Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6: Nieproszeni goście

Blask pochodni migotał na ścianach, rzucając długie cienie, a powietrze było chłodne i wilgotne. Kamienne korytarze zamku Hogwartu rozbrzmiewały echem kroków i głośnych rozmów uczniów, którzy wracali do swoich dormitoriów po letnich wakacjach. Między nimi dało się wyróżnić trzy najdonośniejsze głosy, gdy razem z przyjaciółmi postanowiliśmy zrobić wyścig do pokoju Ślizgonów.

- Kto ostatni, ten gorszy od tłuczka! - zawołał Bartemiusz, jego głos rozbrzmiewał echem, odbijając się od ścian.

Przyspieszyłem kroku, przeskakując po dwa stopnie na raz. Minąłem obrazy czarodziejów, którzy z ciekawością przyglądali się naszej szaleńczej gonitwie. Przecisnęliśmy się we trójkę przez garstkę ślizgonów, ignorując ich niezadowolone i zaskoczone pomruki. Evan, nie chcąc być gorszy, biegł jak szalony, wyprzedzając mnie. Sapnąłem w niedowierzaniu, bo zawsze byłem od niego szybszy, a to oznaczało, że przez wakacje dużo trenował.

Gdy zbliżaliśmy się do lochów, powietrze stawało się coraz chłodniejsze, a zapach wilgoci wypełniał nasze nozdrza. Kamienne ściany zdawały się być bardziej surowe, a światło pochodni rzucało bardziej upiorne cienie.

- Zaraz tam będziemy! - krzyknął Bartemiusz, przyspieszając jeszcze bardziej. Próbował mnie wyminąć, na co nie pozwoliłem. Sapnął z frustracji.- Niech to.

Wbiegliśmy do lochów, gdzie ciemność zdawała się być jeszcze gęstsza. Ściany były tu bardziej mokre, a echo naszych kroków odbijało się od nich w nieprzyjemny sposób. Przed nami wyłaniał się już masywny obraz przedstawiający mężczyznę w ciemnej, zielonej szacie z wężem owiniętym wokół jego ramienia. Był on bramą do pokoju wspólnego Slytherinu.

Evan dopadł do obrazu jako pierwszy, jego oddech był szybki i ciężki. Wyszeptał hasło, które brzmiało niemal jak syk węża: "Serpensortia."

Obraz natychmiast się odsunął, odsłaniając wejście do salonu Ślizgonów. Za progiem rozciągał się szeroki korytarz wyłożony ciemnym, polerowanym kamieniem, który połyskiwał w słabym świetle pochodni. Evan zniknął w przejściu, a my tuż za nim, czując, jak chłodniejsze powietrze lochów ustępuje przyjemnemu ciepłu salonu.

Korytarz prowadzący do Pokoju Wspólnego był ozdobiony zielonymi gobelinami, przedstawiającymi sceny z historii Slytherinu i jego założyciela. Po bokach korytarza stały smukłe, czarne kolumny, a z ich szczytów zwisały metalowe, misternie zdobione lampy.

Wbiegając do salonu, od razu spotkaliśmy się ze zmianą temperatur. Ciepło bijące od ogromnego kominka, w którym płonął ogień, rozchodziło się po całym pomieszczeniu, tworząc przytulną, choć nieco upiorną atmosferę. Kominek był wykonany z czarnego marmuru, z wyrytymi na nim wzorami węży, które zdawały się poruszać w migoczącym świetle ognia.

Pokój był urządzony w ciemnych, eleganckich kolorach - dominowały zielenie, srebro i czernie. Na ścianach wisiały portrety znanych ślizgonów, ich oczy śledziły nas, gdy przebiegaliśmy obok. W kątach pokoju stały masywne, czarne regały wypełnione starymi księgami, których grzbiety połyskiwały w słabym świetle. Ozdobne żyrandole, wykonane z kutego żelaza i ozdobione szmaragdami, rzucały
światło na całą przestrzeń.

W salonie panował ogólny gwar. Paru ślizgonów siedziało w wygodnych fotelach, rozmawiając i śmiejąc się. Inni w pomieszczeniu przeglądali swoje bagaże podręczne w pośpiechu, a reszta zbierała się już na kolację w Wielkiej Sali. Nasze nagłe pojawienie się wywołało krótkie spojrzenia i komentarze, ale szybko wszyscy wrócili do swoich zajęć, nie tracąc więcej swojego czasu na naszą trójkę.

Rosier dotarł do drzwi dormitorium jako pierwszy. Otworzył je z impetem, wpadając do środka z szerokim uśmiechem. Powietrze w pokoju było cięższe i chłodniejsze niż w korytarzu, wypełnione zapachem starych mebli.

- Pierwszy! - zawołał, triumfalnie unosząc ręce. Jego głos odbił się echem od ścian, lecz triumf szybko przerodził się w szok. Kiedy zobaczył, co się dzieje w środku, zamarł, a jego twarz wykrzywiła się w wyrazie niedowierzania. Oczy Rosiera rozszerzyły się, a usta opadły w niemej konsternacji.

Razem z Bartym wpadliśmy na jego plecy zdyszani. Moje serce biło jak oszalałe, a oddech był ciężki i urywany. Pochyliłem się lekko do przodu, próbując złapać równowagę.

- Co się dzieje? - wymamrotałem, chcąc zajrzeć do środka przez ramię wyższego ode mnie przyjaciela. Moje oczy powoli dostosowywały się do mroku pokoju, gdzie słabe światło pochodni ledwo oświetlało wnętrze.

W pomieszczeniu panowała cisza, tak gęsta, że można było usłyszeć bicie własnego serca. Powietrze było napięte, niemal elektryzujące. Moje dłonie zaczęły się pocić, a uczucie niepokoju narastało z każdą sekundą.

- Co ty tutaj robisz, Avery?! - buchnął nagle Evan.

Zesztywniałem na moment, usłyszawszy nazwisko jednego z kumpli Severusa. Zamrugałem otępiale kilka razy, a potem oprzytomniałem.

- Co do cholery?- wykrztusiłem i pchnąłem Rosiera do przodu. Dopiero wtedy chłopak był skłonny ruszyć się z miejsca, przechodząc w głąb pokoju i tym samym pozwalając wejść mnie i Barty'emu. Zrobiłem dwa kroki i już wtedy zatrzymałem się gwałtownie na widok intruza. Uniosłem brwi, niedowierzając własnym oczom.

Thaddeus Avery siedział wygodnie na jednym z łóżek, uśmiechając się z zadowoleniem. Włosy, jasne jak śnieg, opadały mu w niesfornych kosmykach na czoło, kontrastując z bladą, niemal przezroczystą cerą. Oczy miał koloru stalowego błękitu, które zdawały się przenikać na wskroś, a w ich głębi czaiła się chłodna złośliwość. Na twarzy malował się wyraz triumfu i samozadowolenia. Ubrany był w elegancką, ciemnozieloną szatę, która doskonale podkreślała jego arystokratyczny wygląd i nonszalancki styl. Obecność Thaddeusa emanowała chłodem i arogancją, jakby całe pomieszczenie należało do niego, a my byliśmy jedynie niepożądanymi gośćmi w jego królestwie.

U jego stóp spokojnie spoczywał otwarty kufer z częścią wypakowanych rzeczy, sugerując, że zostanie tu na dłużej. W kufrze można było dostrzec starannie złożone ubrania i księgi oprawione w skórę.

- To jest nasz pokój! - zawołał Evan, wciąż patrząc na Avery'ego. — Wynoś się stąd! — wskazał gniewnie palcem na drzwi. Jego głos drżał z frustracji, a w oczach błyszczała wściekłość.

Avery uniósł brew. Światło pochodni rzucało upiorne cienie na jego twarz, podkreślając złośliwy uśmiech, który nie znikał z jego ust.

- Wygląda na to, że w tym roku będę tu spał - rzucił gładko, jakby nigdy nic. Jego głos był spokojny, niemal melodyjny, co tylko potęgowało naszą irytację.

Rosier zrobił krok do przodu, zaciskając pięści.

- Jak mnie pamięć nie myli, przez ostatnie lata spałeś gdzie indziej.

Intruz wzruszył ramionami, przeciągając się leniwie na łóżku, kiedy na nie opadł. Jego obojętność była wręcz paraliżująca.

- Cóż, jak widzisz, czasy się zmieniają. A tutaj czuję się świetnie. Lepiej niż w mojej poprzedniej sypialni.

Zmrużyłem oczy na Thaddeusa, moje spojrzenie wyrażało samą wściekłość i pogardę. Serce biło mi mocniej, a adrenalina sprawiała, że każdy mięsień był napięty do granic możliwości. Zrobiłem kilka kroków naprzód. Najpierw irytująca rozmowa z Severusem i natknięcie się na Pottera, potem ujrzenie Syriusza trzy tygodnie po jego ucieczce, a teraz jeszcze to. Czy tego nie było za wiele? Miałem ochotę coś rozwalić. Najchętniej nos ślizgona, zajmującego nie swoje miejsce.

- Siedzisz na moim łóżku, smarku. - mruknąłem nisko i lodowato. Chłopak przyjrzał mi się uważnie. Każdy normalny uczeń, zszedłby mi z drogi, znając moją naturę, ale nie on. Nie Thaddeus Avery. Ten mruknął w zadowoleniu i przybliżył swoją twarz do mojej z wyzywającym uśmieszkiem.

- Jak widzisz, Regulusie, należy już ono do mnie - wyszeptał śledząc wzrokiem najmniejsze szczegóły na mojej twarzy. - Trzeba było się pospieszyć. Byłem tu pierwszy.

Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej, wyjąłem różdżkę, zaciskając na niej palce. Avery zaśmiał się gardłowo na ten widok, czując się bezkarnie.

- Wynoś się stąd, Avery, zanim wydłubię ci różdżką oko.- rzuciłem ostrzegawczo.

- Wygląda na to, że jest mi tu całkiem dobrze. Wiesz? Chyba będę musiał tu zostać.

Mój oddech stał się cięższy. Nie mogłem uwierzyć w prawdziwość zaistniałej sytuacji. Skoro Avery tu był, oznaczało to, że Dumbledore go do nas przydzielił. Nie do wiary.

Przyłożyłem różdżkę do jego gardła.

- Lepiej, żebyś teraz posłuchał - odetchnąłem głęboko, pochylając się bardziej- jeśli nie wyjdziesz, przysięgam, że odczujesz skutki rzuconego zaklęcia przez cały pieprzony tydzień.

- Hmm... - zamyślił się na moment nasz rówieśnik, a jego usta jeszcze mocniej wygięły się w uśmiechu. Uwielbiał z nami igrać, z resztą jak reszta jego paczki.-  Nie pamiętasz jak ostatnio skończyło się użycie zaklęcia na Tiberiusie? Jego ojciec doprawdy nie był zadowolony. Na pewno o tym wiesz.

Evan i Barty spojrzeli po siebie zdezorientowani. O niczym nie mieli pojęcia. Nie pisnąłem słowa na temat zeszłorocznego zajścia. Żadna bliska mi osoba o nim nie wiedziała. Choć moi przyjaciele byli zaintrygowani tematem podjętym przez Thaddeusa, nie pisnęli ani słówka, nie ważąc się wchodzić mi w drogę i nam przerywać.

- Co ma do tego Mulciber, smarku? - warknąłem, dociskając różdżkę do szyi Avery'ego. Chłopak zachichotał i wzruszył ramieniem.

Przed drzwiami do sypialni zabrzmiały kroki. Drewniana powłoka została otwarta i na sekundę zapanowała cisza.

- Expelliarmus!

Sapnąłem, kiedy zostałem w mgnieniu oka obezwładniony. Odwróciłem się na pięcie ku wejściu, żeby rzucić siarczyste przekleństwo. Słowa jednak zmarły mi w gardle, gdy zobaczyłem Severusa Snape'a, stojącego w naszej sypialni. Jego różdżka była wciąż wycelowana we mnie, gdy chłodnymi, pozbawionymi wyrazu oczami, lustrował moją twarz. Na dodatek nie był sam. U jego boku stał Tiberius Mulciber ze zmarszczonymi brwiami. Ten sam Mulciber, na którym użyłem zaklęcia Crucio w zeszłym roku.

Tiberius zbliżył się niczym drapieżnik, analizując całe zajście. Najpierw utkwił wzrok na moich przyjaciołach, którzy w ciszy patrzyli na niego z niechęcią. A potem odwrócił się przodem do mnie zwężając powieki.

- Co tu się dzieje?- wychrypiał ponuro. Przechylił głowę, nie spuszczając ze mnie oka. Na samą tę jego dzikość przeszły mnie ciarki. Choć Tiberius był o rok młodszy od Severusa, wydawał się dużo bardziej przerażający i bezwzględny. Może dlatego Snape i Avery pragnęli tak jego przyjaźni i towarzystwa. Thaddeus był głąbem, potrafiącym jedynie gadać, a Severus choć był niesamowicie zdolny i błyskotliwy to nie potrafił sobie poradzić sam w towarzystwie Pottera, i mojego brata. Nie chciał przy wszystkich bawić się nieodpowiednią magią. Mulciber, nasz rówieśnik, za to nie miał z tym najmniejszego problemu. Na samo wspomnienie, zacisnąłem dłonie w pięści.

- Co wy tu robicie?- rzuciłem chłodno.

- Zapytałem pierwszy- uniósł brew czarnowłosy chłopak, dużo wyższy ode mnie. Przybliżył się, próbując mnie wystraszyć. Na jego wargi powolnie wszedł uśmiech, zdawszy sobie sprawę, że to na mnie już nie działa. - No proszę. Dzielny się zrobiłeś.

- Myślę, że zauważyłeś to już w zeszłym roku, Mulciber.- warknąłem, nawiazując do zaklęcia torturującego, którym ode mnie oberwał.

Chłopak spoważniał na nowo, uśmiech całkiem zszedł mu z twarzy na wspomnienie o tamtym dniu. Gdyby jego oczy mogły zabijać, padłbym trupem już milion razy. Chciał mnie dorwać. Ale on i ja dobrze wiedzieliśmy, że nie mógł tak po prostu.

- Zdaje mi się, czy mój ojciec już ci wspomniał, że jeszcze tego pożałujesz?

- Minęło tyle czasu, a twój ojciec nie kiwnął palcem. Wydaje mi się, że chyba nie należysz do któregoś z jego ulubionych dzieci.- odgryzłem się, na co zaciągnął się powietrzem.

- Zetrę cię w proch.- warknął i chciał się zbliżyć, jednak
Severus stanął między mną a nim, rozdzielając nas.

- Drogi Tiberiusie, nie ma potrzeby zawracać sobie głowy taką miernotą jak Regulus Black. - chłodne spojrzenie zdawało się przewiercać mnie na wylot.- A ty - spojrzał teraz na Avery'ego, zajmującego wciąż moje łóżko - wstawaj. Idziemy załatwić jeszcze jedną sprawę przed kolacją. -mruknął cicho, ale stanowczo. Avery spojrzał na niego z irytacją, ale posłuchał, podnosząc się.

- Szoda, świetnie się tu bawiłem.

- Zamknij się już- burknął Mulciber, rezygnując ze swojej obietnicy starcia mnie na proch. Nagle załatwianie czegoś z Severusem stało się ważniejsze i chyba czułem za to wdzięczność. Dziś tyle się wydarzyło, że ostatnim czego chciałem to walka słowna z Tiberiusem.

Brunet skierował się do wolnego łóżka, przy którym stał nieotwarty kufer. Chwila, moment. Dlaczego Mulciber miał tu swoje rzeczy...

Evan podszedł do mnie, stając u mojego boku.

- Hej, co do cholery? - rzucił, patrząc twardo na Mulcibera. Ten rzucił mu zirytowane spojrzenie.

- Mam zaszczyt wam przekazać, że w tym roku obaj z Averym dzielimy z wami dormitorium.- nie patrząc na żadnego z nas, otworzył kufer. Klęknąwszy, zaczął przeglądać pospiesznie jego zawartość.

Zamarłem. Już rozumiałem, co Avery miał na myśli. Gdybym rzucił na niego zaklęcie, to musiałbym zmierzyć się również z Mulciberem, a wtedy jego ojciec już mógłby nie być tak łaskawy. Gdybym tknął jego syna choćby najmniejszym psotliwym zaklęciem, prawdopodobnie każdy by się dowiedział. I to zaraz po tym jak leżałbym trupem gdzieś na dnie jeziora. Ojciec Tiberiusa wystarczająco dosadnie się wypowiedział na ten temat. Przełknąłem ciężko ślinę.

- Nie do wiary, to jakiś pieprzony żart.- wymamrotał Barty i siadając na łóżku Evana, pokręcił głową z rezygnacją. Dobrze wiedział, że jeśli tu byli, to nic z Evanem nie zdziałamy. Do mnie ta informacja bardzo powoli dochodziła.

- A ty - zaczął Snape, nawiazując ze mną kontakt wzrokowy. Wycelował znów we mnie różdżką- Następnym razem jak będziesz któremuś z nich grozić, upewnij się, że cię nie słyszę.

- Nie wtrącaj się w moje sprawy.- wychrypiałem.

- To nie jest tylko twoja sprawa, Black - odpowiedział Severus, uśmiechając się złośliwie. — Może nauczysz się w końcu, że nie wszystko kręci się wokół ciebie.

Zacisnąłem zęby, a moja twarz stawała się coraz bardziej czerwona. W uszach zaczęła buzować mi krew, przysłaniając dźwięki.

- Może wy powinniście się nauczyć, kiedy trzymać się od nas z daleka?

- Och, doprawdy? - Severus uniósł brew, patrząc na mnie z pogardą. Jego postawa była spokojna i pewna, jakby wiedział, że ma nade mną przewagę. Staliśmy naprzeciw siebie jak dwa drapieżniki, gotowi do ataku. Światło pochodni padało na jego twarz, podkreślając ostre rysy i zimny błysk w oczach.

Zrobiłem krok do przodu, gotów rzucić się na Snape'a. Przez głowę przelatywały mi obrazy walki, czułem, jak moje ciało napina się, gotowe do akcji. Nagle poczułem mocny uścisk na ręce. Evan pochwycił mój nadgarstek, jego palce były zimne, a uścisk stanowczy.

- Regulusie, nie warto - powiedział cicho Evan, próbując mnie uspokoić. Spojrzałem na niego, widząc w jego oczach mieszankę troski i ostrzeżenia. Wiedziałem, że miał rację, ale gniew, który we mnie wrzał, był trudny do opanowania.

Skupiłem uwagę z powrotem na Severusie. Za każdym razem, gdy dochodziło między nami do zgrzytu, próbował sprawić, żebym wybuchnął i stracił nad sobą panowanie. Wiedziałem, że miał do mnie problem o mojego brata, łączył nas bezpośrednio w pakiecie, mimo że starałem się trzymać z dala od ich konfliktu. Snape pragnął widzieć jak przestaje nad sobą panować, chciał, bym wpadł kłopoty, ponieważ to ugodziłoby Syriusza. Teraz jednak mój brat zdawał się mieć mnie w poważaniu. Akurat wtedy, gdy tak niewiele brakowało do mojego wybuchu...

- Powinieneś nauczyć się trzymać język za zębami- zaniżyłem głos do lodowatego szeptu.

Severus nie cofnął się ani o krok.

- Może, ale najpierw musisz mnie do tego zmusić. - Jego głos był cichy, ale nasycony wyzwaniem. Staliśmy naprzeciwko siebie, a w powietrzu wisiała groźba starcia.
Czułem, że każdy ruch, każde słowo może wywołać eksplozję.
W tej chwili atmosfera w pokoju była tak napięta, że można było niemal poczuć iskry w powietrzu.- Pamiętaj, co ci powiedziałem, Black. I trzymaj się z dala od moich przyjaciół - rzucił Snape, zanim odwrócił się do Avery'ego. - Idziemy.

Thaddeus spojrzał na mnie jeszcze raz z triumfem.

- Wrócimy później. Miłego wieczoru, chłopcy.

Cała nasza trójka patrzyła w ciszy, jak Snape, Avery i Mulciber wychodzą. Oczami wyobraźni widziałem jak ich karki się skręcają.

- Nie do wiary - sapnął Evan.

Stałem przez chwilę w bezruchu. Mój oddech był ciężki, kiedy z całych sił próbowałem się opanować. Obróciłem się powoli do przyjaciół.

- To jakieś pieprzone żarty - wykrztusiłem z bolącymi płucami. Dlaczego nagle było tu tak duszno?

Evan westchnął ciężko, opadając na swoje łóżko.

- Jakbyście nie mieli dość problemów - dodał Barty, siadając obok Evana. - Co za syf.

Zacisnąłem pięści, czując, wciąż narastającą we mnie frustrację.

- Jakby nasza cierpliwość nie była już wystarczająco testowana.

Evan spojrzał w sufit, jego wyraz twarzy był pełen rezygnacji.

-  Przetrwanie tego roku będzie koszmarem.

Barty zmarszczył brwi.

- Tiberius i Thaddeus zawsze wiedzieli, jak was irytować. Teraz będą mieli na to całe noce.

- Nie możemy pozwolić, żeby nas sprowokowali. To dokładnie to, czego chcą.- wziąłem głęboki wdech i przeszedłem się po pokoju, wciąż starając uspokoić swoje nerwy.

- Łatwiej powiedzieć niż zrobić - mruknął Evan. - znajdą każdą możliwą okazję, żeby z nami poigrać.- Barty pokiwał głową, przyznając mu racje.

- Nie możemy dać się wciągnąć w ich gierki.

Przysiadłem na pustym łóżku z rezygnacją. Zamknąłem na moment powieki i skupiłem się na kontrolowaniu swojego oddechu.

- To moja wina.

W pokoju zapadła cisza, przerywana jedynie naszym ciężkim sapaniem. Czułem na sobie spojrzenia przyjaciół, ale nie mogłem teraz na nich patrzeć. Musiałem się uspokoić i przemyśleć, jak sobie z tym wszystkim poradzimy.

- To nie twoja wina, Regulusie. To oni są problemem, nie ty.

Pokręciłem od razu głową.

- Nie rozumiesz, Evanie.- wymamrotałem. - W zeszłym roku zadarłem z Tiberiusem.

Barty i Evan spojrzeli znów po sobie, a potem skupili uwagę na mnie.

- To chodzi o to, o czym wspomniał, Avery, prawda?- wymamrotał ze zmarszczonymi brwiami Crouch.

Wziąłem głęboki oddech, czując, jak ciężar wyznania opada na moje ramiona.

- To było po jednej z lekcji obrony przed czarną magią. Dowiedziałem się od Syriusza, że Mulciber rzucił na niego zaklęcie Cruciatus.

Evan i Bartemiusz patrzyli na mnie w osłupieniu.

- Zaklęcie Cruciatus? - powtórzył Rosier, jego głos był pełen niedowierzania. - Regulusie, to jest niewybaczalne zaklęcie. To karygodne, żeby w szkole czternastolatek posługiwał się taką magią.

- Doskonale wiem - powiedziałem, czując, jak moje policzki czerwienią się ze wstydu. Żołądek zacisnął się boleśnie w moim brzuchu.- Syriusz powiedział mi, że Mulciber zrobił to, bo Syriusz stanął w obronie uczniów z niemagicznych rodzin z innych domów. Mulciber chciał go zastraszyć i pokazać, kto tu rządzi. Byłem wściekły. Nie mogłem znieść myśli, że ktoś skrzywdził mojego brata w taki sposób. Straciłem panowanie nad sobą i użyłem zaklęcia Cruciatus na Mulciberze.

Zapadła niewygodna cisza. Bartemiusz wstał i zaczął chodzić po pokoju, jego twarz wyrażała mieszankę złości i zmartwienia.

- Regulusie - zaczął szeptem Evan- Ty naprawdę...

- To dlatego teraz tu są. - wtrącił Barty, po chwili zastanawiania.- Mulciber chce cię dopaść.

Skrzywiłem się. Domyślałem się, ale wymówienie tego na głos przez Croucha, brzmiało dwa razy gorzej. Czasem nienawidziłem siebie za swój charakter. Za to, że jeśli w grę wchodził mój brat, tak szybko traciłem zdrowy rozsądek. Uścisk żalu i tęsknoty ciążył na moim sercu. Opadłem plecami na łóżko z rezygnacją, zamykając na moment powieki i próbując się uspokoić.

- Co zrobił ojciec Mulcibera?

- Nic konkretnego- westchnąłem.

- Nic konkretnego?- zapytał z niedowierzaniem Barty.- Regulusie! Użyłeś niewybaczalnego zaklęcia na dziecku śmierciożercy! Jak to nic konkretnego?!

- Ciszej!- warknąłem i spojrzałem w stronę drzwi z nadzieją, że nikt nie słuchał.

- Jesteś mądrym gościem, Regulusie...

- Jak widać nie do końca, skoro posunąłem się do tego czynu- warknąłem, zaciskając dłonie w pięści.- Ojciec Tiberiusa powiedział, że kiedyś doigram się swojego brzydkiego zachowania, jeśli nie powstrzymam swojej impulsywności. Wydawał się nawet być trochę pod wrażeniem. Ale nie powiedział nic nikomu, nie powiedział moim rodzicom, podobno ze względu na jego szacunek do nich.

- To się nie trzyma kupy, Black. Doskonale o tym wiesz. Odegrają się na tobie. Albo uczyni to Tiberius, mieszkając tutaj z nami, albo jego ojciec w odpowiednim momencie, albo oni dwaj.

- Nie rozumiem.- mruknął nagle Evan, marszcząc brwi. Spojrzeliśmy na niego pytająco- Kiedy do ciebie przyjechałem na ostatni tydzień wakacji, wspomniałeś, że nie masz kontaktu z Syriuszem. Nie było jeszcze okazji, żeby o tym spokojnie porozmawiać.

Barty wywrócił oczami zirytowany.

- Spokojnie porozmawiać? Uważasz, że teraz możecie spokojnie porozmawiać? Mówimy o nienormalnym zachowaniu śmierciożercy, a ty naprawdę, Evanie, musisz poruszać temat jego głupiego brata?

Spojrzałem ponuro na Croucha, a ten jedynie wzruszył ramieniem. Evan nieprzyjęty słowami Barty'ego kontynuował:

- Pokłóciliście się z Syriuszem powodu Mulcibera?

Pokręciłem od razu głową.

- Nie, Syriusz nie ma pojęcia o tym zajściu. Zrobiłem to w ukryciu przed wami wszystkimi. Nie chciałem, żeby ktokolwiek mi bliski wiedział. Zwłaszcza Syriusz. Gdyby usłyszał, że posłużyłem się niewybaczalnym zaklęciem, nawet jeśli zrobiłem to z dobrych pobudek, znienawidziłby mnie za to. Brzydzi się czarną magią. - Odetchnąłem głęboko i przymknąłem na moment powieki.

- Więc w takim razie, dlaczego nie macie ze sobą kontaktu? - Zapytał niepewnie, wpatrując się we mnie uważnie.

Zapadła kolejna cisza. Evan i Barty nie próbowali jej przerwać, dając mi czas na zebranie myśli i dopowiedzenie. Zerknąłem na Croucha, nie będąc pewien, czy chcę przy nim wyjaśnić swoją skomplikowaną sprawę rodzinną. Barty sam nie mówił nam wszystkiego, chociażby, co wydarzyło się w jego wakacje. A ja i Evan... zbliżyliśmy się do siebie w zeszłym roku szkolnym i przez wakacje, wysyłając do siebie listy - te oficjalne, na które nalegali moi rodzice i te, które wysyłałem potajemnie. Poza tym Barty nie przepadał za Syriuszem odkąd pamiętam, zawsze niepochlebnie o nim mówił ze względu różnice wartości.

Evan zauważył moje zawahanie i delikatnie skinął głową, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że nie muszę mówić niczego, na co nie jestem gotów. Jednak ja zdecydowałem wyjaśnić moją obecną relację z moim bratem.

Odchrząknąłem w końcu, siadając z powrotem na łóżku. Zacząłem nerwowo bawić się palcami.

- Nie mam kontaktu z Syriuszem od trzech tygodni. Ostatni raz rozmawiałem z nim, jak w pośpiechu pakował swój kufer. Uciekł z domu. Zostawił mnie. I tym razem już nigdy nie wróci na Grimmauld Place. Matka wypaliła jego imię w naszym drzewie genealogicznym.

Barty patrzył na mnie z zainteresowaniem, a w jego oczach widziałem coś na kształt współczucia, choć nie byłem pewien, czy przypadkiem mi się to nie przewidziało. Tak naprawdę nie wiedziałem, czy mnie rozumiał, czy też osądzał. Z Evanem było inaczej, on w sobie miał dużo więcej życzliwości.

- Więc Syriusz w końcu zrobił to, o czym zawsze mówił, że kiedyś zrobi. Uciekł. Cóż, może to lepiej dla wszystkich.

Zamrugałem tępo, nie do końca spodziewając się teraz takiej odpowiedzi z ust Croucha. Zacisnąłem szczękę, a Evan podszedł do Barty'ego i uderzył go z płaskiej dłoni w tył głowy.

- Na brodę Merlina, opanuj się. To poważna sprawa.

Crouch zmrużył oczy na blondyna, ale po sekundzie znów skupił na mnie uwagę.

– Wybacz, Regulusie. Po prostu nigdy nie zrozumiem toku myślenia Syriusza. Nie rozumiem, dlaczego interesuje się światem mugoli i czemu wspiera szlamy lub półkrwi czarodziejów. To ohydne.

Spojrzałem na Barty'ego, czując mieszankę irytacji i wewnętrznego konfliktu. Przez całe życie podzielałem wartości naszej rodziny, wierząc, że wspieranie mugoli jest złe. Jednak decyzja Syriusza wstrząsnęła mną bardziej, niż chciałem przyznać.

– Syriusz zawsze był inny – powiedziałem powoli, starając się zapanować nad chaosem w mojej głowie. – Miał swoje przekonania, które były sprzeczne z tym, czego uczono nas w domu. Dlatego czuł, że musi odejść. Nie chciał żyć w świecie, który nie akceptuje jego poglądów.

Barty patrzył na mnie z lekkim zdziwieniem. Zawsze byłem lojalny wobec zasad mojej rodziny, więc dla niego mogłem brzmieć jak szaleniec.

– To prawda, że zawsze uważałem mugoli za gorszych. Wierzyłem w czystość krwi – dodałem, czując potrzebę wyjaśnienia. – Ale nie mogę zignorować faktu, że mój brat miał odwagę postąpić według swoich przekonań, niezależnie od tego, jak bardzo się z nimi nie zgadzam. To każe mi się zastanowić, czy może jednak coś w jego postawie jest...

Barty pokręcił głową, przerywając mi:

– Syriusz teraz jest zdrajcą krwi i zawsze nim będzie. Niezależnie od jego odwagi, zdradził was i wartości, które definiują wasz ród. Nie zamierzam nigdy go zaakceptować ani zrozumieć. Nie dziwię się, że wasza matka pozbyła się go z rodu Blacków. Zrobiłbym dokładnie to samo.

Evan spojrzał na Barty'ego zmieszany. Nie do końca zgadzał się z naszym przyjacielem, co dawało mi dużo więcej ulgi, niż byłem w stanie przyznać. Nie chciałem być w tym wszystkim sam.

– Może Regulus ma rację, Barty. Może powinniśmy przynajmniej próbować zrozumieć, dlaczego Syriusz postąpił tak, a nie inaczej.

Barty wzruszył ramionami, jego twarz była zimna i nieprzejednana.

– Nie obchodzi mnie to. Syriusz jest dla mnie nikim i zawsze tak będzie. Jeśli chce żyć wśród mugoli i bronić szlam, niech to robi, ale nie zamierzam mu współczuć ani próbować go zrozumieć.

Pokiwałem powoli głową, czując ciężar sytuacji. Wiedziałem, że przekonania Barty'ego są głęboko zakorzenione i nie zmienią się łatwo. Prawdopodobnie nigdy.

– Dziękuję za szczerość, Barty. – Uśmiechnąłem się oszczędnie, choć w sercu czułem niepokój i czarną ziejącą dziurę bez dna.

- Tak czy inaczej, musisz być ostrożny - powiedział Crouch - Mulciber i Avery będą teraz próbowali cię sprowokować, Regulusie. Musisz być przygotowany. - mruknął wracając do tematu naszych nowych współlokatorów.

- Nie mam pojęcia, co Tiberius planuje, ale nie mogę dać się w to wciągnąć - wychrypiałem.

Evan przytaknął, kładąc rękę na moim ramieniu.

– Nie martw się, na pewno sobie poradzimy z tymi gnojkami. A teraz zbierajmy się. Trochę za długo nam zeszło.

Barty prychnął i ściągnął żółto-czarną szatę ze swoich ramion, zostając w koszuli, jak my.

- Nic dziwnego. Snape i jego paczka zawsze musi pokrzyżować plany.

- To już chyba tradycja- bąknął Evan, a Crouch niechętnie się z nim zgodził.

Zebraliśmy się powoli z sypialni, by udać się w końcu na kolacje do Wielkiej Sali. Mój apetyt całkowicie przygasł przez sytuację z nowymi współlokatorami, a Evan z Bartym wydawali się podzielać teraz moją niechęć do jedzenia. Zaczynał się ciekawy rok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro