Rozdział 12: Cienie niepowodzenia
Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania, to zawsze dodaje mi weny 🫶🏻
___________________________
Nadszedł październik, a wraz z nim ponura świadomość, że moje nadzieje na dostanie się do Klubu Ślimaka zostały ostatecznie rozwiane. Wrzesień minął, a zaproszenia do tego elitarnego grona zostały już rozdane. Widziałem, jak niektórzy z dumą pokazywali swoje listy, jak z entuzjazmem wymieniali się informacjami o nadchodzących spotkaniach, a ja pozostałem na uboczu, nie doświadczając tego uczucia przynależności.
Wszystko, co mogłem teraz zrobić, to skupić się na pracy i starać się na przyszły rok, aby zasłużyć na miejsce w tym prestiżowym kręgu. Myśli o moich rodzicach także nie opuszczały mnie ani na chwilę. Nie wiedziałem, jak zareagują, gdy dowiedzą się, że nie sprostałem pierwszemu zadaniu, które miałem wykonać w tym roku szkolnym. Oczekiwali ode mnie wiele, nie akceptowali porażek, domyślałem się, że ich rozczarowanie będzie miało bolesne konsekwencje.
Ojciec zawsze podkreślał, jak ważne jest, abyśmy, jako członkowie rodziny Black, nie tylko utrzymywali naszą pozycję, ale również starali się ją wzmocnić. Słowa, które najczęściej od niego słyszałem, odbijały się echem w mojej głowie. Musisz być lepszy od innych, nasza rodzina nie może sobie pozwolić na przeciętność.
Matka, z kolei, nie ukrywała swojego niezadowolenia, gdy coś szło nie tak, jak zaplanowała. Jej chłodne spojrzenie i dosadne uwagi potrafiły przenikać głęboko i ciąć jak brzytwa. Zawsze z ojcem zasiewali we mnie ziarno niepewności. Nie pozwalali mi na błędy, których już zdążyłem się dopuścić.
Siedząc samotnie w dormitorium, próbowałem skupić się na szybkim powtórzeniu materiału, ale myśli o porażce nie dawały mi spokoju. Wiedziałem, że muszę znaleźć sposób, aby się wyróżnić. Zaczynałem zastanawiać się, co mogłem zrobić, aby zasłużyć na uznanie i zdobyć to upragnione miejsce w Klubie Ślimaka w przyszłym roku. Czy było coś, co mogłem wykonać lepiej, bardziej intensywnie? Czy były jakieś dodatkowe projekty, które mogłem podjąć, aby przyciągnąć uwagę profesora Slughorna?
Westchnąłem, czując, jak ciężar oczekiwań ciąży mi na barkach. Wiedziałem, że czeka mnie długa i trudna droga, ale nie miałem innego wyjścia. Musiałem znaleźć sposób, aby udowodnić swoją wartość, zarówno sobie, jak i moim rodzicom.
Na dodatek moją głowę nawiedzały myśli o Syriuszu. Nie wiedziałem, co począć. Minęły trzy dni odkąd powiedziałem bratu, że z nim porozmawiam i odkąd stchórzyłem, uciekając sprzed nosa zdumionego Pottera. Wiedziałem, że w końcu musiałem zebrać się na odwagę. Odkładałem spotkanie z Syriuszem wystarczająco długo, wciąż czując się przytłoczony wszystkim, co się wydarzyło na Grimmauld Place. Wiedziałem, że mój brat czekał na tę rozmowę, ale nie byłem pewien, jak ją zacząć.
Każda myśl o nim przypominała mi także o medalionie, który mi podarował i który teraz był w rękach dwóch podłych Ślizgonów razem z moją różdżką. Kilka razy próbowałem odzyskać swoje rzeczy, grożąc i żądając ich zwrotu, ale Thaddeus i Tiberius tylko ze mnie drwili, mówiąc, że nie wiedzą, o czym mówię, ponieważ niczego mi nie zabrali. To było jak koszmar, z którego nie mogłem się wybudzić.
Na samą myśl o ich złośliwych uśmiechach, dotykałem posiniaczonej, obolałej twarzy, przypominając sobie, jak Mulciber w nią kopnął, zostawiając mnie nieprzytomnego na podłodze dormitorium. Bardzo ciężko było mi wytłumaczyć każdemu, kto pytał, co się wydarzyło. Największy problem miałem z Evanem i Bartym, bo nie miałem pojęcia jakie słowa mam im wcisnąć. Dlatego też cały czas omijałem temat swoich siniaków. Gdyby się dowiedzieli o incydencie z dormitorium, od razu by zareagowali i wpadli w kłopoty po starciu z Mulciberem i Averym. Musiałem znaleźć inny sposób na rozwiązanie swoich problemów.
Siedząc samotnie w dormitorium, pogrążony w swoich myślach, usłyszałem nagle śmiech i dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłem głowę z szybciej bijącym sercem, a na widok Evana i Barty'ego poczułem zalewającą mnie ulgę. Obaj roześmiani i pełni energii, weszli do pokoju, skupiając uwagę na mnie. Ich obecność wydawała się wręcz kontrastować z moim ponurym nastrojem.
- Jeszcze się nie przebrałeś? - zapytał zaskoczony Evan, zatrzymując się w połowie kroku z uniesionymi brwiami.
- Za chwilę zaczynają się eliksiry u Slughorna.
Spojrzałem na nich z nieco zmieszanym wyrazem twarzy, uświadamiając sobie, że rzeczywiście nie jestem gotowy. Oni poszli na śniadanie, a ja zostałem tutaj, nie mając apetytu i mówiąc, że potrzebuję więcej czasów na ogarnięcie się. Tymczasem nie zrobiłem nic w tym kierunku. Poczułem jak moje policzki zaczynają lekko płonąć z zawstydzenia, dlatego wstałem z łóżka, odwracając głowę, by tego nie zauważyli.
- Przepraszam, zamyśliłem się - mruknąłem, zaczynając zbierać swoje rzeczy. - Dajcie mi chwilę.
Evan i Barty wymienili spojrzenia, a potem zaczęli rozmawiać między sobą o ostatnich plotkach ze szkoły, dając mi chwilę na ogarnięcie. Ignorując ich, przebrałem się szybko w koszulę, spodnie i szatę szkolną, po czym spakowałem książki z notatkami do torby, starając się nie tracić więcej czasu. Nie chciałem spóźnić się na eliksiry, jeszcze tego by mi teraz brakowało.
- Gotowy?
Uniosłem wzrok na Evana i skinąłem głową. Chłopcy wstali z łóżka blondyna i wspólnie opuściliśmy dormitorium, przechodząc do Pokoju Wspólnego. Tam kilka par oczu skierowało się na nas. Ślizgoni do mojego wyglądu zdążyli już przywyknąć, więc głównie spojrzenia posyłali Barty'emu, ponieważ rzadko ktokolwiek z innych domów tu przebywał. Teoretycznie było to niedozwolone. W praktyce jak zwykle bywało różnie.
- Jak idą zapisy do drużyny?- zagaił do mnie Crouch, zerkając na tablicę ogłoszeń.- Widzę, że kilka nazwisk jest już wpisanych - szturchnął mało dyskretnie Evana w żebra, na co ten przygryzł nerwowo wargę.
Uniosłem brwi zdezorientowany.
- Idzie całkiem nieźle, niedługo zamykam nabór i zaczynam eliminacje.
Barty znów szturchnął Evana i ten tym razem warknął i spojrzał na niego z poirytowaniem.
- Przestań, do cholery, Barty - syknął cicho.
- To wykrztuś to w końcu z siebie - wywrócił oczami puchon.
Spojrzałem po nich jeszcze mocniej skołowany.
- O co chodzi?- mruknąłem, przyglądając się Evanowi.
Ślizgon westchnął cicho i po tym jak ostatni raz zerknął przez ramię na tablicę ogłoszeń, skupił swoją uwagę na mnie. Na jego twarzy pojawiło się wahanie.
- No dalej.
- Pomyślałem...że może, no wiesz...mógłbym zapisać się do drużyny?- spytał niepewnie, a zacząłem analizować jego słowa.
- Od kiedy gra w Qudditcha cię interesuje?- spojrzałem na niego podejrzliwe. Byłem zaskoczony jego propozycją, bo nigdy nie wykazywał zainteresowania tą dziedziną sportu.
Chłopak wzruszył ramionami, nie patrząc już na mnie. Cała nasza trójka wyszła na korytarz lochu, kierując się do sali eliksirów.
- Od dłuższego czasu, ale nigdy nie czułem się wystarczająco pewnie, żeby spróbować swoich sił za kapitanowania Rabastana. A odkąd on odszedł i ciebie okrzyknięto kapitanem, pomyślałem, że może mógłbym spróbować.
- Umiesz w ogóle w to grać? Wiesz, że na eliminacjach nie będę mógł przyjąć cię do drużyny tylko ze względu na znajomości. Potrzebuję mocnego składu, by znieść z powierzchni ziemi Gryffindor.- mruknąłem, a Barty zachichiwal. Spojrzałem na niego ostrzegawczo ze zmrużonymi oczami.- No co?
- Nie, wcale nie chcę zniszczyć Jamesa Pottera. Od samego początku wiedziałem jakie kierują tobą pobudki, Regulusie.- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Moje serce zabiło mocniej na wspomnienie Gryfona. Odwróciłem wzrok, starając się ukryć mieszane uczucia, które pojawiły się w mojej głowie.
- Niech ci będzie, przyznaję bez bicia, że właśnie o to mi chodzi. Zadowolony jesteś, Crouch?- prychnąłem.
- Czuję ogromną satysfakcję - powiedział sarkastycznie.
- Czy możemy skupić się znów na mnie?- burknął Evan i tym razem to on szturchnął Bartemiusza w żebra, na co ten jęknął cicho, masując dotknięte miejsce z pretensjonalnym wzrokiem.- Wiem, że potrzebujesz mocniej drużyny - zaczął, patrząc znów na mnie - dlatego chciałem zapytać czy nie miałbyś ochoty mnie sprawdzić na Błoniach przed eliminacjami? I wtedy ewentualnie podtrenować?
Przyjrzałem mu się uważnie w ciszy, zastanawiając się przez moment i analizując propozycję Evana. Widząc determinację w jego oczach, postanowiłem dać mu szansę.
- W porządku - powiedziałem w końcu.- Umówmy się na trening w przyszły poniedziałek. Sprawdzę, na co cię stać, a jeśli będziesz dobry, masz szansę dołączyć do drużyny.
Evan uśmiechnął się szeroko, a Barty klepnął go w plecy, gratulując mu.
- Dzięki, Regulusie. Nie zawiodę cię - obiecał z entuzjazmem.
- Liczę na to - odparłem, starając się ukryć swoje własne wątpliwości i przytłaczające myśli. To drugie nie dawało mi spokoju i już po chwili przepadłem we własnym świecie.
Evan i Barty dali mi chwilę na moje milczenie, zaczynając kolejną rozmowę między sobą. Próbowałem się na niej skupić, by nie być pogrążony w przykrych tematach, jednak ich głosy zdawały się do mnie nie docierać. Nie zauważyłem nawet, jak bardzo zwolniłem tempa, dopóki Evan nie złapał mnie za ramię.
-Hej, uważaj- powiedział, pociągając mnie w stronę ściany. W ostatniej chwili uniknąłem zderzenia z grupką uczniów, którzy właśnie wyszli zza rogu.
- Cholera - mruknąłem, starając się skupić na teraźniejszości. Zatrzepotałem rzęsami i spojrzałem na zaniepokojonych przyjaciół.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz na zadręczonego- mruknął Barty ze zmarszczonymi brwiami.
Westchnąłem ciężko, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć. Chociaż Barty i Evan byli moimi przyjaciółmi, rzadko dzieliłem się z nimi swoimi wewnętrznymi rozterkami.
- Martwię się o Klub Ślimaka - wyznałem w końcu z wahaniem, przenosząc wzrok na kamienną podłogę korytarza, którym szliśmy. - Nie dostałem zaproszenia, a inni już je mają. Zawiodłem swoich rodziców, zabiją mnie.
Barty westchnął ciężko, rozumiejąc już, o co mi chodzi. On sam już miał swoje zaproszenie do klubu, a jego wcześniejsza pewność siebie z tego tytułu sprawiała, że czułem się jeszcze gorzej.
- Regulusie, przecież jesteś świetnym uczniem i masz wpływową rodzinę - powiedział Evan, starając się mnie pocieszyć. - Slughorn na pewno zauważy twoje talenty. Może po prostu potrzebuje jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji?
- Ale co, jeśli to nie wystarczy? - zapytałem, czując narastającą panikę. - Moi rodzice oczekują ode mnie perfekcji. Nie mogę ich zawieść.
- Musisz wiedzieć, że to nie koniec świata. Dostanie się do tego idiotycznego klubu nie świadczy o tym, kim jesteś i ile jest w tobie wartości.- wtrącił wcześniej milczący Barty.
- Łatwo ci mówić, bo ty masz już zaproszenie.- wymamrotałem, na co Bartemiusz prychnął.
- Posłuchaj mnie uważnie, Regulusie i lepiej niech moje słowa dotrą do twojego łba, bo nie ręczę za siebie. W szkole jest przecież mnóstwo uzdolnionych czarodziejów i czarownic, a Slughorn zawsze zaprasza jedynie garstkę z nich, robiąc to tylko i wyłącznie z własnych pobudek. Mój ojciec pracuje w Ministerstwie Magii i Slughorn myśli, że to w jakiś sposób utoruje mu drogę do własnych celów, to wszystko. A ja nie jestem wybitnym uczniem, to nie przez moje umiejętności się tam dostałem. I uważam, że w nauce idzie ci dużo lepiej niż mnie. Dlatego cały ten Klub Ślimaka jest dla mnie śmieszny i ta kolekcja Slughorna też. Nie jesteś ode mnie gorszy, ani od nikogo, kto tam jest. A chciałem tam się dostać tylko i wyłącznie z twojego powodu, moglibyśmy się dobrze tam bawić, robiąc na złość Severusowi.
Milczałem przez chwilę, czując wdzięczność do Barty'ego za jego słowa. One jednak nie będą w stanie powstrzymać złości mojej matki czy ojca, gdy dowiedzą się, że dałem ciała - pomyślą, że nie włożyłem wystarczająco starań, by dostać się do „elity", a to oznaczało ogromne nieprzyjemności.
Spojrzałem na Barty'ego i uśmiechnąłem się blado. Mimo wszystko było mi nieco lepiej ze wsparciem przyjaciół. Może powinienem im także powiedzieć o incydencie z Mulciberem. Zamierzałem przemyśleć wszystkie za i przeciw, ponieważ Evan i Barty zapewne mieli już swoje zobowiązania i zmartwienia na głowie. Nie byłem pewien czy powinienem im dokładać.
- Dzięki - mruknąłem cicho. - Chyba tego potrzebowałem.
Evan klepnął mnie lekko po plecach, dodając mi otuchy.
- Spokojnie, Regulusie. Co by się nie działo, zawsze pozostaniesz geniuszem i świetnym sportowcem z najwspanialszymi przyjaciółmi u boku. Pieprzyc twoich starych.
- Pomyliłeś znaczenia. Chciałeś chyba powiedzieć z wrzodami na dupie - mruknąłem, zbliżając się do sali eliksirów. Moje serce zabiło mocniej. Nie miałem zielonego pojęcia, jak przeżyję w tej klasie bez swojej różdżki. Eliksiry u profesora Slughorna zawsze były jednym z bardziej wymagających i jednocześnie fascynujących zajęć, a ja nie chciałem, żeby wyszło na jaw, że nie posiadam różdżki. Przynajmniej do momentu, gdy nie spróbuję wszystkich możliwości odzyskania skradzionych rzeczy. Chciałem udowodnić samemu sobie, że potrafię załatwiać konflikty samodzielnie, jak przystało na Blacka.
Przekroczyłem próg pomieszczenia, starając się zachować spokój. Wnętrze klasy było przestronne, ale jednocześnie mroczne. Kamienne ściany i niskie sklepienie sprawiały, że sala była nieco przytłaczająca. Na drewnianych półkach ustawionych wzdłuż ścian stały rzędy szklanych butelek wypełnionych różnokolorowymi płynami i substancjami. Pośrodku stały długie, ciężkie stoły, każdy z własnym zestawem przyrządów alchemicznych i kociołkiem.
Uczniowie już zajęli swoje miejsca, szmer rozmów wypełniał pomieszczenie. Avery siedział w jednym z rogów sali, ignorując wszystko i wszystkich, z typowym dla siebie wyrazem złośliwej satysfakcji na twarzy. Spojrzałem w stronę mojego miejsca - które znajdowało się niestety blisko Thaddeusa- i zobaczyłem Pandorę, która już siedziała, i czekała na mnie, zajęta przeglądaniem notatek. Jej blond włosy opadały luźno na ramiona, a twarz wyrażała spokój i skupienie.
Profesor Slughorn krzątał się przy swoim biurku, sortując jakieś papiery i od czasu do czasu rzucając okiem na zegar wiszący na ścianie. Jego pogodna pulchniutka twarz i błyszczące oczy świadczyły o dobrym humorze, który zazwyczaj towarzyszył mu na zajęciach. Slughorn zawsze sprawiał wrażenie, że prowadzenie lekcji to dla niego czysta przyjemność, co zresztą udzielało się uczniom, którzy darzyli go szacunkiem.
- Pogadamy później - mruknąłem do przyjaciół, po czym po odszedłem do Pandory i usiadłem obok niej, starając się ukryć swoje wewnętrzne niepokoje.
- Cześć, Regulusie - powiedziała z uśmiechem, zerkając na mnie znad notatek. - Gotowy na dzisiejsze eliksiry? - zamarła, widząc moją twarz. Otworzyła szerzej oczy.- Na Merlina, co ci się stało?
- Ja...Szkoda mówić- westchnąłem.
Profesor Slughorn uniósł wzrok i klasnął w dłonie, zwracając na siebie uwagę całej klasy i przerywając naszą rozmowę.
- Dobrze, moi drodzy! Dzisiaj będziemy pracować nad eliksirem uspokajającym. To skomplikowany eliksir, ale jestem pewien, że poradzicie sobie z tym zadaniem doskonale.- ogłosił, uśmiechając się szeroko.
Spojrzałem na Pandorę, która jeszcze chwilę mi się przyglądała z wahaniem, jednak w końcu odpuściła temat- przynajmniej na razie- i z zaczęła przygotowywać swoje przyrządy. Wziąłem głęboki oddech i nachyliłem się do niej.
- Pandoro... - szepnąłem, czując, jak narasta we mnie panika, ponieważ eliksiry zawsze wymagały precyzji i skupienia, a brak różdżki był dla mnie ogromnym problemem.- Nie mam różdżki.
Pandora spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Jak to nie masz różdżki?- szepnęła, nachylając się do mnie, by nikt nie słyszał.
- Pojawiły się pewne komplikacje i...- zamilkłem na moment, otwierając szerzej oczy. Zdałem sobie sprawę, że jeśli zależy mi na tym, by przeżyć dzisiejsze zajęcia musiałem jej uchylić rąbka tajemnicy. Odetchnąłem drżąco - Skradziono mi ją- przyznałem niechętnie.
Krukonka otworzyła szerzej oczy i rozejrzała się po sali, chcąc sprawdzić, czy ktoś przypadkiem niczego nie usłyszał. Wyglądało na to, że na nie, ponieważ rozluźniła się i spojrzała na mnie z ogromnym przyjęciem.
- Co się stało, Regulusie? Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Właściwie...-zawahałem się znów na moment - obiecuję, że to wyjaśnię, ale tak się składa, że jest coś w czym mogłabyś mi pomóc. Przysięgam, że znajdę sposób, żeby się odwdzięczyć za uratowanie mi tyłka.
- Daj spokój, kolegujemy się, chętnie ci pomogę. Myślę, że nic się nie stanie, jak raz zrobię dwa eliksiry- odpowiedziała cicho z lekkim uśmiechem, ściskając moją dłoń w geście wsparcia.
- Cholera, dziękuję.- poczułem ulgę, wiedząc, że mogę na nią liczyć. Teraz musiałem skupić się i przejść przez tę lekcję, nie wzbudzając podejrzeń.
- Widzę, że te zajęcia są dla ciebie bardzo ważne, a ja cieszę się, że mogę na coś się przydać - szturchnęła mnie przyjaźnie barkiem. Posłałem jej wdzięczny uśmiech. Teraz byłem pewien, że Pandora zajmie u mnie w sercu jedno z miejsc. Mogliśmy nawiązać dobrą przyjaźń.
Kiedy zajęcia oficjalnie się rozpoczęły, w sali zapanowała atmosfera pełna skupienia i zaangażowania. Eliksir uspokajający był skomplikowaną miksturą, wymagającą precyzyjnych ruchów i dokładnych pomiarów składników, dlatego Pandora i ja zaczęliśmy przygotowywać z pełną koncentracją wszystko, co było nam potrzebne.
- Psst.- znieruchomiałem na chwilę, słysząc obok zaczepkę Thaddeusa. Kiedy nie zareagowałem, odezwał się znowu -Black, popatrz.
Wziąłem głęboki wdech i przymknąłem na moment powieki, wiedząc, że za moment pożałuję swojej decyzji. Przekręciłem głowę i spojrzałem niechętnie na Ślizgona, który wyciągnął coś z torby, zaczynając tym machać w moją stronę z złośliwym uśmieszkiem.
Zamarłem, kiedy dostrzegłem, co to było – zaproszenie do Klubu Ślimaka. Avery spojrzał na mnie triumfalnie, jakby chciał mnie upokorzyć.
- Widzisz, Black? - nachylił się w moją stronę. - Slughorn chyba cię nie zaprosił, co? A ja już mam swoje zaproszenie. Twój medalion pewnie przyniósł mi szczęście.
Ścisnąłem zęby, próbując zignorować jego prowokację, ale nie potrafiłem jednak powstrzymać gniewu, który we mnie powoli narastał. Avery wiedział bardzo dobrze, gdzie wyprowadzić atak. Liczył na to, że stracę panowanie nad sobą i popełnię błąd. Nie zamierzałem dać się jednak sprowokować, dlatego przybrałem obojętny wyraz twarzy.
- To ciekawe, że potrzebujesz cudzych rzeczy, żeby cokolwiek osiągnąć - odpowiedziałem chłodno.
Na twarzy Avery'ego pojawił się cień irytacji. Jego złośliwy uśmieszek zniknął, zastąpiony grymasem wściekłości. Wiedziałem, że trafiłem w czuły punkt.
- Uważaj, Black - syknął, ale w jego głosie zabrzmiała niepewność. - Bo twoja różdżka może nie wrócić do ciebie w całości.
- Świetnie, wtedy ci pogratuluję, bo będziesz mógł wpisać to do swoich największych osiągnięć w całym życiu.
Avery zamilkł, jego twarz pobladła z wściekłości, a usta zacisnęły się w cienką linię. Wyglądało na to, że moje słowa trafiły w sedno i nie miał już nic więcej do powiedzenia. Zrezygnowany, odwrócił wzrok i zajął się swoim eliksirem, starając się ukryć frustrację.
- Widzę, że potrafisz się obronić bez różdżki - szepnęła Pandora, wracając do pracy nad naszymi eliksirami. Jej cichy śmiech dodał mi otuchy i wywołał u mnie delikatny uśmiech.
Nie chcąc, by Pandora robiła wszystko za mnie, także zabrałem się do pracy, robiąc wszystko, co mogłem bez różdżki. Zacząłem precyzyjnie siekać liście melisy, odważałem składniki i podawaniem je Pandorze w odpowiednich momentach.
- Więc twój siniak na twarzy to sprawka Thaddeusa?- zagadnęła niepewnie Krukonka, nie wiedząc czy to dla mnie temat do rozmowy, czy jednak do przemilczenia.
Spojrzałem na nią zaskoczony i przez chwilę siedziałem cicho w zamyśleniu. Ciężko było mi się przyzwyczaić do bezpośredniości Pandory, wciąż zapominałem, jaka była. Ale miało to swój pewien urok.
- Właściwie to nie- wydusiłem w końcu, wiedząc, że obiecałem jej wyjaśnienia.- Kopnął mnie Mulciber, a Avery tylko siedział i się śmiał.
Kiwnęła powoli głową i przyjrzała mi się znów uważnie. Jej twarz nie wskazywała na konkretną emocję, ale jej oczy były wypełnione troską.
- A co z twoją różdżką?
- Zabrał ją Tiberius i teraz któreś z tej dwójki ją gdzieś przetrzymuje. Nie mam pojęcia który.
- I co teraz zamierzasz? Trzeba rozwiązać te sytuację, nie można pozwalać na takie zachowanie.- Pandora odwróciła na chwilę wzrok, by dodać składniki do naszych kociołków. Zaczęła starannie mieszając eliksir, który stopniowo nabierał odpowiedniej konsystencji. Ja z kolei zajmowałem się przygotowaniem kolejnych elementów.
- Ja...jeszcze nie wiem- przyznałem cicho.- Próbowałem już kilka razy odzyskać swoje rzeczy, ale bez skutku.- skrzywiłem się.
- Moim zdaniem powinieneś powiedzieć to Slughornowi - mruknęła i spojrzała na profesora, który zaczął chodzić po sali, by sprawdzić jak wszyscy sobie radzą.- Jest waszym opiekunem domu, to przecież jego obowiązek. Na pewno ci pomoże.
- Wiem, ale po prostu...nie chcę nikomu zawracać głowy. Slughorn zapewne ma mnóstwo rzeczy do zrobienia, prowadząc zajęcia, klub i opiekując się Ślizgonami. A ja chciałbym spróbować znaleźć sposób na przechytrzenie tych dwóch pajaców.
- W takim razie będziesz musiał się pośpieszyć. Nie będziesz w stanie długo ukryć braku różdżki. Codziennie jej potrzebujesz. Czarodziej bez różdżki to jak Mugol bez dłoni.
Skrzywiłem się, wiedząc, że miała rację. Nie byłem teraz w stanie normalnie funkcjonować. Pokazała mi to chociażby dzisiejsza lekcja.
- Jeśli mi się nie uda odzyskać rzeczy w przeciągu trzech dni, zgłoszę to Slughornowi.
- Bardzo dobrze - skinęła głową i wróciła do ważenia eliksiru - Teraz trzeba dodać kroplę soku z cytryny - powiedziała, uśmiechając się do mnie lekko, gdy eliksir zaczął delikatnie bulgotać.
Skinąłem głową na znak, że zrozumiałem i sięgnąłem po cytrusa, dodając tylko kroplę, jak w przepisie.
- Musimy uważać, aby nie przegrzać eliksiru - przypomniała. - Teraz dodamy płatki lawendy i będziemy mieszać miksturę przez trzy minuty w przeciwnym kierunku.
Wrzuciłem ostatnie potrzebne elementy do kociołka, a Pandora swoją różdżką ostrożnie w nim zamieszała. Eliksir nabrał idealnego, niebieskiego odcienia, akurat wtedy, gdy profesor Slughorn podszedł do naszego stołu, z zaciekawieniem przyglądając się naszym pracom i mało dyskretnie mojej twarzy.
- Doskonale, doskonale - pochwalił nas, uśmiechając się szeroko. - Kolor i zapach są idealne. Panie Black, panno Moonstone, wyśmienita robota. Tak trzymać!
Zobaczyłem za plecami profesora, jak Avery patrzy na nas z oburzeniem. Wiedział, że nie zrobiłem eliksiru sam, ale nie mógł zgłosić oszustwa, ponieważ sam dopuścił się nieprzyzwoitej rzeczy, kradnąc z Tiberiusem moje własności. Gdyby się odezwał szybko wszystko wyszłoby na jaw. Siedział więc w ciszy, gotując się przez rzucane w naszym kierunku pochwały.
Pandora uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłem jej gest, czując satysfakcję. Wiedziałem, że dzięki niej udało mi się przejść przez tę lekcję bez większych problemów.
- Dziękuję- szepnąłem.
- Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość - szturchnęła mnie lekko w bok.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro