Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5: Śmierć otwierająca oczy

Będę wdzięczna za każdą gwiazdkę i komentarz 🫶🏻 dajcie znać czy Wam się podoba.
_____________________________

Hogwart Express dojechał na stację w Hogsmeade i zatrzymał się z mocnym szarpnięciem. Razem z przyjaciółmi, wiedząc z doświadczenia, że to nastąpi, przytrzymaliśmy bagaże za pomocą drobnego zaklęcia, by tym razem nie spadły nam na głowy. Posłałem rozbawione spojrzenie Evanowi, który w niezadowoleniu wymamrotał pod nosem "to robi się nudne", po czym stłumiłem zaklęcie, bo pociąg stał już całkiem nieruchomo.

- Przynajmniej tym razem nie musimy zanosić cię nieprzytomnego do pani Pomfrey.- Wtrącił Barty, ściągając z półki elegancką torbę. Evan spojrzał na niego z niechęcią, na co Crouch jedynie parsknął śmiechem, klepiąc go po ramieniu. Minął nas w przejściu na korytarz, wychodząc na niego bez względu na kolejkę czekających uczniów.

- Zaczyna się.- mruknąłem z głupim uśmieszkiem pod nosem, kręcąc głową.

- Jeśli Barty nie powstrzyma swojego entuzjazmu, któreś z nas umrze. Przysięgam. - Evan westchnął ciężko, razem ze mną ściągając kufry.

Barty odwrócił się w drzwiach przedziału, z uniesionymi brwiami i lśniącymi oczami. Uniósł kącik ust.

- No cóż, Evanie, przynajmniej umrzesz, robiąc to, co kochasz - rzucił z przekąsem.- Narzekając na wszystko i wszystkich.

Evan przewrócił oczami, a ja parsknąłem śmiechem, podnosząc swój bagaż za rączkę.

- Przynajmniej nie będę musiał już słuchać tego słabego sarkazmu.- odgryzł się blondyn, mrużąc oczy na Barty'ego, gdy przemieszczaliśmy się powoli ku wyjściu. Zignorowaliśmy niezadowolone mruknięcia pozostałych uczniów za naszymi plecami.

- Myślę, że Crouch, będzie miał swoje pięć minut sławy jako najbardziej irytujący Puchon w historii. - wtrąciłem z kpiną.

Barty uśmiechnął się szeroko, jakby to była największa pochwała, jaką mógł usłyszeć.

- W takim razie lepiej, żeby ten dzień nie skończył się zbyt szybko- dodał Crouch, ruszając dalej w stronę wyjścia z wagonu.- Nawet taka forma sławy sprawi, że soda uderzy mi do głowy.

Evan prychnął, idąc za nim. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, gdy obserwowałem przyjaciół.

- Fantastycznie, że masz tego świadomość, Crouch - mruknął.- Zabijcie mnie.

- Przykro mi, ale wygląda na to, że jeszcze trochę przytrzymam cię przy życiu i pomęczę.

- Merlinie, dodaj mi sił na tego kretyna - wymamrotał pod nosem Rosier.

Przecisnęliśmy się do drzwi wagonu, a kiedy wyszliśmy na zewnątrz, chłodne, przepełnione zapachem lasu powietrze Hogsmeade od razu otuliło nasze twarze. Natychmiast zacząłem rozglądać się po peronie, mój wzrok błądził po tłumie w nadziei, że zobaczę gdzieś swojego brata. Serce mi przyspieszyło, gdy po chwili poszukiwań nie mogłem go dostrzec. Może to i lepiej. Nie wiedziałem jakbym zareagował, gdybym faktycznie go zobaczył.

W międzyczasie Evan i Barty oddalili się nieco ode mnie, by rozejrzeć się wokół w poszukiwaniu innych znajomych w tłumie. Peron był w pełni wypełniony uczniami, a gwar rozmów i śmiechu odbijał się echem od pobliskich budynków wioski. Lekka mgła unosiła się nad ziemią, dodając miejscu tajemniczości. Zawsze zaskakiwała mnie zmiana w otoczeniu Hogwartu. Lepsze to, niż okropny skwar.

Nagle, z zamyślenia wyrwało mnie delikatne uderzenie. Zamrugałem i odwróciłem się, by sprawdzić, kto na mnie wpadł. Okazało się, że to drobna Puchonka, którą znałem już z widzenia, ponieważ wiele razy przemykała mi przed oczami. Jej policzki zarumieniły się, a na twarzy pojawił się zakłopotany uśmiech.

- Och, przepraszam! - powiedziała, z zażenowaniem, odgarniając swoje kręcone długie włosy za ramiona - Nie zauważyłam cię.

- Nic się nie stało - odpowiedziałem, starając się zabrzmieć uprzejmie, mimo że myślami byłem jeszcze gdzie indziej.- Peron jest pełen ludzi, łatwo o takie przypadki.

- Uch, tak. To prawda - wymamrotała i nagle wyciągnęła w moim kierunku dłoń. - Amelia Bones.

Zatrzepotałam rzęsami na refleks dziewczyny i z wahaniem uścisnąłem jej rękę.

– Regulus Black – odpowiedziałem, choć dobrze wiedziałem, że mnie znała. Zawsze przyglądała mi się z korytarzy, myśląc, że tego nie widzę.

- Jak minęła podróż? - zapytała, starając się podtrzymać rozmowę.

- Całkiem dobrze, dziękuję. A twoja? - odpowiedziałem, zauważając kątem oka, że Evan i Barty czekają na mnie nieco dalej, obserwując nas z zainteresowaniem. Przeniosłem niespokojnie ciężar z nogi na nogę.

– W porządku, choć zawsze jest trochę za głośno – zaśmiała się cicho. – Wiesz, Puchoni potrafią być bardzo entuzjastyczni, zwłaszcza na początku roku.

Kiwnąłem głową, zauważając, że jej towarzystwo jest nieco niezręczne. Kilka osób szepnęło mi na ucho w zeszłym roku, że podobno Amelia podkochuje się we mnie po cichu, co sprawiło, że teraz czułem się dziwnie w jej obecności. Pomijając już fakt, że z reguły pierwsze odbyte rozmowy zazwyczaj wiązały się z pewną niezręcznością.– To dobrze. Zawsze miło zacząć rok od pozytywnej energii.

Amelia spojrzała na mnie nieśmiałym uśmiechem.

– Tak, masz rację. Masz jakieś specjalne plany na ten rok? – zapytała, a jej oczy błyszczały zainteresowaniem.

- Nie, nieszczególnie. - mruknąłem wymijająco, znów krążąc wzrokiem za przyjaciółmi.- Wybacz Amelio, ale moi przyjaciele zaczynają się niecierpliwić. Nie lubią na mnie czekać.

Dziewczyna spojrzała w tym samym kierunku i zatrzepotała rzęsami ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Evan z Bartym byli już pochłonięci własną rozmową, nie zwracając na nas uwagi. Odchrząknąłem zawstydzony tą niezręczną próbą zbycia dziewczyny.

- Wcale nie wydają się...

- Do zobaczenia!- rzuciłem przez ramie, odchodząc. Zerknąłem ostatni raz na Puchonkę, która z nietęgą miną machała mi na pożegnanie. Odwróciłem się i odetchnąłem głęboko.- Niech to diabli- wymamrotałam pod nosem.

Zanim podbiegłem do przyjaciół, umiejscowiłem swój kufer tam, gdzie inne. Na magicznym podeście, przenoszącym osobiste rzeczy do właściwych dormitoriów. Mój bagaż zniknął w mgnieniu oka, a ja dotarłem do Evana i Barty'ego.

– Regulusie, wydajesz się mieć nową przyjaciółkę – zażartował Rosier, szturchając mnie w ramię. Posłałem mu ponure spojrzenie, na co zachichotał – Może powinieneś częściej wpadać na Puchonki?

- Sugerujesz mu, że ja już nie wystarczę, tak?- Barty zrobił urażoną minę.

Parsknąłem na słowa przyjaciela i spojrzałem na Evana.

- Zamknij się.- szturchnąłem go łokciem w żebra.- Barty jak najbardziej mi wystarcza.

- Ajaj, to zabolało, Black.- mruknął, krzywiąc się i pocierając zaatakowane miejsce.

- Chodźcie, nie zamierzam spóźnić się na ucztę w Wielkiej Sali. A i tak musimy jeszcze zajrzeć do dormitoriów.

- Czemu mnie to nie dziwi? Myślisz tylko żołądkiem.- wtrącił Barty, a ja uśmiechnąłem się oszczędnie, posyłając ukradkiem spojrzenie Evanowi, który zamyślił się na moment na jego słowa. W przeciągu tygodnia, gdy Rosier u mnie przebywał, jadłem posiłki tylko jak nalegano, bym to zrobił. Problem miał swoje źródło w domu Blacków, nie potrafiłem tam normalnie funkcjonować. Jednak za każdym razem, kiedy przyjeżdżałem do Hogwartu wszystko się zmieniało i rzeczywiście miałem dobry apetyt. Na zawołanie zaburczało mi w brzuchu.

- Masz racje, pośpieszmy się. Nie chce, żeby najlepsze jedzenie zostało zjedzone przez pierwszorocznych.- Evan przyspieszył kroku, wychodząc na prowadzenie. Od razu z Bartym zrównaliśmy z nim krok. Crouch przyjrzał się blondynowi z niezrozumieniem na twarzy.

- Coś mnie ominęło? Przecież to jedzenie ciągle się uzupełnia.

- Nie do końca tak jest - wtrąciłem.- Widzisz, Barty, przez to, że zrobiłeś sobie dłuższe wakacje, ominęła cię burzliwa końcówka roku - westchnąłem ciężko i na samą myśl o ostaniej kolacji w Hogwarcie pokręciłem głową. Wychodziło na to, że pod względem kultury ślizgoni w tamtym roku wypadali najgorzej ze wszystkich czterech domów.

- Mulciber i Avery postanowili zrobić fantastyczny kawał - zaczął z ponurym sarkazmem Evan - i wszczęli wojnę na jedzenie. Zgadnij co, wszyscy nauczyciele byli oburzeni i Dumbledore narzucił nam na ten rok szlaban. Slytherińska uczta jako jedyna nie ucztuje. Przynajmniej ty się najesz - dokończył zniesmaczony.

Barty zmarszczył brwi i odnalazł wzrokiem paczkę Snape'a. Wspomniani Averi i Mulciber szli u boku Wycierusa, rozmawiając o czymś zacięcie, przekrzykując się przy tym wzajemnie. W końcu Severus, najdojrzalszy i najbardziej irytujący z towarzystwa zamknął im usta jednym zaklęciem różdżki.

Crouch wyglądał jakby chciał podejść i pobić któregoś ze świętej trójcy. Nawet naszykowałem się, by w razie czego szybko zareagować. To okazało się jednak niepotrzebne, bo Barty odwrócił od nich wzrok odpowiadając tylko:

- Rzeczywiście, jeśli chcecie zjeść, powinniśmy się pospieszyć.- mruknął niemrawo pod nosem, a my z Evanem spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani, ponieważ nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by dobry humor Barty'ego tak szybko uleciał.

Przecisnęliśmy się przez tłum uczniów, kierując się w stronę transportu, który już czekał na nasze przybycie. Wielkie, czarne samoistnie poruszające się wozy, stały w rzędzie, gotowe do przewiezienia uczniów do zamku.

- Jak myślicie, jakie zaklęcie zostało rzucone, żeby powozy mogły jechać?- zaczął Evan, wchodząc jako pierwszy do jednego z nich po schodach.

Parsknąłem pod nosem.

- Zadajesz to pytanie za każdym razem.- zauważyłem z rozbawieniem. Położyłem stopę na pierwszym stopniu i już miałem wejść do środka, żeby zając miejsce koło Evana, ale wtedy zauważyłem Barty'ego, wpatrującego się w przestrzeń przed wozem z nienaturalną bladością.

- Barty.- podniosłem głos, by zwrócić na siebie jego uwagę, to jednak nie pomogło i przyjaciel wciąż patrzył się w to samo miejsce. Zmarszczyłem brwi.

- Co jest, Crouch?- Rzucił Evan, przesiadając się na początek ławki po drugiej stronie, by zobaczyć, co wywołało takie poruszenie u Barty'ego. Rozejrzał się - w górę, dół i na boki, jednak niczego nie dostrzegł. - Na co ty patrzysz?

- Co to, do cholery, jest? - wykrztusił w końcu, nie poruszając się o milimetr. Stał jak słup soli. Miałem wrażenie, że ledwie oddycha, bo jego klatka właściwie zastygła w miejscu.

- Nie rozumiem. O czym ty mówisz, stary?

- O tym, co ciągnie te powozy.

Obaj z Evanem spojrzeliśmy na siebie, szukając wzajemnie odpowiedzi na to, co wygadywał nasz przyjaciel.

- Przecież one jeżdżą same, durniu. Są zaczarowane. Chodź, musimy jechać, zanim wszyscy ślizgoni zbiorą się w Wielkiej Sali.

Barty po raz pierwszy od dłuższego czasu, przeniósł spojrzenie na zirytowanego Evana. Zmrużył na niego oczy. Wciąż nie ruszył się z miejsca.

- Nieprawda.

- Co widzisz?- spytałem niepewnie, odsuwając się od wozu, i okrażając go szerokim łukiem, stanąłem obok Croucha. Przyjrzałem się przestrzeni, w którą tak uparcie wgapiał się chłopak. - Tutaj naprawdę nic nie ma.

Barty przełknął ciężko ślinę, znów patrząc w ten jeden punkt. Wzdrygnął się nieco.

- To dziwne stworzenie...

- Stworzenie?- zapytaliśmy wspólnie z Evanem. Zerknęliśmy po sobie i ponownie skupiliśmy uwagę na Bartym.

- Tak...T-to...to przypomina skrzyżowanie konia z nietoperzem...Ma białe oczy, bez wyrazu...smukłe, czarne ciało, które wydaje się niemal przezroczyste, jakby było zrobione z samej nocy...

- Co?- warknął Evan.- Barty, uderzyłeś się w głowę czy któreś z paczki Wycierusa rzuciło na ciebie jakiś urok?

Crouch spiorunował go wzrokiem, zaciskając dłonie w pięści. Zobaczyłem jak bieleją mu kłykcie, a to wprawiło mnie w zaskoczenie, bo nie pamiętam, kiedy ostatnim razem coś tak szybko wyprowadziło go z równowagi. Zwłaszcza, gdy tym czymś było błahe droczenie.

Zmarszczyłem brwi, próbując zastanowić się na tym, co powiedział Bartemiusz. Zebrałem myśli, na szybko przeszukując informacje swojej w głowie z książek, które zdążyłem przeczytać przez wszystkie swoje lata nauki w Hogwarcie lub z rozmów z nauczycielami, gdy czegoś nie rozumiałem, a byłem zbyt ciekawy.

Nagle głośno sapnąłem, bo w jednej chwili wszystko zrozumiałem. Jednocześnie nawiedziło mnie ciężkie poczucie niepokoju, ponieważ nie wiedziałem, co się stało w wakacje w życiu Croucha, że zobaczył na własne oczy stworzenie, które niewielu miało okazję dostrzec.

- Wiem o czym mówisz.

- Wiesz?- szepnął Barty, wpatrując się we mnie niezrozumiale, jakbym postradał zmysły. Jednak to nie ja wpatrywałem się w „pustą przestrzeń" z obawą podejścia bliżej powozu, który dla większości, w tym mnie i Evana, jeździł sam.

- To Testral. Stworzenie, które widzisz to Testral.- odetchnąłem głęboko. Sens całego zajścia zaczynał do mnie docierać. Ścisnęło mnie w brzuchu. - Te stworzenia mogą zobaczyć tylko ci...- zawahałem się i nabrałem drżąco powietrza do płuc, bo wyglądało na to, że wyjawię sprawę, z której wcale nie chciał się tłumaczyć. - Tylko ci, którzy na własne oczy widzieli czyjąś smierć.

Barty i Evan po zrozumieniu moich słów pobledli do tego stopnia, że nie wiedziałem komu pierwszemu rzucić się na pomoc, gdyby zemdleli. Rosier skupił wzrok na brunecie, a wtedy ten spiął się i poruszył niespokojnie, rozluźniając dłonie, by uwolnić odrętwiałe palce. Poruszył nimi.

- Nie będę o tym rozmawiał.- zacisnął szczękę, a jego ręce znów uformowały się w pięści.

Milczeliśmy z Evanem, ponieważ żadne z nas nie wiedziało, jak powinno teraz zareagować.

- Dobrze.- wydusił w końcu ostrożnie Rosier.- Nie musisz nic mówić.

Barty kiwnął głową i zrobił krok do przodu. A potem kolejny i kolejny, kierując się do powozu. Dogoniłem go i na moment przytrzymałem za przedramię. Spojrzał na mnie ponuro, a ja wstrzymałem na chwilę oddech.

- Przykro mi, Barty.- powiedziałem szczerze, patrząc mu w oczy. Chwilę utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, Puchon był tym, który go zakończył. Wyswobodził rękę z mojego uścisku i minął mnie w ciszy. Skrzywiłem się, ruszając za nim.

- No to w drogę – powiedział Barty, wchodząc do powozu. Usiadł naprzeciwko Evana i jeszcze raz spojrzał w kierunku Testrala z dziwnym wyrazem twarzy. Wyglądał na zamyślonego, jakby jego myśli były już gdzieś bardzo daleko.
Wiedziałem, że Barty jest zamknięty w sobie, ale teraz wydawało się, że coś naprawdę go dręczyło. I tym czymś była ewidentnie smierć, której był świadkiem, a o której nie chciał wspominać nawet przyjaciołom.

Gdy wspinałem się po schodkach powozu, to inny i już jeden z ostatnich, ruszał w drogę do Hogwartu. Spojrzałem w jego kierunku, czego od razu pożałowałem, dostrzegając w nim cztery znajome sylwetki. Moje serce zamarło na sekundę, a następnie zaczęło bić trzy razy szybciej, ledwie trzymając się w mojej piersi.

James Potter, Remus Lupin, Peter Pettigrew i mój brat. Siedzieli razem, rozmawiając i śmiejąc się. Syriusz miał bardzo dobry humor, podczas gdy ja ledwie mogłem zaczerpnąć swobodnego oddechu przez sytuacje w domu. Prawie wywróciłem się na Evana z wrażenia.

- Regulusie? – odezwał się cicho Rosier, przerywając ciszę. – Wszystko w porządku?

James Potter, jakby targnięty przeczuciem, że ktoś się na niego patrzy, zaczął rozglądać się za źródłem. Niemal od razu jego oczy spoczęły na mojej sylwetce. Zesztywniał i wciągnął powietrze przez nos, prostując się nieco bardziej, a po chwili lustrowania mnie spojrzeniem, szturchnął w nogę Syriusza, który skupiał swoją uwagę głównie na Remusie Lupinie.

Mój brat odwrócił głowę na Jamesa i coś powiedział ze zmarszczonymi brwiami, czyli cichym oburzeniem, które się w nim pojawiło i które bardzo dobrze znałem. Potter odpowiedział, a wtedy starszy Black natychmiast odwrócił się w moją stronę. Jego twarz przybrała wyraz napięcia i zrobiła się niezdrowo blada, tak samo jak moja, gdy nasze oczy się spotkały,

Poczułem się, jak uderzony w głowę. Wcześniej, po wyjściu z pociągu, chciałem konfrontacji z Syriuszem, ale teraz, czując w sobie tyle poruszenia, rozumiałem, że wcale nie jestem na to gotowy. Minęły trzy tygodnie od jego ucieczki, a ja nie byłem w stanie z nim rozmawiać.

Syriusz wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale przecież odjeżdżał już do zamku w wozie ciągniętym przez testrala, więc zwyczajnie odwróciłem głowę, zaciskając szczękę.

- Same dramaty - powiedział pod nosem Evan, zniżając głos. On i Barty zauważyli, co się stało, ale tylko Crouch miał na tyle przyzwoitości, żeby tego nie skomentować.

- Masz rację.- mruknąłem do przyjaciela, mimo że przez moment czułem na niego złość za jego słowa. Ale przecież były one prawdą, czyż nie? Barty widział czyjąś śmierć, a ja wykańczałem się od środka przez skomplikowane więzy rodzinne. - Same dramaty. A to jedynie początek roku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro