Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LIV

Kiedy wyszłam z pokoju, Will siedział na kanapie. Widziałam, że się spiął, kiedy usłyszał moje kroki. Nie podchodziłam więc. Stanęłam przy blacie kuchennym i przez okno obserwowałam wjazd, wyczekując Barty'ego. 

-Ani słowa o tym co zaszło, jasne? - Przemówił w końcu. 

-A coś zaszło? - Obróciłam do niego twarz i uśmiechnęłam się. Pokiwał głową z pogardą. 

*dwie godziny później*

Usłyszałam jak ktoś dobija się do domu. 

-Już! Już otwieram. - Rzuciłam się ku drzwiom. Gdy je otworzyłam, ujrzałam Barty'ego z paroma siatkami w dłoniach i sporym, papierowym pakunkiem pod pachą. 

-Wpuścisz mnie, czy mam tak stać na zimnie. 

-Już, już... - Nieznacznie odsunęłam się w bok. Zamknęłam drzwi. Barty rzucił zakupy na podłogę i podpierając boki rękoma rozejrzał się po pokojach. 

-A mały gdzie? 

-Mały? - Zaśmiałam się. W pokoju czułam całkowicie co innego. 

-No, Will.

-Aaa, musiał wyjść na parę chwil. Minęłam rudowłosego, zgarniając po drodze ciepłe jedzenie i stanęłam przy szafce z talerzami. 

-Czekaj, czekaj...wyszedł? 

-No przecież mówię. - Odpowiedziałam, ale nie usłyszałam już ani słowa. Zaniepokojona spojrzałam na Barty'ego. Stał tam gdzie wcześniej i wpatrywał się we mnie swoim przerażającym wzrokiem. 

-Chcesz mi powiedzieć, że zostawił cię tu samą? 

-Przerażasz mnie czasem. - Uśmiechnęłam się by złagodzić sytuację, ale nie przyniosło to większych rezultatów. 

-No debil! - Krzyknął i wyrzucił ręce w górę. Automatycznie się skuliłam. Wiedziałam, do czego jest zdolny, kiedy wpadnie w furię. - O której wyszedł? 

-Nie wiem, zdrzemnęłam się. - Ściągnął brwi. 

-Czy jesteście kurwa przy zdrowych zmysłach? - Posłałam mu pytające spojrzenie. - Nie po to cię kurwa ratowałem, żeby cię stracić. Do jasnej cholery! Liv! myślałem, że jesteś dojrzalsza!

-Ale o co ci w tym momencie chodzi? 

-O co mi chodzi? Ty jeszcze śmiesz pytać o co mi chodzi?! - Podszedł do mnie energicznym krokiem i uniósł dłoń. Celowała w mój policzek. Przerażona, schowałam twarz w w ramię i chwyciłam się mocniej blatu w obawie, że od uderzenia stracę równowagę. Nagle jego oczy zaszły łzami i opuścił rękę. - Nie, nie, nie...Barty, nie można tak. - Szeptał jakby sam do siebie. W końcu obrócił się na pięcie i poszedł do łazienki, obiecując, że porozmawiamy o tym wieczorem. 

Zaczynało się ściemniać, choć była szesnasta. Jak to zimą. Jedliśmy burgery i piliśmy colę, kiedy Will zamaszyście otworzył drzwi. 

-Wróciłem! - Krzyknął entuzjastycznie od progu. Spojrzałam na Barty'ego. Wydłubywał wykałaczką spomiędzy zębów cząstki wołowiny. - Mamy coś do jedzenia? Ooo...In-N-Out! Jak miło. 

-Wszystko jest rozpakowane. - Zagadnęłam, zachęcając go do przyjścia do salonu. On zmarkotniał widząc minę przyjaciela i niepewnie podszedł do stolika. Przez dobrą chwilę wpatrywał się w sok z wołowiny cieknący na podłogę. 

-No co tak stoisz? Siadaj na dupie. - Barty machnął głową, pokazując fotel obok niego. Will usiadł w nim i złapał za pierwszego lepszego burgera. - Gdzie byłeś? - Spytał Barty, z szerokim uśmiechem na twarzy. 

-Miałem parę załatwień na mieście. - Ten również się uśmiechnął. Nerwowo zerkał na mnie, jednak ja wpatrywałam się w podłogę. 

-Ta? A jakich? O ile mogę wiedzieć. - Uśmiech zaczął obnażać jego białe zęby. 

-Wisiałem kumplowi kasę, nic wielkiego. - Ze zdenerwowania zaczęły drżeć mu ręce. Ciekawe jak poradził sobie po zniknięciu Barty'ego. Ciął się? Dalej brał prochy? A może w końcu udał się do psychiatry, bo antydepresanty. 

-Wow, od kiedy masz kumpli? - Atmosfera zaczęła się robić napięta. Słowa Barty'ego widocznie zabolały Willa, który rzucił jedzeniem na stolik. 

-No wiesz, kiedy nagle sobie zniknąłeś, zostałem...jakby to powiedzieć...sam kurwa? 

-Dobrze wiesz, że musiałem. 

-Chuj mnie to obchodzi. Zniknąłeś z dnia na dzień. Nie zostawiłeś po sobie znaku życia. Byłeś jedyną osobą z tej zapchlonej budy, dla której byłem choć trochę ważny. Jako jedyny mnie wspierałeś w każdej sprawie. Wyciągnąłeś mnie z gówna i było zajebiście dobrze, ale nagle spierdoliłeś z tą swoją niunią. - Pogardliwie na mnie spojrzał, a wzrok znów utkwił na moich piersiach. Szybko się jednak zreflektował i znów przemówił. - Znowu byłem sam. Sam, przeciwko wszystkim. A teraz? Teraz wracasz jakby nigdy nic, żądasz ode mnie noclegu i okej, daję ci go, bo na to zasłujesz, jesteś moim przyjacielem, ale to jest kurwa mój dom. Mój i nikogo więcej i będę w nim robił co mi się żywnie podoba. 

-Dobrze wiesz, że grozi nam niebezpieczeństwo. 

-Wam? 

-Tak. 

-A właśnie... Może dla ścisłości. Kim ona w ogóle jest i skąd się wzięła? Mówisz, że jestem twoim przyjacielem, tak? A kim ona dla ciebie jest? Bo dla mnie - nikim. Jeśli to twoja laska, dbaj o nią, bo... - Spojrzałam na niego z przerażeniem i pokiwałam głową. - Bo powinieneś. Ja jej niańczył nie będę. 

-Kurwa! - Barty wstał. - Ale nie mogłeś poczekać aż wrócę?! To było takie pilne?! 

-Tak. - Will podszedł do niego. - Jeśli jest dla ciebie tak bardzo ważna, pilnuj jej sam i nie ufaj mi. - Na twarzy Barty'ego pojawił się wyraz zdziwienia. - Pilnuj jej sam, bracie. - Spojrzał na mnie i wzruszył brwiami. Po tym poszedł do pokoju na koniec trzaskając drzwiami. Barty stał jeszcze chwilę obrócony do mnie plecami. Podeszłam do niego cicho i złapałam jego barki. 

-Kotku...

-A ty co?! Jesteś z siebie zadowolona?! - Odrzucił mnie tak, że padłam na kanapę. 

-Nie rozumiem, o co ci chodzi... 

-Tak? To może zrozumiesz, jak przepisz się tutaj. 

-Słucham?!

-Papa, ciepłe łóżeczko. - Pomachał do mnie, kierując się w stronę naszego pokoju. -No..tak...Myślę, że trochę chłodu dobrze ci zrobi. Pamiętam jak...ah...- Westchnął, jakby przed oczami stanęły mu piękne wspomnienia z dzieciństwa. Babcia robiąca na drutach i czytająca mu bajki, dziadek z fajką przy kominku, wypady z tatą nad rzekę, by łowić ryby, a może pieczenie świątecznych ciasteczek z mamą. Kto wie, kto wie... - Kurwa, kiedy byłaś na mrozie, zawsze trzeźwo myślałaś. Nie pamiętasz już co ci groziło? Nie pamiętasz jak trudno było uciekać, gdy przywiązali cię do deski z łańcuchami. Jak obok stało wiadro na twoje flaki? Ulotną masz pamięć, Liv. Z jednej strony to podziwiam, z drugiej... - Moje oczy zaszły łzami. 

-Przestań, przestań! - Krzyczałam, a on dalej się uśmiechał. 

-Wiesz ile wszyscy przez ciebie wycierpieli? Ja, mama, Meg... - spoważniałam. 

-O czym ty mówisz? 

-A teraz jeszcze pokłóciłem się z Willem. A to wszystko by cię chronić, głupia. - Podszedł i pocałował mnie w czoło. Poczochrał mi włosy, jak małemu dziecku, po czym odszedł do pokoju i przekręcił klucz w zamku. Zgasło światło. Zostałam sama. W ciemności, zimnym salonie, nieswoim dresie i  ze łzami w oczach. 



Ogółem śmiesznie, bo numer rozdziału = LIV, czyli imię bohaterki. Uczcijmy to jeszcze jednym rozdziałem!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro