Rozdział 17: Klub warty pomyłki
Będę wdzięczna za każdą gwiazdkę 🙌🏻🙌🏻
Wygląda na to, że nie umiem pisać krótszych rozdziałów, niż te, które Wam przedstawiam, ale mam nadzieję, że na to nie narzekacie 🙌🏻 Rozdział miał się zakończyć nieco dalej, ale wyszło tak dużo słów (8225), że postanowiłam zakończyć go tutaj.
Kolejny mam już gotowy, musi iść do sprawdzenia. Dodam go po 4 września, wtedy wracam z wakacji. Powinniście być zadowoleni, mam taką nadzieję :3
Ps. Będę bardzo wdzięczna za jakąś opinię od Was na temat tego, co dla Was piszę, bo nawet nie wiem czy Wam się podoba, czy jednak jest nudne 🤪
*
Wieczór spowił zamek w chłodny, ciemny płaszcz, gdy szedłem z Pandorą przez korytarze w kierunku miejsca, w którym bardzo nie chciałem się dziś znaleźć. Jednak, jak każdemu wiadomo, rzadko kiedy odpowiednie wybory wiązały się z przyjemnościami, jeśli trzeba było za coś odpowiedzieć. Choć w tym wypadku raczej wizyta u Slughorna nie wiązała się z mówieniem prawdy, a lekkim kręceniem, jeśli chciało się uniknąć konsekwencji. Miałem tylko nadzieję, że nie zaszły żadne zmiany i Mulciber, z wciąż trzeźwym myśleniem, będzie się trzymał odpowiedniej wersji wydarzeń. W innym wypadku całą naszą czwórkę spotka nieprzyjemna kara. Ze względu na zawiłość sytuacji profesor zapewne dałby nam porządny szlaban, po którym mielibyśmy dosyć wszystkiego - zwłaszcza kolejnych durnot.
- Nie musisz dalej ze mną iść - mruknąłem cicho, czując jak przy każdym wydechu chłód z korytarzy osiada na mojej skórze, zmuszając mnie do otulenia się mocniej szatą. Rozejrzałem się po otoczeniu i westchnąłem cicho. Wokół nas nieustannie ktoś przechodził, a wolałbym jednak pozostawać niezauważalny - i to nie tak, że ktoś miałby w ogóle zwrócić na mnie szczególną uwagę, bo nie byłem tak znany, jak Syriusz i jego kumple, choć z pewnością kojarzono mnie z tego, że jestem bratem największego kawalarza w Hogwarcie. Ja po prostu nie lubiłem się wychylać, a na dodatek czułem, że wszystko mnie męczyło - hałas, ludzie, cała ta ciągła aktywność bez chwili wytchnienia.
- Wiem - Pandora powiedziała cicho. Jej głos ledwie przebijał się przez szmer kroków innych uczniów.- Ale dobrze wiedzieć, że ktoś jest obok.
Przez chwilę szliśmy dalej w milczeniu, a ja złapałem się na tym, że moje myśli bardzo zwolniły. Ciężko było mi cokolwiek solidnie przeanalizować, a przecież miałem sporo tematów do przemyślenia. I to w bardzo krótkim czasie.
Zatrzymałem się nagle i chwyciłem delikatnie Pandorę za przedramię, by także to zrobiła. Spojrzałem jej w oczy- te niebieskie, spokojne oczy, które zdawały się widzieć więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał.
- Doceniam to, ale pójdę dalej sam- odpowiedziałem, wiedząc, że i tak zaraz będzie musiała wracać do swoich własnych spraw. W końcu miała jeszcze do napisania wiele stron referatu. Nie było tak więc potrzeby zawracania jej dłużej głowy. Poza tym ja też potrzebowałem chwili dla siebie, aby zebrać myśli przed tym, co miało mnie spotkać w gabinecie Slughorna.- W porządku? - przyjrzałem się jej dokładnie dla upewnienia, że zrozumiała o co chodzi. I tak się właśnie stało.
Pandora uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową, wiedząc, że jestem gotów poradzić sobie już sam. Byłem przekonany, że przecież dam radę, bo byłem już dużym chłopcem. Choć miałem dziwne wrażenie, iż ta cała pewność we mnie była nieco krucha, jednak nie chciałem dłużej się nad tym zastanawiać, bo im dalej w las - tym gorzej dla mnie i mojego trzeźwego myślenia, a nie mogłem sobie pozwolić na żaden błąd w rozmowie z profesorem.
- Jasne, jeśli będziesz potrzebował ze mną rozmowy...no wiesz, tak zwyczajnie po tej konfrontacji, będę w Pokoju Wpólnym Krukonów - poczułem na ramieniu jej delikatny dotyk. Był słabo wyczuwalny, jak powiew wiatru, który zaledwie muska skórę. - Jeśli odpowiesz dobrze na zagadkę, wejdziesz, a o to akurat się nie martwię, masz tęgi mózg...na to przynajmniej wygląda.
- Acha - uśmiechnąłem się szerzej - Wielkie dzięki. Chyba jednak wątpisz w siłę mojego umysłu.
- A skąd.
- Dobrze więc, na pewno rozwiąże zagadkę w razie takiej potrzeby. Nie martwisz się, że Krukoni zjedzą cię za wpuszczenie Ślizgona do ich przestrzeni?
- Ludzie raczej nie powinni złościć się na to, że cię wpuszczę, w końcu znajomkujemy się.- powiedziała, celowo unikając słowa „przyjaźnimy". Najwidoczniej oboje byliśmy tego samego zdania, że na przyjaźń trzeba sobie zasłużyć.
Uniosłem brwi i uśmiechnąłem się w nieco kpiący sposób. Bardzo mnie rozbawiła, ale starałem się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Siłą powstrzymałem śmiech.
- Znajomkujemy się, co?
- A nie?- przechyliła głowę i przyjrzała mi się w zastanowieniu. Wyglądała na zdezorientowaną, a to sprawiło, że była zwyczajnie urocza. Poczułem ścisk rozczulenia w swoim sercu.
- Tak, znajomkujemy się. Co racja to racja - pokiwałem energicznie głową, a w zamian Pandora mocno mnie przytuliła. Sapnąłem cicho zaskoczony i sztywno ją objąłem, lekko klepiąc po plecach. Tak właśnie chyba się robiło? Nie byłem pewien. Z nikim się nie przytulałem.- Dziękuję - wykrztusiłem, odsuwając się, by spojrzeć na nią z nieco szerzej otwartymi oczami. Odchrząknąłem cicho. - No wiesz, za dzisiaj. Za twoje towarzystwo. Ciszę się, że jednak nie pozwoliłaś mi na samotność.
- Od tego właśnie są koledzy, czyż nie?
Westchnąłem cicho i zgodziłem się kiwnięciem głowy.
- Na to wygląda. Dziękuję.
- Drobiazg. Zawsze chętnie pomogę swoim dziwnym towarzystwem- wzruszyła ramionami i poprawiła ramiączka swojego bajkowego plecaka, kiedy zjechały jej z barków.
- Nie jesteś dziwna, Pandoro.
Uniosła brwi i przechyliła głowę, by znów w ten swój specyficzny sposób zlustrować spojrzeniem moją twarz. Skrzyżowałem ręce na torsie i spojrzałem na nią pytająco.
- Nie? Bo ty akurat jesteś. Wydawało mi się, że to nas nie właśnie do siebie przyciągnęło.
Zamrugałem parokrotnie i rozchyliłem usta. Zdziwiła mnie jej szczera odpowiedź na tyle, że jak głupek otwierałem i zamykałem usta, nie wiedząc, co właściwie powiedzieć. Dziewczyna, z którą zacząłem się zaznajamiać otwarcie przyznała, że jestem dziwakiem. Znów waliła prosto z mostu. Czy powinienem się złościć? Bo wcale nie czułem żadnej negatywnej emocji.
- Hej, nie jestem dziwakiem!- wykrztusiłem w końcu i wyglądało na to, że nawet trochę za bardzo podniosłem ton - no dobrze, być może i krzyknąłem - bo mijające nas osoby spojrzały w naszym kierunku, a właściwie to patrzyły krzywo po prostu na mnie.
– Jesteś pewien? – uśmiechnęła się lekko i nawet trochę złośliwe. A niech ją kule biją. Nie do wiary. Wcale nie była taka grzeczna i miła za jaką na początku się podawała. Powinien był mi to już uświadomić dokładnie moment, gdy nazwała mnie głupkiem na lekcji wróżbiarstwa. A to - wbrew pozorom - podobało mi się jeszcze bardziej w jej charakterze, ponieważ mało kiedy otaczałem się ludźmi z aurą „aniołów" - choć Pandora mimo wszystko mogłaby wciąż być do nich śmiało porównywana. W końcu jej dosadne słówka to zaledwie lekka rysa w ogólnym rozrachunku osobowości. Byłem od niej dużo gorszy, a nie uważałem się za złą osobę –Bo zachowujesz się jak dziwak.
- Ała - sapnąłem i położyłem dłoń na sercu, patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem- Co to było? - zacząłem masować pierś.
- Czyżby twoje nadłamane ego, Regulusie?- zachichotała.
- Nie poznaję cię - pokręciłem głową, uśmiechając się.
- Chyba chciałeś powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie. Poznajesz mnie. I bardzo chętnie bym kontynuowała tą ciekawą rozmowę - rozejrzała się i skupiła znów uwagę na mnie - ale wydaje mi się, że możesz być już spóźniony na rozmowę.
- Cholera - mruknąłem i podwinąłem rękaw szaty, patrząc w dół na zegarek, który nosiłem na prawym nadgarstku- Rzeczywiście. Jeśli ujdę dziś z życiem to będzie się wiązało z ogromnym sukcesem.
- Zatem kolejny do kolekcji. To wspaniale, nie osiadasz na laurach.
Zerknąłem na nią, a potem jeszcze raz na zegarek, by upewnić się, którą mamy godzinę. Ze wskazówek wynikało, że byłem spóźniony pięć minut. Nie było źle. Biorąc oczywiście pod uwagę, że ostatnio wszędzie się spóźniam o kilka minut dłużej. Miałem nadzieję, że i tym razem profesor Slughorn mi wybaczy.
- Jak zauważyłem, nie próbujesz już szczególnie powstrzymywać swojej uszczypliwości.- parsknąłem, opuszczając rękaw i rękę.
- Nie wydawałeś się zły, kiedy wymsknęło mi się co nieco na wróżbiarstwie. Wydawało mi się...przepraszam, jeśli to za wcześnie...- zamilkła, kiedy znów usłyszała moje parsknięcie- Znów się ze mnie śmiejesz?
Pokręciłem głową.
- Nigdy się z ciebie nie śmieję, słowo. Po prostu...lepiej wcześniej niż później wiedzieć z kim ja się właściwie zadaję. Będę w stanie uprzedzić innych ludzi z kim mają do czynienia, zanim doznają uszczerbku na zdrowiu.
- Hm - zamyśliła się na moment i pokiwała głową. Wyglądała na zadowoloną z mojej odpowiedzi i nawet się uśmiechnęła, znów poprawiając ramiączka plecaka na barkach.- Wydaje się to być rozsądnym podejściem. Przyjmuję twoje przeprosiny.- zabujała się na nogach - raz w lewo, raz w prawo. I znowu.
- Ale ja wcale cię nie przepraszałem...
- Nie? Wydawało mi się co innego.
- Jesteś jednak dziwna.- parsknąłem.
Zatrzepotała rzęsami zaskoczona i chwilę musiała przeanalizować moją prostą odpowiedź. Rozchyliła usta i zamknęła je, po czym powtórzyła ruch, wyglądając w ten sam zabawny sposób, co ja wcześniej.
- Ty też - mruknęła w końcu pod nosem, w zamian dostając z mojej strony chichot.
- Dlatego właśnie się dogadujemy. To jest dokładnie to, o czym wspominałaś wcześniej, co?
- Naprawdę już musisz iść, Regulusie.
Westchnąłem cicho i spojrzałem w kierunku schodów prowadzących w dół do lochów, gdzie znajdował się gabinet. Był bardzo blisko sali od eliksirów, więc od początku roku wiele razy go mijaliśmy. Dzięki temu dokładnie wiedziałem, gdzie się mieścił. Miałem nadzieję nigdy tam nie być. Jednak nie zawsze można było mieć to, czego się pragnęło, racja?
- Racja - mruknąłem smętnie i pozwoliłem, żeby delikatny grymas wpłynął na moją twarz.
- Rozchmurz się. Porozmawiacie i będzie po wszystkim. Wcale nie musisz długo tam siedzieć, może sytuacja bardzo szybko się wyklaruje?
- Tak czy inaczej, życz mi powodzenia. Ze wsparciem mentalnym ulubienicy wszechświata, może ten się nade mną zlituje. W końcu tak ładnie przepowiadasz szlabany- wymamrotałem, wciąż patrząc w kierunku lochów. Miałem jednak nieodparte wrażenie, że Pandora wywróciła oczami na moje słowa.
Poczułem lekkie trzepnięcie w tył głowy.
- Ogarnij się i rusz się w końcu. Jesteś Ślizgonem czy nie? Gdzie twoje pokłady dziwnej wulgarności i pewności siebie?
Prychnąłem i skierowałem na Pandorę niepochlebne spojrzenie, rozmasowując odruchowo tył głowy, mimo że nie bolało.
- Wcale nie jestem wulgarny.- burknąłem.
- To niepodobne do Slytherinu.- uśmiechnęła się lekko i tym razem to ja przewróciłem oczami.
- No dobrze, pora na mnie.
- Tak? Skąd ten pomysł?- mruknęła z sarkazmem, więc ja zwęziłem odrobinę powieki w odpowiedzi, a wtedy zaczęła chichotać, unosząc ręce w geście obronnym.- Już się nie droczę. To co, Regulusie? Obiecasz, że jeśli będziesz potrzebował towarzystwa od razu się do mnie zwrócisz? Proszę. Nie chcę żebyś przeżywał coś w samotności.
Moja twarz złagodniała i pozwoliłem sobie na skromny uśmiech. Pokiwałem od razu głową.
- Tak, obiecuję. Naprawdę, dziękuję za wszystko - powiedziałem cicho i zdobyłem się na to, by ją lekko objąć w ramach wdzięczności i podziękowania. Za drugim razem już nie było aż tak dziwnie. Wydawało mi się, że mógłbym się nieco bardziej przełamać do tego rodzaju „czułości" w relacjach międzyludzkich. Taki krótki uścisk w ogólnym rozrachunku nie wydawał się aż taki zły i niekomfortowy.
Pandora uśmiechnęła się szerzej, najwidoczniej ten gest znaczył dla niej dużo więcej, niż dla mnie. Objęła mnie i bardzo delikatnie potarła moje plecy. W końcu, gdy po krótkiej chwili odsunąłem się, zrobiła parę kroków w tył, lekko mi machając.
- Jesteśmy w kontakcie - powiedziała łagodnie.
- Jesteśmy - szepnąłem.
Patrzyłem, jak odchodziła w stronę górnych pięter zamku. Z pewnością zauważyła, że mnie było trudno zrobić to jako pierwszemu, była przecież bardzo spostrzegawcza i inteligentna, a tylko głupi by się nie zorientował. Gdyby nie jej decyzja wciąż byśmy tu stali - ja zagadując Pandorę, a ona próbując mnie odesłać siłą na rozmowę, która niestety nie mogła mnie ominąć, jeśli nie chciałem więcej kłopotów.
Sylwetka Krukonki powoli niknęła wśród innych uczniów. Wziąłem głęboki wdech, próbując oczyścić myśli z niepokoju, ale ciężko było mi się skupić. Miałem wrażenie, że dosłownie wszyscy w zamku byli teraz w ruchu, robiąc hałas – wracali do swoich dormitoriów, spieszyli się na spotkania, przemykali w cieniu, a ja byłem jednym z nich. Chciałem tylko, żeby ta rozmowa była już za mną. A w tym wypadku, naprawdę musiałem się ruszyć z miejsca.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie, docierając do schodów prowadzących do lochów i tym samym do gabinetu Slughorna. Teraz, gdy szedłem sam, czułem nieco bardziej ciężar tego, co mnie czekało. Ale co mogłem zrobić? Byłem w końcu dużym chłopcem. Musiałem znieść swoją irytację i niepokój.
Zatrzymałem się przed ciężkimi drzwiami, jednak zamiast od razu zapukać, stanąłem z boku i oparłem się na chwilę o zimny kamień ściany, uspokajając oddech. Próbowałem na szybko przeanalizować kilka różnych wersji zdarzeń i zdań, które powinienem w razie co wypowiedzieć, by ratować w jakikolwiek sposób sytuację. Jęknąłem i zacisnąłem powieki, bo miałem pustkę w głowie. Jakoś musiałem to przeżyć, improwizując. Nie zawsze na wszystko można było być przygotowanym.
- No proszę, Black- znienawidzony przeze mnie głos zabrzmiał wyjątkowo niebezpiecznie blisko mnie. Nawet nie usłyszałem dźwięku kroków, sugerujących, że ktokolwiek się do mnie zbliżał. A przecież gdybym zorientował się wcześniej, kto to mnie podchodził, już bym tu nie stał, ponieważ nie chciałem konfrontować się z nim sam na sam - w końcu wynikały z tego ostatnio same kłopoty. I wyglądało na to, że nie tylko ja byłem spóźniony - Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć. Stresik?- rzucił kpiąco Mulciber.
Zignorowałem go, próbując opanować narastającą irytację. Tiberius zawsze wiedział, jak wyprowadzić kogoś z równowagi. Jego obecność działała na mnie jak zimny prysznic.
Otworzyłem oczy i jedynie rzuciłem mu ostre spojrzenie. Tiberius stał niecałe dwa metry ode mnie, przyglądając mi się z głupawym uśmieszkiem, który miałem ochotę wymazać z jego twarzy raz na zawsze. Chętnie bym mu pokazał, gdzie było jego miejsce, jednak miałem ograniczone pole manewru. A właściwie w ogóle go nie miałem. Gdybym ponownie użył na Mulciberze Crucio - lub jakiegokolwiek innego najmniejszego zaklęcia - to musiałbym skonfrontować się z jego ojcem, który był jednym z najbardziej bezwzględnych śmierciożerców, o jakich było mi wiadomo. Zapewne nie przeżyłbym z nim już kolejnej mało przyjemnej rozmowy, a moi rodzice dostaliby szału, bo nikt inny nie wykonywałby ich poleceń. Nikt z rodziny Black nie mógłby już stać się bezpośrednio śmierciożercą, bo choć moja matka i ojciec byli zwolennikami Czarnego Pana i z ogromnym zapałem mu służyli, to nigdy żadne z nich nie dostało własnego znaku. Nie wiedziałem, czy tego nie chcieli czy Lord Voldemort uznał, że nie są go godni.
- Potrzebujesz wody, a może wachlarza? - kontynuował z kpiną w głosie, ignorując moje ostrzegawcze spojrzenie.
- Zamknij jadaczkę, Mulciber - odpowiedziałem lodowato.
Ale on, oczywiście, nie zamierzał odpuścić. Przysunął się bliżej, aż jego ramiona niemal dotknęły moich. Czułem, jak napięcie narasta w powietrzu. Grabił sobie. Może i nie mogłem użyć na nim magii, bo wiązałoby się to z kolejnymi konsekwencjami, ale miałem jeszcze pięści, choć to także był okropny pomysł. Teraz z powodu innych dłoni byliśmy wzywani do gabinetu naszego opiekuna domu.
– Ciekawe, co powie Slughorn, jak dowie się, że jednak jesteś żałosny – wyszeptał mi do ucha.
Zacisnąłem zęby, walcząc ze sobą, by nie dać mu satysfakcji z wybuchu. Wiedziałem, że właśnie tego oczekiwał – że mnie sprowokuje i zobaczy, jak tracę kontrolę. Ale nie zamierzałem mu tego dać. Z jednej strony byłem mu wdzięczny, bo gdyby nie on, stałbym nadal pod tą ścianą, jak ofiara losu i zastanawiałbym się nieustannie, co dalej. Teraz przynajmniej byłem na tyle zirytowany, żeby nie skupiać się na swoim niepokoju, a na działaniu.
– Martw się lepiej o siebie – warknąłem, odpychając się od ściany. – Bo jeśli myślisz, że ta rozmowa skończy się dla ciebie dobrze, to chyba nie znasz Slughorna tak dobrze, jak ci się wydaje.
- Skończy się dobrze. Bo przyniosłem to - mruknął i sięgnął niespiesznie - jakbyśmy w ogóle nie byli spóźnieni - do kieszeni eleganckich spodni, które teraz miał na nogach. Wyjął z niej dobrze mi znany srebrny łańcuszek z medalionem.- Tak, jak się umawialiśmy. Będziesz milczał, więc i ja także. Szybko zakończymy tę błazenadę u Slughorna.
Odetchnąłem z ogromną ulgą, gdy wcisnął mi w dłoń moją własność. Nareszcie był ze mną. Naszyjnik od Syriusza. Cały i w końcu bezpieczny.
Nie zwlekając dłużej, nałożyłem łańcuszek na szyję.
- Więc jak będzie?- mruknął niecierpliwie Tiberius, nie spuszczając ze mnie oczu. Świdrował nimi po mojej twarzy, czekając w napięciu na ostateczną odpowiedź. W końcu miałem, co chciałem i mogłem przecież zrezygnować w ostatniej chwili z naszej umowy. Gdybym jednak to zrobił, nie byłbym sobą. Jeśli na coś się umawiałem, to dotrzymywałem słowa. Mulciber tego akurat mógłby się ode mnie nauczyć.
- Będzie tak, jak miało być. Miejmy to za sobą - wymamrotałem.
Nagle drzwi gabinetu otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a z cienia wyłoniła się postać. Zarówno ja, jak i Mulciber wzdrygnęliśmy się, zaskoczeni jej nagłym pojawieniem się.
Profesor Slughorn, tęgi czarodziej o okrągłej twarzy i wąskich, inteligentnych oczach, spoglądał na nas spod krzaczastych brwi. Jego brązowy, nieco zbyt ciasny kaftan i misternie wyszywana kamizelka ledwo mieściły jego pokaźny brzuch, który wydawał się napierać na guziki.
- Och, no proszę! - zawołał, rozkładając ręce w geście powitania, choć na jego twarzy malowało się zaskoczenie. - Reguluse, Tiberiusie! Nie spodziewałem się was tak wcześnie. Przecież spotkanie miało się odbyć dopiero za piętnaście minut!
Spojrzałem na niego z lekkim zmieszaniem.
- Za piętnaście minut? - powtórzyłem, unosząc brew. Poczułem się zdezorientowany, bo przecież Severus wspominał, że profesor chciał nas widzieć wcześniej i właściwie to powinniśmy być już porządnie spóźnieni.
Obok mnie Mulciber syknął coś cicho pod nosem, a jego wyraz twarzy mówił jasno, co myślał o tej sytuacji.
- Przeklęty Severus... - mruknął ledwo dosłyszalnie.
Slughorn ze zmrużonymi oczami przyjrzał się Tiberiusowi, najwyraźniej nie dosłyszawszy dokładnie jego słów.
- Co mówiłeś, Tiberiusie? - zapytał uprzejmie, choć w jego głosie można było wyczuć delikatną nutę podejrzliwości.
Mulciber uniósł głowę z lekko zmieszanym uśmiechem, starając się wyglądać niewinnie, choć wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że mu to nie wychodziło.
- Ja...Nie, nic. Nic nie mówiłem.
Slughorn uśmiechnął się z odrobiną pobłażliwości i westchnął ciężko.
- Cóż, skoro już jesteście, wejdźcie do środka. Chociaż, jak mówiłem, nie musicie się spieszyć - rzucił z lekkim rozbawieniem, robiąc miejsce w drzwiach. Wycofał się do środka- Usiądźcie, niedługo omówimy tę sprawę. Ach, młodzież i ich pośpiech, wiecznie na przód! - Przywołał nas gestem ręki, a my - z mieszanymi uczuciami - wymieniliśmy spojrzenia i weszliśmy do paszczy lwa - choć w tym przypadku można by powiedzieć - węża.
Gabinet profesora emanował typowym dla niego przepychem i elegancją. Było to obszerne pomieszczenie, w którym dominowały ciemne, mahoniowe meble, pokryte gęstymi rzeźbieniami. Na półkach ustawionych wzdłuż ścian widniały rzędy flakonów, eliksirów, trofeów i różnorodnych pamiątek, które Slughorn zebrał przez lata swoich licznych kontaktów z najważniejszymi czarodziejami. Wielki, rozłożysty fotel za jego masywnym, drewnianym biurkiem zdawał się wręcz tonąć pod ciężarem ozdobnych poduszek, które leżały w nieładzie. Na biurku, poza stosami pergaminów i ksiąg, stał wysoki, misternie zdobiony kałamarz ze złotym piórem.
Slughorn opadł ciężko na swój fotel, który zaskrzypiał pod jego ciężarem i wskazał dłonią cztery ustawione naprzeciwko niego krzesła, każde solidne, choć o znacznie prostszym wyglądzie niż jego własne siedzisko.
- Siadajcie. Skoro mamy chwilę, możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym, zanim pojawi się reszta i przejdziemy do sedna sprawy- powiedział, uśmiechając się do nas łagodnie, jakbyśmy wcale nie mieli za chwilę omawiać bójki.
Zająłem miejsce na jednym z krzeseł, czując lekki niepokój, który trudno było opanować. Mulciber natomiast usiadł jak najdalej ode mnie, co oczywiście wcale mnie nie zdziwiło. Poczułem ulgę, że nie odważył się siąść bliżej.
- Wiecie, co ciekawego wydarzyło się wczoraj? - zaczął niezobowiązującym tonem. - Odbyło się pierwsze w tym roku spotkanie Klubu Ślimaka. Ach, jakże to był wspaniały wieczór! - pokręcił głową, a jego oczy natychmiast zabłysły w podekscytowaniu, jakby już samo wspomnienie tego wydarzenia wprawiło go w doskonały nastrój.
Mnie z kolei ścisnęło w brzuchu na tę wzmiankę, ponieważ na żadnym spotkaniu Klubu Ślimaka mnie nie było, a przez wiele tygodni żyłem w przeświadczeniu, że dzięki swojej ciężkiej pracy znajdę się wśród szczęśliwców, którzy dołączyli do kolekcji Slughorna. Niestety. Okazja przeleciała mi koło nosa, nie dostałem zaproszenia i musiałem użerać się z Averym, który wciąż nie dawał mi o to spokoju i chodził nadęty jak paw. Na dodatek, nie dostając się w te szeregi, zawiodłem nie tylko rodziców, ale i siebie samego, bo wyglądało na to, że nie dałem z siebie wystarczająco dużo, by zainteresować Slughorna moją osobą, mimo znanej rodziny. Nie miałem pojęcia, jak wytłumaczę się z tego matce i ojcu. Tak samo, jak ze złamanej różdżki. Byłem trupem. Oni mnie przecież zabiją.
- Mieliśmy prawdziwe przedstawienie talentów - westchnął z zadowoleniem, oparł się wygodniej w fotelu i zaczął dalej opowiadać z entuzjazmem, który coraz mocniej mnie dołował - Najzdolniejsi uczniowie, elita Hogwartu, wszyscy spotkali się, by podzielić się swoimi pomysłami...Ach, chłopcy, był to wieczór pełen inspiracji... Wyobraźcie sobie...wyśmienite jedzenie, muzyka i rozmowy o przyszłych karierach. Byłem pod ogromnym wrażeniem!
Zerknąłem na Mulcibera z posępną miną i zaważyłem jak tylko wywracał oczami na słowa profesora. No tak, wiedziałem, co sądził na temat Slughorna i jego kolekcji uczniów, którzy mogli mu się na coś kiedyś przydać. Mulciber nawet nigdy nie interesował się tematem jego klubu, bo jak wiele razy mówił - jest on dla kretynów, potrzebujących uwagi. Ciekawe, co sądził o tym Snape, skoro sam był w tym gronie od jakiegoś czasu. W końcu Tiberius jawnie mówił o tym, że jego przyjaciel był idiotą...
- Jednakże... Regulusie, muszę przyznać, że byłem nieco zaskoczony, że cię tam nie było - powiedział, zwracając uwagę naszej dwójki.
Zamarłem na moment. Co on powiedział?
Spojrzałem na niego zdezorientowany razem z Mulciberem, a wtedy zauważyłem, że Slughorn wpatrywał się we mnie, marszcząc czoło. Zamrugałem tępo.
- Słucham?
- Byłem pewien, że pojawisz się na pierwszym spotkaniu...w końcu wysłałem do ciebie list z zaproszeniem. Sądziłem, że zechcesz być w tym zacnym gronie - powiedział, podnosząc jedną brew.
Jego słowa wywołały u mnie nagłe uczucie paniki, ponieważ nie otrzymałem żadnego listu. Byłem całkowicie pewien, że nie byłem zaproszony, a fakt, że Slughorn właśnie o tym wspomniał, sprawił, że przez moje myśli przemknęła przerażająca wizja rozczarowanych rodziców.
- Ale... profesorze, ale ja nie dostałem żadnego listu - odpowiedziałem niepewnie, starając się zapanować nad głosem, który zdradzał moje zdenerwowanie. Miałem wrażenie, że moje serce zaraz eksploduje mi z wrażenia w piersi. Próbowałem analizować na bieżąco sytuację, która miała miejsce i nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Dostałem się do Klubu Ślimaka! Ten dzień jednak nie okazał się tak okropny, jak przewidywałem. Ale... w takim razie, gdzie podziało się moje zaproszenie?
Slughorna wyraźnie zaskoczyła moja odpowiedź. Jego krzaczaste brwi uniosły się jeszcze wyżej, a na chwilę zapadła cisza.
- Nie dostałeś? - zapytał z nutą niedowierzania w głosie i na moment się zamyślił. - Cóż, to bardzo dziwne. Najwidoczniej moja poczta musiała zawieść! Bardzo przepraszam, Regulusie, zapewniam, że to zwykłe nieporozumienie. Coś z tym zrobimy.
- O-och - zająknąłem się, wciąż próbując ułożyć sobie nowe wiadomości w głowie. Moi rodzice jednak będą zadowoleni. Oj, z pewnością będą. Poczułem ulgę. Może dzięki przekazaniu informacji o zaproszeniu, nie spotka mnie złość matki za złamanie różdżki. Istniała na to spora szansa.- Nic się nie dzieje, ja...- zamilkłem, ponieważ rozległo się pukanie do drzwi.
Profesor zerknął w tamtym kierunku, poprawiając się w fotelu, by usiąść wygodniej. Natomiast ja poczułem się tak, jakbym siedział na szpilkach i właściwie bałem się ruszyć, moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Wiedziałem kto przybył, każdy wiedział.
Nie konfrontowałem się z moimi przyjaciółmi - jeżeli wciąż mogłem ich tak nazywać - od porannej kłótni, a wiedziałem, że to oni właśnie przyszli. Miałem ogromną nadzieję, że Barty powstrzyma swoją gwałtowną naturę i nie schrzani mojego planu, który mieliśmy przedstawić Slughornowi na tej wizycie.
- Proszę wejść - zawołał.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, a do środka jako pierwszy wkroczył Barty. Jego twarz była napięta, jakby ukrywał gniew, ale jednocześnie starał się zachować maskę zimnej obojętności. Gdy wchodził wgłąb gabinetu z cichym „dzień dobry" miał wysoko uniesioną głowę i sztywne plecy, które wyraźnie sugerowały, że wciąż był urażony po naszej kłótni. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem.
Za nim, nieco mniej pewnie, wszedł Evan. Jego widok szczerze mnie zaskoczył. Wyglądał tak, jakby dopiero co wyrwał się z wichury. Jego włosy były w kompletnym nieładzie, a policzki były mocno zaróżowione, jakby przed chwilą przeżył coś znacznie bardziej intensywnego niż zwykłe dotarcie do lochów. Spojrzenie miał nieco rozkojarzone, bo jego myśli ewidentnie krążyły zupełnie gdzie indziej. Zdążyłem całkiem nieźle go poznać. Spojrzał na mnie tylko na ułamek sekundy, po czym szybko odwrócił wzrok.
Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na Barty'ego, a potem jeszcze raz na Evana.
- Ach, chłopcy, w końcu jesteście! - mruknął Slughorn. - Proszę, usiądźcie. Zaraz będziemy mogli omówić, co właściwie zaszło.
Barty skłonił głowę w wyrazie chłodnego szacunku, po czym zajął miejsce na jednym z wolnych krzeseł, nadal wyglądając tak, jakby był na krawędzi eksplozji gniewu. Wybrał miejsce obok mnie, choć jego postawa jasno mówiła, że jestem dla niego teraz kimś, przy kim wcale nie chciał przebywać.
Rosier, który wciąż wyglądał na rozkojarzonego, osunął się ciężko na siedzenie obok Mulcibera, wzdychając cicho. Przejechał dłonią przez rozczochrane włosy, starając się opanować ich nieład, ale wyglądało na to, że nie miało to większego efektu. Mimo że siedział tak blisko, już nie zaszczycił mnie spojrzeniem, a jego wyraz twarzy mówił jasno, że nawet jeśli nie był w pełni obecny myślami, nadal był skonfundowany sytuacją, która między nami zaszła. Nie dziwne.
Ciekawe czy już zastanawiał się nad tym, co będzie z naszym poniedziałkowym treningiem, na którym miałem sprawdzić jego umiejętności w Quidditchu. Czy do tego czasu wciąż będziemy skłóceni? A może sięgnie po rozum do głowy i pogodzi się ze mną, przestając tak ślepo podążać za Crouchem? Evanowi nasza kłótnia nie była na rękę. Wydawał się nią poruszony i nie wiedział, co z tym zrobić. W końcu stanął między młotem a kowadłem. Miał dwoje przyjaciół i któreś z nich musiał wybrać, a nie potrafił tego zrobić. Miałem nadzieję, że docenił to, że dzięki mnie nie musiał otwarcie decydować. Oby o tym pamiętał.
- Cóż, skoro wszyscy już jesteśmy, możemy zacząć rozmowę.- Slughorn odezwał się po chwili ciszy, już mniej przyjaznym tonem, który sugerował, że wcale nie był zadowolony z tego jakie informacje zostały mu doniesione na temat dzisiejszego zdarzenia w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Założył ręce na brzuchu, po czym zaczął świdrować spojrzeniem po każdym z nas i choć w powietrzu wisiało napięcie między Tiberiusem, Evanem, Bartym i mną, to najwyraźniej go nie zauważał lub wcale nie chciał tego zrobić. Zatrzymał spojrzenie na jedynym obecnym blondynie i zmarszczył brwi- Evanie, mam nadzieję, że nie było wichury w lochach?
Evan zamrugał kilkakrotnie, jakby dopiero teraz wracał do rzeczywistości. Szybko odchrząknął, poprawiając kołnierz swojej koszuli.
- Wichury? - powtórzył niepewnie, jakby próbując zrozumieć sens słów Slughorna. Po chwili zaśmiał się nerwowo, zdając sobie sprawę, że profesor nawiązywał do jego niechlujnego wyglądu. - Och, nie, ależ skąd... Po prostu... to był ciężki dzień - powiedział, nie mając ochoty na dalsze wyjaśnienia.
Przyjrzałem mu się znów uważnie i westchnąłem cicho. Będę musiał zastanowić się nad dzisiejszym zachowaniem przyjaciół. Nie miałem na to wcześniej czasu i chęci. Jednak coś istotnego działo się poza moim zasięgiem wzroku, a to mnie irytowało i musiałem dojść do jakiś wniosków. Nie lubiłem niewiedzy.
Slughorn zmarszczył czoło i pochylił się nad biurkiem, otwierając jedną z dolnych szuflad.
- Dostałem niepokojące zawiadomienie od dyrektora. Gdzieś tutaj jest, chwileczkę - zaczął grzebać wśród pergaminów i drobiazgów. Trwało to jakiś czas, ale w końcu zamarł na moment i westchnął głośno, jakby z zażenowaniem. Wydobył z głębi szuflady elegancką, opieczętowaną kopertę, która wcale wyglądała na zawiadomienie- Ach, tu jest! - zaśmiał się nerwowo, a jego policzki zabarwiły się na różowo z odrobiną zawstydzenia. - Wiedziałem, że w takim razie gdzieś musiał być ten list. Wygląda na to, że nigdy go nie wysłałem. Cóż za pomyłka- z lekkim zakłopotaniem wyciągnął dłoń z kopertą w moim kierunku- Proszę, Regulusie i wybacz mi proszę to zawirowanie.
Czułem, jak mój żołądek zacisnął się z nerwów, gdy chwyciłem zaproszenie. Jak to się stało? Jak mogłem nie zauważyć, że Slughorn jednak planował zaprosić mnie do Klubu Ślimaka? Przez cały ten czas byłem przekonany, że zawiodłem - że nie zostałem wybrany. Robiłem wszystko, co mogłem w tym roku, by się wykazać. Pracowałem ciężko, niemal wypruwając sobie żyły, by udowodnić swoją wartość i liczyłem, że w przyszłym roku będę mógł dostać w końcu to upragnione zaproszenie. A teraz okazało się, że ono było tutaj cały czas.
Przełknąłem ciężko ślinę i zerknąłem na przyjaciół. Choć obaj starali się wyglądać na obojętnych, zauważyłem, że kątem oka zerknęli na kopertę w moich rękach. Dobrze wiedziałem, że są ciekawi tego, co konkretnie dostałem do rąk własnych. Nawet jeśli się kłóciliśmy, to wciąż byliśmy częścią tej samej grupy - przynajmniej jeszcze- więc nie mogli całkowicie zignorować czegoś takiego.
Otworzyłem powoli kopertę, starając się opanować drżenie rąk i wyjąłem z niej elegancki, opieczętowany pergamin. Zauważyłem ukradkiem jak Crouch i Rosier jeszcze bardziej wytężają uwagę, i choć robili wszystko, by wyglądać, jakby nic ich to nie obchodziło - bo Barty nadal siedział sztywno z wyrazem chłodnej obojętności, a Evan miał znudzona minę, czyli taką, jak zazwyczaj - to wyraźnie czułem ich spojrzenia na sobie.
Przez chwilę trwałem w zawieszeniu, wiedząc, że oni także czekają na moją reakcję. Nagle, dobitnie spojrzałem w ich stronę, a wtedy obaj szybko odwracali wzrok. Barty z trudem utrzymywał swoją lodowatą maskę gnoja, z kolei Evan, wciąż zarumieniony, zerknął jeszcze na mnie ukradkiem, po czym szybko wrócił do udawania całkowitego braku zainteresowania.
Wywróciłem na ich zachowanie oczami. Idioci.
Zwinąłem pergamin i uniosłem wzrok na profesora.
- Bardzo dziękuję.- powiedziałem cicho.
Slughorn, widząc mój niepewny wyraz twarzy, pochylił się i poklepał mnie przez biurko po ramieniu.
- Nie martw się, chłopcze. To moja wina, najwidoczniej jeden list po prostu zaginął w bałaganie - zaśmiał się lekko, próbując naprawić sytuację. - Ale zapraszam cię na następne spotkanie. Będzie mi bardzo miło, jeśli dołączysz. Jesteś w elicie, Regulusie, gratuluję.
Uśmiechnąłem się słabo, próbując uspokoić swoje myśli, choć wciąż czułem się roztrzęsiony. Co by powiedzieli rodzice, gdyby dowiedzieli się, że nie wiedziałem o tym zaproszeniu? Przez chwilę wydawało mi się, że cały rok pracy poszedł na marne. A jednak, zaproszenie leżało teraz w moich rękach.
- Dziękuję, profesorze, chętnie dołączę w szeregi pańskiego klubu... - w odpowiedzi na moje słowa Barty i Evan zaciągnęli się mało subtelnie powietrzem przez nosy, a ja miałem ochotę znów przewrócić oczami i tym razem otwarcie nazwać ich kretynami. Powstrzymałem się jednak, ponieważ byłem dobrze wychowany, a w tym wypadku wypadłbym bardzo niekulturalnie przy nauczycielu, który cenił sobie wysoką kulturę uczniów. Gdyby było inaczej, zapewne Syriusz mimo swojej natury rozrabiaki także znalazłby się w kręgu „elity", bo wcale nie był kiepski z eliksirów. Zwyczajnie czasem mu się nie chciało pokazać, co naprawdę potrafił, bo wolał żartować ze swoimi kumplami.
- Podziękujesz mi, przychodząc na kolejne spotkanie...a tymczasem - spojrzał po nas znów surowo - wróćmy do powodu naszego spotkania- mruknął i tym razem wyjął odpowiedni papier - nieco pomięty pergamin, po którym było widać, że leżał luźno w szufladzie między innymi rzeczami. Ułożył go przed sobą na blacie biurka i przelotnie przejrzał jego treść, marszcząc brwi, a potem przeczytał na głos: -Szanowny Horacy...- wymamrotał pod nosem - a, tutaj jest...- powiedział głośniej i odchrząknął - Zgodnie z informacjami, które do mnie dotarły, doszło tam do incydentu między Barty'm Crouchem, Tiberiusem Mulciberem, Evanem Rosierem oraz Regulusem Blackiem, co wymaga natychmiastowego wyjaśnienia. Jako opiekun domu Slytherinu, proszę Cię o przeprowadzenie rozmowy dyscyplinującej z zaangażowanymi uczniami. Zdaję sobie sprawę, że zależy Ci na ich dobru, ale pamiętajmy, że musimy utrzymać odpowiednie standardy zachowania w naszej szkole. Proszę o natychmiastowe podjęcie działań, aby taka sytuacja nie miała miejsca ponownie. P.S. Horacy, mój drogi przyjacielu, ostatnio zaopatrzyłem się w doskonałe czekoladowe żaby. Wiem, że zawsze miałeś słabość do tych przysmaków. Jeśli zdołasz rozwiązać tę sytuację, obiecuję, że zorganizuję dla Ciebie małą dosta...- Slughorna nagle zakończył czytanie, czerwieniąc się mocno, po czym zaczął nerwowo chichotać. Wyraźnie nie spodziewał się, że przeczyta na głos coś, czego właściwie nie musiliśmy już słyszeć. - Ach... to... to oczywiście bardziej prywatna część listu - mruknął, wyraźnie zakłopotany, po czym szybko zwinął pergamin, kiedy nasza czwórka ledwie powstrzymywała odruchy zdumienia. - Cóż, wróćmy do meritum, prawda? - zmarszczył na chwilę nos i ponownie na nas spojrzał - Czy wy naprawdę nie macie, co robić z rana? Co dokładnie się wydarzyło? Słucham - pokręcił głową i skupił wzrok na Barty'm - Chciałbym również wiedzieć, co akurat ty robiłeś w Pokoju Wspólnym Slytherinu, Barty?
- Cóż- odchrząknął cicho - Ja tylko przyszedłem po...
- Zaszło wielkie nieporozumienie, profesorze - odezwałem się pewnie, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Wytrzymałem pod tymi spojrzeniami, nie pokazując, jak bardzo mnie one zestresowały. Musiałem jednak zareagować, ponieważ tylko ja mógłbym wszystko dostatecznie dobrze przedstawić, nawet jeśli nie miałem dokładnie zaplanowanych słów. Nie mogłem dostać absolutnie żadnej kary, ponieważ ta znacznie by mnie pogrążyła w oczach rodziców. Czułem, jak żołądek ścisnął mi się na samą myśl o ich reakcji. Wiedziałem, że tego nie zaakceptują. Poświęciłem cały ten czas na udowodnienie, że jestem godzien ich oczekiwań, a teraz ryzykowałem, że wszystko to może legnąć w gruzach przez jedno głupie potknięcie. Szlaban to nie był tylko szkolny wymiar kary, to była potencjalna lawina konsekwencji w moim domu. Mimo to, nie mogłem pokazać, że jestem kompletnie zestresowany. Blackowie nigdy nie pokazywali słabości, a ja nie zamierzałem być pierwszy. Musiałem zachować zimną krew, choć wewnętrznie wszystko we mnie krzyczało.
- Nieporozumienie?- mruknął pod nosem Slughorn, marszcząc swoje krzaczaste brwi w zastanowieniu.
Patrzyłem na profesora z kamienną twarzą, wiedząc, że każde drżenie w głosie czy niespokojny ruch mógłby mnie zdradzić.
– Barty przyszedł po nas, ponieważ ja i Evan się spóźnialiśmy. Nie doszło do żadnej bójki, to był jedynie niefortunny wypadek - powiedziałem, utrzymując opanowany ton. Słowa, choć wyważone, były zdecydowane. Miałem nadzieję, że Slughorn kupi naszą wersję.
Ten jednak patrzył na mnie dość sceptycznie, jakby nie do końca wierzył w moją opowieść. Miał do tego pełne prawo, ale ja nie mogłem się cofnąć.
– Jaki znów wypadek?
Przeniosłem uwagę na Mulcibera, a wtedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Ślizgon od razu wiedział, że przyszła jego kolej na wytłumaczenia, bo ja, choć bardzo chciałem dalej poprowadzić tę rozmowę, to uznałem, że bardziej wiarygodne będą słowa z jego ust niż z moich.
Tiberius westchnął teatralnie głośno, za co miałem już ochotę go zabić, po czym spojrzał na Slughorna z mało zadowolona miną. Moje serce zabiło szybciej w oczekiwaniu na to, co miał powiedzieć.
- Tak było - powiedział chłodno i krzywił się mocniej, zwracając uwagę profesora - Co prawda pokłóciliśmy się, bo nie znoszę tych kretynów...
- Zważaj na słowa - burknął Evan, świdrując wzrokiem po gabinecie.
Mulciber zerknął na niego i przewrócił oczami, a potem ponownie skupiał swoją uwagę na naszym opiekunie domu.
- Pokłóciliśmy się, nigdy nie potrafimy się dogadać, ale nie zniżyłbym się do ich poziomu, żeby wszczynać bójkę. Nic takiego nie miało miejsca...po prostu - Tiberius zacisnął dłonie tak mocno na podłokietnikach krzesła, że palce mu pobielały. Zupełnie tak, jakby to co miał za moment powiedzieć sprawiało mu autentyczny ból- Naskoczyłem na nich, a kiedy chciałem się zbliżyć, poślizgnąłem się i upadłem na twarz.
Evan głośno parsknął, na co Mulciber szybko złapał za jego koszulkę, przyciągając go do siebie.
- Zamknij się- warknął.
Barty poderwał się nieco, gotowy, żeby zareagować, a ja położyłem łokieć na blacie biurka, żeby oprzeć czoło na ręce w geście niedowierzania. To wszystko źle się skończy.
- Spokój! - powiedział ostrzegawczo Slughorn, a wtedy Tiberius puścił mojego przyjaciela i odsunął się, zaciskając szczękę. - Więc stwierdzisz...że tak po prostu upadłeś?- przyjrzał się jego twarzy.
– Tak, profesorze - odetchnął głośno, próbując się uspokoić - Nic wielkiego. Teraz to wygląda gorzej, niż było w rzeczywistości – wyjaśnił spokojniejszym tonem, ale wyczuwalnie sztywnym.
Mężczyzna westchnął głośno.
- Wszyscy podtrzymujecie tę samą wersję?- zapytał spokojnie.
Zerknąłem na Barty'ego, mając nadzieję, że nie zmienił zdania. Jeszcze tego by brakowało, by właśnie w tym momencie powiedział całą prawdę, skazując siebie na problemy, żeby tylko dopiec Mulciberowi. Bo wtedy właśnie wszystko wyszłoby na jaw. Łącznie z tym, że Tiberius mnie pobił, użył na mnie zaklęć, okradł i złamał różdżkę. Mógłby przez to nawet zostać wydalony ze szkoły. Wtedy poleciałaby lawina dalszych oskarżeń, bo zapewne także wydałoby się to, że niegdyś użyłem Crucio na Mulciberze. Tylko faktem było, że teraz nikt nie byłby w stanie sprawdzić rzucanych przeze mnie zaklęć ze względu na złamaną różdżkę. Ta już jedynie nadawała się do rzucenia jako patyk dla psa.
Wzdrygnąłem się na krześle na samą myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć. Musiałem się uspokoić, Barty przecież na pewno domyślał się z konsekwencji tej decyzji.
- Dokładnie tak było - powiedział Evan.
- Barty?- Slughorn spojrzał uważnie na Croucha, który siedział spięty, jak nigdy wcześniej i wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w biurko przed nami.
Moje serce zrobiło o dwa uderzenia za dużo. Przełknąłem ciężko ślinę i szturchnąłem Puchona, żeby ten oprzytomniał. Zadziałało, bo uniósł głowę i zamrugał parokrotnie, odzyskując skupienie. Zerknął na mnie i w moje spanikowane oczy, a potem na naszego wspólnego nauczyciela. Pokiwał powoli głową.
- Tak było. Nikt się nie bił.- mruknął, naciągając bardziej rękawy na swoje dłonie, by mieć pewność, że na pewno nie widać jego zranionych kłykci, które tego ranka obijały twarz Tiberiusa Mulcibera.
Slughorn zastanawiał się przez moment, jakby ważąc swoje następne słowa.
– Severus też potwierdził waszą wersję wydarzeń – mruknął, spoglądając na nas, wciąż wyraźnie nieprzekonany. – Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś tu nie gra. Obrazy w Pokoju Wspólnym widziały coś innego... coś bardziej przypominającego bójkę, a nie „wypadek".
Odetchnąłem cicho, próbując się uspokoić. Przez chwilę miałem ochotę spojrzeć na chłopców, by zobaczyć, jak zareagowali, ale powstrzymałem się, by nie wzbudzać więcej podejrzeń. Już i tak byliśmy w kiepskim położeniu. Slughorn nam nie wierzył. Naprawdę nie wierzył.
– Obrazy często widzą, co chcą widzieć, profesorze – odezwał się Tiberius, zachowując całkowitą pewność siebie, jakby fakt, że ktoś mógł nas posądzać o kłamstwo, był wręcz nie do pomyślenia.
- Ach tak...- mruknął i zamilkł na krótką chwilę. Westchnął w końcu i rozparł się ciężko w fotelu.- W porządku - powiedział niechętnie. - Skoro wszyscy trzymacie się tej wersji, nie będę tego dalej drążył. Ale... - jego głos nabrał surowszego tonu - nie wyjdziecie z tego całkowicie bez konsekwencji. Wszyscy, włącznie z Severusem, dostajecie szlaban – oświadczył stanowczo. – Uznaję to za nauczkę za waszą...- westchnął - okropną grę aktorską. Nie toleruję kłamstw, chłopcy.
Rozchyliłem usta, niedowierzając w jego słowa. Szlaban? Dostałem cholerny szlaban. Rodzice tego nie przełkną. Co teraz? Musiałem zachować resztki opanowania, choć wewnętrznie czułem się zgnieciony.
Chciałem odpowiedzieć, ale mój głos ugrzązł w gardle. W mojej głowie ciągle pojawiała się kpiąca ze mnie Marlene Mckinnon i Pandora, która z niemrawą miną zapowiadała mój wieczór. Nie wierzę. Po prostu nie wierzę.
– Tak, profesorze – wymamrotał pochmurnie Evan, bo co miał zrobić? Musieliśmy wszyscy przyjąć do wiadomości, że przez najbliższy czas będziemy siedzieć w kozie.
- Cieszcie się, że nie spotkały was gorsze konsekwencje, doprawdy - profesor pokręcił głową - Szlaban zaczniecie w przyszłym tygodniu we wtorek. Jeszcze zastanowię się, jakie zadanie wam przydzielić za wasze nieumiejętne kłamstewka...Obrazy widzą, co chcą widzieć, też coś - prychnął cicho i splótł dłonie na brzuchu, patrząc na nas z mieszanką zmęczenia i irytacji.– Czy macie jeszcze jakieś sprawy do mnie przy okazji tej wizyty?– zapytał, wyraźnie licząc na to, że odpowiemy „nie" i jak najszybciej opuścimy jego gabinet.
Przez moment w gabinecie zaległa cisza, ale ja wiedziałem, że muszę teraz zabrać głos. Czułem na sobie spojrzenie Mulcibera, który napiął się, jakby oczekiwał najgorszego. Miał świadomość, że musiałem jeszcze poruszyć kwestię złamanej różdżki.
Podniosłem głowę i spojrzałem na profesora z kamienną twarzą. Nie miałem zamiaru zdradzać umowy, którą zawarłem z Mulciberem. Nawet jeśli to on złamał moją różdżkę i zrobił wiele innych paskudnych rzeczy, miałem zamiar dotrzymać słowa. W końcu tak to ustaliliśmy.
– Właściwie...jest jeszcze jedna sprawa – powiedziałem spokojnie, choć w środku nadal targały mną emocje. Wsunąłem dłoń do kieszeni szaty i wyjąłem złamaną różdżkę. Wszyscy skierowali wzrok na mnie, a ja ostrożnie położyłem dwie połówki drewna na biurku Slughorna. – Moja różdżka została złamana – mruknąłem cicho, ale wystarczająco wyraźnie.
Mulciber lekko poruszył się na krześle, a ja kątem oka zauważyłem, jak jego szczęka zaciska się mocniej. Wiedziałem, że jest spięty, ale nie odezwał się ani słowem, trzymając nerwy na wodzy.
Slughorm spojrzał na różdżkę, a potem uniósł wzrok na mnie z wyrazem zaskoczenia.
– Och... no tak, to rzeczywiście ogromny problem, Regulusie – mruknął, biorąc połówki różdżki do ręki, jakby analizując skalę zniszczeń. Przez chwilę przetaczał je w palcach, a potem westchnął. – Niestety, złamana różdżka to poważna sprawa. Obawiam się, że nie da się jej naprawić na miejscu – dodał, odkładając drewno na biurko. – Będziesz musiał kupić nową u Ollivandera.
- Zdaję sobie z tego sprawę - kiwnąłem głową, udając spokój. Wiedziałem, że czeka mnie teraz nieprzyjemna rozmowa i konfrontacja z rodzicami – znowu. Ta różdżka była symbolem mojej magii, mojej tożsamości, a teraz została złamana.
Slughorn wciąż przyglądał się dwóm częściom drewna na swoim biurku, próbując zrozumieć, jak mogło dojść do takiego zdarzenia. Jego twarz wyrażała mieszaninę zmartwienia i rozczarowania, a w oczach błysnęła iskra surowości, jakby domyślał się, że to nie była zwykła wpadka.
– Regulusie – zaczął powoli- Jak to się stało?
Westchnąłem cicho, a moje ramiona nieco opadły. Co miałem powiedzieć? Miałem już dosyć dzisiejszego kręcenia, jednak nie mogłem jeszcze przestać. W tym wypadku gorsza okazywała się być prawda, której warto było nie poruszać.
– Robiłem sobie trening. Biegałem przy jeziorze i niefortunnie upadłem – powiedziałem spokojnie i zaskoczony tym, jak mój głos był w tym momencie opanowany. – Cóż, różdżka po prostu pękła. Mogłem jej nie brać ze sobą.
- Same upadki, co?- Slughorn zmarszczył brwi. Ewidentnie nie był zadowolony z takiej odpowiedzi. Jego spojrzenie mówiło jasno, że nie kupuje tej historii. Po raz kolejny.
Milczał przez chwilę, myśląc nad moimi słowami. Ta cisza sprawiła, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz na karku.
– Wiesz, że musisz osobiście stawić się do Ollivandera, żeby dobrać nową różdżkę, prawda? – zapytał z wyraźnym naciskiem. – W tym wypadku muszę skontaktować się z twoimi rodzicami i poinformować ich o zaistniałej sytuacji. Któreś z nich będzie musiało udać się tam z tobą.
Znaczenie tych słów dotarło do mnie dopiero po chwili i odczułem je jak cios w głowę. Gorąco rozlało się po moim ciele i teraz nie byłem w stanie stwierdzić czy to była panika czy może też złość za to, w co się wpakowałem. Myślałem, że już nie da się być boleśniej sprowadzonym na ziemię, ale rzeczywistość była nieco inna. Świadomość, że Slughorn miał zamiar wysłać list do moich rodziców, była niczym wyrok. Moja matka, gdy tylko zostanie uświadomiona w tym, co nawyrabiałem, dostanie czystej furii. Nie miałem pojęcia czy wyładuje ją w domu czy też na mnie, gdy nikt nie będzie patrzył. Mimo że nigdy nie podniosła na mnie ręki ani nie użyła żadnego zaklęcia, to miałem świadomość, że w przypadku mojego brata było inaczej. Syriusz wiele razy zaprzeczał i ukrywał to, czego nie widziałem na własne oczy. Jednak ja wiedziałem. I nie potrafiłem nic z tym zrobić. Tak samo jak teraz - zamierzałem zwyczajnie przetrwać to, co moja matka uczyni. Cokolwiek się stanie. Jej gniew musiał zelżeć, w końcu oczekiwała ode mnie wiele rzeczy- nawet tych, o których jeszcze nie wspomniała, a o których ja zaczynałem się domyślać. Nie mogła zrobić mi znaczącej krzywdy. Miałem ogromne znaczenie w jej planach, które niewątpliwie zaczynały mnie przerażać, choć starałem się tego jeszcze nie przyznawać.
– Profesorze... –zacząłem cicho, chcąc złagodzić sytuację, choć wiedziałem, że to walka z wiatrakami. – Moja matka... Ona nie będzie zadowolona. Proszę, może moglibyśmy to załatwić inaczej?
Slughorna uniósł brew, jego twarz nieco złagodniała, choć surowość wciąż widocznie przebijała się przez fasady spokoju.
– Regulusie, to nie jest coś, co można tak po prostu załatwić bez wiedzy twoich opiekunów.- odpowiedział stanowczo. – Rozumiem, że obawiasz się ich reakcji, ale musisz to z nimi wyjaśnić.
Odetchnąłem głęboko, czując, jak coś w moim wnętrzu się zapada. Próbowałem zachować spokój, ale wewnętrznie czułem narastający chaos. Walburga zawsze wymagała ode mnie perfekcji, a teraz? Złamana różdżka, szlaban, kłamstwa. To wszystko obróci się przeciwko mnie, a ja nie miałem jak tego powstrzymać. Wolałbym stawić czoła nawet gniewowi samego Voldemorta niż mojej matce, ale nie miałem wyboru. Slughorn miał rację, choć to niczego nie ułatwiało.
- Rozumiem - odpowiedziałem cicho,
Slughorna kiwnął głową i przyjrzał mi się.
– Powiedz mi, kiedy to się dokładnie stało? – zapytał, a jego ton sugerował, że zaczął coś podejrzewać.
Moje ciało nieco zesztywniało na to pytanie. Choć z pozoru proste, zapewne miało drugie dno. Musiałem być ostrożny.
- Ja...- zamilkłem i zacząłem się zastanawiać.
Wyglądało na to, że podejrzanie długo myślałem nad podaniem daty, bo profesor odezwał się z niezadowoleniem:
- Czy pańska różdżka była w jednym kawałku na moich zajęciach, panie Black?
Barty, Evan i Tiberius wpatrywali się we mnie bez słowa, wywołując na mnie jeszcze większą presję. Moje dłonie zaczęły się pocić i drzeć pod ciężarem wszystkich czterech par oczu.
Tiberius, siedzący najdalej, patrzył na mnie z lekkim, wrednym uśmieszkiem, czerpiąc satysfakcję z tego, jak bardzo się zamotałem. Jego oczy błyszczały złośliwie, a na twarzy malował się wyraz czegoś na kształt triumfu. Widziałem, że czekał, aż powiem coś głupiego - coś, co pogrąży mnie jeszcze bardziej. Każdy jego oddech zdawał się być przesiąknięty pogardą, a usta delikatnie drgały, jakby próbował powstrzymać się od pełnego szyderstwa śmiechu.
Za to Barty mimo naszej kłótni, wyglądał na bardziej zmartwionego. Jego oczy były spięte, usta zaciśnięte w wąską linię. Choć starał się zachować obojętność, wyczuwałem w nim napięcie – coś, co sugerowało, że wbrew pozorom nie był tak obojętny na moją sytuację. Jakby jego naturalny instynkt lojalności walczył z gniewem, który między nami narósł. Mialem wrażenie, że chciał coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował, zaciskając usta jeszcze mocniej.
Evan, zwykle pełen obojętności, tym razem wyglądał na nieco bardziej poruszonego. Jego twarz, choć próbowała pozostać spokojna, zdradzała pewne oznaki zmartwienia. Ewidentnie unikał patrzenia na mnie wprost, ale widać było, że sytuacja wyraźnie go dotknęła. Nawet po naszej kłótni, jego przywiązanie do mnie było wyczuwalne. Zauważyłem, jak od czasu do czasu zerka w moją stronę, jakby szukał sposobu, by mi pomóc, ale jednocześnie nie chciał wtrącać się w coś, co mogłoby ściągnąć na mnie większe kłopoty.
– Regulusie, słucham – ponaglił Slughorn, a jego głos wypełnił powietrze ciężkim naciskiem.
Moje serce waliło mi w piersi tak mocno, że niemal czułem, jak każdy jego rytm odbija się echem w całym pomieszczeniu.
- Nie, profesorze - powiedziałem cicho i spuściłem wzrok.
Slughorn zmarszczył brwi, zaczynając łączyć fakty.
– Nie? – powtórzył, jego oczy błysnęły gniewem. – W tym czasie tworzyłeś świetne mikstury. Jak to możliwe, skoro nie miałeś różdżki?
Przymknąłem na moment powieki. To było pytanie, którego najbardziej się obawiałem. Oczywiście, Slughorn był zbyt inteligentny, by tego nie zauważyć. Moje myśli zaczęły wirować, szukając odpowiedzi, która nie pogrąży mnie całkowicie.
- Cóż... – zacząłem, starając się nie zdradzić drżenia w głosie. - Pandora mi trochę pomagała. Ale tylko w prostych rzeczach, przysięgam! Odmierzała składniki i mieszała, nic więcej. Resztę robiłem sam, profesorze. Naprawdę.
Atmosfera w gabinecie nieco bardziej zgęstniała. Widziałem kątem oka, jak Barty poruszył się niespokojnie na krześle.
– Pomagała ci? – Slughorn powtórzył powoli, wyraźnie rozważając moje słowa. – Regulusie, to jest oszustwo. Eliksiry to odpowiedzialność, a to, co zrobiłeś, było niedopuszczalne. Dlaczego nie powiadomiłeś mnie wcześniej o zaistniałej sytuacji? Odpuściłbym ci zajęcia i pomógł z różdżką wcześniej. Jednak ty wolałeś dopuścić się kłamstwa. Nie mogę teraz pozostawić tego bez konsekwencji, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę?
Skrzywiłem się, gdy zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Bardzo szybko zrozumiałem, że wpakowałem nie tylko siebie, ale i Pandorę w kłopoty.
- Zdaje sobie sprawę - wymamrotałem, nie patrząc na niego.- Przepraszam.
- Za to oszustwo, zarówno ty, jak i Pandora, dostajecie szlaban. Zostaniecie wezwani do mojego gabinetu jutro. – Spojrzał na mnie z rozczarowaniem. – To nie jest coś, czego się po tobie spodziewałem, Regulusie. Wygląda na to, że będę musiał ponownie zastanowić się nad twoim członkostwem w Klubie Ślimaka.
Wzdrygnąłem się. Slughorn nie mówił tego z gniewem, ale z zawodem, co w pewnym sensie było jeszcze gorsze. Czując, że wszystko, nad czym pracowałem, zaczyna się sypać, zacisnąłem zęby, starając się nie okazywać słabości.
Barty, który do tej pory siedział cicho, nagle się poruszył. Spojrzał na Slughorna,, a potem nagle przemówił. Jego głos był poważny, jakby ważył każde słowo.
– Profesorze – zaczął, zerkając na mnie. Jasnym było, że wciąż się na mnie gniewał, ale nie zamierzał zostawić mnie w takiej sytuacji. To pokazywało, że rzeczywiście - pomimo wszystko - byliśmy przyjaciółmi.– Wiem, że Regulus popełnił błąd, ale jest jednym z najlepszych uczniów w Hogwarcie. Potrafił robić doskonałe eliksiry odkąd tylko zaczęliśmy te zajęcia, co świadczy o jego umiejętnościach. Może nie wszystko poszło...tak, jak powinno, ale Regulus, jak nikt inny, zasługuje na miejsce w Klubie Ślimaka. Przecież jego talent jest niekwestionowany. Bardzo chętnie zwolnię mu swoje miejsce. On zasługuje na nie bardziej niż ja...Mimo wszystko.
- Gdybym dostał się do Klubu Ślimaka też oddałbym mu swoje miejsce. To niezwykle uzdolniony czarodziej.- dodał Evan, wychylając się zza Barty'ego, by na mnie spojrzeć.
Nasze oczy się spotkały. Lekki, pokrzepiający uśmiech Evana oraz interwencja przyjaciół, sprawiły, że przyjemne ciepło rozlało się w moim brzuchu. Ich słowa uderzyły mnie, choć nie był to atak, ale raczej... obrona. Patrzyłem na nich, próbując ukryć zdziwienie. Nie sądziłem, że staną po mojej stronie, zwłaszcza po naszej kłótni. Walczyli o mnie, mimo że zachowywałem się, jak dupek. Z pewnością byliśmy przyjaciółmi. Teraz niemiałem co do tego żadnych wątpliwości.
Profesor Slughorn przyglądał się Barty'emu i Evan'owi z zainteresowaniem, a potem przeniósł wzrok z powrotem na mnie.
– Twoje umiejętności rzeczywiście są imponujące, panie Black – przyznał profesor, choć jego twarz wciąż wyrażała surowość. – Ale to nie zmienia faktu, że złamałeś zasady. Szlaban, a właściwie szlabany, wciąż cię dotyczą. A co do Klubu Ślimaka... Zastanowię się. Decyzję podejmę wkrótce.- westchnął ciężko.– Możecie już iść – dodał i machnął ręką, wskazując drzwi. – I niech to będzie dla was wszystkich nauczka na przyszłość.
Wstałem, czując ciężar, który nie opuszczał moich ramion. Barty spojrzał na mnie z ukosa, a potem uniósł lekko podbródek i brew, jakby chciał powiedzieć: „Jesteś kompletnym idiotą, ale zawsze ci pomogę, kretynie". Natomiast Evan, mijając nas obu, poklepał mnie po ramieniu, wychodząc jako pierwszy.
Uśmiechnąłem się blado. Może ta kłótnia nie była wcale tak wielką przepaścią między nami, jak mi się wydawało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro