Rozdział 16: Prognoza na gorszy wieczór
Będę wdzięczna za każdą gwiazdkę 🙌🏻
A tymczasem przed Wami 7600 słów
Enjoy x
*
Wczesne popołudnie przyniosło chłodny powiew, gdy przekroczyłem próg wieży, gdzie odbywały się lekcje wróżbiarstwa. Pod moimi stopami skrzypiała drewniana podłoga, a delikatny zapach kadzideł unoszący się w powietrzu otaczał mnie niczym eteryczna mgiełka. Strome schody prowadziły do małego pokoju na szczycie, gdzie panujący półmrok dodawał tajemniczego uroku.
W środku było jak zawsze ciepło i przytulnie. Puchate dywany w ciemnych odcieniach bordowego i złota leżały rozłożone na podłodze, a małe stoliki ustawione w półkole czekały na uczniów. Zasłony były ciężkie i aksamitne, przysłaniały okna, przez które do pokoju wpadało tylko rozproszone światło. Na ścianach wisiały różne artefakty: starodawne lustra, dziwaczne maski, a także półki z mnóstwem książek o tajemniczych tytułach.
Rozejrzałem się leniwie za znajomą twarzą. Pandora siedziała już na jednej z poduszek przy stoliku, jej jasne włosy lśniły w półmroku, a oczy błyszczały z podekscytowania. Dziewczyna uwielbiała lekcje wróżbiarstwa, dobrze sobie na nich radziła, miała do tego talent. Ja nie do końca wiedziałem dlaczego akurat wybrałem ten przedmiot na podbicie wyników szkolnych. Bo choć interesowały mnie gwiazdy i planety to wróżbiarstwo w porównaniu z astrologią, na którą także uczęszczałem, wydawało mi się dziwaczne.
I choć wróżbiarstwo i astrologia miały wspólne elementy to nieco się różniły. Oba przedmioty opierały się na badaniu wpływu układów planet i gwiazd na nasze życie. W astrologii pozycje ciał niebieskich były analizowane, aby przewidzieć przyszłość i określić wpływ na osobowość człowieka. W wróżbiarstwie często używano tych samych pozycji do tworzenia horoskopów i interpretacji kosmicznych wpływów na codzienne wydarzenia. Było chaotyczne i nieprzewidywalne, pełne przypadkowych symboli i wizji. Astrologia natomiast miała solidne podstawy i logikę. Była nauką o ruchach gwiazd i planet, które można było zgłębiać i analizować.
Astrologie wybrałem akurat jako przedmiot nie tylko przez zaszczepienie we mnie fascynacji gwiazdami przez Syriusza, ale także dlatego, że te zajęcia pozwalały mi zgłębiać tajemnice kosmosu. Zdawałem sobie również sprawę z tego, że gwiazdy mają pewien wpływ na nasze losy, jednak zawsze podchodziłem do tego z bardziej naukowej perspektywy, a nie mistycznej. Wróżbiarstwo, z jego kryształowymi kulami i herbacianymi fusami, wydawało się zbyt nieprecyzyjne, pełne niejasności. Nie byłem w tym za dobry.
Natomiast Pandora, z jej wrodzonym talentem do widzenia przyszłości, była moim kompletnym przeciwieństwem. Jej dar sprawiał, że wróżbiarstwo nabierało sensu, stawało się czymś więcej niż tylko serią przypadkowych obrazów. Wszystko tworzyło całość i gdy wróżyła to wydarzenia, o których wspominała miały później miejsce. Dlatego w tym konkretnym wypadku nie przepadałem za tym, że byliśmy partnerami na zajęciach. Choć dla mnie nigdy nic wielkiego nie przewidziała to za każdym razem to i tak było nieco nieprzyjemne w skutkach. Na przykład, gdy ostatnio powiedziała, żebym uważał na to, by na śniadaniu nie wylać kawy, to zbyt rozbawiony głupotą tej wróżby całkowicie ją zignorowałem i rzeczywiście pare dni później gorący napój wylądował na moich udach. Wtedy niechcący szturchnąłem kubek ręką, przekomarzając się z Evanem, obok którego wtedy siedziałem.
Pandora z każdym razem miała rację. A ja nie potrafiłem odwzajemnić się jej tym samym, bo nigdy moje słowa nie miały spełniania w rzeczywistości. Nie wydawało się jednak, żeby była z tego powodu zawiedziona. Za każdym razem cieszyła się na mój widok i tym razem nie było inaczej. Pomachała mi i zachęciła gestem ręki, bym podszedł i usiadł naprzeciwko niej.
Westchnąłem cicho, wiedząc, że muszę przestać tak głupio stać, ponieważ już przykuwałem uwagę innych, a atencji na dzisiaj było mi już wystarczająco. Podszedłem więc do dziewczyny i usiadłem po turecku naprzeciwko niej, starając się nie myśleć o tym, jak mało interesuje mnie wróżbiarstwo. Byłem tu teraz właściwie tylko dlatego, że już nie miałem wyjścia.
- Dzień dobry, Pandoro - posłałem jej lekki, nieprzymuszony uśmiech, który od razu odwzajemniła.
- Witaj - przyjrzała się mojej twarzy, która już nie miała na sobie żadnych oznak po uderzeniu Mulcibera - Widzę, że twój humor i wygląd uległ poprawie. Ostatnio nie byłeś w najlepszej formie.- zauważyła tę zmianę w moim samopoczuciu, choć myślałem, że nie jest ona widoczna dla zwykłego oka. Choć czy Pandora kiedykolwiek wydawała się zwyczajna? W żadnym wypadku.
Odłożyłem torbę koło naszego stolika i ułożyłem wygodnie ręce na zgiętych nogach. Faktycznie dziś byłem w dużo lepszym stanie. Mimo złamanej różdżki i kłótni, którą przeprowadziłem z Bartym i Evanem to mój humor właściwie uległ znacznej poprawie. I choć poranek był nieprzyjemny w skutkach oraz uświadamiający mi pewne rzeczy, to późniejsze śniadanie w towarzystwie mojego brata i jego przyjaciół skutecznie mnie rozluźniło. Nawet pomimo Jamesa siedzącego ze mną ramię w ramię i testującego moją cierpliwość swoimi głupkowatymi zaczepkami.
- Spędziłem czas z Syriuszem - wzruszyłem ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Jednak to, ile dla mnie znaczyła ta chwila, zdradziły mój spokojny ton, jakby pełen ulgi, oraz poszerzający się na moich wargach uśmiech. Zazwyczaj, a właściwie zawsze, byłem bardzo ostrożny w okazywaniu emocji. Natomiast dzisiaj wyjątkowo trudno było je powstrzymać, ponieważ naturalnie wychodziły na światło dzienne. Nie wiedziałem, gdzie podziały się moje hamulce, ale szczerze mówiąc chyba mi to nie przeszkadzało, zwłaszcza w towarzystwie Pandory, która była dla mnie miła, otwarta i pomocna. Na dodatek sprawiała wrażenie, że bardzo ją cieszy moje dobre samopoczucie.
Chciała odpowiedzieć, nawet już otworzyła usta i zaczerpnęła powietrza, aby to zrobić, ale nagle drzwi od zaplecza otworzyły się szerzej, a do pokoju wkroczyła profesor Trelawney, unosząc się niemal jak zjawa. Jej zwiewne szaty falowały wokół niej, wielkie okulary na nosie lśniły w przytłumionym świetle, a niezliczona ilość bransoletek brzęczała jej na rękach. Wydawała się być odrealniona, jakby przeniosła się tu z innego świata. I nikogo to nie zdziwiło, ponieważ to była typowa pani profesor.
- Dzień dobry, moje kochane dzieci - zaczęła dramatycznym tonem, rozkładając ręce.
Razem z Pandorą posłaliśmy sobie rozbawione spojrzenia, następnie skupiając się już na nauczycielce.
- Dziś będziemy zaglądać w głąb waszych dusz, by odkryć, co przyniesie wam wieczór. Każdy z was ma w sobie dar, który pozwala widzieć przyszłość. Otwórzcie swoje umysły i pozwólcie, by wizje przepływały przez was swobodnie.
Wywróciłem oczami i westchnąłem cicho, powstrzymując w ostatniej chwili grymas, który chciał wpłynąć na moją twarz. Ja i dar do przewidywania przyszłości, oczywiście. Jestem pewien, że Trelawney zdążyła zauważyć mój naturalny talent do wróżenia, ponieważ był ogromny i rzecz jasna wprowadzający w błąd każdego, kto zapyta mnie o przyszłość. Dziwiłem się, że jeszcze nie wyprosiła mnie z zajęć.
Profesor zaczęła krążyć między stolikami, zatrzymując się przy pierwszej parze uczniów. Były to dwie Gryfonki, które od razu pobladły na nagłe zainteresowanie całej zebranej tutaj grupy. Trelawney nachyliła się nad nimi z teatralnym uśmiechem, jej wielkie okulary powiększały oczy, nadając jej wygląd sowy.
- Moje drogie, cóż przyniesie wam dzisiejszy wieczór?- zapytała, a jej głos zabrzmiał jak echo z innego świata.
Pierwsza z nich, drobna dziewczyna o jasnych włosach związanych w luźny kok, nerwowo przygryzła wargę, patrząc na swoją partnerkę. Druga, wyższa, z długimi, kasztanowymi włosami i piegami rozsianymi po nosie, próbowała zachować spokój, ale jej dłonie drżały lekko, gdy splatała je na kolanach.
- No dalej, nie wstydźcie się. Ty zacznij. Powiedz nam, co twoja znajoma będzie robić dziś wieczorem? - wskazała na jasnowłosą dziewczynę.
Alice Fortescue, zamknęła oczy, starając się skupić. Wzięła głęboki oddech i przez chwilę milczała, jakby nasłuchiwała wewnętrznego głosu.
- Widzę...- zaczęła niepewnie, jej głos drżał- eee, widzę ciebie w bibliotece. Jest tam cicho, a ty siedzisz przy stole, pisząc esej z eliksirów.
Jej partnerka, Mary Macdonald, westchnęła cicho, a w jej oczach pojawiła się ulga, jakby obawiała się tego, co mogła powiedzieć Alice.
- To tyle? - zapytała z szerokim, nieco zdziwionym tekstem uśmiechem - To brzmi... spokojnie.
Profesor Trelawney skinęła głową z zadowoleniem, ale nie odrywała od nich przenikliwego spojrzenia.
- A ty, moja droga? - zwróciła się do Mary.- Co widzisz w jej przyszłości?
Gryfonka zamknęła oczy, naśladując Alice. Jej twarz wyrażała skupienie, a po chwili zaczerpnęła powietrza.
- Widzę ją w Pokoju Wspólnym Gryffindoru - powiedziała, jej głos stawał się coraz bardziej pewny. - Rozmawia z przyjaciółmi, śmieją się i relaksują po długim dniu - zamilkła na moment i już profesor Trelawney miała zabrać głos, ale wtedy dziewczyna kontynuowała - O! Widzę Franka - uśmiechnęła się złośliwie, patrząc na Alice, siedzącą naprzeciwko. Ta otworzyła szerzej oczy, blednąć. Zaczęła szybko kręcić głową, by Mary już nic więcej nie mówiła, ale ta miała co innego w planach.
- Jak zwykle ukryta po kątach obserwujesz go i ślinisz się na jego widok.
- Mary - Alice warknęła ostrzegawczo przez zaciśnięte zęby - zamknij dziób.- Posłała spanikowane spojrzenie w kierunku wspomnianego przed chwilą Gryfona, który wydawał się znudzony, słuchając jednym uchem, dopóki nie usłyszał wzmianki o sobie. Teraz zabrał rękę, na której podpierał bok głowy i wyprostował się, kierując ciekawskie spojrzenie w kierunku dziewczyn.
Szatynka uśmiechnęła się szerzej, a ja prychnąłem cicho pod nosem, zwracając uwagę Pandory, która uważnie mi się przyjrzała.
- Czy dziewczyny naprawdę nie mają lepszych rzeczy do roboty niż takie złośliwe pierdoły? - wymamrotałem do siebie pod nosem, marszcząc brwi. Nigdy nie rozumiałem kobiet i nie sądziłem, że kiedykolwiek faktycznie zrozumiem. Od zawsze były problematyczne, pełne dylematów, wahań nastrojów i nigdy nie było wiadomo, czego właściwie chciały. Może dlatego trzymałem się od nich z daleka, jeśli rzeczywiście nie musiałem wchodzić z nimi w żadne interakcje. Ceniłem sobie spokój i brak tych wszystkich niewygodnych kobiecych przypadłości.
Jedynym wyjątkiem od reguły była siedząca przede mną Pandora, która wydawała się inna niż wszystkie...niż wszyscy. Ani razu odkąd pozwoliłem jej się do siebie zbliżyć, nie sprawiła, że byłem zmęczony czy przebodzcowany. Nie żałowałem swojej decyzji.
- Pierdoły?- zapytała z niezrozumieniem.
- Mam na myśli...sprawy miłosne, w które nie powinno się wtrącać - sprecyzowałem.
Krukonka na moment zamyśliła się, kierując swoje spojrzenie ponownie na dwie Gryfonki.
- Owszem, masz rację. Są sprawy, zwłaszcza te miłosne, w które nie powinno się wtrącać. Wydaje mi się jednak, że Mary wcale nie ma złych zamiarów.
Spojrzałem na Pandorę spod byka.
- A jak to niby wytłumaczysz? Nie sądzisz, że Alice z Frankiem raczej powinni rozwiązać własne sprawy między sobą i nikim poza tym?
Dziewczyna westchnęła i wzruszyła ramionami, przenosząc na mnie wzrok. Uśmiechnęła się w rozbawieniu, gdy zobaczyła moją minę.
- Każdy...no dobrze, poza tobą, bo zdążyłam zauważyć, że kontakty międzyludzkie mało cię interesują...- spojrzałem na nią niechętnie, a w zamian dostałem tylko delikatny uśmiech, więc nawet nie potrafiłem się na nią gniewać - Więc każdy wie lub się domyśla, że Alice i Frank mają się ku sobie. Są jednak tak bardzo nieudolni w tych sprawach, że nic z tym jeszcze nie zrobili. Mary to przyjaciółka Alice i myślę, że próbuje pomóc pchnąć ich w swoje ramiona z nadzieją, że w końcu przełamią lody i...
- I że magicznym sposobem się zejdą?- zapytałem niemrawo, zerkając na zainteresowanego całą sytacją Franka, a potem na poczerwieniałą na twarzy Alice, która zerkała w jego stronę. Nie byłem pewien czy była zawstydzona słowami swojej koleżanki ze stolika, czy raczej wściekła z ich powodu. Może coś pomiędzy.
- Myślę, że stwierdziła, że może warto spróbować.
- Co nie oznacza, że jest to właściwie.
- Racja.
Pokręciłem głową. Ciężko było mi to zrozumieć. Nigdy nie byłem w sytuacji, kiedy ktoś mi się spodobał, więc nie wiedziałem, co zrobiłbym na miejscu Franka czy Alice. Kwestie miłości zawsze były dla mnie trudne i niezrozumiałe, ponieważ nie miałem dobrego wzorca, niezależnie od rodzaju tego uczucia. Moi rodzice byli razem od wielu lat, ale nie miałem pojęcia czy potrafią kochać, nigdy tego nie okazywali ani w stosunku do siebie ani do mnie i Syriusza. Nie byłem więc do końca pewien czym właściwie jest miłość. Oczywiście znałem jej interpretację, formułę, ale to były tylko słowa, a podobno każda miłość była inna. Na przykład kochałem i tolerowałem Syriusza jako mojego brata, a przynajmniej tak to rozumiałem, ponieważ pomimo naszych różnych charakterów i częstych kłótni to właśnie on był najważniejszą osobą w moim życiu, która mi pomagała i na pewno mi na nim zależało. Miałem też kiedyś przyjaciela z wczesnego dzieciństwa, który również był dla mnie ważny w inny sposób. Ale mimo to odnosiłem wrażenie, że nigdy tak NAPRAWDĘ nie kochałem, ani nie byłem kochany. Nie wiedziałem czy coś traciłem, ale właściwie dobrze było mi pod tym kątem samemu. Bo jak w domu decydowali o większości moi rodzice, to tak tutaj, w szkole, czyli przez niemal cały rok, mogłem decydować sam o sobie i nikt nie stał nad moją głową. Nikim więc właściwie nie musiałem się przejmować, a już na pewno nie drugą połówką. Nie było potrzeby pilnowania własnego serca, by nie zostało złamane, bo nikt mnie nie chciał w ten właściwy sposób - oczywiście Amelia Bones się nie liczyła- ani ja nie byłem tym zainteresowany.
Pozostawałem zimny, w środku i na zewnątrz. Odstraszałem w ten sposób ludzi i dzięki temu nie musiałem się martwić większością relacji. Jakimś cudem dotarli do mnie Evan z Bartym, którzy już teraz mieli mnie dosyć. Oraz Pandora, która po prostu była inna.
- Regulusie.
Zastanowiłem się przez moment w jakim tempie stracę tych, na których rzeczywiście mi zależało. Z Syriuszem niemal zerwaliśmy łączącą nas więź, jednak na tę chwilę nieco udało się ustabilizować sytuację. Nie miałem pojęcia jednak na jak długo. Oficjalnie się przecież nie pogodziliśmy.
- Regulusie.
Nie wiedziałem też, co będzie z Bartym i Evanem. To wszystko było takie kłopotliwe...
- Reggie - Pandora pstryknęła mi przed oczami palcami, a ja dopiero wtedy opanowałem swoje chaotyczne myśli, wracając do rzeczywistości. Zamrugałem niemrawo, przenosząc na Krukonkę jeszcze nieco nietrzeźwe, pytające spojrzenie.
- Tak?- zapytałem niepewnie, na co dziewczyna wskazała dyskretnie na profesor Trelawney, która kontynuowała swoją wędrówkę między stolikami, patrząc na nas uważnie. Od razu zrozumiałem, co to oznaczało. Poprawiłem się na miejscu gotowy na kolejne ośmieszenie się i trafną wróżbę Pandory. Chciałem mieć to z głowy i przeżyć resztę dnia.
- Och, kochani, widzę, że co dla niektórych będzie to ciekawy wieczór - rzuciła zagadkowo w naszym kierunku, „zaglądając w głąb naszych dusz" swoimi przenikliwymi oczami. Nie uszło mojej uwadze także to, że to na mnie głównie zerkała.
Westchnąłem ciężko, mając co do tego kiepskie przeczucia. Mimo że wolałbym nie wiedzieć, co według profesor będzie takie ciekawe, to zdawałem sobie sprawę również z tego, że choćbym bardzo chciał to mnie to zwyczajnie nie ominie. Tak to już było na zajęciach z wróżbiarstwa.
- Podzielcie się z partnerem swoimi wizjami. Co widzicie? Co przyniesie wam wieczór?
Pandora i ja zerknęliśmy na siebie. Jej jasne spojrzenie, które zwykle błyszczało z radości i podekscytowania, teraz zdawało się nieco rozkojarzone. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą rozświetlał jej twarz, zniknął, zastąpiony wyrazem skupienia i zmieszania. Wiedziałem, że Pandora miała dar, który sprawiał, że jej wizje były zaskakująco trafne, a teraz wydawała się bardziej spięta niż zwykle, co oznaczało nic innego, jak to, że znów nie ma mi do powiedzenia nic miłego. Zauważając moje zrozumienie na twarzy, przygryzła wargę, a jej oczy uciekły w bok, chcąc uniknąć dalszego kontaktu wzrokowego.
- Może ty zaczniesz, Regulusie?- choć wydawała się niepewna to jej głos był opanowany i delikatny, a to nieco złagodziło niepokój w moim brzuchu, choć domyślałem się, że to był błędnie interpretowany spokój. Dowodem na to była jej propozycja, bym to ja podzielił się jako pierwszy „swoją wizją", ponieważ nie chciała narazić mnie na sytuację, w której nie byłbym w stanie nic z siebie wykrzesać. Problem był w tym, że to nic nie zmieniało. W mojej głowie, bez względu na to czy wiedziałem czy też nie wiedziałem o wizji Pandory, panowała kompletna pustka. Wróżbiarstwo było dla mnie istną udręką, ponieważ w tej dziedzinie byłem kompletnym beztalenciem. Zupełnie jak w transmutacji. Rożnica była taka, że jakimś cudem u profesor Trelawney miałem dobre wyniki w nauce.
- Ach, cudownie, moja ulubiona część - wymamrotałem pod nosem, przeciągając słowa. Zamknąłem oczy, starając się wymyślić coś na poczekaniu, ale nic nie przychodziło mi do głowy, ponieważ jedyne, co mogłem zobaczyć to siebie siedzącego w Pokoju Wspólnym, zastanawiającego się, dlaczego muszę brać udział w tych absurdalnych zajęciach. Jęknąłem cicho we frustracji. Cholera, naprawdę miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż głupie wymyślanie przyszłości - No dobrze - powiedziałem w końcu z udawanym entuzjazmem. - Widzę ciebie, Pandoro, jak... uwaga, to będzie szok... piszesz referat z obrony przed czarną magią. I widzę, że rozpiszesz się na milion stron, niesamowite - zakończyłem z sarkazmem, zwyczajnie wiedząc, że to na pewno się wydarzy, bo wciąż pamiętałem, jak Pandora wspominała o pisanej pracy, gdy wyszliśmy ostatnio na spacer po Błoniach. Zrobiłem to dla własnego, świętego spokoju.
Trelawney spojrzała na mnie z mieszanką współczucia i dezaprobaty, kręcąc głową. Nie skomentowała jednak mojej „przepowiedni", która oczywiście żadną przepowiednią nie była. Miałem pewność, że zarówno ja, Pandora, jak i profesor doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Nie sądziłem, że udało mi się ją oszukać. Trelawney wydawała się posiadać nie tylko dar wróżenia, ale również talent do wykrywania wszelkiego rodzaju kłamstw. A przynajmniej tak właśnie mi się wydawało.
Pandora zachichotała, mimo wyraźnego zakłopotania. Jej oczy wciąż zdradzały pewien niepokój, ale uśmiech na jej twarzy pokazał, że docenia mój wysiłek. W końcu jakoś wybrnąłem z tej sytuacji i to z twarzą. Tym razem nie musiałem wysłuchiwać chichotów z kątów sali.
- Nie brzmi to aż tak źle - powiedziała cicho, jakby próbując złagodzić moją frustrację.
Profesor Trelawney skinęła głową, a następnie zwróciła się do Pandory.
- A ty, moja droga, co widzisz dla swojego przyjaciela?
Poruszyłem się niespokojnie na słowo „przyjaciel". W końcu dopiero niedawno połączyła nas jakakolwiek więź i wciąż nie byłem pewien, co z niej wyniknie. Pandora owszem, była przyjacielska i nawet bardzo miła, ale nie uważałem jej za przyjaciółkę. To było zbyt wcześnie. Właściwie nawet nie wiedziałem, dlaczego zareagowałem na to słowo tak gwałtownie. Przecież to nie było nic wielkiego. W końcu miałem przyjaciół - Evana i Barty'ego, a przynajmniej tak interpretowałem to słowo. Co prawda, nie mówiłem zbyt wiele, bo wolałem zachować większość spraw dla siebie. Zamykałem się na wiele rzeczy, ale przecież każdy coś ukrywał. Mimo to spędzaliśmy sporo czasu razem i nie wydawało się to niczym złym, aż do dzisiejszej kłótni. Może Barty i Evan jednak wcale nie byli moimi przyjaciółmi skoro nie we wszystkich kwestiach im ufałem? Występowało między nami wiele zasadniczych różnic.
Z drugiej strony z Syriuszem także dużo mnie dzieliło, często się kłóciliśmy...a jednak mógłbym go uznać za przyjaciela. Jednak w obecności mojego brata byłem bardziej rozmowny, dużo lepiej mnie znał, w końcu spędziliśmy większość życia w swoim otoczeniu. Umiałem zwierzać się z swoich problemów czy dylematów, bo Syriusz potrafił mi dobrze doradzić, rzucając wystarczająco logiczne argumenty, które pomagały mi w podjęciu różnych decyzji.
Zapał Pandory na nowo gdzieś zniknął, najwidoczniej nie była chętna, by cokolwiek mówić, zwłaszcza po tym, jak ostatnim razem wspomniałem, że jej wróżba z kawą rzeczywiście miała miejsce. Wtedy poprosiłem żeby już nic więcej nie mówiła, byłem nieco obrażony. Teraz jednak westchnąłem ciężko, widząc jej niepewne spojrzenie i machnąłem ręką od niechcenia, dając jej znać, że już wszystko mi jedno.
- Wal śmiało.
- Jesteś pewien?- uniosła brew.
- Mhn.
- No dobrze - Pandora wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, próbując skupić się na swojej wizji. Jej twarz rozluźniła się, jednak oczy poruszały się niespokojnie z boku na bok.
Poruszyłem się znów niespokojnie na poduszce. Cała jej wygoda nagle gdzieś uleciała, miałem wrażenie, że siedzę na szpilkach w oczekiwaniu na jakiekolwiek słowa. Miałem tylko nadzieję, że w żadnej wróżbie nie umrę.
Krukonka po chwili otworzyła oczy, a jej wyraz twarzy zdradzał lekkie zakłopotanie.
- I?- wykrztusiłem w napięciu - Mam sobie szykować grób?
- Jesteś głupi - mruknęła i wywróciła oczami.
Zmarszczyłem brwi na jej rzucone określenie, zupełnie się tego nie spodziewałem. Głupi? Początkowo nie wiedziałem, jak zareagować ani co powiedzieć. Ostatecznie jednak na moich ustach pojawił się uśmieszek. W gruncie rzeczy udało się jej mnie rozbawić, zwłaszcza gdy zauważyłem jej rumieńce i nieco spanikowane spojrzenie. Chyba nie miała zamiaru w ogóle tego mówić; najwidoczniej myśli wymsknęły się jej z ust.
- Może tak być. W niektórych przypadkach.- mruknąłem.
Chyba nie do końca takiej odpowiedzi się spodziewała, bo zamrugała parę razy niemrawo, ale w końcu uśmiechnęła się lekko, widząc mój dobry humor. Byłem dziś skory do lekkich żartów, nawet z dystansem do siebie. Wychodziło na to, że jednak nie zawsze potrafiłem zachować maskę zimnego drania.
Innych chyba też to zdziwiło, bo słyszałem za sobą parę szeptów. Spojrzałem ostrzegawczo w kierunku Marlene McKinnon, która była najgłośniejsza z nich wszystkich, przez co do moich uszu doszło to irytujące „Syriusz wspominał, że jego brat tylko czasem udaje, że ma rozum". Nasze spojrzenia się spotkały, a ona jedynie wyszczerzyła zęby w uśmiechu i puściła mi oczko. Zacisnąłem dłonie w pięści i odwróciłem wkurzony głowę. Nic jednak nie powiedziałem. Później pogadam sobie z bratem o tym, co wygaduje na mój temat.
- Więc? - mruknąłem do Pandory z mniejszym entuzjazmem - Co tam dla mnie masz?
Dziewczyna jeszcze chwilę milczała, zastanawiając się nad przekazem, aż w końcu go z siebie wykrztusiła. Całe szczęście, bo nie lubiłem, gdy obchodzono się ze mną jak z jajkiem.
- Cóż, wydaje mi się, że będziesz miał rozmowę - westchnęła.
Zastanowiłem się chwilę nad tymi słowami i po chwili już kiwałem głową ze zrozumieniem, bo rzeczywiście czekała mnie rozmowa. Dziś wieczorem z Syriuszem na wieży astronomicznej.
- Tak, to by się zga...
- Ze Slughornem - dodała, nie pozwalając mi dokończyć.- W jego gabinecie.
Zamrugałem niemrawo i zmarszczyłem brwi. Spotkanie. Ze Slughornem. W dodatku w jego gabinecie, gdzie rzadko kiedy kto tam bywał. Przełknąłem ciężko ślinę. Domyślałem się o co mogło chodzić. I żadnego Klubu Ślimaka nie miałem na myśli. Cholera. Nie wyglądało to za dobrze.
- Nie wydaje mi się, żeby było to coś bardzo złego- mruknęła jeszcze, jakby próbując podnieść mnie na duchu - Może tylko szlaban, a może...
- Szlaban?- wykrztusiłem z szerzej otwartymi oczami. Ja i szlaban? Jęknąłem w duchu. Rodzice, kiedy tylko się dowiedzą to mnie zabiją. Zwłaszcza matka, a ona na pewno o wszystkim wiedzieć będzie najpierw. Choćby dlatego, że dziś także musiałem poprosić Slughorna, by się z nią skontaktował w sprawie nowej różdżki, bez której przecież nie mogłem normalnie funkcjonować. Nikt z dorosłych jeszcze nie wiedział, że uległa zniszczeniu. Wyglądało na to, że już każdy się o wszystkim dowie.
W sali rozbrzmiało głośne gwizdanie. Obejrzałem się za ramię i spojrzałem wściekle na Marlene, która właśnie była szturchana przez swoją kumpelę Dorcas Meadowes, która jeszcze próbowała ją powstrzymać.
- Marlene - wykrztusiła ciemnoskóra dziewczyna, niby ostrzegawczo i choć starała się zachować powagę to nieudolnie. Złapała blondynkę z różowymi kosmykami za ramię i ledwie powstrzymywała chichot, o głupim, rozbawionym uśmieszku już nie wspominając. Ten był doskonale widoczny, a gdy tylko skrzyżowała swoje spojrzenie z moim, nie wytrzymała i parsknęła. Zabrała ręce od dziewczyny i zasłoniła sobie nimi usta, za to Marlene już śmiała się mało dyskretnie, patrząc na nią wesoło.
- No, no, no!- wykrzyknęła.- Kto by pomyślał! Regulusie, co przeskrobałeś?- McKinnon przekręciła głowę w moim kierunku i teraz to we mnie wbijała swoje intensywne, roześmiane oczy.
- Nic nie zrobiłem - odpowiedziałem chłodno, zgodnie z prawdą. I to być może właśnie stanowiło problem. Bo choć bezpośrednio w starciu nie brałem udziału to nie zrobiłem wtedy za wiele, by je powstrzymać, co doprowadziło do nieoczekiwanych komplikacji.
A może jednak było wręcz przeciwnie? W końcu to z mojego powodu Barty obił twarz Tiberiusowi. Gdybym wtedy go zignorował, nie doszłoby do złamania mojej różdżki, a w jej wyniku do bójki. Na dodatek otwarcie próbowałem przekonać Snapea i Mulcibera do kłamstwa przed nauczycielami w zamian za moje milczenie. Może jednak któreś z nich zmieniło zdanie i wyjawiło prawdę o porannych wydarzeniach?
Z innej strony, Severus wspominał, że cała nasza czwórka miała zostać wezwana na małe przesłuchanie. Pandora mogła mieć rację, że nie widziała nic poważnego. Najwidoczniej czekała nas po prostu porządna reprymenda i ostrzeżenie przed kolejnymi dziwnymi wydarzeniami, które w żadnym wypadku nie powinny mieć miejsca w tej szkole.
Ale od razu szlaban? Dla mnie to była poważna sprawa. Sprawa, która oznaczała kłopoty i awanturę z moją matką, gdy dowie się o wszystkim. Przecież nie przestanie mi o to suszyć głowy przez długi czas. Albo może i nigdy.
- No jasne! A szlaban dostaje się od bycia prymusem - wywróciła oczami i wskazała na mnie niekulturalnie palcem - Coś musiałeś zrobić, więc nie jesteś taki idealny, jak każdy trąbi!
- Zamknij się, już powiedziałem, że nic nie zrobiłem! - powiedziałem ostro, czując jak moje pokłady cierpliwości zaczynają się kurczyć w zastraszającym tempie. Nie potrafiłem nic poradzić na to, że niemal wszyscy ludzie działali mi na nerwy. A już w szczególności znajomi mojego cholernego brata.
- Coś ty do mnie powiedział? - sapnęła z oburzeniem McKinnon i już chciała wstawać, ale Dorcas jej to uniemożliwiła, ponownie chwytając ją za rękę, tym razem bez cienia entuzjazmu. Na jej twarzy nie było już śladu rozbawienia, co bardzo mi odpowiadało.
Uniosłem brew w kpinie, gotów jeszcze bardziej sprowokować Marlene. Skoro tak bardzo chciała się ze mną podroczyć, niech teraz poniesie tego konsekwencje.
- I co ty niby zamierzałaś zrobić? Jesteś tylko drobną, bezradną kobietą- parsknąłem, a Marlene momentalnie cała poczerwieniała w złości.
- Ty, mały, wredny...ja ci zaraz pokaże bezradną kobietę! - warknęła, grożąc mi uniesioną ręką zaciśniętą w pięść.
- Regulusie, daj spokój - mruknęła cicho Pandora, zaskoczona całą zaistniałą sytuacją.
- Dać spokój?- spojrzałem na nią tak, jakby co najmniej zwariowała - Przecież to nie ja zacząłem. Marlene próbowała mnie zirytować. To teraz ma - spojrzałem na Gryfonkę, a wtedy oboje zmierzyliśmy się wściekłymi spojrzeniami.
- Jesteś okropnym draniem - fuknęła Marlene, pozwalając się Dorcas posadzić na poduszkach.
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Oby na jednym szlabanie dla ciebie się nie skończyło.
- Powtórzę ostatni raz, bo widzę, że nie dociera, nie mam za co dostać szlabanu. Te wszystkie wróżby to tylko głupie gadanie - warknąłem.
- Jeszcze zobaczymy!
Dorcas przyglądała się sytuacji z wyraźnym zaniepokojeniem, próbując uspokoić swoją przyjaciółkę. Spojrzała na mnie z mieszaniną prośby i irytacji, jakby błagała, żebyśmy przestali. Natomiast Pandora, siedząc naprzeciwko mnie na poduszce, wyglądała na zdezorientowaną i zmartwioną. Jej oczy pełne były troski, gdy przysunęła się do mnie, by delikatnie położyć dłoń na moim ramieniu.
- Regulusie, naprawdę, to nie jest warte kłótni - powiedziała cicho, starając się załagodzić sytuację.
- Lepiej posłuchaj swojej dziewczyny, Black - prychnęła Marlene.
- Od Pandory to się odwal - zirytowałem się jeszcze bardziej, nawet nie zwracając uwagi na to, że nie zaprzeczyłem, jakoby Pandora była moją dziewczyną. Jej policzki zarumieniły się lekko, a ona sama spuściła wzrok, starając się ukryć zakłopotanie.
W tym momencie profesor Trelawney, która wciąż stała przy naszym stoliku, jakby dopiero teraz się ocknęła i zauważyła, że ktoś się kłóci. Odchrząknęła znacząco.
- Panie Black, panno McKinnon, proszę o zachowanie spokoju i szacunku dla siebie nawzajem. Zaraz oba domy stracą punkty - powiedziała chłodnym tonem, poprawiając swoje wielkie okulary na nosie. - Wróżbiarstwo to sztuka wymagająca otwartości umysłu i harmonii, a nie kłótni.
- Regulusie, daj spokój, proszę - wymamrotała Pandora.
Odetchnąłem głęboko.
- W porządku - mruknąłem i odwróciłem wzrok od McKinnon, którą Dorcas w końcu nakłoniła do uspokojenia się. Skupiłem wzrok na Krukonce - Ale tylko dlatego, że ty mnie o to prosisz.
- Ślizgoni - usłyszałem ciche prychnięcie Marlene, na które zmarszczyłem brwi. Tym razem jednak zachowałem spokój, mimo że cała ta sytuacja działała mi na nerwy.
- Dobrze, skoro już zakończyła się ta niepotrzebna sprzeczka to kontynuujmy lekcje - profesor Trelawney westchnęła i ruszyła w kąt sali, gdzie siedzieli inni uczniowie. Zanim jednak tam dotarła, na moment jeszcze przystanęła i spojrzała na mnie - I jeszcze jedno panie Black. Wróżbiarstwo to nie tylko gadanie. Proszę to zapamiętać raz a dobrze.- odwróciła się, a ja dopiero wtedy pozwoliłem sobie na przewrócenie oczami.
- Ten dzień to jakiś cholerny żart - mruknąłem pod nosem, przenosząc wzrok na pasek od torby, którym bezwiednie się bawiłem. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio w jakimś dniu wydarzyło się tyle na raz. Nie wiedziałem też, co strzeliło do mojego łba, żeby akurat dzisiaj być tak rozmownym do kogokolwiek- zwłaszcza takiej Marlene. Byłem ciekaw czy pochwali się mojemu bratu naszą małą awanturką.
- Chcesz wyjść wcześniej z zajęć?- Pandora zapytała tak cicho, żeby nikt poza nami nic nie usłyszał. Siedząc teraz ze mną ramię w ramię, przyglądała się jak Trelawney staje przed dwójką Puchonów - dziewczyną i chłopakiem, których imion i nazwisk nie kojarzyłem- do których już wcześniej zmierzała.
- Przeżyję te głupoty, już i tak dobiegają końca.- mruknąłem, obserwując jak Puchon prostował się, ledwie powstrzymując rozbawiony uśmiech. Wyglądał tak, jakby wpadł na coś naprawdę zabawnego. I głupiego, rzecz jasna. - Że też z własnej nieprzymuszonej woli wybrałem wróżbiarstwo.- westchnąłem cierpiętniczo.
- Oj, nie przesadzaj. Nie idzie ci tak źle.
Spojrzałem na Pandorę z wysoko uniesioną brwią, a kiedy wyczuła mój wzrok, zerknęła na mnie i parsknęła. Na jej pełne, malinowe wargi wszedł promienny uśmiech. Szturchnęła mnie lekko barkiem w ramię.
- No dobrze, jesteś beztalenciem w tej dziedzinie.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Co widzę?!
Głośny, pełen rozbawienia głos przebił się przez naszą rozmowę, dlatego oboje z Pandorą wróciliśmy wzrokiem na wypytywaną parę Puchonów, tracąc na chwilę skupienie.
- To oczywiste! Widzę... widzę Emmelinę w kuchni, gotującą eliksir miłości, który zamierza wręczyć profesorowi Slughornowi, żeby dostać lepszą ocenę z eliksirów- wykrzyknął i roześmiał się głośno, sądząc, że to, co powiedział było najśmieszniejszą rzeczą jaką ktoś kiedykolwiek mógł powiedzieć.
- Moje zdrowie psychicznie tutaj ucierpi - burknąłem cicho.
- Edgarze, ty pajacu! Przestać się wydurniać!- wspomniana Emmelina sięgnęła po notatnik i zdzieliła swojego kolegę w tył głowy, mając twarz czerwoną jak burak.
Profesor Trelawney odwróciła głowę w naszym kierunku, a jej spojrzenie, bardzo niezadowolone z resztą, padło na mnie. Miałem wrażenie, że miała mi za złe to, że wcześniej wspomniałem o tym, że wróżbiarstwo to tylko gadanie i głupoty. Jednak nie moim problemem było, że ktoś wziął sobie to do serca i teraz zachowywał się jak dureń. Przecież każdy miał swój rozum i za siebie odpowiadał. Nie wiedziałem o co była taka zła...
- Ej, no co wy!- Puchon parsknął z szerokim uśmiechem i rozejrzał się po sali. Każdy w ciszy wlepiał w niego swoje oczy z różnymi myślami. Mina nieco mu zrzedła, kiedy nikt się nie śmiał.- Serio? Naprawdę was to nie bawi?!
Trelawney westchnęła głośno i rzuciła szybko okiem po każdym z uczniów.
- Widzę, że wszyscy mają już dość na dzisiaj. Niech wam będzie. Uciekajcie stąd - machnęła ręką w stronę drzwi - I następnym razem liczę na więcej pokory- mówiąc to spojrzała znacząco na mnie i Marlene.
- Na Merlina - wymamrotałem pod nosem, wstając ze zmarszczonymi brwiami. Podniosłem torbę i zarzuciłem sobie ją na ramię - Wszyscy się dziś na mnie uwzięli.- poczekałem chwilę na Pandorę, a kiedy była już gotowa, by opuścić ze mną wieżę, ruszyliśmy ku drzwiom na schody, które ciasno zawijały się w spiralę.
- Co oznacza „wszyscy?- podjęła próbę wyciągnięcia ze mnie tej informacji. Nałożyła na swoje plecy skórzany granatowy plecak ze skrzydełkami i nie patrząc na mnie, a na stopnie, ruszyła przodem przez wąską przestrzeń.
Zamyśliłem się na moment, obserwując Pandorę w milczeniu. Poruszała się z gracją, jej jasne włosy falowały lekko przy każdym kroku, kiedy schodziliśmy po krętych, kamiennych schodach prowadzących w dół wieży. Stopy delikatnie stukały o nierówne stopnie, a cisza między nami była przerywana odgłosem kroków i rozmów w tle.
- „Wszyscy" oznacza... - zacząłem powoli, starając się znaleźć właściwe słowa, które oddadzą to, co czułem. Wywróciłem oczami- ...wszystko i wszystkich od momentu, gdy dzisiaj otworzyłem oczy.- mruknąłem głupio.
Pandora odwróciła lekko głowę, jej profil oświetliło światło z witrażowego okna, przez które przechodziły promienie słońca, barwiąc schody różnymi odcieniami czerwieni i złota. Jej wyjątkowo niebieskie oczy błysnęły, a wtedy przez myśl mi przyszło, że jest naprawdę bardzo ładna.
- Acha - rzuciła z uniesioną brwią - To rzeczywiście wszystko tłumaczy.- uśmiechnęła się lekko, odwróciła głowę i już więcej nie drążyła tematu. Może właśnie to ostatnie sprawiło, że postanowiłem jej wszystko wytłumaczyć, jak należy.
Złapałem ją lekko za przedramię i wcisnąłem się z nią we wnękę, która była w połowie drogi na parter. Oparłem się bokiem o ścianę i zacząłem obserwować z nijakim wyrazem twarzy jak uczniowie niespiesznie schodzą na dół.
- Chodzi o to, że...
- Tylko się tam nie całujcie! To nie miejsce na romanse!- Marlene, która właśnie nas mijała, wykrzyknęła z nad wyraz dużym entuzjazmem. Zlustrowała nas swoim zimnym spojrzeniem i uśmiechnęła się złośliwie, bo zwróciła swoim krzykiem uwagę innych, a oto jej najwyraźniej chodziło.
Zamrugałem zdezorientowany, ale po chwili przypomniałem sobie, że nie puściłem jeszcze ręki Pandory. Zabrałem więc dłoń z jej przedramienia, żeby wstawić środkowy palec w kierunku pleców McKinnon, która zbiegała razem z Dorcas, trzymając się za ręce. Parę razy odwróciła głowę w naszą stronę, dzięki czemu mogła przynajmniej zobaczyć, co myślę o jej głupim zachowaniu.
- Pieprz się, Marlene!- wykrzyknąłem i rozejrzałem się. Prychnąłem pod nosem, kiedy ludzie zaczęli między sobą szeptać lub posyłać nam ciekawskie spojrzenia.- I na co się gapicie? Zjeżdżać stąd!- warknąłem.
Wycofałem się, oparłem plecy o ściane i westchnąłem ciężko. Pandora przyglądała mi się przez chwilę, a potem, widząc, że nadal nic nie mówię, znowu delikatnie pstryknęła mi palcami przed twarzą, jak wcześniej.
- Nie bujaj w obłokach, nie ma się czym przejmować.
Mimo że Pandora zwróciła znów moją uwagę to nie obdarzyłem jej spojrzeniem. Patrzyłem przed siebie na mijające nas sylwetki z lekko zmarszczonymi brwiami. Mój wzrok mógł wydawać się nieobecny, jednak mózg pracował na najżywszych obrotach.
- Nie?- mruknąłem - Nie przeszkadza ci to, że Marlene złośliwie sugeruje, że jesteśmy parą?
- Kto by się tym przejmował, ludzie wiedzą, że to brednie - przez to, że była przy mnie blisko, ramię w ramię, to poczułem jak porusza barkami niby w obojętności. Byłem ciekaw czy rzeczywiście ją to nie obchodziło czy może dobrze udawała albo zwyczajnie nie chciała, żebym w jakiś sposób czuł się winny.
- Odnoszę wrażenie, że ludzie są okropnie niedomyślni.
- Może i tak właśnie jest, ale jestem pewna, że nie nabiorą się na pierwsze lepsze „tylko się nie całujcie".- parsknęła cicho.
- Tak, może masz rację- pokiwałem głową i przeczesałem dłonią włosy, próbując w ten sposób rozładować napięcie, które we mnie siedziało. Wydawało się to wręcz żałosną próbą, biorąc pod uwagę sam początek dnia i ilość wydarzeń. Zwykłe tiki nerwowe nie wystarczały, by dać upust moim emocjom, które dziś porządnie kumulowały się w moim ciele.
Zapanowała znów cisza, jednak ta trwała wyjątkowo krótko.
- No więc...chciałbyś mi powiedzieć, co się dzieje, Regulusie?- zapytała spokojnie, nawiązując do naszego poprzedniego tematu.
Westchnąłem głęboko, czując, jak napięcie narastało w mojej piersi. Rzadko kiedy decydowałem się na jakiekolwiek zwierzenia, zwłaszcza osobie, której zbyt dobrze nie znałem. To wydawało mi się logiczne. Wiedziałem, że mogłem się wycofać i właściwie nic nie mówić, zmienić zwyczajnie temat. Pandora by to z pewnością od razu uszanowała. Jednak z jakiegoś powodu wcale nie chciałem dłużej trzymać w sobie tego, co mi ciążyło i już przecież podjąłem decyzję, by wszystko powiedzieć, więc nie wiedziałem skąd to wahanie i moje milczenie. Mimo że jeszcze słabo znałem Pandorę to miałem głębokie przekonanie, że była osobą, przed którą mogłem być szczery. Ona jedyna nie oceniała ludzi pochopnie. A przynajmniej w to właśnie wierzyłem.
- Mulciber złamał mi różdżkę - wyrzuciłem z siebie w końcu, z trudem powstrzymując złość w głosie. - A potem Barty rzucił się na niego z pięściami. Dosłownie go pobił, bo był wściekły z mojego powodu.
Pandora uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona. Wspominałem jej o moich konfliktach z innymi ludźmi z mojego domu, ale chyba nie spodziewała się, że są aż tak bardzo zaostrzone. W końcu zniszczenie komuś różdżki było jednoznaczne z ogromnym świństwem.
- Ale to nie wszystko - kontynuowałem, a gniew narastał w moim głosie. - Potem pokłóciłem się z Bartym i Evanem. Nie tylko o to, że Barty wplątał się w bójkę, ale też o inne sprawy między nami.
Patrzyła na mnie z uwagą, jakby starała się zrozumieć całą sytuację. Nie uszło mojej uwadze, że jej spojrzenie wyrażało zaskoczenie na mój słowotok, gdy tylko na nią zerkałem.
- Jakby tego było mało - mówiłem dalej, teraz już bardziej sfrustrowany niż wściekły - musiałem znieść Jamesa Pottera i jego irytującą osobowość. Niby nic wielkiego, ale on zawsze wie, jak mnie wyprowadzić z równowagi. Jedynie to, że byłem w towarzystwie mojego brata poprawiało mi humor.
Pandora skinęła głową, najwyraźniej rozumiejąc, jak bardzo mnie to irytowało. James Potter był dla mnie cierniem w boku, a każda interakcja z nim była jak dolewanie oliwy do ognia.
- I na koniec... to wróżbiarstwo - zakończyłem, ciężko wzdychając. - Jakby ten dzień nie mógł być gorszy, ty przewidziałaś mi szlaban, a potem jeszcze wtrąciła się Marlene McKinnon i dorzuciła swoje cztery grosze.
Pandora przez chwilę milczała. W końcu wyciągnęła rękę i położyła ją delikatnie na moim ramieniu. Jej dotyk był kojący, niemalże uspokajający.
- Cóż, to nie brzmi za dobrze - powiedziała cicho - A czy już zgłaszałeś, co się wydarzyło z twoją różdżką?
- Nie. Nie robiłem tego.
- Zdajesz sobie sprawę, że trzeba to rozwiązać, prawda? Nie możesz być bez różdżki, Regulusie.
- Tak i rozwiąże to, ale nie mogę powiedzieć prawdy.
- Dlaczego? Przecież Thaddeus powinien odpowiedzieć za swój czyn. Slughornem i Dumbledore na pewno wyznaczą mu karę adekwatną do czynu.
- Powinien, to prawda - mruknąłem - Zapewne niedługo przez swoją decyzję srogo zapałce, ale nie chciałem, żeby Barty miał kłopoty. Severus nas nakrył, kiedy akurat to całe szaleństwo z pięciami miało miejsce. Zaproponowałem milczenie w ramach za milczenie Mulcibera. Gdyby tylko wyszło na jaw, co zrobił Barty miałby dużo większe kłopoty. Przebywał w naszym Pokoju Wspólnym, co jest, jak wiesz, niedozwolone i uderzył tam tego pajaca, a jakby tylko ojciec Mulcibera się o tym dowiedział to powstałby istny chaos. Nikt tego nie potrzebuje.
- Rozumiem - westchnęła ciężko i pokręciła głową - Jeśli uważasz, że tak właśnie należy zrobić, to popieram cię w twoich decyzjach, bo widzisz, Regulusie...teraz nie musisz przez to przechodzić sam. Możesz na mnie liczyć i tak jak już mówiłam, zawsze chętnie cię wysłucham.
Spojrzałem na nią, nie do końca wiedząc, co odpowiedzieć. Rzadko kiedy ktoś oferował mi wsparcie w taki sposób. Pandora jakby widząc moją niepewność i wahanie, złapała mnie pod ramię i posłała mi jeden z tych wielkich uśmiechów. Jej oczy zabłyszczały.
- Chodźmy stąd zanim całkiem zrobi się ciemno na zewnątrz.
Skinąłem otępiale głową i pozwoliłem Pandorze wyprowadzić się z wnęki, gdy chwyciła mnie pod ramię. Ruszyliśmy w dół, schody wydawały się ciągnąć w nieskończoność, a ja zanurzyłem się w myślach, zastanawiając się, co mogłoby poprawić ten dziwny, pechowy dzień. Być może najgorsze, co mogłoby się zdarzyć, już miało miejsce. Czekało mnie jednak jeszcze spotkanie z Syriuszem, a rozmowy z nim zawsze były... interesujące.
Dotarliśmy do ostatniego stopnia. Pandora spojrzała na mnie, jakby czekała na jakiś znak, że moje myśli zaczynają dryfować w jaśniejsze rejony. Uśmiechnąłem się do niej lekko, wiedząc, że ten prosty gest wystarczy, aby ją uspokoić.
- Jest już dobrze - mruknąłem, ponieważ Kurkonka wciąż na mnie zerkała, najwidoczniej jednak nie do końca przekonana w prawdziwość mojego uśmiechu. Ostatecznie skinęła głową.
Jak tylko wyszliśmy na zewnątrz, chodne, październikowe powietrze od razu uderzyło mnie w twarz, a tym samym zapach wilgoci i zbutwiałych liści. Słońce było już nisko na niebie, a jego ostatnie promienie rzucały długie cienie na błonia. Światło było coraz słabsze, sprawiając, że otaczający nas krajobraz nabierał ciemniejszych, złocisto-pomarańczowych tonów.
Pandora zadrżała i otuliła się mocniej szatą, próbując ochronić przed chłodnym wiatrem, który rozwiewał jej jasne włosy wokół twarzy. Spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem, jakby cała ta sceneria działała na nią relaksująco, mimo wydarzeń, które miały miejsce na zajęciach.
- Październikowe popołudnia zawsze były moimi ulubionymi - odezwała się cicho, jakby nie chciała zakłócać ciszy, która spowiła okolicę. - Ten moment, gdy dzień powoli przechodzi w noc... jest coś magicznego w tej porze.
Rozejrzałem się wokół, skupiając uwagę na krajobrazie i ignorując fakt, że marznę, a potem przeniosłem oczy na Pandorę, starając się ukryć zmęczenie całym tym dniem. Jej słowa miały w sobie coś uspokajającego, choć ja sam czułem się bardziej znużony niż zrelaksowany. Wydarzenia na zajęciach wciąż siedziały mi w głowie, a myśli o rzekomej nadchodzącej rozmowie ze Slughornem nie dawały mi spokoju.
- Coś w tym jest - przyznałem, choć bardziej z potrzeby odpowiedzi niż z rzeczywistego przekonania. Nie byłem w stanie dziś zachwycać się naturą. Spojrzałem na jezioro, którego powierzchnia była teraz ciemna, jak smoła.
- Może pójdziemy na krótki spacer? - zaproponowała, spoglądając na mnie z pytającym wyrazem twarzy. Jej głos był cichy, niemal szepczący, jakby nie chciała zakłócać spokojnej atmosfery wokół nas.
Milczałem przez moment, próbując wyrzucić z głowy te wszystkie natrętne myśli. Spacer mógłby pomóc mi się odprężyć, choćby na chwilę...
Otworzyłem usta i już miałem odpowiadać, kiedy wtrącił się niepożądany gość. Stanął przy nas ze skrzyżowanymi rękami na torsie. Severus Snape, we własnej osobie.
Pojawił się obok nas, jakby wyłonił się z cienia, który powoli pochłaniał teren wokół wieży. Jego blada cera wydawała się niemal przezroczysta w słabym świetle zachodzącego słońca. Długie, czarne włosy opadały mu teraz niechlujnie na ramiona, a ciemne oczy błyszczały nieprzyjemnie spod zasłony grzywki. Jego twarz, z ostrym, haczykowatym nosem i zaciśniętymi ustami, wyrażała coś między niechęcią a zimną obojętnością, czyli właściwie to, co przez większość czasu, gdy byłem zmuszony go widzieć. Czarny płaszcz zdawał się wtapiać w otaczający mrok, podkreślając jego surowy i tajemniczy wygląd.
– Regulus nie pójdzie na żaden spacer – Severus wyrzucił z siebie te słowa z chłodną obojętnością, jakby ta sytuacja była dla niego jedynie kolejnym drobnym incydentem, którego musiał się podjąć.
Prychnąłem głośno, wpatrując się w niego z wyraźnym znużeniem.
– A to niby dlaczego? – rzuciłem, zmuszając się, by zabrzmieć obojętnie, choć w środku coś we mnie zabuzowało. Severus miał ten niezwykły talent, żeby pojawiać się zawsze w najmniej odpowiednich momentach i psuć każdą możliwą chwilę wytchnienia.
Na jego twarzy przez sekundę przemknął cień uśmiechu – ledwie zauważalny, ale wystarczający, by wzbudzić we mnie jeszcze większą irytację. Szybko jednak jego wyraz twarzy wrócił do swojego zwykłego, chłodnego spokoju.
– Slughorn chce widzieć cię za piętnaście minut w gabinecie – wycedził, jakby informował mnie o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie.
Zamarłem na moment, analizując jego słowa. Otwierałem i zamykałem usta, przypominając rybkę.
- Ha!- Marlene wykrzyknęła za plecami Snapea, a wtedy na mojej twarzy od razu pojawił się grymas niezadowolenia, bo domyśliłem się, że wszystko słyszała. Ja, Severus i Pandora spojrzeliśmy w jej kierunku, każdy z nas z innym wyrazem twarzy.
McKinnon siedziała na głazie nieco z tyłu, rozpromieniona i wyraźnie zadowolona z obrotu spraw. Jej oczy błyszczały, a na ustach błąkał się triumfalny uśmieszek, który tylko podsycił moją frustrację. Paliła mugolskiego papierosa razem z Dorcas, która także nas obserwowała.
Snape uniósł brew, jakby zaskoczony reakcją Marlene, choć jego twarz pozostała niemal bez wyrazu. Nie skomentował także tego, co obydwie robiły. Być może nie miał na to humoru, albo uprzykrzanie mi życia mu wystarczało.
- No, no, Regulusie, nie mówiłam? - rzuciła z wyraźną satysfakcją. - Wygląda na to, że jednak coś przeskrobałeś.
Pandora westchnęła cicho, wyraźnie zaniepokojona tą wymianą zdań, a Snape tylko spojrzał na mnie, jakby oczekując mojej reakcji.
Zacisnąłem zęby, starając się nie reagować zbyt gwałtownie na jej zaczepkę. W końcu to tylko Marlene.
– A ty, powinnaś się zastanowić, czemu tak bardzo interesuje cię moje życie. Może brakuje ci własnego? – rzuciłem z kpiną w głosie, unosząc brew, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Gryffonka momentalnie zmarszczyła brwi, a jej uśmieszek zniknął, zastąpiony wyrazem zirytowania. Już otwierała usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Snape był szybszy.
– Black, naprawdę nie masz za grosz podejścia do kobiet – wtrącił sucho, kręcąc głową z wyraźnym rozczarowaniem. – Mało ci kłopotów?
Spojrzałem na niego z chłodnym wyrazem twarzy, nie mając ochoty wdawać się w dalsze dyskusje. Dzisiaj zdecydowanie miałem już dość uszczypliwości ze wszystkich stron.
- Rusz się, Black i nie patrz na mnie, jak sierota. Przecież zdawałeś sobie sprawę, że to właśnie czeka ciebie i resztę tych kretynów- zmrużył oczy, krzyżując ręce na torsie.
- Cokolwiek - wymamrotałem niezadowolony.
- Odprowadzę cię- zaproponowała Pandora, a ja skinąłem głową na zgodę.
- Trzymam kciuki za więcej niż jeden szlaban, dupku!- wykrzyknęła McKinnon za naszymi plecami.
Westchnąłem ciężko, starając się ignorować pełen złośliwości głos Marlene. Posłałem jej tylko pochmurne spojrzenie. Czułem, jakby ciężar dnia nagle przygniatał mnie jeszcze bardziej, choć starałem się nie dać po sobie tego poznać.
- Ignoruj ją - Pandora szepnęła, chwyciła mnie delikatnie pod ramię, jakby jej obecność miała w jakiś sposób złagodzić ten chaotyczny wir emocji i pociągnęła mnie w stronę zamku. Szliśmy powoli, a zimny październikowy wiatr smagał nasze twarze, rozwiewając nasze włosy na wszystkie strony. Wieczór zapadał coraz szybciej, a światło dnia powoli gasło, ustępując miejsca ciemności, która zaczynała spowijać błonia. Wszystko wokół wydawało się być takie samo, a jednak... coś było inne. Może to świadomość nadchodzącej rozmowy ze Slughornem, a może to po prostu zmęczenie całym dniem – sam już nie wiedziałem.
Pandora spojrzała na mnie z delikatnym pokrzepiającym uśmiechem, jej oczy błyszczały w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Była spokojna, niewzruszona, jakby wszystko, co się działo wokół nas, nie miało dla niej większego znaczenia. Miałem wrażenie, że to właśnie jej opanowanie przyciągało mnie do niej w takich chwilach. Była jak kotwica, która trzymała mnie na powierzchni, kiedy wszystko inne zdawało się pogrążać w chaosie.
– Będzie dobrze, Regulusie – powiedziała cicho, jakby próbując uspokoić moje myśli. – Bez względu na to, co cię czeka, nie musisz przez to przechodzić sam.
Przez chwilę milczałem, pozwalając jej słowom zapaść w pamięć. Wciąż nie do końca byłem pewien, czy mogłem na niej polegać tak, jak ona to sugerowała, ale wiedziałem jedno – w tej chwili jej obecność była mi potrzebna.
Kiedy dotarliśmy do wejścia do zamku, zatrzymaliśmy się na moment, a ja spojrzałem na nią z nieco lżejszym sercem. Cokolwiek się wydarzy – pomyślałem – jakoś przez to przejdę.
– Dzięki – wymamrotałem, czując, że te proste słowa nie oddają w pełni tego, co chciałem przekazać, ale Pandorze to wystarczyło. Skinęła głową z uśmiechem.
Wszedłem do zamku z uczuciem, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Może Slughorn rzeczywiście zgotuje mi kłopoty, ale nie musiałem dźwigać tego ciężaru samotnie. A to była myśl, która dawała mi więcej spokoju, niż się spodziewałem.
Korytarze były ciche, a echo naszych kroków odbijało się od zimnych kamiennych ścian. I choć nie wiedziałem, co przyniesie kolejny dzień, wiedziałem, że dzisiejszy, mimo wszystko, w końcu dobiegnie końca.
I to wystarczyło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro