Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13. Święta, święta!

Święta Bożego Narodzenia niosą ze sobą pewną magię. Nie chodzi tu o prezenty i wolne od szkoły. To cudowny czas oczekiwania, który spędzamy z rodziną i czujemy wówczas większą bliskość z nimi niż kiedykolwiek. To czas, gdy można usiąść z kubkiem gorącej czekolady i patrząc się w wirujący za oknem śnieg pomyśleć w spokoju o tym co nas spotkało w kończącym się już roku.


-Lily! - w domu rodziny Evans rozległ się kobiecy głos, nawołujący młodszą córkę. - Jak skończysz z pokojem gościnnym, zejdź i pomóż Petunii z choinką.

Rudowłosa dziewczyna z westchnieniem poprawiła błękitną pościel w białe kwiaty i uśmiechnęła się na widok osiągniętego w pokoju efektu. Było idealnie, a dziadowie na pewno docenią jej wysiłek. Dobry humor jednak minął bardzo szybki gdy pomyślała, że to pierwsze święta bez taty. Bez jego głosu, który zawsze co wieczór wyśpiewywał kolędy oraz żartów przy stole Wigilijnym.

Pozwoliła sobie na chwilę rozmyślań o ojcu i o śnie jaki ją nawiedził po spożyciu tego nieszczęsnego eliksiru. To co wówczas jej powiedział było dla niej ważne jednak nie mogła pozbyć się tęsknoty za nim ot tak. Brakowało go na każdym kroku, w każdym pokoju.

Rudowłosa gryfonka wyszła z pomieszczenia zamykając za sobą starannie drzwi, po czym zeszła do salonu. Jej siostra stała właśnie na taborecie i zakładała gwiazdę na czubku.

Petunia Evans była całkowitym przeciwieństwem siostry. Była wysoka i bardzo szczupła, a przez jej nową modną fryzurę sięgającą zaledwie brody, szyja wydawała się optycznie dłuższa. Gdy dziewczyna zeskoczyła ze stołka Lily podeszłą do niemal ubranej choinki.

-Założyć łańcuchy? - zagadnęła nie odrywając wzroku od kolorowych bombek w których odbijało się zniekształcone odbicie dziewcząt. Petunia skrzywiła się i chwyciła za ostatnie już ozdoby.

-Dam sobie radę, nie potrzebuję Twojej pomocy. - wysyczała zaczepiając łańcuch na szczycie drzewka. - Cały rok radziliśmy sobie zawsze bez Ciebie, teraz nic się nie zmieniło.

Słowa wypowiedziane przez siostrę zabolały Lily. Wiedziała, że przez naukę w Hogwarcie dużo rzeczy związanych z życiem rodzinnym ją omija, jednak gdy tylko wracała na święta czy wakacje starała się wszystko nadrobić.

Dziewczyna westchnęła i ruszyła do kuchni gdzie mama kończyła szykować wypieki. Może chociaż tam się przyda.

~*~

-James! Syriusz! - krzyk pani Potter dotarł do każdego zakamarka w przestronnej rezydencji w Dolinie Godryka. - Ile razy mam powtarzać, zabierajcie swoje rzeczy z salonu!

Chłopcy siedzący w pokoju Rogacza spojrzeli po sobie.

-To chyba miotły. - szepnął okularnik głośno przełykając ślinę. Poprzedniego dnia wieczorem ćwiczyli w ogrodzie nowe sztuczki na miotłach i zapomnieli zabrać swój sprzęt z ulubionego pokoju Dorei Potter. *

Black ze smutkiem pokiwał głową i wstał z łóżka.

-Ja ją udobrucham, a ty po cichu zabierzesz nasze rzeczy. - zarządził brunet i razem zeszli cichutko po schodach. W salonie stała rozeźlona kobieta, która mimo swojego niskiego wzrostu potrafiła wzbudzić strach w męskiej części domowników Włosy naznaczone już siwizną miała spięte w luźnego koka z którego podczas zajęć domowych uciekło kilka kosmyków.

-Pani Potter. - zaczął cicho Black zwracając tym uwagę kobiety, która wolno odwróciła się w jego stronę. - Przepraszam za te miotły, tak się spieszyliśmy na przepyszną kolację przygotowaną przez Panią, że z roztargnienia je tu zostawiliśmy. - tłumaczył chłopak kątem oka zauważając, że przyjaciel zabrał już dowody zbrodni korzystając z drugich drzwi. - Później zapomnieliśmy o nich.

Kobieta pokręciła głową, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.

-Syriuszu nie dziwię się, że te wszystkie dziewczyny w szkole za Tobą biegają skoro potrafisz im wciskać taki kit. - powiedziała kobieta. - A skoro mój syn ukradkiem już zabrał te wasze miotły to zapraszam was do jadalni. Trzeba ją posprzątać zanim przyjadą goście.

~*~

Remus Lupin siedział przy kuchennym stole, a przed nim leżał stos ciastek powycinanych w różne świąteczne kształty. Westchnął przeciągle i zaczął układać je na przygotowanych przez matkę talerzach. Ze stojącego w kącie radia płynęła spokojna melodia mogolskiej kolędy. Gdy wszystkie wypieki znalazły się w małej spiżarce, blondyn udał się do dużego pokoju gdzie jego mama nakrywała do stołu.

Hope Lupin była delikatną kobietą i cały jej wygląd zdawał się to potwierdzać. Blond włosy, zazwyczaj związane w warkocza sięgały do połowy pleców, a jasnobrązowe oczy dookoła których można było dostrzec drobne zmarszczki łagodnie spoglądały na otaczający ją świat. Drobne ciało spowijała sukienka za kolano, która podkreślała wcięcie w talii i szczupłą figurę.

-Skończyłem. - odezwał się Remus przystając na progu pokoju. - Co jeszcze trzeba zrobić?

Kobieta posłała swojemu synowi przez ramię ciepły uśmiech i dokończyła ustawianie talerzy.

-Możesz już odpocząć. - powiedziała po chwili. - Tata wraca z pracy za godzinę i dopiero wtedy nastawię kolację.

-Jesteś pewna? Z chęcią w czymś Cię wyręczę. - szybko zareagował chłopak. Wiedział, że jego matka nie ma już tyle sił co kiedyś. Ojciec powiedział, że ostatnio męczy ją uporczywy kaszel. Hope podeszła do chłopca i pogłaskała go po policzku.

-No dobrze, skoro chcesz to możesz zebrać śnieg z podjazdu bo znowu napadało.

~*~

-Anno, a jak Ci idzie w szkole? - zapytała Cassiopeia Black siedząca na fotelu przy kominku. Mimo, że nie była bezpośrednio spokrewniona z rodziną Berns tylko przez małżeństwo to czuła się bardzo dobrze w domu tej rodziny i często bywała ich gościem.

-Bardzo dobrze ciociu. - odparła blondynka z uśmiechem. - Ostatnio mamy sporo nauki, ale często uczymy się razem z przyjaciółmi więc daję radę.

Kobieta upiła łyk wina z pięknego kryształowego kieliszka. Do bawialni - jak mówiono na pokój z kominkiem w domu państwa Berns, weszła Ella. Patrząc na Panią Domu i jej córkę można było powiedzieć, że niedaleko pada jabłko od jabłoni bowiem Ella Berns miała blond włosy do ramion, niebieskie przejrzyste oczy i idealną figurę, co czyniło Annę i Ellę bardzo podobne.

Kobieta wolno podeszła do rozmawiających i zajęła miejsce na ostatnim wolnym fotelu.

-No nie wiem czy ta nauka idzie Ci tak dobrze. - stwierdziła kobieta ruszając delikatnie kieliszkiem wina. - Twoje ostatnie Z z Eliksirów bardzo mnie zawiodło.

Dziewczyna zarumieniła się delikatnie i spuściła wzrok na kolorowy dywan.

-Mamo nie mogę mieć Wybitnych ze wszystkich przedmiotów.

-Ta Twoja przyjaciółka od mugoli jakoś może. - odparowała Ella Berns posyłając córce karcące spojrzenie. - To naprawdę nie do przyjęcia, że mugolaczka lepiej sobie radzi z nauką od czarownicy, której krew jest czysta od pokoleń.

-Nie lubię się wtrącać Anno - odezwała się Cassiopeia - Ale uważam, że Twoja droga matka ma całkowitą rację.

-Lily jest bardzo inteligentna, sama mówiła że nie znalazła się u Krukonów tylko dlatego, że jest lekkomyślna i uparta! To dlatego ma najlepsze oceny!

-Kochanie nie musisz jej bronić, nie mam nic przeciwko waszej przyjaźni. - uspokoiła córkę Pani Berns. - Jednak chciałabym, abyś postarała się bardziej na lekcjach, w końcu nasze nazwisko do czegoś zobowiązuje.

~*~

Śnieżna kulka zatoczyła w powietrzu łuk i trafiła dziewczynę z brązowymi włosami w ramię. Dorcas Meadowes szybko kucnęła i zaczęła formować swoją gałkę po czym wycelowała i rzuciła nią za studnię.

Do jej uszu dobiegło głośne: Auuuu! i już po chwili zobaczyła biegnącego w jej kierunku Dennisa - młodszego brata.

-To nie sprawiedliwe! - krzyknął stając przed nią w przekrzywionej czapce i z czerwonymi policzkami. - Jesteś większa i dalej rzucasz.

Brunetka roześmiała się i poprawiła czapkę na głowie chłopca.

-Jestem starsza, Den. - stwierdziła. - Nie powinieneś zaczepiać większych od siebie.

Chłopiec prychnął i z podniesioną wysoko głową odmaszerował w kierunku domu. Dorcas pokręciła ze śmiechem głową i ruszyła za nim. Już na korytarzu czuć było zapach smażonych jabłek i cynamonu, dlatego dziewczyna odruchowo skierowała się w stronę kuchni. Tuż przed wejściem do środka powstrzymał ją wysoki, ciemnowłosy mężczyzna.

-Nie radzę. - szepnął cicho, ciągnąc córkę do jadalni gdzie stała już niewielka choinka. - Christina wpada w szał kiedy ktoś wchodzi do kuchni.

-Mama, aż tak poważnie potraktowała to, że babcia będzie na kolacji? - zachichotała Dor siadając na jednym z krzeseł. - Możemy się spodziewać uczty stulecia?

Ryan Meadowes również się roześmiał i poczochrał włosy córki.

-Na pewno będzie to kolacja jakiej jeszcze nie jedliśmy. - przyznał. Do jadalni w tym czasie wbiegł mały Dennis trzymający w dłoniach krawat i koszulę.

-Nie założę tego. - poinformował z powagą. - Nie mam zamiaru wyglądać jak głupek.

Pan Meadowes westchnął i podszedł do dziewięciolatka.

-Wiem co czujesz, ale Twoja mama i mnie i Ciebie zmusi do założenia tego głupiego stroju. - smutek w jego głosie wywołał atak chichotu u brunetki. - Lepiej ja założysz to sam z siebie, niż żeby mama Cię zmusiła, Den.

-Nigdy się nie ożenię. - powiedział chłopiec odwracając się i wychodząc, na co Ryan i Dorcas wybuchnęli głośnym śmiechem.

~*~

Peter Pettigrew siedział na kanapie w dużym pokoju z niepokojem obserwując dyskusję swojego dziadka i ojca, na temat nadchodzącej wojny. Jego matka krzątała się w kuchni i nie miała zamiaru interweniować w tą wymianę zdań, bo jak stwierdziła nie ma co się pchać między ojca i syna.

-A ty Peter co sądzisz? - odezwał się nagle dziadek, chłopiec podniósł wzrok na obu mężczyzn i wyjęknął.

-Ja.. ja nie wiem, jak będzie wojna to ludzie poumierają.

-Ach, te dzieci! - krzyknął jego dziadek. - Nie mają na nic poglądów.

-Czego się spodziewałeś po dzisiejszej młodzieży, tato? - odparł Arnold. - Nic ich nie obchodzi.

Chłopak zaczerwienił się i przygryzł wargę, nie chciał się wtrącać do ich dyskusji bo po czyjej stronie by nie stanął to by oberwał. Zawsze tak się kończyło jak mieszano go do kłótni, czy to między rodzicami czy innymi członkami rodziny. Jedyne wyjście to milczenie.

-Pójdę pomóc mamie. - mruknął cicho i wymknął się z pokoju, do kuchni. Niska, krępa kobieta o niebieskich oczach spojrzała na jedynego syna.

-Znowu? - westchnęła kręcą głową nie czekając na odpowiedź Petera. - Doprowadzą mnie do szału.

~*~

Laura z ulgą położyła na stole ostatnią już łyżeczkę i ruszyła w stronę swojego pokoju aby się przebrać. Od rana mama ciągle zagania ją do pracy i dziewczyna nie miała chwili wytchnienia. Gdy już miała wejść do pokoju drzwi pomieszczenia obok otworzyły się z rozmachem i ukazał się w nich Patrick Norton, dwa lata starszy brat Laury.

-Już skończyłaś?- zapytał cicho zerkając na schody. - Szedłem Ci pomóc.

Dziewczyna uśmiechnęła się do brata i wzruszyła ramionami.

-Dałam sobie radę, a wiesz że jakbyś się pojawił mi pomóc mama by się wściekła.

Patrick podrapał się po krótkich blond włosach, które miał każdy w rodzinie Laury, oprócz niej.

-Nie wiem czemu ona tak się zachowuje, ale nie chcę żebyś myślała że ja... - powiedział chłopak, ale brunetka mu przerwała wiedząc co jej brat ma do powiedzenia. Od lat prowadzili takie rozmowy i nic z nich nie wynikało.

-Wiem, to nie Twoja wina.

-Twoja też nie, pamiętasz o tym? - odparował chłopak, a w oczach dziewczyny zalśniły łzy. - Nie robisz nic złego.

Laura machnęła ręką i szybko zamknęła się w pokoju, opierając się o drzwi.


*Kiedy pisałam ten rozdział większość osób myślała ( i ja również), że rodzicami Jamesa Pottera byli : Dorea i Charlus. Kiedy pojawiła się informacja o ich prawdziwej tożsamości postanowiłam nie zmieniać ich imion w moim opowiadaniu :)


Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta, coraz bliżej święta.... CORAZ BLIŻEJ NAM!

Na początku planowałam rozdział o  Świętach dodać mniej więcej w okresie Bożego Narodzenia, ale chcę skończyć to opowiadanie do czerwca, ponieważ przy dobrych wiatrach pojadę na 2 miesiące do pracy, a nie chcę robić przerw w publikowaniu. Zobaczymy jak mi to wyjdzie.

Na górze Laura :)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro