Szepty szczęścia.
Niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu, w najmniej oczekiwanym momencie i sprawiają, że nagle nabiera ono sensu... Tym razem nie tylko motyw przewodni tekstu, a cały tytuł, został nadany przez pannalove ...Dla mnie szept szczęścia, jest dopiero początkiem, maleńkim pączkiem, z którego rozkwita w przyszłości, prawdziwe, pełne szczęście...
"Szepty szczęścia"
Stałam stabilnie na rozstawionych, na szerokość bioder, nogach. Słuchawki w uszach wyznaczały stanowczy rytm mojej marnej egzystencji, której nie chciałam dłużej ciągnąć. Szyny po obu stronach stóp, znikały przede mną, gdzieś daleko za horyzontem. Podtorze po bokach, z nasypem i rowem do kompletu, przedstawiały bezpieczniejszy obraz, niż podsypka i podkłady na których się znajdowałam. Ciemne jak noc glany, rozświetlały jedynie zielone sznurówki, które z dumą nosiłam. Były moim znakiem rozpoznawczym w szarym świecie bólu i cierpienia. Miałam już dość fizycznej i psychicznej udręki. Moja dusza krwawiła, rozrywając serce na maleńkie kawałeczki. Nie miałam jak ich poskładać, nikły wręcz w oczach, jak całe moje człowieczeństwo. Stałam się wrakiem, pustą kłodą, zbędną do jakichkolwiek czynności społecznych. Przestałam radzić sobie z całym okrucieństwem, które w krótkim czasie na mnie spadło. Nie miałam nikogo i niczego, aby mieć jakikolwiek, najmniejszy powód, by żyć dalej. Męczyły mnie kolejne dnie. Gnębili rówieśnicy, nie rozumieli nauczyciele. W oczach matki byłam jedynie zbuntowanym stworzeniem, a ojca traktowałam jak potwora, którym zresztą był. Jedynie co dodawało mi otuchy, to muzyka ulubionego zespołu. Była ze mną zawsze wtedy, kiedy jej potrzebowałam. Jedyna, prawdziwa i lojalna przyjaciółka, idąca ze mną ramię, w ramię przez życie. Tego dnia trzymała mnie niewidzialną dłonią i wyczekiwała naszego wspólnego końca. Nie bałam się śmierci. Byłam martwa już od dziecięcych lat, a uczucie pustki i nienawiści, narastało we mnie każdego dnia z coraz większą siłą. Nie potrafiłam już unieść ciężaru, który dźwigałam na młodzieńczych barkach. Nie mogłam i już nie chciałam. Pragnęłam zaznać w końcu spokoju, na który, miałam nadzieję, zasłużyłam.
Stałam już dłuższą chwilę. Nie rozglądałam się, nie wierciłam. Nie potrzebowałam widzieć, co wokoło mnie się działo. Mocne, rockowe brzmienie, dodawało zdecydowania, ale też wewnętrznego spokoju, który był mi w danym momencie potrzebny. Nie napisałam listu, nie miałam dla kogo. Żaden człowiek na ziemi, po której stąpałam, nie zauważyłby zniknięcia takiej poczwary, za jaką się uważałam. Zdeformowana emocjonalnie, nie miałam pełnej świadomości, jak wyglądałam fizycznie. Nie interesowało mnie to nawet. Lustro było moim zawziętym wrogiem, którego unikałam jak ognia. Czarne jak smoła ubrania, odzwierciedlały posępny nastrój, a wykrzywiona w grymasie bólu twarz, odstraszała potencjalnych znajomych. Odpowiadało mi to. Od najmłodszych lat byłam zdana sama na siebie, mimo tłumu ludzi, otaczających mnie każdego dnia, od przedszkola, aż po liceum, do którego właśnie uczęszczałam.
Zamknęłam oczy i dałam się ponieść dźwiękom muzyki. Podgłosiłam do maksimum ulubiony utwór, aby nie słyszeć nadjeżdżającego pociągu. Nie chciałam go wyłapać. Bałam się, że zmienię zdanie i w ostatniej chwili zabraknie mi odwagi na skrócenie sobie męki. Świadomość przedstawiała mi tylko takie zakończenie, nie było innej opcji. Miałam uraz do podcinanych żył, a z połykaniem, nawet małej ilości tabletek sobie najzwyczajniej w świecie nie radziłam. Niedaleko domu za to, przebiegały tory, które w żaden sposób nie były kontrolowane i właśnie dlatego stały się dla mnie szansą, na zaczęcie innego życia, w lepszym świecie, niż ten obecny, rzeczywisty.
Spokój ogarnął całe ciało. Moja świadomość zatopiła się w oceanie niezliczonych fonii, które owładnęły jednocześnie całą duszę. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, ciesząc się szczerze z nadchodzącej nirvany. Poczułam, jak moje stopy odrywają się od nawierzchni, a czyjś stalowy uścisk na moim brzuchu, niemal wywrócił żołądek do góry nogami. Zaskoczona takim obrotem sprawy, otworzyłam oczy i przerażonym wzrokiem omiotłam otoczenie. Ktoś przyciskał moje plecy do swojej klatki piersiowej i w pośpiechu, starał się odstawić poza miejsce, według niego niebezpieczne. Dla mnie było zbawieniem, dla niego zwyczajną śmiercią. Szarpałam się, próbując przerwać splot w mojej talii. Na nic zdało się drapanie, kopanie i wyrywanie z objęć nieznajomej osoby. Nie byłam silna. Moje wątłe ciało, zdawało się potwierdzać to stwierdzenie. Poddałam się i zaprzestałam walki. Nie widziałam w tym sensu, skoro i tak byłam już daleko, poza miejscem, które sobie wybrałam. Szklanym wzrokiem podążyłam za pociągiem, który w mgnieniu oka zniknął z pola widzenia. Zamarłam, a męskie ramiona opuściły mnie na ziemię. Nie miałam jednak siły, aby stanąć. Szansa, jaką miałam przepadła, a ja sama poczułam się tak bezradna, że w milczeniu opadłam na kolana. Ciepły piasek, przywitał też moje dłonie, które pomogły ciału utrzymać się w ryzach. Opuściłam głowę i zaczęłam płakać. Słone łzy nawadniały glebę, a ja nie potrafiłam ich powstrzymać. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że "obcy" ściągnął z moich uszu słuchawki i uklęknął przede mną. Jasny materiał wytartych jeansów przykuł moją uwagę, a dłoń, oferująca opakowanie chusteczek higienicznych, zszokowała doszczętnie. Dopiero teraz zdałam sobie w pełni sprawę, że nie znajdowałam się w tym miejscu sama. Uniosłam zamglony wzrok i przyjrzałam się dokładnie temu, kto zniszczył jedyne marzenie, jakie dotychczas posiadałam.
– Daniel? – Wyrwało się z moich ust.
Kogo, jak kogo, ale osoby ze szkoły do której uczęszczałam, nie miałam ochoty oglądać w wakacje, a już tym bardziej kogoś, kto uczył się dwie klasy wyżej. Był jedną z nielicznych osób, które obdarzały mnie na korytarzu uśmiechem, choć nigdy go nie odwzajemniałam. Byłam obojętna, choć mimo wszystko go dostrzegałam. Pochłonięta przez własną nienawiść i żal do całego świata, nie umiałam dostrzec drobnych, miłych gestów ludzi ze swojego otoczenia.
– Co ty tu właściwie robisz i po co mnie stamtąd ściągnąłeś? – Wskazałam ruchem głowy na nieme tory, które nie potrafiły zwrócić same jego uwagi.
– Ty tak na poważnie?
Jego oczy stały się okrągłe, niczym pięciozłotówki w portfelu. Ton zdziwienia, nie potrafił opuścić łamanego głosu, a kolorowe, leciutkie opakowanie, ledwo utrzymało się w ręce. Westchnął zrezygnowany i opadł na siedzisko, zajmując miejsce tuż przy moim boku. Zaskoczyła mnie jego reakcja. W głowie zaczęły krążyć nieznośne myśli, na które nie znałam odpowiedzi. Tępym wzrokiem wpatrywałam się w coraz bardziej spokojną twarz chłopaka. Krótko ścięte, blond włosy idealnie pozwalały dostrzec jego mimikę. Myślał nad czymś, marszcząc niejednoznacznie czoło. Zdezorientowana, usiadłam koło niego. Może to jego, widoczny gołym okiem, spokój sprawił, że nie uciekłam od razu gdzie pieprz rośnie. A może bałam się, że wrześniowy powrót do szkoły w tym przypadku, okazałby się jedną wielką walką z opowieściami o mojej niedoszłej próbie samobójczej. Miałam tysiące myśli na minutę, ale coś trzymało mnie na miejscu i nie pozwoliło odejść. Nie potrafiłam się jednak odezwać pierwsza. Czekałam w nadziei, że jako ten odważniejszy przerwie niezręczne milczenie. Nie musiałam długo czekać. Odwrócił ku mnie twarz i zapytał lekko drżącym głosem:
– Dlaczego?
Nie miałam ochoty opowiadać całej historii swojego pokręconego życia. Nie potrzebowałam niczyjej litości.
– A dlaczego nie? – odpowiedziałam pytaniem, na pytanie.
Daniel westchnął głęboko, pewnie nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. Nie mógł jednak zakładać, że z wdzięczności, zacznę skakać wokoło niego i wylewać z siebie wszystkie, nagromadzone w moim wnętrzu żale.
– To, że coś cię gryzło, widziałem za każdym razem, kiedy mijałem cię na korytarzu w szkole... – Zrobił lekką pauzę, jakby czekał na nieme pozwolenie z mojej strony, aby kontynuować swój wywód. – Nie sądziłem tylko, że jest aż tak źle... – Odetchnął ponownie, jakby potrzebował większej ilości powietrza w płucach.
– Jakim cudem mogłeś cokolwiek zauważyć? – Zaciekawiłam się.
– Nie zwróciłaś uwagi, że niemal codziennie, próbowałem cię rozchmurzyć? – Spojrzał na mnie ponownie i uśmiechnął się, tak samo jak na szkolnym korytarzu.
Widziałam to, ale nigdy tego gestu nie odwzajemniłam. Sama nie miałam pojęcia dlaczego i co właściwie mną kierowało. Pozostawiłam jego pytanie bez odpowiedzi i ponownie opuściłam wzrok w dół, wlepiając się w czarne glany, jakby były jakieś wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Poniekąd było mi też wstyd, za to, że nie umiałam się przełamać i odwzajemnić czyjegoś miłego gestu.
Chłopak sięgnął ręką do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął czarny, skórzany portfel. Nie miałam pojęcia co to miało na celu, niemniej zaciekawiło mnie to. Niespiesznie otworzył go i zajrzał do jednej z przegródek, wyciągając z niej coś malutkiego. Zamknął znalezisko w dłoni i odłożył ciemny okaz z powrotem tam, skąd go wyciągnął. Myślał przez chwilkę, aż w końcu znowu zabrał głos.
– Wiesz czym jest szczęście? – zapytał ostrożnie.
– W moim słowniku, takie słowo nie istnieje – warknęłam zdezorientowana, jakby próbując postawić przed nim niewidzialną barierę ochronną, która odgrodziłaby mnie samą, od własnych uczuć.
– Niezależnie co by ci się złego nie przytrafiło, zawsze towarzyszy temu też maleńka cząstka szczęścia... – Spojrzałam na niego otępiałym wzrokiem, ale nie przeszkodziłam mu mówić. – Choćby była mikroskopijna, jak ziarnko piasku, istnieje w każdym naszym dniu. Nawet tym, który uważamy za najgorszy w całym naszym życiu. Jest magicznym szeptem w głowie, który pozwala mieć nadzieję na lepsze jutro... – mówił delikatnym głosem, a ja, jak zaczarowana, słuchałam słów, płynących z jego ust. – Może nie widzisz go na pierwszy rzut oka i musisz się bardzo wysilić, aby go dostrzec, ale jest zawsze obok ciebie. Widać go nawet teraz... – Rozejrzał się wokoło, a ja nadal wpatrywałam się w niego, jak w muzealny eksponat. – Szczęście jest w promieniach słońca, które ogrzewając twoją twarz, uświadamia ci że żyjesz. Jest jak odjeżdżający z przystanku autobus, na który spieszyłaś się rano do szkoły i który w ostatnim momencie zatrzymał się abyś do niego wsiadła. Szczęście jest w każdym zdanym egzaminie, na który myślałaś, że nieodpowiednio się przygotowałaś... – Odetchnął głęboko, jakby potrzebował zaczerpnąć dodatkowego powietrza. – Szczęście jest w twoich wadach, które przekształcasz w pozytywy, w ułomnościach a nawet chorobach. Walczysz z nimi, stajesz się silniejszą osobą. Upadasz i powstajesz. Szczęście jest w uśmiechu, drobnym geście drugiej osoby, którego na pierwszy rzut oka nie zauważasz. Potrafi zdziałać więcej, niż puste słowa. Wszystko zależy tylko i wyłącznie do ciebie, czy zaczniesz dostrzegać, te drobinki, unoszące się wokoło ciebie w powietrzu, czy jednak zamkniesz oczy i przestaniesz słuchać jego szeptów.
Spojrzał na mnie ciepłym wzrokiem i wyciągnął ku mnie swoją dłoń. Nie wiedziałam dlaczego, ale zaufałam mu. Podałam mu swoją rękę, a on w milczeniu obrócił ją wewnętrzną stroną ku górze. Umieścił w niej coś leciutkiego, delikatnego i zanim zdążyłam dojrzeć, co to właściwie było, zamknął moją dłoń, zaciskając w uścisku moje palce. Trzymał, abym nie otwarła jej, zanim nie skończy mówić.
– W każdej chwili, która trwa, wsłuchaj się w siebie i szepty szczęścia, które krążą wokoło. Zatrzymuj te wspomnienia w pamięci i powstrzymuj ból, na tyle ile to możliwe, a zobaczysz, że będziesz z przyjemnością wracać do takich momentów, które dadzą ci pożądane uczucie.
Ścisnął moją dłoń mocniej, jakby chciał w ten sposób przekazać mi coś więcej, choć nie miałam pojęcia, co to miało być.
– Każdy dzień jest dobry, aby zacząć wszystko od nowa... Jesteś silna, zdolna, piękna i tylko od ciebie zależy jak go wykorzystasz...
Wyszeptał te słowa, jakby były jakąś wielką tajemnicą. Podniósł się powoli z ziemi i pożegnawszy się, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi, zniknął na nieutwardzonej ścieżce, która prowadziła w stronę miasta. Wpatrywałam się długo w jego odchodzącą postać, jakbym mimowolnie chciała zachować ten obraz w swojej pamięci. Zapomniałam również o tym, co trzymałam w dłoni. Otworzyłam ją ostrożnie, zastanawiając się odruchowo, co mogłam w niej znaleźć. Ku mojemu zaskoczeniu, trzymałam zasuszoną, czterolistną koniczynkę. Symbol i namiastkę szczęścia, które po sobie pozostawił. Coś we mnie drgnęło. Żadne słowa nie były w stanie zastąpić łez, jakie płynęły wprost z mojego serca. Nie były pokaleczone. Przejrzyste i bezkrwawe, sprawiały wrażenie, jakby powstały z połączenia bólu i szczęścia o którym mówił Daniel. Ta chwila stała się dla mnie ważna. Pielęgnowałam ją w pamięci i wracałam do niej za każdym razem, kiedy było mi źle.
Zasuszony symbol tego dnia, w przezroczystej, delikatnej powłoce zawisł na mojej szyi. Dbałam o niego. Stał się częścią mojej historii. Nie próbowałam więcej wrócić na tory, za to starałam się, z każdym kolejnym dniem, znaleźć w sobie siłę, aby żyć. Szukać szeptów szczęścia wokoło siebie, nawet w najdrobniejszych zdarzeniach. Nieważne jak błahe i pokręcone potrafiły być. Czy to najzwyklejszy widok, rozkwitających na łące kwiatów, czy też biedronka, która zmęczona lotem, usiadła na moim ramieniu. Bezinteresowny uśmiech niewinnego dziecka na ulicy, czy też krótkie zdanie kasjerki w supermarkecie w moją stronę, która po prostu chciała, aby czas pracy minął jej przyjemniej. Znajdowałam te delikatne, niewidzialne niteczki każdego dnia. Od tej pory zawsze odwzajemniałam uśmiech chłopaka, który uratował moje ciało i duszę przed zgubnym wpływem bolesnej rzeczywistości i nauczył czym są prawdziwe szepty szczęścia...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro