Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX

*Olivia*

Stałam sama w środku białego pokoju.  Miałam na sobie tylko koszulę w kolorze śniegu.  Na mojej lewej ręce widniało kilka czerwonych plamek.  Słyszałam stłumione okrzyki ludzi,  którzy wołali moje imię.  Czy to Emily?  Ktoś kazał dzwonić po karetkę. Bose stopy zaczęły mi siwieć z zimna,  a dłonie drżeć.  Moje czekoladowe włosy spływały po ramionach,  będąc jedynym ciemnym elementem w otoczeniu.  Zamknęłam oczy i potrzepałam głową. Czy ktoś mnie wybudzi?  Mam nadzieję,  że to tylko sen... Nie wiedzieć czemu,  usiadłam i zamknęłam oczy.  Przez kilka sekund ujrzałam miliony obrazów.  On,  on i znów on... Ból przeszedł przez moje skronie.  Otworzyłam szeroko powieki i ujrzałam... No właśnie.  Kogo? Unosił się w czarnej chmurze,  trochę jakby siedział po turecku.  Miał głowę kozła i ostre rogi,  a na czole gwiazdę. Ciało kobiety,  okrywała czarna chusta,  tak że było widać tylko dorodne piersi.  Pełne siniaków,  tak jakby wykarmiły tysiące dzieci.  Dłonie miał podniesione,  a palce powyginane w różne znaki.  Z pleców wyrastały skrzydła czarne i ogromne,  a za nimi płonął ogień piekielny. Łzy naszły mi do oczu.  Pełna przerażenia i braku możliwości ucieczki,  sparaliżowana,  wpatrywałam się w przerażające,  niczym czarna otchłań oczy.  Nagle podniosło rękę i uczyniło w powietrzu znak pentagramu,  który zaświecił linią czerwoną,  a iskry odleciały od niego ma wszystkie strony.  Poczułam gorąco na całym ciele.  Miałam wrażenie,  że ktoś przypieka mi kolana,  dłonie oraz czoło.  Nie mogłam przypomnieć sobie słów żadnej modlitwy,  a za każdym razem,  kiedy to robiłam,  znak płonął coraz mocniej. Ono wskazało nagle na mnie,  a moje źrenice z przerażenia rozszerzyły się maksymalnie.  Ognisty znak rozpadł się i dzielił nas tylko pozostały popiół. Nagle usłyszałam krakanie,  a z jego skrzydeł wyleciało tysiące czarnych, jak smoła wron. Leciały w moją stronę.  Chcąc się bronić,  skrzyżowałam przed twarzą moje ręce i skuliłam się.  Nagle usłyszałam czyjś krzyk:

-Wrócił!  Szybko!  Adrenalina!

Nagle cisza.  Spojrzałam wystraszona przed siebie,  ale nikogo nie było.  Tylko szary popiół,  który cuchnął niesamowicie mocno.  Wstałam i w białej,  wymiętej koszuli podeszłam bliżej.  Rozgarnęłam go stopą,  kiedy zauważyłam,  że coś w środku się żarzy.  Nagle upadłam do tyłu,  a z popiołu wyleciał feniks.  Ognisty,  pełny elegancji i dumy,  podfrunął bliżej,  pokazując swoje piękno.  Wyciągnęłam rękę,  a on złapał mnie za koszulę i podniósł. Szybowaliśmy kilka metrów nad powierzchnią przez długi czas, kiedy ujrzałam czarny tunel. Błagałam w myślach,  by feniks ten nie był złym poddanym szatana. Zaufałam mu. Ścisnęłam kurczowo powieki, kiedy leciałam w dół. Miliony krzyków i obrazów,  przeszło moje myśli.  Czułam świst wiatru w uszach i chłód na ciele.  Nagle ból pleców i ciepło na klatce piersiowej. 

-Mamy ją!  Mamy! - Ktoś potrząsnął mną,  delikatnie,  ale dla mnie jakże energicznie. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam jak kilku lekarzy w zielonych,  operacyjnych kitlach stoi nade mną.  Światła biły blaskiem prosto w moje oczy. 

-Dziękuję. - Wyszeptałam i poczułam lekkie smyranie po nodze.  Z wielkim wysiłkiem podniosłam lekko kark i spojrzałam na stopy.  Ognisty feniks siedział i wyrywał sobie piórko,  po czym zostawił je i poleciał w nieznane. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro