Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zamiana

Tekst odnaleziony w folderowych czeluściach, napisany dla @DarkTea_22 (pamiętasz jeszcze temat który mi zadałaś?)


    Dźwięk budzika kompletnie zbił mnie z tropu. Nie nastawiałam go przecież poprzedniego wieczoru. Dlaczego tak wali, jakby chciał obudzić połowę osiedla, z cmentarnymi zombie na czele? Moje myśli szalały, nie dając się okiełznać. Noż cholera jasna! Tak się nie da żyć! Krzyk w mojej głowie nie ustawał, roznosząc czaszkę na strzępy. No wstaję! Zlituj się parszywo kupo żelastwa!

Zrzuciłam niezdarnym ruchem, metalową mendę z nocnego stolika. Odetchnęłam z ulgą, kiedy z impetem zakończyła swój żywot na twardej podłodze. Uśmiechnęłam się pod nosem, dumna, że rozprawiłam się z natrętem. Uniosłam ciało z puchowego posłania i usiadłam na krawędzi łóżka. Coś było nie tak, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, co to mogło być.

Uniosłam nieznacznie zaspane powieki. Rozejrzałam się po pokoju, ale nigdzie nie dostrzegłam swoich rzeczy.

– Co jest? – Z moich ust wydobył się lekko zachrypnięty dźwięk. – Gdzie ja jestem? Czyj to głos?

Chwyciłam się za gardło, badając swój stan. Dlaczego mówię tak dziwnie? Przecież nie byłam wczoraj na żadnej imprezie... Zastanawiałam się, choć w żaden sposób nie umiałam sobie tego wytłumaczyć. Rzuciłam spanikowanym wzrokiem na łóżko, bojąc się, że zastanę tam kogoś, z kim mogłam nieświadomie spędzić noc. Miałam w końcu tylko czternaście lat i nie w głowie mi jeszcze były takie akcje.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy odkryłam, że jestem zupełnie sama, a pomieszczenie okazało się być sypialnią moich rodziców. Tylko jak ja się tu znalazłam? Przecież miałam być dzisiaj na obozie szkolnym... Moja głowa, z każdą kolejną minutą, przyprawiała o dodatkowy ból. Wstałam niezgrabnie z łóżka, chwiejąc się, jakbym rzeczywiście była po kilku głębszych, i ruszyłam w stronę łazienki.

Weszłam do środka i oparłam się dłońmi o ceramiczną umywalkę. Potrzebowałam chwili, aby dojść ze sobą do ładu. Odkręciłam zawór i przemyłam buzię letnią wodą. Od razu pomogło. Poczułam się znacznie lepiej. Zadowolona otworzyłam oczy do końca i spojrzałam w lustro przed sobą.

– Co jest kurwa! – wrzasnęłam, chwytając się odruchowo za twarz. – Ja pierdolę! Boli! – huknęłam ponownie, kiedy dla efektu zaczęłam szczypać się w policzki. – Co za chora akcja! Ukryta kamera czy co! – Zastanawiałam się na głos. – Co tu się do chuja odpierdala!

Wrzeszczałam jak szalona do gładkiej tafli przede mną. Podeszłam bliżej i zaczęłam się sobie przyglądać. Oczy opuchnięte, jakby płakały pół nocy. Zmarszczki szpecące wiotką, delikatną skórę. Usta wąskie, choć kryjące ładny uśmiech. Czoło zmarszczone, jakby lustrowało niedowierzanie, które wyrażał rozum. Błądziłam dłońmi, po nieco różowych już licach. Nadal nie wierzyłam. Miałam nadzieję, że to był tylko sen. Chciałam zamknąć oczy i wrócić do wczorajszego dnia w którym byłam szczęśliwą nastolatką.

– Co u diabła! – krzyknęłam ponownie. – Jestem kurwa własną matką! Tą krową, której tak nienawidzę!

Moja świadomość niemal odleciała w niebyt. Złapałam się szybko pralki, która stała tuż za mną, aby nie upaść z impetem na ziemię. Starałam się trzymać w ryzach, aby nie stracić przytomności.

– Ja oszalałam... – wyszeptałam ledwo słyszalnie. – Nastolatka w ciele dorosłej kobiety...

Zalała mnie fala goryczy. Nie rozumiałam co się stało, ani jak do tego doszło. Wiedziałam jedynie, że ojciec na delegacji w niczym mi nie pomoże, a ja sama powinnam teraz spędzać czas ze swoją paczką na obozie.

– Szlag by to... – warknęłam. – I co ja do cholery mam teraz zrobić?

Ze stanu szoku wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Otępiała swoim odkryciem, niezdarnie ruszyłam przed siebie. Nieznośny ton, rozszedł się ponownie po całym pomieszczeniu, towarzysząc natarczywemu pukaniu.

– Przecież idę do cholery! – krzyknęłam, aby uspokoić natręta z drugiej strony.

Odkluczyłam drzwi i z impetem otwarłam je na oścież, z miną seryjnego zabójcy. Chciałam pozbyć się czym prędzej nieproszonego gościa, lecz kolorowa postać, niczym huragan, wtargnęła do środka, pozostawiając mnie w niemym krzyku osłupienia. Kobieta w pośpiechu zaczęła lustrować pomieszczenie, jakby czegoś w nim szukała. Ja nadal stałam jak ten słup soli, nie mając zielonego pojęcia, co ta wariatka wyprawiała.

– Boże, Lena! Dlaczego ty jeszcze nie jesteś uszykowana? – krzyczała, kontrolując skórzaną kanapę. – Spóźnimy się do pracy! Już wpół! Zbieraj się! – Spojrzała na mnie z miną nie przyjmującą sprzeciwu. – No już dziewczyno! Co jest z tobą? Kaca masz, czy co?

Potok jej słów, zalewał moją głowę po brzegi. Nie znałam koleżanek mamy, ale domyśliłam się, że musiały razem pracować. Właściwie to uświadomiłam sobie, że tak naprawdę, nawet nie interesowałam się tym, czy moja matka, ma jakiekolwiek życie, poza pracą i domem. Poniekąd byłam tego ciekawa, ale w tym momencie, marzyłam wyłącznie o tym, aby pozbyć się z mieszkania niechcianego gościa i kopniakiem w tyłek, zaserwować jej najdłuższy lot swojego życia.

– Nigdzie nie idę! – oponowałam. – Chora jestem... – warknęłam z nadzieją, że odpuści sobie temat.

Kobieta podeszła do mnie i sprawdziła nadgarstkiem czoło, co zaskoczyło mnie po raz kolejny. Nie wyglądała na taką, której można wcisnąć pierwszy, lepszy kit, co nie napawało mnie optymizmem.

– Kurcze Lena. Co ty robisz? – Spojrzała na mnie wyczekując natychmiastowej odpowiedzi, której nie uzyskała. – Przecież dobrze wiesz, że przez ostatnie akcje, w wykonaniu twojej córki, masz przegwizdane u dyrektorki... Chcesz wylecieć z pracy? Przecież ją uwielbiasz...

Zatkało mnie. Może nie byłam ostatnio zbyt powściągliwa w swoich wybrykach, ale żeby od razu matka miała przez to wylecieć z roboty? Zastanawiałam się usilnie, nie zwracając większej uwagi, na jej koleżankę, która zaciągnęła mnie za rękę do sypialni i zaczęła buszować w szafie. Wyciągnęła po chwili zestaw wygodnych, lecz eleganckich ubrań i rzuciła przede mną na łóżko.

– Zakładaj szybko, bo serio się spóźnimy i jeszcze wylecimy obie – warknęła zatrzaskując za sobą drzwi.

Byłam w kropce. Nie miałam pojęcia jak przetrwać ten obłąkany dzień, ale nie mogłam pozwolić na to, aby przeze mnie mama straciła źródło utrzymania. Ogarnęłam myśli i zebrałam się w sobie. Założyłam uszykowane ciuchy i jak najszybciej udałam się do wyjścia. Zastałam koleżankę matki klęczącą na podłodze i zaglądającą w wąską szparę pod kanapą. Ewidentnie czegoś szukała od samego wtargnięcia, lecz nie miałam bladego pojęcia czym była dana rzecz. Niemniej nie miałam zamiaru stać bezczynnie i gapić się na jej wygibasy.

– Jeśli chcesz umyć podłogę, to wiadro z mopem jest w łazience – rzuciłam stanowczym tonem, krzyżując ręce na piersiach. – Odkurzacz w szafie po lewej, skoro masz taką chęć na porządki – warknęłam ponownie, a kobieta natychmiast wstała z chłodnych paneli i otrzepała odruchowo kolana.

– Jezu Lena... Z tobą serio jest dzisiaj coś nie tak... – Spojrzała na mnie swoim przenikliwym wzrokiem, badając moją reakcję. – Przecież dzwoniłam wczoraj do ciebie i pytałam, czy go gdzieś u siebie nie znalazłaś...

– Czego do cholery? – Wymknęło się z moich ust.

Zaskoczyło to mojego natręta, tym bardziej, że matka w mojej obecności nigdy nie przeklęła, więc mogłam przypuszczać, że również tego nie robiła w towarzystwie innych osób, a już tym bardziej, w swoim specyficznym otoczeniu w pracy. Zamarłam w bezruchu, bojąc się, że kobieta zacznie coś podejrzewać. Musiałam zacząć przypominać swoją postawę matkę, inaczej ten dzień mógł przekreślić wszystkie jej dotychczasowe starania, osiągnięcia i przyjaźnie.

– Oj... przepraszam cię bardzo... – Zaczęłam niepewnie, starając się przywołać z pamięci ton i zachowanie swojej rodzicielki. – Naprawdę nie czuję się dziś dobrze, a wczoraj miałam tyle na głowie, że zupełnie zapomniałam całą rozmowę. – Zrobiłam osowiałą minę, udając, że rzeczywiście było mi przykro.

– Znów problemy z Mariką? – zapytała delikatnie.

Skinęłam tylko potwierdzająco głową, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że aniołem to ja nie byłam i tylko w ten sposób jako tako mogłam usprawiedliwić swoje dzisiejsze zachowanie. Kobieta westchnęła porozumiewawczo. Podeszła do mnie i chwyciła po przyjacielski za ramię.

– Porozmawiamy o tym w czasie przerwy, dobrze? – zapytała ostrożnie wpatrując się swoimi wielkimi, brązowymi oczyma w moją twarz. – Teraz już naprawdę musimy jechać, bo serio jeszcze naganę od tej zołzy dostaniemy, a to nie jest nam potrzebne w papierach – mówiła ciepło, co nieco zaczęło mnie uspokajać. – A ten kolczyk jak się nie znajdzie to trudno, zawsze mam drugi i jakaś pamiątka po babce zawsze pozostanie...

Nie powiedziała nic więcej, tylko w milczeniu ruszyła do drzwi. Dopiero teraz zrozumiałam, jak ważnej dla siebie rzeczy poszukiwała. Rodzinne wspomnienie, kogoś bardzo jej bliskiego, było widoczne w jej zaszklonych oczach, kiedy na mnie spojrzała. Zaczęłam jej współczuć, choć nawet nie znałam jej imienia. Właściwie to w ogóle nie znałam znajomych własnej matki i nie wiedziałam czy jakichkolwiek ma. Nie interesowałam się nią, jej życiem, sprawami. Zawsze uważałam, że to ja byłam w tym domu ważniejsza, w końcu byłam jej dzieckiem. Niezależnie od tego, co się wydarzyło, musiałam trzymać odpowiedni fason i zacząć zachowywać się nie jak czternastolatka, tylko dorosła kobieta, w której ciele się znajdowałam. Zdawałam sobie doskonale sprawę, ze nie będzie to łatwe, ale nie miałam większego wyboru.

Chwyciłam klucze leżące na wieszaku przy drzwiach i zamknęłam je na cztery spusty. Weszłam do odpalonego auta z kolorowym kierowcą i ruszyłyśmy przed siebie. Trasa nie była długa, zajęła zaledwie dziesięć minut, z lekkim naruszeniem ograniczeń prędkości. Wiedziałam, że spieszyłyśmy się tak przeze mnie, ale zdążyłyśmy na miejsce dosłownie w ostatniej chwili. Biały budynek, z kolorowymi obrazkami w oknach, przywitał mnie chłodem. Bałam się, bo w końcu nie miałam wiedzy na temat pracy przedszkolanki.

– To nie może być takie trudne – rzuciłam cichutko pod nosem, zbierając się na odwagę.

Znajoma matki zaprowadziła mnie do odpowiedniej grupy i zaznaczyła dokładną godzinę zakończenia naszego dnia w tej dziwacznej krainie, do której rodzice podrzucali swoje dzieci. Weszłam do sali, w której panował hałas i swawola. Zabawki rozrzucone na każdym, najmniejszym kawałku podłogi, sprawiały, że przejście do postawionych pod oknem stolików i krzeseł, było niczym filmowe "Mission imposible", a ja wcieliłam się w rolę Toma Cruise'a. Manewrowanie między klockami, lalkami i autkami wymagało zręczności, a spotkanie z dwudziestką rozwrzeszczanych bachorów, niesamowitej odwagi. Starałam się przejść przez ten wyrafinowany tor przeszkód, kiedy czyjeś małe rączki, zacisnęły się na moim udzie. Spojrzałam w dół. Ciało kilkuletniej dziewczynki, przywarło do mnie niczym rzep i w żaden sposób nie dało się odczepić. Próbowałam na kilka możliwych mi sposobów, ale mała pijawka nie dawała za wygraną. Ciągnęłam ją na swojej nodze, szurając po podłodze, jak paralityk. Doskoczyły do mnie kolejne dzieciaki, krzycząc jakbym była co najmniej głucha i ślepa, bo starały się też pokazywać wszystkie swoje zabawkowe skarby jak najbliżej mojej twarzy. Coraz większa złość ogarniała mnie od środka, wzbierając się do wybuchu. Miałam już serdecznie dosyć tych małych upierdliwców, a ledwo co przestąpiłam próg sali. Dziesięć długich minut poświęciłam, aby dotrzeć do jednego, jedynego krzesła dostosowanego do mojego wzrostu. Opadłam zmachana na siedzisko, nadal mając przy sobie blond dziewczynkę, która wbijała we mnie swoje niebieskie oczy.

– Puszczaj w końcu moją nogę, ty wstrętny bachorze! – warknęłam, niczym rozjuszone zwierzę.

Oczy dziecka stały się mętne. Usta wykrzywiły się ku dołowi, wyrażając uczucie smutku. Łzy zaczęły ściekać po jej policzkach, a szloch rozdzierający inne hałasy z sali spowodował, że część dzieci poszła w jej ślady. Teraz musiałam wysłuchiwać nie tylko wrzasków zabawy, ale też ryku połowy dzieciaków. Byłam przerażona. Nie miałam pojęcia, jakim cudem można było lubić taką robotę i zajmować się cudzymi potomkami. To nie były dzieci, a diabły wcielone, które już po niecałym kwadransie doprowadził mnie do białej gorączki. Chciałam jak najszybciej stąd uciec, ale wyskoczenie przez okno, nawet z pierwszego piętra nie wchodziło w grę. Byłam w potrzasku. Stałam się więźniem, którego pilnowało stado przerażających ogrów.

– Myśl dziewczyno, myśl... – mówiłam sama do siebie.

Co zrobiłaby mama na twoim miejscu... Zastanawiałam się, próbując znaleźć jakieś wyjście z tej makabrycznej sytuacji. Na pewno nie dałaby się sprowokować tak jak ja. Skarciłam sama siebie. Myśl Marika, myśl!

Nagle żarówka nad moją głową zaczęła iskrzyć. Przypomniałam sobie co robiła mama, kiedy byłam mała i próbowała mnie uspokoić. Nie chciałam przytulać się do tych rozbrykanych skrzatów, ale inną rzecz mogłam wykonać. Wstałam z krzesła i podeszłam do regału. Palcami zaznaczałam kolorowe wybrzuszenia z tytułami znanych mi dobrze bajek. Wyciągnęłam jedną z nich i usiadłam po turecku tuż pod szafką. Otworzyłam książkę i zaczęłam głośno czytać, aby przebić się przez oplatającą mnie wrzawę:

– Za górami, za lasami, żył sobie mały, przyjazny smok...

Uniosłam wzrok, widząc, że dwójka dzieci usiadła wygodnie tuż przede mną, więc kontynuowałam dalej. Zaczęłam obniżać ton głosu, z każdą kolejną kartką, zdobywając kolejnych słuchaczy. Zaśmiałam się w duchu, gratulując sobie idealnego wybrnięcia z sytuacji. Choć nie wszyscy słuchali, większość była bajką zachwycona. Lubiłam czytać, a nawet tworzyć nowe historie w głowie, więc i tą umiejętność wykorzystałam. Po śniadaniu, które o dziwo, przebiegło w niezrozumiałej dla mnie harmonii, posunęłam się do szantażu. W zamian za porządek w sali, obiecałam grupie mamy, że opowiem im historię, której jeszcze nigdy nie słyszeli i oni też staną się bohaterami tejże opowieści. Na efekty nie musiałam czekać długo. Dziewięć lat młodsze ode mnie dzieciaki, wywiązały się z zadania celująco, a ja w końcu mogłam skupić się na opowiadaniu. Początkowa agresja zniknęła, ustępując miejsca satysfakcji, której nigdy dotąd nie czułam. Byłam dumna z siebie, że potrafiłam odnaleźć się w tak niecodziennej sytuacji. Mimo kolejnych zgrzytów, hałasów i rzucania przedmiotami, nie dałam się już sprowokować, co było dla mnie nie lada osiągnięciem. Nie byłam w końcu w stanie kontrolować ich wszystkich, przez bite osiem godzin, jednak z zewnątrz wyglądałam jak ich wychowawczyni i musiałam, choć w niewielkiej części ją im przypominać.

Rodzice zaczęli odbierać swoje potomstwo, aż z każdej grupy pozostało po kilkoro dzieci. Mój czas w tym więzieniu dobiega końca. Pomyślałam odruchowo, kiedy przeniesiono niedobitków do grupy łączonej, pod opieką dyrektorki placówki i dwójki innych nauczycieli. Z gracją nadętej księżniczki opadłam na krzesło i oparłam się stabilnie o jego oparcie. Zarzuciłam głowę do tyłu, nabierając w płuca dodatkowej porcji powietrza. Byłam wykończona i zmasakrowana przez małe potwory. Nie spodziewałam się tego, w końcu to było tylko przedszkole. Wybiła godzina szesnasta a ja czułam się jakby ktoś przejechał po mnie walcem. Tak właśnie każdego dnia czuła się moja matka... Uświadomiłam sobie. Na dodatek, po powrocie do domu zajmowała się mną, znosząc moje zmienne nastroje. Mówiłam do siebie w myślach.

Drzwi do sali otworzyły się, a w progu stanęła kolorowo ubrana kobieta.

– Lena wybacz, ale przesunęli mi tą wizytę u dentystki i muszę już za chwilę stąd jechać – tłumaczyła się. – Wrócisz dziś sama? – dopytała ostrożnie.

– Jasne, przecież to niedaleko... – odparłam bez chwili namysłu. – Akurat dzisiaj spacer bardzo dobrze mi zrobi. – Westchnęłam ponownie.

– Dobrze to ja...

– Zaczekaj! – przerwałam jej w połowie zdania. – A moja m... a ja... – Zreflektowałam się pospiesznie. – Czy ja, oprócz ciebie mam jeszcze jakiś przyjaciół, znajomych? Robimy coś razem po pracy? – Wiedziałam, że wyda jej się to dziwaczne, ale musiałam rozwiać swoje wątpliwości.

– Lena... – Spojrzała na mnie z politowaniem. – Serio coś z tobą dziś nie tak. Wróć do domu i się połóż, dobrze? – poprosiła troskliwie.

– Dobrze, ale odpowiedz mi proszę.

– Kochana, ty nie masz czasu na znajomych i jakiekolwiek życie poza pracą i domem. Wybryki twojej córki wystarczająco pochłaniają wolny czas, a mąż przecież wiecznie w delegacjach, a jak już jest to latasz wokoło niego jak jakiś odrzutowiec, spełniając głupkowate zachcianki... – Zrobiła krótką pauzę, jakby się nad czymś zastanawiała. – Nie wiem co się dzisiaj z tobą dzieje, ale sama przypomnij sobie jak wyglądały twoje ostatnie miesiące. Wiecznie przemęczona, w biegu, bez żadnej pomocy ze strony rodziny. Zajedziesz się kobieto, prędzej czy później i dopiero wtedy twoja rodzinka przejrzy na oczy. – Odetchnęła głęboko, kontynuując po chwili: – Przepraszam że ci to mówię, ale ktoś musi otworzyć ci oczy na to, co się u ciebie dzieje...

– Dziękuję... doceniam... – wyszeptałam, chłonąc każde jej słowo. – Leć już bo się spóźnisz na wizytę.

– Do jutra Lena. Będę rano jak zawsze – rzuciła na odchodne i zniknęła za drzwiami.

Wracałam piechotą. Pogoda była piękna i skłaniała do przemyśleń. Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Nie potrafiło dotrzeć do mnie to, ile moja matka musiała wytrzymywać każdego dnia. Poświęciła siebie i swój czas, aby zająć się rodziną, która miała ją głęboko w czterech literach. Ani ja, ani ojciec, nie widzieliśmy, jak bardzo oddawała się dla nas. Była zawsze wtedy, kiedy jej potrzebowaliśmy i nigdy nie usłyszała słowa podziękowania. Było mi wstyd, tak strasznie, że serce zaczęło pękać. Byłam samolubna, bezczelna, mimo że ona nigdy nie zrobiła niczego, czym mogła mi zaszkodzić. Kochała mnie, a ja traktowałam ją, jak największego wroga. Nienawidziłam jej tak bardzo, że nie dostrzegłam ile tak naprawdę dla mnie robiła.

Coraz częstsze łzy wyznaczały drogę po policzkach, a nogi niosły automatycznie przed siebie do domu. Byłam rozbita, a huragan nieznośnych myśli nie ustawał. Załzawione oczy widziały tylko skrawek rzeczywistości, a opuszczona głowa, zdawała się jedynie kontrolować czarne balerinki, które miałam na stopach.

Klakson... Przeraźliwy pisk opon na rozgrzanej szosie... Aż w końcu silne uderzenie, spowodowały mój chwilowy powrót do realnego świata. Nie miałam pojęcia co się stało. Czułam ogromny ból zalewający całe moje ciało. Widziałam jakiegoś mężczyznę, który mówił do mnie niemymi słowami. Widziałam, lecz nie słyszałam. Byłam w tym miejscu ciałem, choć duch usilnie oddalał się z każdą sekundą bardziej. Nie próbowałam go zatrzymywać. Miałam wrażenie, że zasłużyłam sobie na taki koniec, całą swoją dotychczasową postawą. Nie chciałam walczyć, poddałam się. Pozwoliłam, aby biała mgła, pochłonęła moje ciało...

Obudziłam się w miękkim posłaniu. Czarno-złota, satynowa pościel wyglądała identycznie jak ta, która znajdowała się na łóżku w moim pokoju. Rozejrzałam się wokoło i oniemiałam. Czy tak wygląda druga strona? To jakiś alternatywny świat? Uszczypnęłam się w ramię, na co zareagowałam głośnym okrzykiem bólu.

– Co się stało? Śniło ci się coś? – zapytała kobieta, która wbiegła do pokoju na mój krzyk.

– Mama? – wyszeptałam, otwierając szeroko oczy, jakbym zobaczyła ducha.

– Chyba od wczoraj, aż tak się nie zmieniłam, żebyś miała mnie nie poznać – zażartowała.

Nie odpowiedziałam. Oczy zaszły łzami, a ciało wyrwało się do przodu. Zeszłam pospiesznie z łóżka i pobiegłam do stojącej w osłupieniu kobiety. Rzuciłam się jej na szyję, przytulając mocno, jak nigdy dotychczas.

– Marika... dobrze się czujesz? – zapytała, odwzajemniając uścisk.

– Teraz już tak – wyszeptałam przez łzy. – Od dziś wszystko się zmieni...

To był dobry czas na zmiany. Chciałam pokazać, że jest dla mnie ważna i nie zapomniałam o niej. Mimo wszystkich złych rzeczy jakie jej wyrządziłam, chciałam udowodnić, że też potrafię dostrzec coś więcej, niż czubek własnego nosa. Wtuliłam się jeszcze głębiej w jej ramiona i wyszeptałam to, czego od bardzo dawna ode mnie nie usłyszała. Obietnicę poprawy i nadzieję, na lepsze jutro:

– Kocham cię mamo... i zawsze będę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro