LIV
Kiedy wyszłam z pokoju, Will siedział na kanapie. Widziałam, że się spiął, kiedy usłyszał moje kroki. Nie podchodziłam więc. Stanęłam przy blacie kuchennym i przez okno obserwowałam wjazd, wyczekując Barty'ego.
-Ani słowa o tym co zaszło, jasne? - Przemówił w końcu.
-A coś zaszło? - Obróciłam do niego twarz i uśmiechnęłam się. Pokiwał głową z pogardą.
*dwie godziny później*
Usłyszałam jak ktoś dobija się do domu.
-Już! Już otwieram. - Rzuciłam się ku drzwiom. Gdy je otworzyłam, ujrzałam Barty'ego z paroma siatkami w dłoniach i sporym, papierowym pakunkiem pod pachą.
-Wpuścisz mnie, czy mam tak stać na zimnie.
-Już, już... - Nieznacznie odsunęłam się w bok. Zamknęłam drzwi. Barty rzucił zakupy na podłogę i podpierając boki rękoma rozejrzał się po pokojach.
-A mały gdzie?
-Mały? - Zaśmiałam się. W pokoju czułam całkowicie co innego.
-No, Will.
-Aaa, musiał wyjść na parę chwil. Minęłam rudowłosego, zgarniając po drodze ciepłe jedzenie i stanęłam przy szafce z talerzami.
-Czekaj, czekaj...wyszedł?
-No przecież mówię. - Odpowiedziałam, ale nie usłyszałam już ani słowa. Zaniepokojona spojrzałam na Barty'ego. Stał tam gdzie wcześniej i wpatrywał się we mnie swoim przerażającym wzrokiem.
-Chcesz mi powiedzieć, że zostawił cię tu samą?
-Przerażasz mnie czasem. - Uśmiechnęłam się by złagodzić sytuację, ale nie przyniosło to większych rezultatów.
-No debil! - Krzyknął i wyrzucił ręce w górę. Automatycznie się skuliłam. Wiedziałam, do czego jest zdolny, kiedy wpadnie w furię. - O której wyszedł?
-Nie wiem, zdrzemnęłam się. - Ściągnął brwi.
-Czy jesteście kurwa przy zdrowych zmysłach? - Posłałam mu pytające spojrzenie. - Nie po to cię kurwa ratowałem, żeby cię stracić. Do jasnej cholery! Liv! myślałem, że jesteś dojrzalsza!
-Ale o co ci w tym momencie chodzi?
-O co mi chodzi? Ty jeszcze śmiesz pytać o co mi chodzi?! - Podszedł do mnie energicznym krokiem i uniósł dłoń. Celowała w mój policzek. Przerażona, schowałam twarz w w ramię i chwyciłam się mocniej blatu w obawie, że od uderzenia stracę równowagę. Nagle jego oczy zaszły łzami i opuścił rękę. - Nie, nie, nie...Barty, nie można tak. - Szeptał jakby sam do siebie. W końcu obrócił się na pięcie i poszedł do łazienki, obiecując, że porozmawiamy o tym wieczorem.
Zaczynało się ściemniać, choć była szesnasta. Jak to zimą. Jedliśmy burgery i piliśmy colę, kiedy Will zamaszyście otworzył drzwi.
-Wróciłem! - Krzyknął entuzjastycznie od progu. Spojrzałam na Barty'ego. Wydłubywał wykałaczką spomiędzy zębów cząstki wołowiny. - Mamy coś do jedzenia? Ooo...In-N-Out! Jak miło.
-Wszystko jest rozpakowane. - Zagadnęłam, zachęcając go do przyjścia do salonu. On zmarkotniał widząc minę przyjaciela i niepewnie podszedł do stolika. Przez dobrą chwilę wpatrywał się w sok z wołowiny cieknący na podłogę.
-No co tak stoisz? Siadaj na dupie. - Barty machnął głową, pokazując fotel obok niego. Will usiadł w nim i złapał za pierwszego lepszego burgera. - Gdzie byłeś? - Spytał Barty, z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Miałem parę załatwień na mieście. - Ten również się uśmiechnął. Nerwowo zerkał na mnie, jednak ja wpatrywałam się w podłogę.
-Ta? A jakich? O ile mogę wiedzieć. - Uśmiech zaczął obnażać jego białe zęby.
-Wisiałem kumplowi kasę, nic wielkiego. - Ze zdenerwowania zaczęły drżeć mu ręce. Ciekawe jak poradził sobie po zniknięciu Barty'ego. Ciął się? Dalej brał prochy? A może w końcu udał się do psychiatry, bo antydepresanty.
-Wow, od kiedy masz kumpli? - Atmosfera zaczęła się robić napięta. Słowa Barty'ego widocznie zabolały Willa, który rzucił jedzeniem na stolik.
-No wiesz, kiedy nagle sobie zniknąłeś, zostałem...jakby to powiedzieć...sam kurwa?
-Dobrze wiesz, że musiałem.
-Chuj mnie to obchodzi. Zniknąłeś z dnia na dzień. Nie zostawiłeś po sobie znaku życia. Byłeś jedyną osobą z tej zapchlonej budy, dla której byłem choć trochę ważny. Jako jedyny mnie wspierałeś w każdej sprawie. Wyciągnąłeś mnie z gówna i było zajebiście dobrze, ale nagle spierdoliłeś z tą swoją niunią. - Pogardliwie na mnie spojrzał, a wzrok znów utkwił na moich piersiach. Szybko się jednak zreflektował i znów przemówił. - Znowu byłem sam. Sam, przeciwko wszystkim. A teraz? Teraz wracasz jakby nigdy nic, żądasz ode mnie noclegu i okej, daję ci go, bo na to zasłujesz, jesteś moim przyjacielem, ale to jest kurwa mój dom. Mój i nikogo więcej i będę w nim robił co mi się żywnie podoba.
-Dobrze wiesz, że grozi nam niebezpieczeństwo.
-Wam?
-Tak.
-A właśnie... Może dla ścisłości. Kim ona w ogóle jest i skąd się wzięła? Mówisz, że jestem twoim przyjacielem, tak? A kim ona dla ciebie jest? Bo dla mnie - nikim. Jeśli to twoja laska, dbaj o nią, bo... - Spojrzałam na niego z przerażeniem i pokiwałam głową. - Bo powinieneś. Ja jej niańczył nie będę.
-Kurwa! - Barty wstał. - Ale nie mogłeś poczekać aż wrócę?! To było takie pilne?!
-Tak. - Will podszedł do niego. - Jeśli jest dla ciebie tak bardzo ważna, pilnuj jej sam i nie ufaj mi. - Na twarzy Barty'ego pojawił się wyraz zdziwienia. - Pilnuj jej sam, bracie. - Spojrzał na mnie i wzruszył brwiami. Po tym poszedł do pokoju na koniec trzaskając drzwiami. Barty stał jeszcze chwilę obrócony do mnie plecami. Podeszłam do niego cicho i złapałam jego barki.
-Kotku...
-A ty co?! Jesteś z siebie zadowolona?! - Odrzucił mnie tak, że padłam na kanapę.
-Nie rozumiem, o co ci chodzi...
-Tak? To może zrozumiesz, jak przepisz się tutaj.
-Słucham?!
-Papa, ciepłe łóżeczko. - Pomachał do mnie, kierując się w stronę naszego pokoju. -No..tak...Myślę, że trochę chłodu dobrze ci zrobi. Pamiętam jak...ah...- Westchnął, jakby przed oczami stanęły mu piękne wspomnienia z dzieciństwa. Babcia robiąca na drutach i czytająca mu bajki, dziadek z fajką przy kominku, wypady z tatą nad rzekę, by łowić ryby, a może pieczenie świątecznych ciasteczek z mamą. Kto wie, kto wie... - Kurwa, kiedy byłaś na mrozie, zawsze trzeźwo myślałaś. Nie pamiętasz już co ci groziło? Nie pamiętasz jak trudno było uciekać, gdy przywiązali cię do deski z łańcuchami. Jak obok stało wiadro na twoje flaki? Ulotną masz pamięć, Liv. Z jednej strony to podziwiam, z drugiej... - Moje oczy zaszły łzami.
-Przestań, przestań! - Krzyczałam, a on dalej się uśmiechał.
-Wiesz ile wszyscy przez ciebie wycierpieli? Ja, mama, Meg... - spoważniałam.
-O czym ty mówisz?
-A teraz jeszcze pokłóciłem się z Willem. A to wszystko by cię chronić, głupia. - Podszedł i pocałował mnie w czoło. Poczochrał mi włosy, jak małemu dziecku, po czym odszedł do pokoju i przekręcił klucz w zamku. Zgasło światło. Zostałam sama. W ciemności, zimnym salonie, nieswoim dresie i ze łzami w oczach.
Ogółem śmiesznie, bo numer rozdziału = LIV, czyli imię bohaterki. Uczcijmy to jeszcze jednym rozdziałem!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro