Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LVII

*Olivia*

Leżeliśmy beznamiętnie na łóżku. Zmęczony tym, co się stało, Will, zasnął. Ja jednak nie mogłam. Wpatrywałam się w sufit, a po lewym policzku spływała łza. Czułam się brudna. Całe moje włosy były mokre od potu i śliny, a ręce cuchnęły. Postanowiłam się odświeżyć. 

Nie przejmując się, że w każdej chwili mogłam natknąć się na Barty'ego, a zdenerwowałby się, gdyby zobaczył mnie wychodzącą z pokoju Willa, jeszcze nagą, zatrzasnęłam drzwi łazienki. Podeszłam do lustra i spojrzałam sobie w oczy. 

-Co się z tobą stało, Liv? - Zacisnęłam mocniej dłonie na umywalce. Nie rozumiałam, co we mnie wstąpiło tej nocy. Will z pewnością będzie to wspominał z przyjemnością, ale czy ja też? 

-O to chyba chodziło, skarbie... - Spuściłam głowę z zamkniętymi powiekami i zaczęłam szlochać. Drżąca z emocji i chłodu, który panował w reszcie domu nawet nie poczułam zimnego dotknięcia na moich ramionach. Łkałam dalej, a nieprzyjemne uczucie, było coraz mocniejsze. Wreszcie z obrzydzeniem spojrzałam na swoją twarz. 
-Kurwa! - Krzyknęłam, gdy ujrzałam za sobą matkę, a raczej jej podobiznę i w jednej sekundzie, obróciłam się do niej twarzą. Miałam wrażenie, że mój oddech jest najgłośniejszą z wszystkich istniejących rzeczy na świecie. - Odejdź. Ty nie jesteś...Nie jesteś prawdziwa. WYPIERDALAJ! - Rzuciłam mydelniczką w mamę, ale ona rozbiła się o drzwi. 

-Olivia... - Zbliżyła się. Moje pośladki natrafiły na umywalkę. Zaczęłam się na nią wspinać, coraz bardziej płacząc. - Przecież nic ci nie zrobię, kwiatuszku. 

-Zostaw! - Krzyknęłam cicho i skrzywiona zacisnęłam powieki. - To tylko sen, głupi sen. - Coraz bardziej się wyginałam, próbując ochronić twarz przed zimnym dotykiem. Wreszcie mnie spotkał. Lodowate zimno spłynęło na mój rozpalony policzek. 

-Już dobrze, wszystko będzie dobrze. - Stałam w bezruchu jeszcze przez kilka sekund, po czym osunęłam się na kafelki. 

-Czemu kazałaś mi to zrobić? - Łkałam i roztrzęsionymi dłońmi biłam się po głowie. -Jestem ohydna, ohydna, OHYDNA! - Uderzenie, uderzenie, uderzenie. 

-Nie jesteś, skarbie. - Ona też zaczęła płakać. 

-Przyjdź. Przyjdź i zabierz mnie stąd. 

-Przecież jestem. - Spojrzałam na jej łagodne oblicze. Siedząca przede mną, gładziła mnie po łydkach. - Przyszłam po ciebie. 

-Ale nie jesteś prawdziwa. - Przyjrzałam się jej niebieskiemu ciału, ale zamiast jego wyraźnie widziałam dywan, płytki, drzwi i ścianę. 

-Jestem. 

-Wcale nie! - Rozdarłam się, jak małe dziecko z poczuciem żalu. 

-Wiesz, że dla ciebie zawsze będę prawdziwa. - Wtedy spoważniałam. Jej lekki uśmiech wprawiał mnie w zakłopotanie. 

-Co to znaczy? - Nie dała mi odpowiedzi, jedynie szerszy uśmiech. - Czy ty... - Pokiwała twierdząco głową. -Nie. Nie mówisz poważnie. - Zaśmiałam się. Ona mi zawtórowała, ale w jej oczach zebrały się łzy. - Dobre...To był naprawdę znakomity żart, mamo. - Przezroczysta kropelka, kapnęła na kafelki i zaraz zniknęła. - To żart, prawda mamo? - Złapałam jej dłonie. - Żart, na rozluźnienie atmosfery. - Zaczęłam się histerycznie śmiać. - HAHAHAHA ŻART!!! - Krzyczałam, będąc na pograniczu bólu i nadziei. Moje ręce trzęsły jej dłońmi. - Mamo, no opowiedz jeszcze jakiś. - Uśmiechnęłam się ze szklanymi oczami. - Nie bądź jak tata. Nie bądź poważna jak on. Opowiedz coś jeszcze. 

-Kochanie... - wychrypiała zapłakana. 

-Mary! Mary! Mary! - Krzyczałam w amoku. Wstałam i zaczęłam skandować z uniesionymi pięściami w górze. - Ma ry! Ma ry! 

-Zabieram cię ze sobą. 

-Co? - Spojrzałam na nią ze strachem. 

-Nie będziesz tu już przy nim. Twoje miejsce jest przy nas. Przy rodzinie i przyjaciołach. 

-Mamo, co ty gadasz? To już nie jest śmieszne. - Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że znów żartuje. 

-Mogę cię zabrać nawet teraz. - Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Mimowolnie przekręciłam głowę w lewo. Szafka. Nie mam pojęcia skąd, ale wiedziałam, że są tam żyletki. 

-No coś ty? Teraz? - Dalej stałam w bezruchu, choć chciałam uciekać. 

-A widzisz lepsze rozwiązanie? - Mięśnie się rozluźniły, jakby ktoś puścił niewidzialne sznury, opętane wokół nich. 

-Nie no, nie dziś. - Zwlekałam na czas. Wiedziałam, że mnie nie wypuści stamtąd żywej. Oparłam się o umywalkę i udawałam wyluzowaną. - A to z Willem? To twoja sprawka? 

-To z Willem? - Usiadła z podpartymi ramionami do tyłu i ugiętymi kolanami, przez co uniosła swoją długą spódnicę tak, że było widać jej łono. Obrzydziła mi trochę swój widok, więc uciekłam wzrokiem nad drzwi, jakbym zauważyła coś ciekawego. 

-Noo, to chwilę temu. 

-Chwilę. - Zaśmiała się. - Macie słabe poczucie czasu.

-Dobrze wiesz, o co mi chodzi. 

-Ta, moja, a co? - Mówiła jak nie ona. 

-Po co to wszystko było?

-Żebyś mnie spotkała. - Spojrzałam na nią zaciekawiona. 

-Bez spermy tego chłopaka nie mogłaś przyjść? To jakiś obrządek, czy co? - Zadrwiłam. 

-Czemu wszystko sprowadzasz do jednego? 

-Ja?! - Oburzyłam się. 

-To był naprawdę skomplikowany, trochę zwariowany, ale sprytny plan. Niestety, jesteś na niego za słaba. 

-Uważasz, że jestem słaba? - Poirytowałam się. Jedyne czego pragnęłam to wrócić do tego żółtodzioba i dalej użalać się nad swoim zachowaniem wobec Barty'ego. Ona, jakby znając moje myśli, przemówiła: 

-No widzisz, co on z tobą robi? 

-Kurwa, teraz będziesz infiltrować moje myśli? - Westchnęła tylko. - Nie poznaję cię. 

-A siebie? Taka byłaś, zanim go poznałaś? 

-Masz na myśli jaka? - Ale wiedziałam, co chce odpowiedzieć. 

-Stałaś się tępą, posłuszną i tchórzliwą dziwką. 

-Słucham?! - Pokazałam na siebie w geście oburzenia. 

-A jak chcesz to nazwać? Omamił cię, po czym chciał cię zabić. Ale się w nim zakochałaś! O tak, nie było innych chłopców wokół!? Chociażby Nath! 

-To mój przyjaciel. 

-Nieżywy. Zresztą, jak wszyscy twoi bliscy. - Te słowa zmroziły mi krew w żyłach. Do tej pory łudziłam się, że to tylko koszmary. - A co ty kurwa myślałaś?! Że opuścilibyśmy cię bez słowa, pozwalając na twoją śmierć? Naprawdę tak o nas myślałaś? 

-Nie, ale... 

-Te wszystkie sny, przewidzenia. Myślisz, że były one bezpodstawne? To wszystko było po coś, Liv. Chcieliśmy cię ostrzec. 

-Ale już jestem bezpieczna. 

-Naprawdę sądzisz, że z tym szemranym typem nic ci nie grozi? Zabił wszystkich twoich bliskich, sądzisz, że chce dla ciebie dobrze? Ufasz mu? 

-Tak. 

-Jesteś głupsza niż myśłałam...Przejrzyj na oczy! Jego banda cały czas was ściga. Mają taką samą lub większa moc niż on. Jest ich tysiące, a was dwoje, z czego ty się nie liczysz, bo jesteś człowiekiem. 

-Oni też są! 

-Takimi samymi jak ty? - Łzy znów spłynęły po mojej twarzy. Choć od dawna to wiedziałam, dopiero mama mi uświadomiła, jak mała jestem w ich hierarchii. Przecież jeszcze miesiąc temu, wieźli mnie na śmierć! - Córeczko, proszę, posłuchaj mnie. Wstała i dotknęła moich policzków. Zmusiła mnie, bym spojrzała jej prosto w oczy. - Wydaje ci się, że jeśli masz jego, masz wszystko, bo jesteś zakochana. Ale jaka jest prawda? Spójrz na to obiektywnie. On nie kocha cię za wszelką cenę. Nie obroni cię przed wszystkimi. Jest synem największego zła, ale co to znaczy na tym bożym świecie? Czemu teraz nie jest przy tobie, hm? Czemu teraz leży sam i śni o niewiadomo czym? Czemu tak się boisz, trzęsąc nogami? Nie czujesz się bezpiecznie? 

-Mamo... 

-Możesz to skończyć. W każdej chwili. Nawet teraz. - Spojrzałam na szafkę rozżalona. Ta powoli zaczęła uchylać swoje drzwiczki. Do moich oczu doszedł blask świeżego, ostrego metalu. - Tak będzie lepiej. 

-Dobrze, ale proszę cię tylko o jedno. 

-Tak, słońce? 

-Wytłumacz mi, po co była ta cała szopka z Willem?

-No dobrze... - Usiadła na krawędzi wanny. - Jestem matką. Każda matka boi się o swoją córkę. 

-To już wiemy. 

-Kiedy dowiedziałam się, że będziesz tutaj, pomyślałam, że to odpowiedni czas, byś dowiedziała się prawdy.

-Prawdy? 

-No tak. O tym, że nie żyjemy. - Parsknęła śmiechem. 

-No przecież już wiem. 

-Ale nie chciałam, żebyś dowiedziała sie w ten sposób. Wolałam, żebyś odkryła to sama. 

-Dlaczego? 

-Sama nie wiem. Tak czy siak, pomyślałam, że skoro tu jesteś mogłabyś odwiedzić nasz dom, przyjaciół, komisariat policji...Choć pewnie na nic by to się zdało. Lepiej cmentarz. 

-Mamo! 

-No co? Symboliczne miejsce pochówku. - Wywróciłam oczami. - Chciałam, żebyś się załamała. Zrozumiała, że ten twój chłoptaś i oni...są źli. Przecież prędzej czy poźniej was dorwią. Zabicie - to najlepsze co was czeka. A przed tym? Kto wie, jakie męki spotkają was za nieposłuszeństwo. 

-Dobrze wystarczy. 

-Wiedziałam, że wpadłaś na ten pomysł już wcześniej, ale on ci zabronił. Jego słowa zaczęły być dla ciebie niepodważalne. Zero woli walki, zero buntu. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Pomyślałam, że pewnie będzie miał dużo załatwień, a ty będziesz często przebywać z Willem w domu. Nie jestem głupia, co to, to nie. Wiedziałam, że dostanie zakaz wypuszczania cię z domu. Ale, czego się nie robi, jeśli jest się zakochanym. Jesteś ładna, zabawna, elokwenta. Mogłabyś miec miliony. A wybrałaś tego... 

-Ma na imię Barty. - Uśmiechnęłam się sarkastycznie. 

-Dobrze wiem, jak ma na imię. - Odwzajemniła uśmiech. - Po prostu uwiedzenie Willa, otworzyłoby ci drzwi do wielu, wieeelu rzeczy. 

-Na przykład do wyjścia z domu, ta? 

-No tak. 

-Sprytne, nie powiem. Ale w takim razie, czemu teraz rozmawiamy, skoro jest już po wszystkim. 

-Jestem matką. Nie mogę patrzeć jak się męczysz. 

-Trochę późno.

-Kiedy zobaczyłam, jak leżysz zapłakana w łóżku z wyrzutami sumienia, zrobiło mi się ciebie żal. Jak bardzo egoistyczną matką jestem, że zmusiłam cię do takich rzeczy. Ale musisz mi uwierzyć, chciałam tylko twojego dobra!

 -Jest mi dobrze. 

-A będzie jeszcze lepiej, jeśli dasz sobie spokój z tym wszystkim. Kilka cięć i po krzyku. 

-Słucham?! Ty naprawdę chcesz, żebym się poddała? 

-Chcesz dłużej cierpieć? 

-Nie cierpię, póki go kocham. 

-Pieprzysz. 

-Wcale nie. 

-A co jeśli zostaniesz sama? - Założyła nogę na nogę i z pewnością siebie spojrzała w moje przestraszone oczy. 

-Czemu miałby mnie zostawić? 

-A jeśli to nie będzie zależało od niego? 

-Tylko spróbuj...

-Nie, nie ja. - Zachichotała. - Ja nie mam takiej mocy. Ale wiesz, że na was polują. A teraz zacierają dłonie na niego bardziej niż na ciebie. 

-Nie dadzą rady. - Po tych słowach, rzuciło mną o ścianę, na której wisiała szafka. Z bólu osunęłam się na dół, a przed moimi stopami zabrzęczały spadające żyletki. 

-Mogę ci pomóc, jeśli się boisz. 

-Niczego się nie boję, po prostu nie chcę. - Wstała i podeszła do mnie. Skrawek jej spódnicy zakrył moje gołe stopy. 

-Ja się na tym znam. Wiem gdzie, żeby najmniej bolało, a najbardziej działało. 

-Pomocy! - Wykrzyczałam, ile miałam sił w płucach, a jedna z żyletek uniosła się i zaczęła lecieć w moją stronę. 

Komp działa, ale muli XDD



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro