Rozdział 14: Złamane nadzieje
Hej, hej! Przychodzę z rozdziałem :3 W tym tygodniu dodam jeszcze jeden. Wybaczcie, że tyle czekaliście, ale wakacje, wakacje, wakacje i dużo wyjazdów.
Będę wdzięczna za każdą gwiazdkę i komentarz 🫶🏻 dajcie znać czy Wam się podoba.
Tymczasem, miłego czytania!
___________________________
Rzadko kiedy zdarzało się, żeby Pokój Wspólny Slytherinu wiał pustką. Nocą, kiedy wymykałem się na spacery było jasne, że każdy śpi, a nawet jeśli ktoś tego nie robił to zwyczajnie pozostawał w swoim dormitorium, nie chcąc zostać przyłapanym przez prefekta, którym od zeszłego roku był Severus Snape. Za dnia jednak, Ślizgoni kręcili się po salonie, odpoczywając przed posiłkami, rozmawiając z przyjaciółmi lub zwyczajnie zajmując się własnymi sprawami. Dziś natomiast poza mną nikogo nie było. Kiedy stanąłem na środku pomieszczenia zacząłem zastanawiać się czy coś z rodzaju uroczystości czy ogłoszenia nie wyleciało mi z głowy, jednak po dłuższym namyśle stwierdziłem, że to nie może być to. Postanowiłem się więc tym nie przejmować. Byliśmy po prostu mocno spóźnieni.
Kompletnie nieprzejęty godziną na zegarze zajmowałem miejsce po środku kanapy. Z rozłożonymi rękami i odchyloną głową na oparciu, czekałem na Evana, który jeszcze nie wrócił z łazienki. Poruszałem niespokojnie stopą, myśląc nad tym czy uda mi się jeszcze skonsumować coś na śniadanie. Pierwszy raz od czterech dni miałem apetyt i liczyłem na to, że jeszcze zaliczymy Wielką Salę, nim ktoś nas wygoni na zajęcia.
Evan jednak guzdrał się niemiłosiernie, a moja nadzieja z każdą chwilą malała coraz bardziej, wprawiając w niezadowolenie mój brzuch, który od kilku minut domagał się posiłku.
- Na litość Merlina, przez twój burczący żołądek zaraz wypadną mi bębenki - nagłe zrzędzenie nad moją głową, wprawiło mnie w kompletny bezruch.
Moja stopa zatrzymała się w powietrzu, zanim zdążyła uderzyć o podłogę okrytą zgniłozielonym dywanem, a moje płuca odmówiły na moment poprawnej pracy. W jedynym ruchu pozostawały moje myśli, gdy zastanawiałem się nad tym, czy aby na pewno moje uszy się nie przesłyszały.
- Mówię do ciebie. Idź stąd. Jest wcześnie, a ja chcę jeszcze pospać.
Tym razem byłem pewien, że mój słuch i trzeźwość umysłu nie szwankują. Zwłaszcza, gdy po wypowiedzianym zdaniu usłyszałem głośne niezadowolone prychnięcie.
Otworzyłem oko i spojrzałem w górę na ścianę, do której przylegał lewy bok trzyosobowej skórzanej kanapy. W pozłacanej prostokątnej ramie wisiał niewielki obraz, któremu teraz mogłem dobrze się przyjrzeć. Portret przedstawiał mężczyznę w średnim wieku, o eleganckim i nieco arystokratycznym wyglądzie. Jego twarz była surowa, z wyraźnie zarysowaną szczęką, prostym nosem i cienkimi ustami, które obecnie były zaciśnięte w wyrazie niezadowolenia. Miał ciemne, krótko przycięte włosy, które układały się w lekkie fale, oraz brodę starannie przystrzyżoną w stylu z minionych epok. Oczy mężczyzny były intensywnie niebieskie, przeszywające i bystre, jakby potrafiły przejrzeć na wylot każdego, kto ośmielił się zbliżyć. To był ten sam obraz, który przyłapał mnie na nocnej ucieczce z dormitorium, teraz mogłem uważnie mu się przyglądać, nie mając wcześniej na to okazji.
- I na co się tak gapisz? - mówił dalej, mrużąc gniewnie swoje małe oczy.- Ducha zobaczyłeś czy jak? Umiesz mówić?
Otworzyłem drugie oko, by wyostrzyć obraz i uniosłem brew.
- No proszę, taki niewielki, a tyle gada.- mruknąłem, nie siląc się na bycie miłym. Patrzyłem na portret z pewnym wyrazem znudzenia, oczekując jego odpowiedzi.
Ona nadleciała szybko.
- Ach, ty zuchwały smarku! Jak śmiesz tak do mnie mówić?! Czy nie powinieneś być teraz gdzie indziej, zamiast bezczynnie tutaj siedzieć?- wybuchnął mężczyzna, a jego twarz stała się czerwona ze złości.
Zdjąłem ręce z oparcia kanapy i usiadłem na niej prosto, stawiając luźno nogi na dywanie.
- Może i powinienem, ale to nie twoja sprawa.- odparłem nonszalancko, kładąc łokcie na udach.
- Doprawdy w dzisiejszych czasach zrobiliście się wszyscy paskudnie bezczelni. Gdzie podziała się wasza duma i dobre wychowanie?- zadrwił mężczyzna z portretu, unosząc brwi w wyrazie wyższości. Jego głos przesycony był pogardą, a spojrzenie miało w sobie coś oskarżycielskiego.
Już miałem odpowiadać, kiedy do Pokoju Wspólnego wszedł leniwym krokiem odprężony Evan.
- Z kim rozmawiasz? - zapytał, zbliżając się do mnie z ręcznikiem na ramieniu. Ubrany był dziś w białą koszulę i ciemne eleganckie spodnie, co nie często mu się zdarzało, mimo że wyglądał w tym wydaniu najlepiej. Evan zawsze miał wokół siebie mnóstwo zainteresowania - bo nie oszukujmy się, był przystojny - jednak, gdy wkładał na siebie coś bardziej wytwornego, to wianuszek dziewczyn był niezaprzeczalnie większy. Nie dziwiło mnie to.
Wszyscy Ślizgoni na ogół mieli pare wspólnych cech - między innymi urodę i klasę. Emanowaliśmy arystokracją, która czasem niemal się z nas wylewała, w niektórych przypadkach do porzygu.
Syltherin miał również to do siebie, że charakteryzował się niezdrowym i ogromnym mniemaniem na swój temat, patrzył na resztę domów z góry i nie tolerował nikogo spoza kręgów czarodziejów i czarodziejek czystej krwi, urodzonych w zamożnych rodzinach, które coś znaczyły.
Wiele razy pływałem w tym wszystkim, dzieliłem te cechy z resztą Ślizgonów przez wiele lat, uznając, że tak właśnie mi dobrze. Od pewnego czasu jednak zacząłem zauważać, jakim złem i okrucieństwem było to nacechowane. Nie chciałem taki być. Nie byłem płytki, nie byłem jak oni, choć na jakiś czas się w tym zatraciłem. Myślałem, że nie mam żadnego innego wyjścia. A potem mój brat zaczął buntować się na ogromną skalę i nagle zobaczyłem świat z zupełnie innej strony. Pragnąłem wolności. Pragnąłem być poza zasięgiem kajdan, które wciąż pozostawały zaciśnięte wokół moich nadgarstków. Ale nie traciłem nadziei. Ona wciąż rozgrzewała moje serce, ponieważ widziałem. Z moich oczu zsunęła się opaska, pokazując coś więcej niż ramy, w których zamykali się ci wszyscy ludzie, którzy czuli się lepsi od innych.
- Właśnie miałem wszcząć kłótnie z rysunkiem - odparłem spokojnie, wstając i poprawiając swoją czarną koszulę i zielony krawat.
- Rysunkiem?! Rysunkiem! Ha! Nie do wiary! - mężczyzna wykrzyknął wściekle i machnął rękami tak, jakby zamierzał się na mnie rzucić. Jego dłonie jednak zatrzymały się w pewnym momencie, uderzając o powierzchnię obrazu, w którym egzystował.
Evan spojrzał w górę i uniósł brwi na widok rozzłoszczonego portretu, potem przeniósł wzrok na mnie i parsknął w rozbawieniu. Jego zazwyczaj zobojętniałą twarz pokrył kpiący uśmieszek.
- Nie mam więcej pytań - pokręcił głową i wyminął mnie, ruszając w kierunku naszej sypialni.- Zapakuję szybko rzeczy w torbę i wracam. Barty zaraz do nas dołączy.
Odwróciłem się plecami do obrazu i wbiłem wzrok w plecy Evana, odprowadzając go wzrokiem.
- Czy Barty przypadkiem nie powinien być w Wielkiej Sali?- zapytałem, zanim jeszcze blondyn zniknął z mojego pola widzenia.
- Długo nas nie było, więc przyszedł. Minąłem się z nim na korytarzu!- wykrzyknął ze schodów - Miał ze mną wejść, ale zagadała go jeszcze Amelia Bones!
Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu.
- Amelia Bones? Co ona robi w lochach?- zapytałem na głos, choć miało to pozostać jedynie w mojej głowie. Nie chciałem, żeby Evan uznał, że w ogóle w jakiś sposób mnie to obchodzi.
Dźwięk kroków ustał, a następnie robił się głośniejszy i głośniejszy, aż w końcu Evan wychylił swój łeb zza ściany. Jego usta rozciągały się tym razem w szerokim złośliwym uśmiechu.
- Nie mam pojęcia, mam jedynie podejrzenia.
- Błagam, zachowaj je dla siebie - jęknąłem z grymasem.
- Myślę, że może chciała sobie na ciebie poczekać. Pewnie poszła za Bartym.- powiedział, ignorując moją prośbę.
Westchnąłem ciężko i wywróciłem oczami.
- Na mnie? Dlaczego Amelia Bones miałaby na mnie czekać?
Evan wzruszył ramionami, ale w jego oczach błysnęło coś, co sugerowało, że oboje znaliśmy odpowiedź. Nie miałem jednak ochoty na jego domysły. Moje myśli krążyły wokół śniadania, które z każdą chwilą stawało się coraz bardziej nierealne.
- Przecież to oczywiste - powiedział w końcu, poprawiając ręcznik na ramieniu i spoglądając na mnie z kpiną. - Amelia ma w końcu do ciebie słabość, Regulusie. Zdążyłeś zapomnieć?
Wywróciłem oczami przez drążenie sprawy uczuć Amelii. Oczywistym było, że nie mogłem zapomnieć o tej teorii krążącej wśród uczniów na temat puchonki. W dodatku uczęszczając z nią na zajęcia, miałem mnóstwo czasu na dostrzeżenie ukradkowych spojrzeń i cichych westchnień, gdy tylko znajdowałem się w pobliżu. Ale nie miałem ochoty tego przyznać. Wolałem udawać, że tego nie widzę, niż musieć się z tym zmierzyć. Amelia była miła i sympatyczna, ale nasze światy były różne. Wydawała się zbyt dobra i czysta, by wplątać się w moje życie pełne niepewności, wypełnionej doskwierającą ciemnością. Poza tym, byłem przekonany, że to tylko młodzieńcze zauroczenie, które wkrótce przeminie, ponieważ mnie nie znała. Nie chciałem angażować się w coś, co było skazane na niepowodzenie. Miałem również inne sprawy na głowie – potrzebujące pilniejszego działania.
- Przestań, to bez sensu. Amelia nie jest we mnie zadurzona.
- A jednak - Evan uniósł brew- Widzieliśmy, jak na ciebie patrzy. Nie udawaj, że tego nie zauważyłeś.
Zwęziłem powieki i pokazałem Evanowi palcem, co sądzę o jego spostrzeżeniu.
- Nie będę drążył tego tematu - mruknąłem.
- Jak sobie chcesz - wywrócił oczami i zniknął za ścianą. Tym razem dźwięk kroków oddalał się szybko, aż ucichł na dobre.
W Pokoju Wspólnym zapadła cisza, jak makiem zasiał. Dzięki temu mogłem odetchnąć pełną piersią, czując, jak przepełnia mnie od środka przyjemnie rozgrzewająca ulga. Znów miałem chwilę spokoju, z którego zamierzałem skorzystać. Ostatnio mało go było w mojej codzienności. Każda chwila więc miała dla mnie ogromne znaczenie.
Stojąc w bezruchu, mój wzrok mimowolnie pokierował się na portret po mojej prawej. Okazało się, że czarodziej wciąż przyglądał mi się niepochlebnie z grymasem na twarzy, jednak wyglądało na to, że nie miał zamiaru już nic do mnie mówić. Uniosłem pytająco brew, a wtedy pokręcił zirytowany głową i nagle zniknął z tła. Chyba się obraził.
Westchnąłem i w końcu ruszyłem z miejsca, zabierając z kanapy moją torbę. Wiedząc, że mam jeszcze chwilę zanim opuścimy z Evanem salon, podszedłem do tablicy ogłoszeń, gdzie lista naboru do drużyny była już wypełniona nazwiskami - tym także należącym do mojego przyjaciela, któremu dałem szansę na wykazanie się swoją wiedzą i umiejętnościami na temat Qudittcha. Zdjąłem kartkę, ponieważ czas na zapisy minął i zastąpiłem ją notką informacyjną odnośnie pierwszego terminu eliminacji, który przypadał na 15 października, czyli za niecałe dwa tygodnie. Drugie takie ogłoszenie zamierzałem przypiąć na głównej tablicy tuż przy Wielkiej Sali, zanim dotrzemy na śniadanie.
Drzwi od Pokoju Wspólnego skrzypnęły w oddali, więc oczekując, że zobaczę Barty'ego, wykonałem zwrot na pięcie z zamiarem przywitania się. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zamiast niego, w progu salonu stanął Tiberius Mulciber nieświadomy mojej obecności.
Chłopak wszedł dalej, wyglądając na zmęczonego. Jego koszula była pomięta, w dłoni trzymał swoją szkolną szatę, a na ramieniu niedbale zwisała niezapięta torba. Uniósł spojrzenie swoich zimnych oczu i zamarł w bezruchu, gdy spoczęły na mnie. Zatrzymał się tak gwałtownie, że jego niecodziennie roztrzepane włosy opadły mu na czoło. Jednym ruchem dłoni odgarnął je do tyłu.
Zlustrowaliśmy się wzajemnie spojrzeniami. Atmosfera między nami uległa zmianie i nie miałem pojęcia na czym dokładnie ona polegała. Mulciber wydawał się mniej bojowo nastawiony, jakby wcale nie czuł odwiecznej ochoty na uprzykrzenie mi życia, ale było też coś nowego, bardziej niepokojącego.
- Jak dobrze, że cię widzę - odezwał się chłodno. Jego spokojny głos bardzo szybko zanikł w przestrzeni salonu, więc ledwie byłem w stanie wyłapać lekką mieszankę sarkazmu i dezaprobaty.
Zamrugałem szybko i zerknąłem przez ramię czy aby na pewno nie stoi za mną Avery lub Snape. Byliśmy sami, a ja pozostawałem zdezorientowany i zaniepokojony.
- Wątpię - mruknąłem ze zmarszczonymi brwiami.
Mulciber przyjrzał się mojej twarzy i pozwolił sobie, żeby na jego ustach zagościł podły uśmiech.
- Nie, nie, ja mówię szczerze - ruszył w moją stronę, więc automatycznie cofnąłem się o dwa kroki. Mulciber parł naprzód, aż w końcu stanął przede mną twarzą w twarz. Przechylił głowę na bok, z jego intensywnym spojrzeniem czułem się, jak ofiara otoczona przez drapieżnika - Bardzo dobrze, że tu jesteś, bo widzisz - zamilkł na moment - Severus kazał oddać twoją różdżkę - dokończył. Jego twarz już nie była pozbawiona emocji, napinała się od złości, która przepełniała jego głos.
Milczałem przez moment, przetwarzając jego słowa i dopiero po chwili dotarł do mnie ich sens. Uniosłem wysoko brwi, sądząc, że się przesłyszałem. Severus Snape kazał oddać moją różdżkę? Ten Severus Snape?
- Słucham?- prychnąłem i skrzyżowałem ręce na torsie.
Tiberius sięgnął do wnętrza torby i chwilę w niej grzebał, dopóki nie znalazł tego, co chciał. Wyjął moją różdżkę, a na jej widok serce zabiło mi dwa razy szybciej.
- Oddam ją...ale to nie znaczy, że zrobię to bez pokazania ci, co myślę na temat twojej skargi- zniżył głos, a mnie przeszły ciarki.
- Co ty...- zacząłem, jednak głos zamarł mi w gardle, gdy Tiberius podniósł różdżkę, którą z zamachem złamał w pół i rzucił pod moje nogi.
Świat wokół mnie na chwilę zastygł w bezruchu. Trzask łamanej różdżki odbijał się w moich uszach echem, przypominając ogromny wystrzał. To, co było moim narzędziem, częścią mojej tożsamości i codzienności, teraz leżało przede mną, złamane i bezużyteczne. Krew odpłynęła mi z twarzy, a serce zabiło jeszcze szybciej, próbując wydostać się z mojej piersi.
- Masz swoją różdżkę, Black - powiedział lodowato. - Teraz możesz robić z nią, co zechcesz.
Czułem, jak złość i bezsilność mieszają się we mnie, tworząc burzę emocji. Upadłem mimowolnie na kolana i zacząłem zbierać złamane kawałki różdżki z podłogi. Moje dłonie drżały, a w oczach zbierały się łzy gniewu i rozpaczy. Przez swoje emocjonalne rozbicie nawet nie zauważyłem dopiero co przybyłego Croucha.
- Nie zrobiłeś tego - powiedział ostro Barty, wpatrując się rozwścieczony w Mulcibera - Ty pieprzony złamasie, już po tobie!- nawet nie zarejestrowałem momentu, kiedy Puchon przemierzył drogę do Tiberiusa. W mgnieniu oka znalazł się przy nim i wycelował pięścią w jego twarz, zaskakując wszystkich w pokoju. Obrazy, które przyglądały się całej sytuacji, wydały z siebie zaskoczone okrzyki, a niektóre poznikały. Ja wpatrywałem się z szeroko otwartymi oczami w przyjaciela, trzymając pozostałości różdżki, a Mulciber potknął się o dywan i wylądował na tyłku z grymasem na twarzy, po której pociekła krew z nosa.
Wszystko wokół zamarło. A przynajmniej odniosłem takie wrażenie, gdy wstrzymałem oddech w coraz mocniej palących płucach. Obserwowałem całe zdarzenie z boku, mimo że powinienem się ruszyć i przerwać to zamieszanie. Moja różdżka nie była warta kłopotów Barty'ego, który właściwie - jak wskazywał regulamin Hogwartu - nie powinien znajdować się w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Gdy wyjdą na jaw jego regularne odwiedziny, w dodatku po tym, jak zaatakował jednego ze Ślizgonów, mógł się spodziewać - a właściwie cała nasza trójka - że nie pozostanie to bez echa i nasi rodzice o wszystkim się dowiedzą. Nikt z nas tego nie chciał. Konsekwencje zwanymi „naszymi starymi", mogły być w skutku bardzo nieprzyjemne. Zwłaszcza u Barty'ego, który z ojcem miał złe kontakty odkąd jego matka się pochorowała. No i w moim przypadku również.
Pełna napięcia cisza została przerwana przez zaatakowanego Tiberiusa.
- Pożałujesz tego, Crouch - warknął, przykładając dłoń do naruszonej twarzy. Patrzył z wyrazem bólu i niedowierzania, które wraz ze świadomością tego, co właśnie się wydarzyło, zmieniało się w gniew.- Niech tylko mój ojciec się dowie.
Ostatnie słowa były kolejnym zapalnikiem, pogarszającym jeszcze bardziej sytuację, ponieważ Tiberius dodając oliwy do ognia, zachęcił Croucha do większej agresji.
- To ty pożałujesz - odpyskował Barty i doskoczył do wciąż siedzącego na ziemi Ślizgona. Powalił go prędko na plecy, sprawiając, że głowa Mulcibera odbiła się od dywanu, który na szczęście nieco zamortyzował upadek. Jednak mimo to cichy plask i głośny jęk chłopaka rozszedł się po salonie niczym widmo.
Zamarłem znów, obserwując jak Barty siada na ciele Mulcibera, by ponownie zaatakować go pięściami. Było w nim tyle agresji, że nie potrafiłem rozpoznać teraz w nim swojego przyjaciela. Nie miałem pojęcia, co się z nim działo, ale ten rok okrywał jego osobę ogromnym mrokiem, którego nie byłem w stanie zrozumieć. Skrywał mroczne tajemnice, z którymi nie chciał się z nami podzielić. Miałem wrażenie, że jego zachowanie było rezultatem tego, iż sam nie dawał sobie rady z tym, co w sobie trzymał.
Nie chciałem, by Barty pogorszył swoją sytuację, dlatego widząc, co za chwilę się wydarzy, podniosłem się na drążących nogach, by dosięgnąć przyjaciela. Zanim jednak udało mi się złapać za jego szatę, uprzedził mnie w tym Evan, który zszedł na dół w pełni gotowy do wyjścia na śniadanie. Pochwycił Croucha za pachy i odciągnął go do tyłu, niemal się z nim wywracając.
- Barty!- sapnął zszokowany z szerzej otwartymi oczami.- Co jest, do cholery?!
- Ten dupek złamał Regulusowi różdżkę!- warknął wściekle puchon, szamotając się w jego uścisku. Evan posłał mi pełne zdezorientowania spojrzenie, a gdy zerknął na moją dłoń, zaciskającą się wokół drewna, pełniącego jeszcze niedawno funkcję różdżki, zacisnął usta. Oprzytomniał dopiero, gdy Barty szarpnął się mocniej. - Puszczaj mnie, Rosier! Trzeba pokazać mu, gdzie jest jego miejsce!
- Przestań, narobisz sobie więcej problemów- warknął i pociągnął go trzy kroki w tył, upewniając się, że Barty'emu zajmie więcej czasu na dotarcie do Tiberiusa, gdyby ostatecznie się mu wyrwał. Wtedy Evan mógł zareagować w odpowiednim momencie i znów go złapać.- Słyszysz mnie? Barty.
Ale Crouch nie słuchał. Przeklął siarczyście i spojrzał na mnie dzikim spojrzeniem. Zlustrował moją twarz i warknął, wprawiając mnie w dyskomfort i niepewność.
- To on ci to zrobił, co?- zapytał, a ja stałem osłupiały przez to, jak dobrze trafił w sedno.- To Tiberius sprezentował ci obitą twarz, prawda? Odpowiedz. Natychmiast.
Zamrugałem tępo i spojrzałem na Mulcibera, który zdążył w bólu i kipiącej złości, usiąść. Wierzchem dłoni wycierał nos, wbijając swoje nienawistne spojrzenie prosto na mnie.
- Oczywiście, że to zrobiłem.- powiedział lodowato, sprawiając, że Barty zamarł w bezruchu. Evan wzmocnił swoje objęcia zaniepokojony chwilowym spokojem naszego kumpla - To była doskonała nauczka.- oblizał zakrwawione wargi i zaczął powoli wstawać z grymasem na twarzy. Zebrał torbę i szatę z podłogi.- Niech psy wiedzą, gdzie jest ich miejsce.
- Niech ja cię tylko znów dorwę. Przekonasz się na własnej skórze czym jest prawdziwa nauczka!- Bartemiusz nagle wyrwał się do przodu. Evan na początku poleciał razem z nim, ale udało mu się w odpowiedniej chwili zaprzeć nogami i udaremnić ich upadek.
- Barty! - pociągnął chłopaka i obrócił ich miejscami, przed co Rosier stał przed nim, zasłaniając mu drogę do do parskającego śmiechem Tiberiusa. Crouch patrzył nienawistnie nad ramieniem Evana, dopóki ten nie pochwycił jego policzków w swoje dłonie.- Barty.- powiedział spokojniej, widząc, że uzyskał uwagę przyjaciela.- Głęboki wdech, przytrzymaj - zaczął nabierać powietrza do płuc, a Puchon razem z nim, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Obaj wstrzymali oddech, a Evan był tym, który jako pierwszy wypuścił powietrze z ust - a teraz wydech. Bardzo dobrze- pochwalił łagodnie, gdy chłopak wykonał polecenie.- Już jest nieco lepiej, prawda? Jeszcze raz. Wdech...
- Żałosne...- zaczął Mulciber, ale umilkł z uniesionymi brwiami, gdy do pokoju wspólnego wszedł rozjuszony Severus Snape. Jego szata szkolna i włosy zafalowały gwałtownie, gdy zatrzymał się kilka kroków przed naszą zgrają.
- Czy wszyscy oszaleli? - warknął, wściekle zaciskając dłonie w pięści. Popatrzył po każdym z nas swoimi zimnymi oczami- Obrazy przyszły na skargę. Slughorn i Dumbledore zapewne za chwilę też zostaną powiadomieni- zatrzymał wzrok na Crouchu.- A ty? Dobrze wiesz, że nie powinno cię tu być. Tolerowałem twoją obecność aż do tego momentu. Nie będziesz nikogo atakować. To niedopuszczalne!
Barty sapnął, patrząc oburzony na Severusa. Złapał za nadgarstki Evana, który wciąż trzymał dłonie na jego policzkach, po czym opuścił je powoli i rozluźnił całkiem uchwyt, żeby móc zwrócić się przodem do prefekta Slytherinu.
- Mulciber złamał Regulusowi różdżkę, a kilka dni wstecz mu przywalił- warknął.- Dostał to na co zasłużył!
Severus zacisnął usta w cienką linię i przeniósł niezadowolone spojrzenie na Tiberiusa, analizując wciąż słowa Barty'ego.
- Miałeś oddać mu różdżkę.- zmrużył oczy.- Czego nie zrozumiałeś w tym poleceniu?
Mulciber prychnął i skrzyżował ręce na torsie, unosząc dumnie podbródek.
- Oddałem mu.
- W kawałkach - warknąłem, zaciskając palce na częściach różdżki. Ruszyłem w końcu oprzytomniały w stronę Mulcibera, ale Evan wystawił rękę w bok, zagradzając mi dalszą drogę. Zacisnąłem szczękę.
- Uspokój się, Black.- powiedział ostrzegawczo Snape, tylko na mnie zerkając. Swoją uwagę kierował głównie na swojego kumpla.- Crouch mówi prawdę? Uderzyłeś Regulusa, pajacu?
- Rzucił na mnie zaklęcie paraliżujące ciało i kopnął mnie na tyle mocno, że zgasił mi światło na jakiś czas.- przyznałem niechętnie, wzmacniając uścisk na różdżce, przez co czułem jak zaczyna mi się boleśnie wbijać w skórę.
- Ty cholerny...- zaczął wściekle Barty, znów próbując dostać się do Tiberiusa. Evan przytrzymał go, a Snape skierował na niego różdżkę, co skutecznie go powstrzymało przed ponownym zaatakowaniem Ślizgona.
- Spokój, Crouch - warknął, patrząc na niego niechętnie. Zlustrował go spojrzeniem, a gdy upewnił się w tym, że nie zrobi nic głupiego, przeniósł wzrok znów na Tiberiusa - Jestem prefektem i mam nadzieję, idioto, że zdajesz sobie sprawę z tego, że muszę to zgłosić?
- Chyba żartujesz!- sapnął oburzony Mulciber.
- Nikt nie musi nikogo zgłaszać - zacząłem.
- Co ty mówisz, Reg?- mruknął Evan ze zmarszczonymi brwiami.
Zerknąłem tylko na Rosiera, zanim przeniosłem wzrok na Severusa, który uważnie mnie obserwował. Czekał aż zacznę mówić dalej, dlatego odchrząknąłem i wyminąłem moich przyjaciół, żeby przy nim stanąć.
- Jeśli Mulciber zapomni o spraniu mu tyłka przez Barty'ego - z boku rozległo się kpiące prychnięcie, przez które Severus spojrzał niechętnie w kierunku Tiberiusa.- i odda mój medalion, to ja nie pisnę słowa o tym, że to on zniszczył mi różdżkę i posiniaczył twarz.
- Jak chcesz wytłumaczyć całe zajście Slughornowi?- mruknął pod nosem, a ja poczułem ulgę, ponieważ Severus był w stanie przystać na moją propozycję, jeśli Tiberius oczywiście sięgnie po rozum i także się zgodzi.
- To proste. Zaszła pomyłka, czyż nie? Mulciber się potknął i niefortunnie upadł, czego rezultaty widać gołym okiem.- powiedziałem spokojnie i spojrzałem przez ramię na obitego Ślizgona, który z niezadowoleniem przysłuchiwał się naszej rozmowie. Skrzywił się tak mocno, jakby wsadzono mu w usta trzy obrane cytryny. Postanowił ostatecznie się odezwać.
- Doprawdy, cóż ze mnie za niezdara.- ledwie przeszło mu przez gardło, ale to wystarczyło, by fala ulgi zalała mnie od stóp go głów.
Snape westchnął głośno i na moment przymknął powieki, unosząc rękę i zaciskając palce na nasadzie nosa. Pokręcił głową.
- Kiedyś oszaleję przez was wszystkich. Ale niech będzie.- mruknął i opuścił rękę, patrząc ponuro po każdym z nas.- Jeśli zostaniecie wezwani, wiecie co powiedzieć, znacie wspólną wersję. Będę się jej trzymał. Jednakże - uniósł palec, posyłając nam ostrzegawcze spojrzenia - to ostatni raz, przysięgam, ostatni, kiedy idę waszej czwórce na rękę. Sytuacja z dzisiaj nigdy więcej ma się nie powtórzyć. W innym wypadku wszyscy pożałujecie - warknął i zatrzymał oczy na Mulciberze - Idziesz ze mną - kiedy ten otworzył usta, żeby się sprzeciwić, Severus uniósł rękę, nie pozwalając dojść mu do słowa.- Natychmiast- dodał i odwrócił się na pięcie, posyłając mi ostatnie spojrzenie. Ruszył jak błyskawica w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego, a Tiberius niechętnie powłóczył za nim.
- Masz mi dziś zwrócić mój medalion!- wykrzyknąłem, zanim ten zniknął w korytarzu prowadzącym do portretu z wężem. W odpowiedzi uniósł rękę, pokazując mi środkowy palec, a ja zacisnąłem usta w cienką linię. Mimo tego gestu, wiedziałem, że naszyjnik zostanie mi zwrócony, a przynajmniej głęboko chciałem w to wierzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro