłam kolana. - Nie dojdę, nie... - Poczułam coś ciepłego na udzie. Żółtawa ciecz leciała w dół, kojąc moje rozdrażnienie.
-Ehh... - Barty westchnął, ale niezbyt zwracałam na to uwagę. Sam doprowadził mnie do takiego stanu. Pozwolił mi dokończyć, po czym podał ścierkę z szafki. - Wytrzyj się. - Zrobiłam to, co polecił i usiadłam.
-Przepraszam, zaraz to posprzątam. - Ale on już kucał ze szmatą, którą wziął z moich rąk i z wykrzywioną twarzą zaczął wycierać mocz. - Przynajmniej jest mi już trochę lepiej. - Uśmiechnęłam się, choć dalej byłam sina z zimna. Zaśmiał się pod nosem.
-Jesteś głodna?
-Niezbyt. Wolałabym iść spać.
-To idź.
-A ty?
-Jeszcze znów się zmoczysz i będę musiał chodzić nagi, co skutkuje również moim wychłodzeniem. - Puścił mi oczko, na co obróciłam się do ściany i zawinięta kocem, zasnęłam.
Pukanie, a raczej tłuczenie w drzwi, roznosiło się na cały dom.
-Idę! - Will krzyknął, wychodząc z łazienki i wycierając ostatnie, mokre kosmyki włosów. Przekręcił klucz i nawet nie musiał ciągnąć za klamkę, bo nieznajomi go wyręczyli. Jednym uderzeniem w twarz upadł na podłogę, zostawiając na niej kropelki wody.
-Przeszukaj ogród. - Wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu wymierzył palcem w drzwi ogrodowe. Stał przez chwilę w bezruchu, co umożliwiło Willowi przyjrzenie się jego ostrym rysom twarzy. Miał około pięćdziesięciu lat i krótkie siwe włosy, postawione na sztorc. Gładka, blada twarz była ozdobiona blizną, ciągnącą się od kącika ust, aż po ucho. Nos miał duży i haczykowaty, a błysk w oku wskazywał, że nie był dobrym człowiekiem.
-K-K-Kim jesteście? - Wyjąkał Will, ale nie otrzymał odpowiedzi. Mężczyzna spojrzał tylko na niego z pogardą, jak na karalucha, którego zaraz zamierza zgnieść. Drobna blondynka w ciasno upiętych włosach wywracała rzeczy z szafek kuchennych, po czym zajrzała do piekarnika.
-Nie ma. - Powiedziała zimno. - Nie ma nic, co by wskazywało na ich obecność.
-Ja coś mam! - Potężny bas dobiegł z sypialni. Willowi zrobiło się słabo. Obrócił się i zobaczył koło kanapy mężczyznę, który mierzył około dwa metry i mógłby być atletą. Uniósł ciemne okulary na swoją łysinę i pokazał rządek białych zębów, które na tle jego karnacji, olśniewały.
-Rzuć. - Odezwał się siwy i nad głową Willa przeleciały jego dresy. - Przecież to męskie.
-Niech pan powącha. - Tak i zrobił. Przyłożył materiał do nosa i uniósł brwi. - Dobra robota. - Zaśmiał się. - Chyba wezmę je do domu. Zapach cipki tej suki to najładniejszy zapach, jaki kiedykolwiek czułem. Will przełknął głośno ślinę.
-Mmm... - Poruszyłam się. Zaspana obróciłam głowę i ujrzałam Barty'ego opartego o framugi okna. Na jego czole błyszczał zimny pot. - Barty? - Spojrzał na mnie zaskoczony. - Wszystko w porządku?
-Tak. Wracaj spać. - Uniósł lekko kąciki ust. Wróciłam więc do pierwotnej pozycji i odpłynęłam w sen.
-Nie wiem! - Will krzyczał niemiłosiernie, a dowódca bandy wymierzył mu kolejny policzek.
-Może ten dzieciak naprawdę nie wie. - Blondynka rzuciła z litością w oczach.
-Jest dokładnie tak, jak ona mówi! - Przesłuchiwany krzyknął na swoją obronę.
-Zamknij się, Sonya. - Siwy obrócił powoli twarz w jej stronę, rzucając groźne spojrzenie. Czarnoskóry parsknął śmiechem. - A ciebie co śmieszy, Derek?
-Brian już chyba nie może doczekać się kolejnych atrakcji. - Zerknął na kolegę, który oparty o kanapę, przesmykiwał scyzoryk między palcami. - Prawda, Brian?
-Tniemy czy nie? - Nie odrywał wzroku od metalowego ostrza.
-Jeszcze nie. Najpierw nasza czarna owieczka grzecznie nam powie, gdzie się podział nasz ognisty chłopak i jego rusałka. Prawda, owieczko? - Will spojrzał na nich przerażony. Rzucał spojrzeniami na ściany, sufit, podłogę, aż wreszcie spojrzał na swoje krocze. Zmoczył się.
-Cholera! - Derek odsunął szefa od nastolatka i kopnął w krzesło, do którego ten był przywiązany. Will huknął głową o panele.
-Kurwa. - Szepnął. Próbował się podnieść, ale na nic mu się to zdało. Więzy były zbyt mocne.
-Przesuńcie go tam. - Dowódca pokazał na okno, a dwóch mężczyzn w mgnieniu oka chwyciło go pod pachy i zawlokło pod ścianę. Drobna kobietka cały czas kroczyła za nimi. - Ściągnijcie mu bluzkę.
-Co?! - Will krzyknął z niedowierzaniem. Sonya pozwoliła kolegom trzymać jego trzęsące się ramiona, a sama długim paznokciem rozcięła dolną krawędź koszulki. - Jak ty to... - Sonya uśmiechęła się i jednym ruchem rozdarła koszulkę, tak, że jej oczom ukazał się gładki brzuch z lekko zarysowanymi mięśniami.
-Może gdybyś chodził na siłownię, byłbyś w lepszej sytuacji. - Derek zaśmiał się do Briana, ale jego to chyba nie bawiło. W lewej ręce dalej ściskał swoją broń.
-Koniec tego cyrku. Wiesz gdzie są czy nie?
-Nie! Przysięgam na Boga, że nie.
-Na Boga... A to dobre. - Pierwszy raz od ich przybycia, Will ujrzał uśmiech szatyna po prawej. Jego popękane i poprzecinane wargi rozciągnęły się szeroko, sprawiając, że i tak cienkie już wargi, stały się prawie niewidoczne. Ku zaskoczeniu, nie miał wcale pięknych zębów. Wcale ich nie miał. Nie można było chyba tego nazwać zębami. ,,Kły" były ostro wypiłowane i krótkie. Kiedy zacisnął szczękę, stykały się czubkami. Kiedy Brain zauważył, że jest obiektem zdziwienia Willa, zastukał nimi z szalonym wzorkiem. - Brian. - Powiedział siwy i rozległ się długi krzyk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro