LIII
Barty zapukał w białe drzwi.
-Will! To ja, otwórz!
-Zauważ, że w po amerykańskich ulicach, chodzi sobie dużo takich ,,toja". - Zaśmiałam się. Pocierałam zmarznięte ramiona równie zmarzniętymi dłońmi. Dwójka nastolatków krzycząca pod czyimś domem, która jest ubrana w ciemne płaszcze, musi wyglądać idiotycznie. Obejrzałam się za siebie. Staruszka z laską powoli dreptała po oblodzonym chodniku, bacznie się nam przyglądając. Posłałam jej promienny uśmiech, w nadziei, że odpowie tym samym. Niestety, zagapiła się w moje oczy i runęła do tyłu. Przestraszona obróciłam się i puściłam jeden bok mojego płaszcza, którym zasłaniałam ciało. Stałam teraz od niej w odległości paru metrów i w dodatku półnaga. Gdy zobaczyła moje piersi wezwała Boga i zaczęła miotać się na lodzie jak przewrócony karaluch. Bacznie obserwowałam z Bartym nieudolne próby powstania.
-Jezu, chyba pójdę jej pomóc. - Złapałam Barty'ego za rękę.
-Da sobie radę. Bóg jej pomoże. - Zaśmiał się i zapukał, a raczej kolejny raz zaczął walić pięścią w drzwi, gdy ja patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
-Przecież ona ma z osiemdziesiąt lat, astygmatyzm, reumatyzm i kij wie co jeszcze. - On spojrzał tylko na mój brzuch.
-Zakryj się, bo zachorujesz. - Zmarszczył lekko brwi i wepchnął mi materiał do ręki. W tym momencie ktoś przekręcił klucz w zamku. Przed naszymi oczami pojawił się chłopak mojego wzrostu. Miał śniadą cerę, a czarne loki okalały jego radosną i drobną twarz, na której od razu zawitał uśmiech.
-Barty, bracie, nareszcie jesteś! - Przylgnął do niego, jak do faktycznie starszego brata, po czym przeniósł wzrok na mnie. - A ty to pewnie Liv, tak?
-Widzę, że my już się znamy. - Spojrzałam na Barty'ego nieco zaskoczona.
-Wejdźmy, wejdźmy do środka. - Barty minął przyjaciela. Teraz zostałam z Willem sama. Wyciągnął do mnie dłoń.
-Naprawdę, miło mi cię poznać. Barty dużo mi...
-Ta, mi niestety nie. - Uścisnęłam jego dłoń, puszczając płaszcz. Wytrącony z rzeczywistości spojrzał na moje piersi i łono.
-T-t-tak, B-b-barty... - zaczął się jąkać.
-Stary, masz jeszcze tą herbatkę? Wiesz tą taką... - Will popędził do kuchni zostawiając mnie na mrozie.
-No, gdzieś powinna być! - Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła i przekroczyłam próg domu.
*pół godziny później*
-Właściwie to, zaskoczyła mnie wasza wiadomość o przyjeździe. Choć nie ukrywam, ucieszyłem się. Długo was tu nie było, sporo się pozmieniało.
-Interesy. - Barty zaśmiał się, dmuchając w parę unoszącą się nad kubkiem herbaty i nawiązał ze mną kontakt wzrokowy. Nie odwzajemniłam uśmiechu. Wiedział, że wizyta tu niezbyt mi się podoba.
-Nie chcę chyba wnikać jakie, bo te stroje...
-Oj uwierz, nie chcesz. - Uśmiechnęłam się fałszywie. - A propo ubrań, chętnie bym się w jakieś przyodziała. Jego twarz spoważniała. Utkwił wzrok na moich stojących sutkach, unoszących materiał.
-No, jasne, dam ci jakąś bluzę, czy coś.
-Na razie. - Wtrącił Barty. - Jutro pojadę i kupię ci jakieś ciuchy.
-Przecież nie masz kasy. - Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Bankomat skarbie. - Upił łyk herbaty. - Szczerze mówiąc, może pojadę nawet teraz. Kupię też coś na kolację. Goście nie powinni przyjeżdżać z pustymi rękoma. - Odłożył kubek i wstał. - Mam nadzieję, że dobrze zaopiekujesz się Liv. - Klepnął Willa w ramię i wyszedł.
-To co? Chcesz te ciuchy? - Czarnowłosy zagadnął do mnie, niepewnie się uśmiechając.
-Jasne. - Odrzekłam i poszliśmy do jego pokoju.
-Taka, taka, o jeszcze taką mam. - Rzucał bluzy na łóżko, a ja tylko stałam w progu chichotając. - No i jeszcze ta, ale wolałbym, żebyś jej nie pobrudziła. Była droga, jak na bazarowe ciuchy.
-Will. - Zaczęłam, ale on dalej grzebał w szufladach wywracając na podłogę ich zawartość. Podeszłam do niego od tyłu i spokojnie położyłam dłonie na plecach. - Will. - Obrócił się i spojrzał mi prosto w oczy. - Wystarczy jedna bluza i spodnie, przecież Barty pojechał na zakupy.
-A no...tak, tak. - Jego zapał ostygł. Zasunął powoli zacinającą się szufladę. Obrócił się, ale drogę przejścia miał zatorowaną, bo dalej sztywno stałam kilka centymetrów od jego twarzy.
-Coś jeszcze sobie życzysz? - Spytał, a ja zbliżyłam swoją twarz do jego tak, że mógł poczuć mój oddech. Jego serce przyspieszyło, a klatka zaczęła wyżej się unosić. Czułam na udzie, jak jego męskość pulsuje.
-A powinnam? - Złapałam lekko za nią. Ucisnęłam w dłoniach pare razy, aż nieśmiało się uśmiechnął. Zaraz jednak jego uśmiech zniknął.
-Kurwa mać, a co z nim?
-Z kim? - Wyszeptałam mu do ucha.
-No Z Bartym, kurwa.
-A czy on musi o wszystkim wiedzieć?
-Nie kurwa. To mój przyjaciel. - Pchnął mnie na łóżko ze sporą siłą, co chociaż trochę mnie podnieciło. Wyszedł i zatrzasnął drzwi. Leżałam naga, wśród rozrzuconych bluz, wpatrując się w sufit. W końcu ubrałam szarą z żółtym napisem California i wielką palmą, a na nogi wciągnęłam tego samego koloru dresy ze ściągaczami przy kostkach. Złapałam za klamkę, ale zanim otworzyłam drzwi, sprawdziłam swój oddech. Nie dziwię się, że mnie odepchnął.
Tego się nie spodziewaliście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro