Rozdział 13
-Źle się czuję, muszę na powietrze.- Byłem poddenerwowany.
- Dobrze, zaczekaj przy samochodzie, ja też zaraz się zbieram.
- Nie musisz mnie niańczyć Ben...
- Zaczekaj.
- NIE!- Wrzasnąłem na Bena, momentalnie zrobiło się cicho i wszystkie oczy były skierowane na nas. Bałem się, co zrobi Ben, ale on cały czas patrzył mi w oczy. Miałem wrażenie, że ta chwila ciągnie się w nieskończoność. Zamrugałem oczami dla opamiętania i usłyszałem:
- Wychodzimy. Teraz. Denisie Stoff...
Praktycznie rzecz ujmując wyszarpał mnie za rękę i wyprowadził z teatru. Nic nie mówiąc, otworzył drzwi od auta, posłusznie do niego wsiadłem, zatrzaskując samochód siedział już na miejscu kierowcy.
- Przepraszam- powiedziałem półszeptem siedząc z tyłu i gapiąc się w szybę.
Nic nie odpowiedział, ruszyliśmy. Całą drogę zastanawiałem się, o czym w danej chwili myśli. Czy zdenerwował się? Ja byłem zły na siebie. Zachowałem się jak dzieciak.
- Narobiłeś mi wstydu Denis.
- Przepraszam...
Byliśmy już pod hotelem, chciałem otworzyć drzwi, ale Ben zablokował auto.
-O, co chodzi?- Spytałem lekko przerażony.
Ben gapił się przed siebie. Był jakiś nieobecny.
- Narobiłeś mi wstydu Stoff.
- Przeprosiłem.
- Nie... Jutro pojedziemy tam jeszcze raz i przeprosisz aktorów. I nigdy więcej nie wejdziesz do mojej świątyni. Rozumiesz?- Spojrzał na mnie gniewnie. Nigdy go jeszcze takiego nie widziałem.
- Rozumiem... I widzę, że jesteś na mnie bardzo zły...
- I jaką kare proponujesz?
Ciągle na mnie patrzył. Nie podobało mi się to. Chciałem opuścić to auto, i nie wierzyłem, że Ben chce mnie ukarać! To nienormalne!
- Chcę wyjść! Ben. Odblokuj drzwi! Natychmiast!
- Nie...
- Otwórz je!- W głosie miałem panikę.
- Puszcze cię jak wymyślisz sobie kare.
-Pojebało cię!?- Krzyknąłem.
Znowu gapił się przed siebie. A ja już miałem dosyć.
-Co proponujesz?- Zapytał po chwili.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro