Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LI

Szedł kilka kroków przede mną. 

-Barty! Wolniej! - Dreptałam za nim jak mała dziewczynka. On co chwile przystawał w oczekiwaniu na mnie, po czym znów kroczył do przodu. 

-Liv, dobrze wiesz, że nie możemy zwolnić tempa. - Mówił, gestykulując rękami. - Przecież... - Przerwało mu rżenie konia. Stanęliśmy jak wryci. 

-Co to było? 

-Nie wiem. - Staliśmy kilka metrów od siebie i nasłuchiwaliśmy. Zaczęłam powoli się do niego zbliżać. Kiedy już dotknęłam jego pleców, zadrżał lekko. Nigdy wcześniej nie widziałam na jego twarzy tak wielkiego przerażenia. - Chodźmy stąd. Byle szybko. - Złapał mnie za rękę i pociągnął do pobliskiego lasu. Biegliśmy jak oszalali pomiędzy drzewami, nieraz potykając się o zaspy. On odwracał się co chwilę za siebie, jakby sprawdzał, czy nikt nas nie goni. 

-Barty...Barty, kto to jest? - Szarpnęłam nim do tyłu. Przed nami, na uschniętej nieco gałęzi wisiał mężczyzna. Miał około czterdziestu lat i nie wyglądał na kogoś groźnego. Jego ubrania przypominały strój leśniczego lub myśliwego. Pod nogami leżał malutki złoty kluczyk, który błyszczał w Słońcu. Barty szybko zdjął ciało ze sznura i obejrzał twarz trupa. Z ramienia zdjął karabin, który na nasze szczęście posiadał naboje. Podnieśliśmy również kluczyk. Była do niego doczepiona karteczka z nieco rozmazanym od śniegu napisem: ,,leśniczówka". - O Boże! Ale mamy szczęście! - Uśmiechnęłam się i z radością niemalże przewróciłam Barty'ego na śnieg. Ten jednak złapał mnie za ramiona i spojrzał głęboko w oczy. 

-Nie możemy tam iść. 

-Co? Czemu?

-To pułapka. Oni na nas czekają. 

-Skąd wiesz? Przecież...przecież to tylko jakiś człowiek, nic nie znaczący.

-No właśnie. Najlepszy do zabicia. Myślisz, że popełnij samobójstwo? Bo co? Bo nie zgadzała mu się liczba saren w terenie? A może żona zrobiła mu do termosu kawy zamiast herbaty, hm? Nie, Liv, on jest ofiarą. Jakim cudem wypadłby mu klucz? I wieszałby się z bronią? Przecież to dodatkowa trudność. Wykluczone, musimy uciekać. 

-W takim razie gdzie? Nawet nie wiemy, gdzie jest przeciwny kierunek. 

-Sądzę, że jeśli już wiedzą, gdzie jesteśmy, mogę ci pokazać kilka moich sztuczek. - Powiedział, a jego oczy nadal pusto wpatrywały się w leżącego na ziemi mężczyznę. 

*Kilka minut później*

-Nie wiem czy zadziała. Zazwyczaj miałem do dyspozycji swój motor. 

-Dasz radę, na pewno. - Uśmiechnęłam się i położyłam dłoń na jego ramieniu. On spiął wszystkie mięśnie i zacisnął oczy. Zaczął drgać, a ja wystraszona lekko się odsunęłam. Drgania zaczęły przechodzić w coraz mocniejsze konwulsje, aż wreszcie doprowadziły do tego, że klęczał skulony na śniegu. Słyszałam tylko ciche szepty, przeplatane jękami. - Kochanie... - Próbowałam się zbliżyć, ale poczułam na ciele niezwykłe gorąco. Zauważyłam, że śnieg wokół nas topi się. Włosy Barty'ego były jaskrawsze niż kiedykolwiek. Miałam wrażenie, że emitują wręcz własne światło. Nie myliłam się. Po kilku sekundach zajęły się ogniem, na co zareagowałam krzykiem. Ucichłam jednak, kiedy usłyszałam warkot silnika. Obejrzałam się do tyłu i wtedy ujrzałam ją. Piekielna maszyna stała w płomieniach, a wokół kłębił się dym. - Barty! - Zawołałam, ale on stał już obok mnie, jakby nic się nie stało.

-Wsiadaj. 

-Ale to płonie. 

-Ma płonąć. - Wsiadł na motor i chwycił kierownicę. - Nie mamy czasu! 

-Nic mi się nie stanie? 

-Wsiadasz? - Spytał, przedrzeźniając mnie. Zdenerwowana podbiegłam do niego i jeszcze raz spojrzałam na siedzenie. 

-Jesteś szalony. - Przylgnęłam piersiami do jego pleców i objąwszy go, zamknęłam oczy. - Jedźmy. 

Pędziliśmy szosą między zaśnieżonymi polami. Wokół nie było żywej duszy. Nie marzłam, a wręcz się pociłam od płomieni, które smyrały moje ręce i nogi. Było mi niesamowicie przyjemnie. Chciałam wtedy zganić Barty'ego za to, że jeszcze nigdy w życiu mnie na tym nie przewiózł. To było coś więcej, niż zwykłe dwa kółka i silnik. To miało swój charakter.

-Gdzie jedziemy?! - Zawołałam, mając nadzieję, że mnie usłyszy. 

-Nie wiem! Jak najdalej stąd! - Odpowiedział również krzycząc. Odpowiedź ta niezbyt mnie usatysfakcjonowała, ale nie chciałam brnąć dalej w temat. Wiedziałam, że on przeżywa tak samo duży strach jak ja. I również nie wie, co ze sobą zrobimy. Pozostało mi tylko ufać. 

Jechaliśmy więc długi czas, aż ciemność nie sprawiła, że mało co widzieliśmy. 

-Zatrzymajmy się! - Zawołałam. 

-Czemu?! Nie! Nie ma mowy! 

-Nic już nie widać! - Powiedziałam, na co on zaśmiał się. W jednej sekundzie płomienie wydłużyły się i zwiększyły swoją objętość. Blask z nich stał się tak duży, że widzieliśmy wszystko dookoła na odległość paru metrów. 

-Nie widać? - Znów zachichotał, co uczyniłam też ja. Byłam głupia, jeśli myślałam, że jego plany potrafiłoby coś zakłócić. To był syn szatana, on dostawał to, czego chciał. Zawsze. 



Już odpowiadam na wszystkie komentarze. Nie, nie oglądałam Ghost Ridera przed pisaniem tego. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro