Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LV

Wiatr huczał niemiłosiernie. Próbowałam zasłaniać uszy poduszkami, ale na nic mi się to zdawało. Usiadłam więc i zaspanymi oczami spojrzałam na wskazówki zegara stojącego w kącie pokoju. 

-1:29. - Wyszeptałam do siebie i spojrzałam w okno. Natychmiast otrzeźwiałam i z niedowierzaniem podeszłam do niego. - Pierdolony sukinsyn. - Zamknęłam okno. Kiedy kładłam się spać, nie było otwarte. Na sto, a może i dwieście procent. Barty musiał iść do łazienki i przy okazji zrobić mi żarcik, żeby, wiadomo, nie za dobrze mi się spało. 

Zdenerwowana, oparłam się dłońmi o parapet i podziwiałam jak płatki śniegu wirują za szkłem. Will nie miał termometru, ale byłam pewna, że było strasznie zimno. Może dziesięć stopni na minusie? 

Osunęłam końcówki rękawów na palce i spojrzałam w prawo. Drzwi do naszego...

-Ta, naszego. - Zaśmiałam się. - Żałosne. - Chciałam sprawdzić, czy są otwarte. Z chęcią wślizgnęłabym się pod ciepłą kołdrę, żeby wreszcie zacząć czuć dotąd zdrętwiałe stopy. Dotknęłabym ciepłych pleców Barty'ego, a on złamany moim biednym wyglądem, obróciłby się i zaczął usypiać, głaskając po głowie, jak miał w zwyczaju to robić. 

Ale w tamtej chwili ogarnęło mnie uczucie żalu. Czym mu zawiniłam? Nawet nie chciał wyjaśnić. A może nie umiał? A może chciał na kimś wyładować swoją złość. Biorąc pod uwagę tę opcję, byłam celem idealnym. Słaba, zależna od niego, zakochana...Co gwarantowało mój powrót.         A Will? Mógłby nas wywalić na zbity pysk w każdej chwili. Wiadomo, lepiej nie ryzykować. 

Obróciłam się więc lekko za siebie i spojrzałam w lewo. Jego drzwi na pewno były otwarte. Podeszłam na paluszkach, choć sama nie wiem czemu. Pewnie był w głębokim śnie. Pociągnęłam za klamkę, a to pozwoliła mi wejść do pomieszczenia. W środku panowało przyjemne ciepło, choć nie mogę powiedzieć, że nie było lekko duszno. Zamknęłam drzwi najciszej jak umiałam i przyglądałam mu się przez chwilę. Leżał rozciągnięty na dwuosobowym łóżku. Z której strony bym się nie wślizgnęła, obudziłabym go. Podeszłam więc od strony jego pleców z nadzieją, że położenie się na skrawku materaca, nie wyciągnie go ze świata snów. Usiałam powoli i próbowałam wciągnąć nogi po kołdrę, ale przez przypadek dotknęłam zimną stopą jego łydki, na co on zbudził się. Pomyślałam, że i tak już nie zrobię tego bez jego wiedzy, więc przycisnęłam z całej siły nogę do jego gorącego uda. Krzyknął i obrócił się. Przerażony odsunął się na przeciwny bok łóżka, z taką siłą, że aż z niego spadł. 

-Cicho, cicho! - Krzyknęłam szeptem. - To ja, Will! 

-Wyjdź...Wyjdź natychmiast stąd! - Pocierał stopami o podłogę, próbując odsunąć się do drzwi. Zareagował na moją obecność, jakby go coś opętało. 

-Will...Daj spokój. 

-Idź do swojego pokoju. W tym momencie. 

-Nie mam swojego pokoju... - Uśmiechnęłam się kusząco i uniosłam kołdrę pod samą brodę, siedząc rozkraczona. 

-Masz. Drzwi na przeciwko. - Przetarł czoło z błyszczącego w świetle księżyca potu. 

-Jest zamknięty.

-Co? - Nie za bardzo dochodziły do niego moje słowa. Miałam wrażenie, że dalej był w fazie snu. 

-Po wczorajszej kłótni, Barty zamknął się w pokoju i no cóż...Spędziłam noc na kanapie. - Uśmiechnęłam się. 

-Boże... - Przetarł twarz dłońmi. - Serio? - Spojrzał na mnie jak na małe dziecko, które zrobiło kolejną głupotę. Pokiwałam głową. - Co za chuj. - Podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko. - Może z nim porozmawiam?

-Teraz?! - Krzyknęłam z oburzeniem. Mój cały plan nie mógł iść na marne. 

-No a czemu nie? Ty masz mieć nieprzespaną całą noc, a on nie może mi poświęcić kilku minut?

-Tylko go tym rozwścieczysz. - Dotknęłam delikatnie jego dłoni. Spojrzał na nią, po czym przeniósł wzrok na mnie. 

-Niech pamięta pod czyim dachem jest. - Wstał i pełen gotowości podszedł do drzwi. 

-Zostań tu ze mną... - Wyszeptałam uwodzicielsko. Albo prośbą, albo groźbą.

-No ale, Liv, tak nie może być! 

-To tylko jedna noc, chyba wytrzymasz. - Zachichotałam, na co i on się uśmiechnął. 

-Niech ci będzie, marudo. - Skoczył na łóżko i okrywając się kołdrą, obrócił się plecami do mnie. - Tylko nie wierć się za bardzo. 

-Nie wiercę się, gdy śpię z kimś. Chyba, że na jego życzenie. - Przylgnęłam szczelnie do jego ciała, na co cały się spiął. 

-Czy mogłabyś... - Ale ja zaczęłam udawanie chrapać, więc nie dokończył. Po krótkiej chwili, jego mięśnie rozluźniły się i zdawało mi się, że naprawdę zasnął. Spokojny, w moich ramionach. A więc problem z zaufaniem zniknął. 

Ja jednak usnąć nie mogłam. Dziwnie czułam się przy boku innego mężczyzny, wiedząc, że mój ukochany śpi praktycznie tuż obok. To jego chciałabym dotykać, a nie tego wymoczka, który nawet nie umiał posiąść pięknej kobiety, która go pragnęła. 

Odkąd zaczęłam przebywać cały czas z Bartym, ze swojej wolnej lub też przymuszonej woli, czułam o wiele większą pewność siebie. Czułam się pożądana. Przez wszystkich. W złym czy dobrym tego słowa znaczeniu. W jakiś sposób, każdy mnie wyczekiwał. Wiedziałam, że jestem kimś. Że jestem goniona, upragniona, ale też chroniona. Że każdy chciałby mnie mieć dla siebie, chociaż na chwilę. Kiedyś byłam szarą myszką. Nikt mnie nie doceniał, a na szkolnym korytarzu, dla chłopców, byłam niewidzialna. Po śmiertelnie niebezpiecznej ucieczce z wioski, czułam się...inna. Poczułam magię we własnym sercu i umyśle. Nie była taka zła, to racja. Może mi się wydawało, lecz czasem miałam wrażenie, że jakaś część umiejętności Barty'ego przeszła na mnie. Że potrafię uwodzić ludzi i zniewalać ich myśli swoją obecnością. A może to moje piękno, które zaczęło emanować, bo ktoś je wreszcie docenił. A może zaczęłam zatrważać ludzi, bo woziłam się pięknym motorem z czarującym i tajemniczym mężczyzną. Może nie ja sama, a cała otoczka mojego życia przykuwała uwagę innych? Moje zniknięcie też odegrało zapewne dużą rolę. 

-A co jeśli wróciłabym do szkoły... - Szepnęłam gapiąc się na plakat z ACDC koło komody. Ale odpowiedzią było jedynie chrapanie Willa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro