Rozdział 7: Stare przywiązania, nowe postanowienia
Będę wdzięczna za każdą gwiazdkę 🥺🖤
Pierwszy dzień zajęć w nowym roku szkolnym zaczął się dla mnie od lekcji zielarstwa. Pogoda była typowa dla wrześniowego poranka – chłodna mgła otulała zamek, a rosa osiadała na trawie, lśniąc w bladym świetle porannego słońca. Ubrany w szkolną szatę Slytherinu, szedłem powoli w stronę szklarni, próbując przypomnieć sobie wszystkie zaklęcia, których mógłbym dziś potrzebować.
Towarzyszył mi Evan, szedł obok mnie, opowiadając o swoich wakacjach we Francji. Jego głos był pełen energii i podekscytowania, gdy mówił o tym, co udało mu się zwiedzić podczas rodzinnego wypadu nad morze. Słuchałem go jednym uchem, myślami jednak będąc już przy nadchodzącej lekcji. Próbowałem się skupić tylko na niej, byleby nie pozwolić na napływające tematy Syriusza, intruzów w naszym dormitorium czy mojego ukradzionego łóżka. Zielarstwo zawsze wydawało mi się interesujące, choć może nie tak fascynujące, jak eliksiry czy zaklęcia. Zastanawiałem się, co profesor Sprout przygotowała dla nas na pierwszy dzień. Nigdy nie było wiadomo, czym tym razem nas zaskoczy, a mnie zależało, by kolejny rok z rzędu być wyśmienity.
- Myślisz, że zaczniemy od czegoś prostego? - zapytał Evan, przerywając moją wewnętrzną walkę w głowie.
- Czytasz mi w myślach?- westchnąłem, zerkając na przyjaciela z oszczędnym uśmiechem. Evan od naszej ostatniej rozmowy o Syriuszu i Mulciberze miał mnie na oku, uważnie mnie obserwował, próbując wybadać teren, jednak ja właściwie nic nie pozwalałem mu zauważyć. Nie czułem na razie takiej potrzeby.
- Może jakieś podstawy o magicznych roślinach? Albo od razu rzuci nas na głęboką wodę?
Zamyśliłem się na moment i w końcu wzruszyłem ramionami.
- Zobaczymy. Mam nadzieję, że będzie coś ciekawego. Profesor Sprout zawsze ma w zanadrzu nietypowe rzeczy. - skrzywiłem się na samo wspomnienie lekcji z zeszłego roku, gdy prawie straciłem słuch przez Mandragorę, którą Evan wyjął w niewłaściwy sposób.
- Cokolwiek by to nie było, chcę sobie tylko z tym poradzić. Nie wiem po co zapisałem się na te zajęcia.- skrzywił się i rozejrzał po otoczeniu. Parsknąłem pod nosem w odpowiedzi, nie mogąc się powstrzymać, na co Rosier szturchnął mnie łokciem w bok.
- Twoje wybory czasem są całkiem pozbawione sensu - odparłem, poprawiając torbę na ramieniu, która przez ciężar nieco wprawiała mnie w dyskomfort. Spojrzałem spokojnymi oczami na blondyna.- Ale spójrz na to z innej strony. Dzięki tobie nie wywinąłem jeszcze na zajęciach żadnego numeru Avery'emu, za który mógłbym pójść do kozy. To twoja specjalność.
- Może przydałby ci się choć jeden szlaban. Myślę, że satysfakcja ze zrobienia Avery'emu małego magicznego psikusa byłaby tego warta.- posłał mi głupi uśmiech. Evan uwielbiał stroić sobie żarty z Thaddeusa. Robił to tylko wtedy, gdy ślizgon nie chciał dać mi spokoju, wtrącając się w moją przestrzeń, więc można by powiedzieć, że zdarzało się to dość często. Ja, aż do incydentu z dzieleniem pokoju, nie reagowałem na zachowanie ślizgona. To zawsze irytowało Barty'ego i Evana. Rozumiałem ich, ale ja zwyczajnie nie chciałem pogarszać sytuacji.
- Daj spokój - mruknąłem. - Gdyby moja matka tylko dowiedziała się o jakimkolwiek wybryku, ukatrupiłaby mnie.
Evan skrzywił się na moje słowa. Dobrze rozumiał moje pobudki, wiedział, że moja matka bywa szalona na punkcie dyscypliny i ogólnie wszystkiego co dotyczyło naszej rodziny oraz jej dobrego imienia. A kawał wydawał się być już niedopuszczalny. Gdyby tylko dowiedziała się o tym, co uczyniłem Mulciberowi w zeszłym roku, biorąc pod uwagę, jak bardzo jego rodzina jest wpływowa...
Wzdrygnąłem się na samą myśl.
- Jest wybitnie surowa.
- Ciężko się nie zorientować.
Do szklarni dotarliśmy razem z innymi uczniami. Zauważyłem między innymi Pandorę Moonstone w towarzystwie Puchonki, która wpadła na mnie na peronie, a której imienia już nie pamiętałem. Stały przy swoich stanowiskach, rozmawiając cicho między sobą. Kiedy tylko dziewczyna o ciemnych włosach, zaplątanych dziś w warkocz, spojrzała na mnie, zamarła na moment. Pandora musiała pomachać jej przed oczami dłonią, by ta wróciła na ziemię. Puchonka zaczerwieniła się i po tym jak ostatni raz na mnie zerknęła, zaczęła szeptać do swojej jasnowłosej koleżanki na ucho.
- Kobiety - mruknął Evan, zatrzymując się ze mną przy wejściu, gdy zobaczył zachowanie dziewcząt.- Nigdy ich nie zrozumiem. Zwłaszcza ich pociągu do ciebie.
Prychnąłem i tym razem to ja dźgnąłem go w bok, oburzony.
- Hej, dlaczego miałyby go nie czuć?
Evan uniósł brew pytająco, zdziwiony tym, że w ogóle muszę o to pytać. Zlustrował uważnie spojrzeniem moją ponurą minę i nic nie odpowiedział.
- Nie rozumiem o co ci chodzi, Rosier.
- Jesteś przerażający. To szokujące, że Amelia Bones jest w tobie tak zadłużona.
A więc tak zwała się dziewczyna, która na mnie wpadła na peronie. Amelia Bones. Przekręciłem głowę w kierunku dziewcząt pochłoniętych własną rozmową i przyjrzałem się Amelii. Wiedziałem, że zadłużyła się we mnie, a raczej tak mi ciągle mówiono i nie dawano o tym zapomnieć.
- Nie masz pewności czy tak jest.- wywróciłem oczami.
- Żartujesz sobie? - Evan oparł się bokiem o ściankę szklarni. Rośliny za jego plecami od razu zaczęły się po nim wspinać, więc natychmiast zrobił krok w bok z lekkim grymasem. - Ona dosłownie nie może od ciebie oderwać wzroku. Widziałem, jak patrzy na ciebie podczas lekcji. W każdej chwili, gdy myśli, że nikt nie widzi, zerka na ciebie jakbyś był jej ulubioną lekturą.
Spojrzałem ponownie na Amelię, próbując dostrzec to, o czym mówił Evan. Owszem, w tym momencie była zwrócona w moją stronę, ale szybko spuściła wzrok, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
- A co jeśli to tylko przypadek? Może po prostu jest zamyślona?
- Tak, jasne - zadrwił Evan. - Powiedz to sobie jeszcze kilka razy, może w końcu uwierzysz. Ale zaufaj mi, coś jest na rzeczy.
Wzruszyłem ramionami, próbując zbyć temat. Może i miał rację, ale czy to naprawdę miało znaczenie? Amelia była tylko jedną z wielu uczennic w Hogwarcie. Ale teraz, słysząc to wszystko od Evana i widząc te spojrzenia, nie mogłem przestać myśleć, co to wszystko naprawdę mogło oznaczać.
- Cokolwiek. Chodź, zajmijmy swoje miejsca.
- Oby tylko nie było zbyt nudno.- mruknął gotowy do ruszenia.
- Nudno, jak w twojej głowie, Rosier? - odezwał się glos za naszych pleców, bardzo dobrze nam znany. Oboje z Evanem na moment zamarliśmy. Tylko nie to.
Obróciłem się powoli na pięcie. W wejściu do szklarni stanął Thaddeus. Jego białe włosy błyszczały w porannym świetle, a niebieskie oczy lśniły chłodnym blaskiem. Avery podszedł do nas z charakterystycznym wyzywającym uśmieszkiem na twarzy.
- No co? Zabrakło wam języka w ustach?- rzucił ślizgon, patrząc na Evana. Jego głos był spokojny, ale w oczach czaiło się coś niepokojącego.
Rosier zacisnął szczękę, ale zanim zdążył odpowiedzieć, położyłem mu rękę na ramieniu, dając znak, żeby to zignorował. Nie zamierzałem dać Avery'emu satysfakcji z wywołania kłótni tak wcześnie rano.
Ignorując białowłosego, weszliśmy wgłąb szklarni, gdzie powitała nas profesor Sprout, stojąca przy długim stole, na którym stały różne doniczki z roślinami. Powietrze było ciężkie i wilgotne, przesycone zapachem ziemi i świeżych ziół. Szkło szklarni odbijało poranne słońce, tworząc ciepłą, niemal tropikalną atmosferę.
Wśród uczniów zasiadających przy stołach, zauważyłem paru Gryfonów, w tym także Franka Longbottoma. Frank był dobrze znany z zamiłowania do zielarstwa, choć nie należał do najlepszych uczniów w tej dziedzinie. Uśmiechnął się na mój widok i skinął mi głową z poważaniem, na co od razu poczułem dyskomfort. Rzadko kiedy dostawałem takie gesty od Gryfonów. Zazwyczaj wszyscy trzymali się ode mnie z daleka. Oprócz mojego brata...no dobrze, nie do końca było to już prawdą. Wyglądało na to, że Frank jako jedyny z Gryffindoru na ten moment umiał zdobyć się na przyjacielski ruch wobec jakiegoś Ślizgona.
- Dzień dobry, uczniowie! - zawołała profesor Sprout z uśmiechem. - Mam nadzieję, że jesteście gotowi na nowy rok pełen odkryć i wyzwań w świecie zielarstwa. W tym roku będziemy zgłębiać bardziej zaawansowane aspekty naszej dziedziny, w tym rośliny o wyjątkowych właściwościach magicznych i leczniczych.
Zająłem miejsce obok Evana, starając się ignorować obecność nielubianego Ślizgona, który usiadł nieopodal, rzucając nam złośliwe spojrzenia. Atmosfera stała się nieco napięta, jak zwykle, gdy musieliśmy spędzać czas razem z Averym. Wiedziałem już, że ten rok nie będzie łatwy, ale miałem nadzieję, że chociaż na lekcjach zielarstwa uda nam się skupić na pracy, a nie na wzajemnych animozjach.
- Pamiętajcie, zielarstwo to nie tylko nauka o roślinach, ale także o ich właściwościach i zastosowaniach w magii - kontynuowała profesor Sprout, wskazując na doniczkę z dużą, pulsującą rośliną o fioletowych liściach.
Evan pochylił się nad stołem, starając się skupić na słowach profesor, jednak doskonale widziałem, że jest równie rozproszony, co ja. Thaddeus z kolei wyglądał na znudzonego, bawiąc się piórem i rzucając wokół kąśliwe uwagi, gdy tylko nadarzyła się okazja.
- Dzisiaj zaczniemy od jednej z najbardziej intrygujących roślin magicznych- mówiła profesor Sprout, nie zwracając uwagi na ciche sprzeczki wśród uczniów. - To Venomous Tentacula, czyli roślina niezwykle niebezpieczna. Jednak jej właściwości lecznicze są niezrównane, jeśli potrafimy odpowiednio z nią postępować.
Profesor Sprout podeszła bliżej do stołu, na którym stała wspomniana roślina. Ta poruszyła niespokojnie swoimi mackami, a jej kolce błysnęły złowrogim blaskiem.
- Venomous Tentacula - zaczęła profesor - jest rośliną, której soki, potrafią leczyć najcięższe rany, a nawet zatrucia magiczne. Jednakże, jej kolce zawierają silny jad, który może być śmiertelny, jeśli nie zostanie odpowiednio zneutralizowany. Dlatego bardzo ważne jest, abyśmy nauczyli się, jak z nią bezpiecznie pracować.-profesor Sprout pokazała nam specjalne rękawice, które chroniły przed kolcami rośliny.
- Aby zebrać sok z Venomous Tentaculi, należy najpierw unieszkodliwić jej kolce za pomocą zaklęcia Immobulus - wyjaśniła, demonstrując, jak rzucać zaklęcie na roślinę. - Gdy roślina jest unieruchomiona, możemy ostrożnie przystąpić do zbierania soku. Pamiętajcie, aby nigdy nie pracować z nią bez odpowiedniego zabezpieczenia.
Zająłem się dokładnym obserwowaniem rośliny przed sobą. Venomous Tentacula była fascynująca w swojej niebezpiecznej naturze. Jej wijące się macki, pokryte kolcami, poruszały się przede mną leniwie, jakby tylko czekały na ofiarę. Zielone liście, gęsto pokryte drobnymi włoskami, zdawały się falować, a z jej wnętrza wydobywał się subtelny, ale niepokojący syk.
Próbowałem zebrać myśli i uspokoić głowę, jednak wciąż czułem na sobie wzrok Thaddeusa. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały, a między nami przeskoczyła iskra niechęci. Zdawałem sobie sprawę, że ten smark nie zapomniał o naszej ostatniej konfrontacji w dormitorium. Myśl o tym, że nie oddał mi łóżka, wciąż tkwiła mi w głowie. Musiałem ustąpić. A to było wbrew mojej naturze.
Przypomnienie tamtej nocy sprawiło, że zacisnąłem szczęki. Teraz, patrząc na niego przez macki Tentaculi, pomyślałem sobie, że znajdę sposób, by się na nim odegrać.
Roślina poruszyła się gwałtowniej, jakby wyczuwając napięcie między nami. Przesunąłem się ostrożnie, by nie zostać uderzony.
Frank Longbottom podniósł rękę, zwracając na siebie uwagę nauczycielki.
- Pani profesor, czy mogłaby pani dokładniej wyjaśnić, jak przygotować sok z Venomous Tentaculi do użycia w eliksirach?
Profesor Sprout uśmiechnęła się, zadowolona z pytania.
- Oczywiście, Frank. Po zebraniu soku należy go najpierw oczyścić z wszelkich toksyn za pomocą zaklęcia Purifico. - Pokazała nam, jak używać zaklęcia oczyszczającego. - Następnie sok można przechowywać w szczelnych fiolkach. Sok z Venomous Tentaculi jest składnikiem wielu zaawansowanych eliksirów uzdrawiających oraz neutralizujących trucizny. Jednak pamiętajcie, aby zawsze zachować ostrożność i pracować zgodnie z instrukcjami. No dobrze, a teraz każdy z was spróbuje samodzielnie przygotować sok z Venomous Tentaculi - zakończyła profesor Sprout, rozdając nam rękawice ochronne i przybory do zbierania soku. - Pamiętajcie o bezpieczeństwie i dokładności. To ważne, abyście opanowali te umiejętności, ponieważ mogą one okazać się kiedyś niezwykle przydatne.
Wziąłem głęboki oddech i założyłem rękawice ochronne, gotów przystąpić do pracy.
- Black, może powinieneś się odsunąć, zanim ta Tentacula cię pokona?- Avery rzucił kąśliwie w moją stronę i zanim zdążyłem odpowiedzieć, odezwał się Frank Longbottom.
- Thaddeusie, mógłbyś zamknąć jadaczkę? - zapytał stanowczo Gryfon, patrząc na Avery'ego z dezaprobatą. - Wszyscy tu przyszliśmy się uczyć. Jeśli masz zamiar tylko przeszkadzać, lepiej zajmij się czymś, co nie wymaga tak wielu umiejętności, jak zielarstwo, bo wygląda na to, że ono chyba cię przerasta.
Avery spojrzał na Franka z irytacją, ale nie odpowiedział. Mój pełen wdzięczności wzrok spotkał się ze spojrzeniem Longbottoma, który skinął do mnie głową na znak wsparcia.
- Dzięki - mruknąłem cicho, doceniając interwencję Gryfona.
- Nie ma sprawy. - odpowiedział Frank z uśmiechem. - A teraz pora się skupić. Chciałbym zacząć bezproblemowo ten rok. Chociaż ten jeden raz.
Poczułem, jak napięcie powoli ustępuje miejsca swobodzie i koncentracji. Przystąpiłem więc do pracy, starannie stosując się do instrukcji profesor Sprout. Podczas gdy próbowałem precyzyjnie manipulować Venomous Tentaculą, zauważyłem, że Longbottom miał trudności z rośliną. Jak zwykle pełen zapału Gryfon, próbował zastosować zaklęcie Immobulus, ale jego różdżka lekko zadrżała. Chwilę później, gdy zbliżył się, aby zebrać sok, jeden z kolców rośliny niespodziewanie ukłuł go w rękę.
Westchnąłem ciężko. Tyle by było z jego bezproblemowego roku.
- Ałć! - krzyknął Frank, cofając się gwałtownie. Na jego twarzy pojawił się wyraz bólu i zaskoczenia.
- Na Merlina! - wykrzyknęła w szoku profesor Sprout od razu sięgając po antidotum na jad- Mogłam się tego spodziewać! Longbottom chodź tu natychmiast!
Avery, widząc zaistniałą sytuację, wybuchnął śmiechem, na co od razu zebrała się we mnie ochota użycia różdżki w innym celu niż zaklęcie Purifico. Frank, wciąż trzymając się za rękę, zareagował na śmiech Avery'ego.
- Głąbie, może ty spróbujesz i pokażesz, jak to się robi? - warknął Frank, nadal odczuwając ból. Podszedł do profesor Sprout spocony.
Avery, nie chcąc być gorszy, podszedł do swojej rośliny z wyraźną pewnością siebie. Zaczął rzucać zaklęcie Immobulus, ale jego koncentracja była osłabiona przez chwilę tryumfu nad Frankiem. Gdy zbliżył się, aby zebrać sok, Venomous Tentacula gwałtownie się poruszyła, a jeden z jej kolców wbił się w przedramię Avery'ego, dołączając tym samym do kolejnej ofiary na lekcji.
- Aaa! - krzyknął, odskakując do tyłu. Na jego twarzy malował się wyraz bólu i zaskoczenia.
Razem z Evanem nie mogliśmy powstrzymać uśmiechów, widząc, jak Ślizgon doświadczył tego samego, co Longbottom chwilę wcześniej. Profesor Sprout natychmiast podeszła do Thaddeusa i Franka, rzucając zaklęcia lecznicze i podając im antidotum na jad Venomous Tentaculi.
- To pokazuje, jak ważne jest zachowanie pełnej koncentracji i ostrożności przy pracy z niebezpiecznymi roślinami - powiedziała stanowczo profesor Sprout. - Upewnijcie się, że dokładnie stosujecie wszystkie środki ostrożności.
Jej wzrok prześlizgnął się po Longbottomie i Averym, a wyraz złości i rozczarowania był wyraźnie widoczny na jej twarzy. Pokręciła głową.
- Franku, Thaddeusie, nie mogę uwierzyć, że pozwoliliście sobie na takie rozproszenie - kontynuowała, patrząc surowo na obu uczniów. - Praca z tą rośliną wymaga pełnej uwagi. Jedno małe potknięcie i możecie skończyć z poważnymi obrażeniami, a nawet gorzej. Oczekuję od was znacznie więcej!
Frank spuścił głowę, czując się zawstydzony. To on najczęściej w zeszłym roku lądował w szpitalnym szydle u pani Pomfrey.
- Przepraszam. To się więcej nie powtórzy. - mruknął, a profesor Sprout westchnęła ociężale, nie wierząc w jego słowa. Myślę, że każdy z nauczycieli już bardzo dobrze znał możliwości Longbottoma do robienia sobie krzywdy.
Avery z kolei wyglądał na bardziej zirytowanego niż skruszonego, choć ból w jego dłoni przypominał mu o lekcji, którą właśnie otrzymał.
- Tak, przepraszam - powiedział białowłosy, choć w jego głosie słychać było nutę niechęci.
Profesor Sprout spojrzała na nich z niedowierzaniem, a potem zwróciła się do całej klasy.
- Pamiętajcie, że te rośliny nie są zabawkami. Są piękne i mają wiele do zaoferowania, ale musimy podchodzić do nich z szacunkiem i ostrożnością. Teraz wszyscy, wracajcie do pracy, ale tym razem z pełnym skupieniem.
Obserwując to wszystko, czułem mieszankę ulgi i satysfakcji. Chociaż nie chciałem, żeby Frank miał pod górkę, cieszyło mnie, że Avery dostał nauczkę.
Zabrałem się za swoją pracę z nową determinacją. Wiedziałem, że skupienie i precyzja są kluczowe, i nie zamierzałem popełnić tych samych błędów, co Frank i Thaddeus. To nie byłoby w moim stylu.
Evan, stojący obok mnie, uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Dobrze sobie radzisz, Regulusie. Wygląda na to, że chociaż jedno z nas będzie mogło się popisać jakimś talentem.
Zerknąłem na przyjaciela i uniosłem brew. Przyjrzałem się jego zmaganiom z rośliną i nie szło mu zdecydowanie najgorzej.
- Nie przesadzaj, jeśli się skupisz i nie wpadniesz jak ten głupi smark, wszystko będzie w porządku.
Evan parsknął.
- Fantastyczne pocieszenie. Od razu zrobiło mi się lepiej na duszy- wymamrotał, wracając do swojego zadania.
Uśmiechnąłem się oszczędnie pod nożem i przystąpiłem do zbierania soku, używając specjalnych narzędzi. Kiedy skończyłem, profesor Sprout podeszła do mojego stanowiska, aby sprawdzić postępy. Spojrzała na rezultaty pracy i uśmiechnęła się szeroko z zaskoczeniem na twarzy.
- Doskonała robota, Regulusie! - pochwaliła mnie z entuzjazmem. - Gratuluję! Twoja precyzja i koncentracja są godne podziwu. Tak trzymać!
Fala satysfakcji zalała moje ciało. Uśmiechnąłem się skromnie, ale w środku czułem dumę ze swojego osiągnięcia. Spojrzałem na Evana, który również wyglądał na zadowolonego ze swojego sukcesu. Roślina nie sprawiła mu kłopotów.
Avery, stojący nieopodal, obserwował całą scenę z irytacją. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie, a oczy błyszczały gniewem. Widok mojego sukcesu zdawał się tylko potęgować jego frustrację.
- Zobaczymy, jak długo będziesz taki pewny siebie, Black - mruknął Avery pod nosem, ale ja, zadowolony z uznania profesor Sprout, zignorowałem jego słowa.
W tym momencie do szklarni wszedł profesor Slughorn, nauczyciel eliksirów i opiekun naszego domu. Jego obecność natychmiast przyciągnęła uwagę wszystkich uczniów, a ja i Avery wyprostowaliśmy się, chcąc zrobić dobre wrażenie. Wyglądało na to, że oboje mieliśmy nadzieję, że dostaniemy się do elitarnego Klubu Ślimaka.
Evan szturchnął mnie, a wtedy oboje posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- Dzień dobry, moi drodzy! - zawołał profesor Slughorn, uśmiechając się szeroko. - Jakże miło was widzieć. Kontynuujcie, nie przeszkadzajcie sobie w pracy. Mnie tu nie ma.
Profesor Sprout podeszła do Slighorna, a wtedy ten nachylił się.
- Podobno masz dla mnie pewną roślinę do mojej kolekcji - powiedział cicho, ale wystarczająco głośno, aby najbliżsi uczniowie mogli usłyszeć, w tym ja.
- Zgadza się, Horacy - odpowiedziała profesor Sprout z uśmiechem. - Mam coś, co z pewnością cię zainteresuje.
Odeszła na moment, a gdy wróciła, podała mu niewielką doniczkę z nieznaną mi rośliną, a Slughorn podziękował jej z entuzjazmem. Zanim mężczyzna opuścił szklarnię, profesor Sprout, zauważając mnie, postanowiła jeszcze chwilę go przytrzymać.
- Horacy, musisz zobaczyć pracę Regulusa Blacka. Wykonał dziś bezbłędnie swoje zadanie.
Profesor Slughorn zatrzepotał rzęsami i spojrzał na mnie uważnie. Moje serce zabiło dwa razy mocniej, gdy podszedł do mnie z szerokim uśmiechem.
- Och, panie Black! Jak pana dobrze znów widzieć. - zaczął przepełniony entuzjazmem.
- Z wzajemnością, panie profesorze.- kiwnąłem grzecznie głową. Położyłem pocące się dłonie płasko na swoim stanowisku. Oczekiwanie mojej matki na to, że muszę się dostać do Klubu Ślimaka, nieprzyjemnie naparło na moje plecy, zabierając mi na sekundę oddech.
- Jak widzę, wspaniale panu poszło. Bez wątpienia ma pan wielki talent. Mam nadzieję, że na moich zajęciach pójdzie panu równie dobrze. Poprzedni rok był naprawdę obiecujący.
Poczułem w środku swojego ciała ogromną satysfakcję, przez pochwałę Slughorna. Uśmiechnąłem się lekko, próbując zachować spokój, by do końca dobrze wypaść.
- Naturalnie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby nie zawieść.
Slughorn poklepał mnie po ramieniu, a następnie zwrócił się do pozostałych uczniów.
- Dobrze, dobrze, wszyscy wracajcie do swojego zajęcia. Pamiętajcie, że ciężka praca i koncentracja przyniosą wam sukces.- I z tymi słowami opuścił szklarnie.
Avery, obserwując to wszystko, poczuł jeszcze większą irytację. Widok mnie, zdobywającego uznanie był dla niego trudny do zniesienia. Jednak ja, będąc zadowolony z uznania profesorów, zignorowałem go.
Lekcja zielarstwa powoli dobiegała końca. Reszta uczniów kończyła swoje zadania, starannie odkładając narzędzia i porządkując stanowiska pracy. Profesor Sprout spojrzała na zegar wiszący na ścianie szklarni i klasnęła w dłonie, przyciągając uwagę klasy.
- Dobrze, moi drodzy, to już wszystko na dzisiaj. Większość z was poradziła sobie bardzo dobrze. I pamiętajcie o zasadach bezpieczeństwa i dokładności. Możecie się teraz zbierać. Do zobaczenia na następnej lekcji.
Z Evanem szybko złożyliśmy swoje rzeczy, chcąc jak najszybciej opuścić szklarnię. Oboje wiedzieliśmy, że dłuższe pozostawanie w nieproszonym towarzystwie może prowadzić do kolejnych konfliktów, a żaden z nas nie miał na to ochoty.
- Chodź, idziemy - mruknąłem, pakując swoje notatki do torby.
- Wyjdźmy stąd jak najszybciej zanim znowu coś się wydarzy - odparł Evan, rzucając ostatnie spojrzenie na Avery'ego, który nadal wyglądał na zirytowanego.
Byliśmy jednymi z pierwszych uczniów, którzy opuścili szklarnię. Chłodne powietrze owiało nasze twarze, przynosząc ulgę po dusznym, wilgotnym klimacie oranżerii. Idąc szybko w kierunku zamku, czuliśmy, jak ciężar lekcji z Venomous Tentacula powoli znikał.
- Cieszę się, że zielarstwo mamy już za sobą. Myślałem, że ta głupia roślina mnie zje. Z pewnością miała na mnie chrapkę, bo spójrzmy prawdzie w oczy, żadna żyjąca istota mi się nie oprze - powiedział Evan, rozprostowując ramiona z uśmiechem na twarzy.
- Oczywiście - wywróciłem oczami- Obyło się bez większych problemów. Dzień zapowiada się całkiem nieźle.
Nagle, na zakręcie prowadzącym do zamku, natknęliśmy się na Severusa Snape'a i Tiberiusa Mulcibera, którzy właśnie zmierzali w stronę szklarni, zapewne by potowarzyszyć Thaddeusowi. Ich ciemne sylwetki wyłoniły się, a atmosfera natychmiast stała się napięta.
Spojrzeli na nas z wyraźną niechęcią. Severus, z jego charakterystycznym, lodowatym spojrzeniem i długimi, czarnymi włosami opadającymi na twarz, wyglądał jak zawsze ponuro. Tiberius, z aroganckim uśmieszkiem na ustach, wydawał się gotowy na każde wyzwanie. Wymieniliśmy spojrzenia pełne wrogości, które mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa.
- Świetnie, właśnie ich nam brakowało - mruknął Evan, zaciskając zęby.
- Trzymajmy się z daleka - szepnąłem, starając się nie prowokować żadnej reakcji.
Snape i Mulciber również milczeli. Było jasne, że ani oni, ani my nie mieliśmy ochoty na konfrontację, jednak napięcie w powietrzu było niemal namacalne. Każdy krok wydawał się przeciągać w wieczność, a moje serce biło szybciej.
Przyspieszyliśmy kroku, starając się jak najszybciej minąć Ślizgonów. Gdy przechodziliśmy obok, powietrze wydawało się jeszcze chłodniejsze. Na szczęście, nikt nie odezwał się ani słowem, a my mogliśmy kontynuować naszą drogę do zamku.
Kiedy byliśmy już na bezpiecznej odległości, Evan westchnął z ulgą.
- Było blisko - mruknął. - Nie mogłem znieść ich spojrzeń, myślałem, że puszcze pawia na któregoś z nich.
- Witaj w klubie - odpowiedziałem rozbawiony, czując, jak napięcie powoli opuszcza moje ciało.
Weszliśmy do zamku, gdzie przebłyski słońca oświetlało korytarze, a echo naszych kroków rozbrzmiewało na kamiennych ścianach. Razem z Evanem udaliśmy się na kolejne zajęcia, a w przerwie na posiłek, ruszyliśmy przez lochy do Wielkiej Sali, gdzie Barty z pewnością już na nas czekał.
Właśnie wtedy, gdy zbliżaliśmy się do zakrętu, natknęliśmy się na grupę uczniów z Gryfindoru. Na ich czele szedł Syriusz Black wraz z Jamesem Potterem i Remusem Lupinem. Nie było z nimi Petera Pettigrew, co bardzo rzadko się zdarzało. Ta czwórka przez większość czasu trzymała się razem.
Widok starszego brata wywołał we mieszankę emocji. Syriusz, z charakterystycznym nieładem na głowie i szerokim uśmiechem na twarzy, szedł ramię w ramię z przyjaciółmi, śmiejąc się głośno z jakiegoś dowcipu. Poczułem ukłucie żalu i złości, przypominając sobie, jak Syriusz uciekł z domu, zostawiając mnie samego z surowymi rodzicami. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Regulusie?- Evan zauważył od razu moją zmianę nastroju. Nie zorientował się jednak, co ją wywołało.
- Syriusz - odpowiedziałem, a moja twarz stężała, bo najwidoczniej odezwałem się zbyt głośno. Black spojrzał w naszą stronę, a jego uśmiech przygasł. Zwolnił i zatrzymał się.
- Regulusie?- wychrypiał, starając się brzmieć neutralnie. Zerknął na mojego przyjaciela, jednak tym razem nic do niego nie powiedział. Evan przyjrzał się nam obu, czując napięcie w powietrzu.
- Co ty robisz w lochach? - warknąłem, jeszcze mocniej zaciskając dłonie w pięści. Starałem się zachować spokój, ale najwidoczniej nie wychodziło mi to najlepiej, bo Gryfoni patrzyli na mnie niespokojnie.- Nie możesz tu być...
- Nie mogę?- zawahał się zaskoczony moim wybuchem.- Mam prawo tu być, tak samo jak ty - odparł Syriusz, unosząc brodę i brew, próbując nade mną górować w akcie obronnym. - Czy to problem?
- Nie, o ile trzymasz się z dala od nas. Ode mnie.- syknąłem, czując narastający gniew.- Trzymaj się ode mnie z daleka.
Syriusz uważnie mi się przyjrzał. Przez chwilę widziałem silną emocję. przechodzącą przez jego twarz, jednak nie potrafiłem jej nazwać, ponieważ tak szybko zniknęła, jak się pojawiła. Wzruszył ramionami jakby nic nie miało dla niego znaczenia. Nałożył na twarz maskę obojętności.
- To działa w obie strony, młody. - uśmiechnął się lodowato, przypominając naszego ojca. Wzdrygnąłem się na ten widok, otwierając szerzej oczy i chyba nie tylko ja byłem zaskoczony zachowaniem starszego Blacka, bo James spojrzał na niego z dziwną, niezrozumiałą miną.
Poczułem ukłucie w piersi. Zmrużyłem oczy i przybliżyłem się do niego. Każdy z moich sygnetów na palcach wbijał się w moją skórę nieprzyjemnie.
- Świetnie - syknąłem.
- Świetnie.
- Hej, spokojnie, chłopaki. Nie ma sensu zaczynać popołudnia od kłótni. - powiedział James, jego głos był cichy, ale stanowczy. Syriusz zacisnął swoje dłonie, zerkając na niego. Oczy mojego brata złagodniały, a wtedy poczułem kolejną falę gniewu. To przez Jamesa mój brat się buntował, to przez niego nasza rodzina była teraz podzielona.
- Trzymaj swojego przyjaciela z dala ode mnie, Potter. - rzuciłem chłodno, z trudem powstrzymując się od dalszych oskarżeń w głowie.- Nie chcę was tu widzieć.
James patrzył na mnie przez chwilę, a jego oczy były spokojne i wypełnione może nawet pewnego rodzaju zrozumieniem, które tylko bardziej mnie irytowało.
- Regulusie - zaczął, ale ja już nie chciałem go słuchać.
- Chodźmy, Evanie - powiedziałem, odwracając się na pięcie. - Nie mamy tu nic więcej do roboty.
Rosier ruszył za mną, a ja starałem się ignorować spojrzenia Syriusza i jego przyjaciół. Słyszałem, jak mój brat coś mówi do Jamesa, ale nie chciałem wiedzieć co. Syriusz wybrał swoją stronę, a ja musiałem żyć z konsekwencjami jego wyborów.
Przełknąłem gniew i ruszyłem dalej z Evanem do Wielkiej Sali. Kiedy oddaliliśmy się wystarczająco od grupy Gryfonów, wziąłem głęboki oddech, starając się uspokoić. Niech to. Nie chciałem tak bardzo się przejmować. Nie chciałem w żaden sposób tego robić. Wolałbym czuć samą niechęć czy nienawiść do mojego brata, jednak ja wciąż mocno go kochałem i to sprawiało całą sytuację gorszą. Sprawiało, że nasza wymiana zdań paliła moje serce.
- Jak się czujesz? - Evan przez cały czas patrzył na mnie z troską. Żadne z nas nie spodziewało się takiej konfrontacji, która na dodatek poszła gorzej niż myślałem.
Spojrzałem z obojętnością na mojego przyjaciela i wzruszyłem po chwili ramieniem, zastanawiając się, co właściwie powinienem odpowiedzieć. Zdecydowałem się na ignorowanie ziejącej czarnej dziury w środku mojej klatki piersiowej.
- W porządku, to nic z czym sobie nie poradzę. Syriusz dokonał wyboru i tak niech zostanie. Wyjdzie mi to na dobre, teraz będę w stanie w pełni skupić się na swoich obowiązkach wobec rodziny i Czarnego Pana.
- Chcesz już o tym porozmawiać?- spytał, nawiazując do sytuacji z dnia naszego wyruszenia na peron 9 i 3/4, gdy matka wspomniała o spotkaniu, które zaważy na mojej przyszłości. Przyglądał mi się uważnie z uniesioną brwią. Nie był przekonany.
Westchnąłem, czując jak krew szumi mi w uszach.
- Później.- szepnąłem, czując ogromny ciężar swoich poprzednich słów.
______________________________
Nudne, nie nudne? Podoba się Wam? 👉🏻👈🏻 dajcie znać w komentarzu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro