Rozdział 11: Małe kłopoty
Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania, to zawsze dodaje mi weny 🫶🏻
___________________________
Leżałem zanurzony w ciepłej wodzie, która otulała moje ciało niczym kojący koc. W powietrzu unosił się delikatny zapach lawendy i mięty, koił zmysły i pomagał mi się zrelaksować w wannie. Rozejrzałem się leniwie wokół. Kamienne ściany łazienki Slytherinu były chłodne i surowe, ale miękkie światło lampionów wiszących na ścianach tworzyło ciepłą, przyjemną atmosferę. Zielono-srebrne mozaiki na ścianach przedstawiały wijące się węże, dodając wnętrzu tajemniczego uroku, który bardzo mi odpowiadał.
Zamknąłem oczy, pozwalając, by ciepło rozprzestrzeniło się po całym moim ciele, rozluźniając napięte mięśnie. Para unosiła się w powietrzu, tworząc mgiełkę wokół mojej twarzy, podkręcając moje włosy, a spokojny szum wody działał niczym kołysanka.
Odetchnąłem cicho. Mimo odprężonego ciała moje myśli wędrowały niespokojnie, skupiając się na wydarzeniach z ostatnich kilku dni. Obraz Jamesa Pottera w bibliotece pojawił się przed moimi zamkniętymi powiekami. Od naszej ostatniej rozmowy nie spotkałem go, ani też żadnego Gryfona z grupy mojego brata, a wyrzuty sumienia narastały we mnie mocniej i mocniej.
Nie potrafiłem pozbyć się z głowy widoku Jamesa, który stojąc przede mną w bibliotece, był zaskakująco poważny i pełen determinacji, by przekonać mnie do rozmowy z Syriuszem. Jego twarz, zwykle pełna uśmiechu i psot, wyrażała wtedy niechęć i niezadowolenie do mojej osoby, a w jego oczach widziałem prawdziwą troskę o mojego brata. Jego wszystkie słowa o tym, jak bardzo Syriusz cierpiał z powodu naszej relacji, jak bardzo był załamany, wciąż dźwięczały mi w uszach. To było dla mnie niezwykle bolesne, jak cios prosto w serce, a jednak od tamtej pory nie byłem w stanie zebrać się na odwagę, by porozmawiać. Wiedziałem, że relacja pomiędzy mną a Syriuszem była skomplikowana, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to wszystko sprawia mu taki ból. Uważałem, że to ja zostałem zraniony, ale nie pomyślałem o tym, będąc najzwyklejszym egoistą z klapkami na oczach, jak mój brat teraz się czuł.
Syriusz naprawdę cię kocha. To były słowa, które wstrząsnęły mną dogłębnie.
Myślałem o tym, jak bardzo Jamesowi zależało na moim bracie. Byłem zaskoczony, ponieważ nie wiedziałem, że ktoś może tak bardzo przejmować się naszym problemem. Potter pokazał mi, że Syriusz ma w nim prawdziwego przyjaciela, kogoś, kto jest gotów walczyć o jego dobro bez względu na wszystko. Kogoś, kogo ja nigdy nie miałem tak naprawdę w swoim życiu.
Z jednej strony czułem gniew i frustrację, że ktoś taki jak James Potter - osoba, która stopniowo zabierała mi Syriusza i nazywała go swoim bratem - próbował nas pogodzić. Z drugiej strony, czułem jednak coś, co przypominało... wdzięczność? Cieszyłem się, że Syriusz nie był sam, że miał osoby, które go tak mocno wspierały.
Dlaczego to wszystko musi być tak skomplikowane?
Zanurzyłem głowę, by woda obmyła moją twarz. Myśli o Jamesie splatały się wciąż z myślami o Syriuszu, który zawsze był silniejszy, odważniejszy, gotowy na walkę. Syriuszu, który uciekł z domu, zostawiając mnie samego w szaleństwie naszej matki.
Czy to była zdrada, czy jedyna możliwa ucieczka?
Poczułem jak moja klatka zaciska się w bólu, pozbawiona tlenu. Mój brat, który wybrał wolność zamiast lojalności wobec rodziny. Brat, który teraz był bardziej obcy niż kiedykolwiek. Czy Syriusz wiedział, jak trudne bez niego było dla mnie życie w domu? Czy wiedział, jak bardzo go potrzebowałem? Zdawał sobie sprawę, ile wycierpiałem poza jego wzrokiem?
Woda zaczęła tracić już swoje ciepło, wynurzyłem głowę i wziąłem głęboki wdech. Otworzyłem oczy, wpatrując się pusto w sufit łazienki. Zastanawiałem się, co dalej. Jak długo będę musiał udawać, że wszystko jest w porządku? Jak długo będę musiał znosić to wszystko samotnie? Myśli o przyszłości były jak cień, który nie chciał mnie opuścić. Wiedziałem jednak, że teraz, musiałem znaleźć sposób, by porozmawiać z bratem, dając szansę wytłumaczeniom i naprawieniu naszej relacji. To nie będzie łatwe, ale James miał rację – musieliśmy spróbować.
Podniosłem się powoli z wanny, a woda spłynęła po moim ciele, tworząc małe strumyczki, które ściekły do odpływu, po tym jak zabrałem korek. Wstałem, sięgnąłem po ręcznik i owinąłem się nim, czując chłód kamiennej podłogi pod stopami. Spojrzałem na swoje odbicie w dużym lustrze, które zdobiło ścianę. Widok własnej twarzy, zmęczonej i pełnej wewnętrznego bólu, sprawił, że poczułem się jeszcze bardziej zagubiony.
Musiałem znaleźć sposób, by to wszystko miało sens.
Przeczesałem mokre włosy palcami i odetchnąłem głęboko. Wiedziałem, że muszę stawić czoła swoim odczuciom wobec Jamesa, bo nie wydawał się być aż taki zły jak w mojej głowie przez ten cały czas. Potrzebowałem także znaleźć sposób na pogodzenie się z decyzjami Syriusza, co mogła dać mi tylko i wyłącznie szczera rozmowa. Przyszłość była niepewna, ale wiedziałem jedno - nie mogłem dłużej żyć w cieniu swoich wątpliwości i lęków. Nie mogłem dłużej unikać konfrontacji, minęło zbyt wiele czasu.
Kiedy ubrany opuściłem łazienkę, mój umysł był pełen niejasnych, ale zdecydowanych postanowień. Przede mną była długa droga, ale byłem gotów ją podjąć, krok po kroku, nawet jeśli oznaczało to starcie z własnymi demonami.
Przeszedłem szybko przez ciemny korytarz lochów, kierując się z powrotem do dormitorium. Chciałem szybko wziąć swoje rzeczy i wyjść, ponieważ byłem umówiony na rozmowę z profesor McGonagall w sprawie zajęć pozalekcyjnych z transmutacji. Samemu było mi ciężko zrozumieć materiał, więc nie zamierzałem sobie utrudniać życia chociaż w tym temacie, skoro mogłem zyskać pomoc.
Otworzyłem drzwi do dormitorium i zamarłem, widząc Mulcibera pochylonego nad moim kufrem. Nie spodziewałem się właściwie nikogo tu zastać. Zanim wyszedłem do łazienki, żegnałem się w sypialni z Evanem, który był dziś umówiony na spędzanie czasu z Bartym. Tymczasem Tiberius przeszukiwał moje rzeczy z bezczelną swobodą, jakby to było coś zupełnie normalnego, a Thaddeus siedział na swoim łóżku, obserwując całe zajście z chłodnym uśmiechem na twarzy.
Wpatrywałem się w ślizgonów przez moment, a potem ruszyłem do przodu, jak wystrzelony z procy.
- Co ty robisz?! - warknąłem, a mój głos rozbrzmiał echem w kamiennym pomieszczeniu. Mulciber podniósł głowę z nieco zaskoczonym wyrazem twarzy, ale szybko zastąpił go złośliwy uśmiech. Trzymał w ręku coś, co przykuło moją uwagę - mały, srebrny medalion.
- Znalazłem coś ciekawego - powiedział lekko Mulciber z dobrze słyszalną satysfakcją w głosie.
Moje serce zrobiło o kilka uderzeń za dużo. Natychmiast dotknąłem klatki piersiowej, zdając sobie sprawę, że zdjąłem medalion przed kąpielą. Medalion, który otrzymałem od Syriusza na dwunaste urodziny. Medalion, który miał dla mnie ogromne znaczenie. Był nie tylko pamiątką, ale także symbolem więzi z bratem, której nie chciałem stracić.
Odrzuciłem rzeczy łazienkowe na bok i zacisnąłem dłonie w pięści, robiąc kilka kroków w stronę Tiberiusa.
- Oddaj to - zażądałem, starając się brzmieć pewnie i groźnie. Próbowałem zachować spokój, choć w mojej głowie panowała panika.
Avery, siedzący na swoim łóżku, przyglądał się na początku z zainteresowaniem jak Mulciber bawi się medalionem. Potem jednak skupił swoją uwagę na mnie, przechylając głowę na bok, przez co jego jasne końcówki włosów opadły mu na czoło. Jego spojrzenie było intensywnie, jakby drapieżnik miał zaraz dopaść swoją ofiarę.
- Naprawdę chcesz go z powrotem? - zapytał Thaddeus, z udawaną troską. - Wydaje się, że jest dla ciebie bardzo ważny.
- Oddaj to natychmiast - powtórzyłem, robiąc kolejny krok do przodu. Bałem się robić gwałtownych ruchów, znając agresywność i nieprzewidywalność Mulcibera, który uniósł medalion, obracając go powoli w palcach z triumfem namalowanym na twarzy.
- Może powinniśmy zatrzymać go jako pamiątkę, co ty na to, Thaddeusie? - zapytał, nie odrywając ode mnie wzroku. Avery zaśmiał się cicho.
- Myślę, że Regulus mógłby się nauczyć cenić swoje rzeczy nieco bardziej, na wypadek gdyby dziwnym przypadkiem je stracił.
Poczułem, jak mój gniew narasta, ale wiedziałem, że muszę działać rozważnie. Próbowałem się uspokoić, o to tylko mogło mi pomóc.
- Jeśli mi tego nie oddasz, przysięgam, że pożałujesz - mimo, że powiedziałem to cicho, to mój głos był pełen groźby.
Mulciber uniósł brew, udając, że zastanawia się nad moimi słowami.
- Naprawdę? I co zrobisz, Black? - zapytał z kpiącym uśmiechem.
Przełknąłem ciężko ślinę, starając się nie okazywać paniki, która dodatkowo mieszkała się z gniewem. Czułem się jak w potrzasku, ponieważ nie byłem w stanie nic zrobić.
- Dobrze wiesz, że nie boję się ani ciebie, ani Avery'ego. Oddaj mi medalion, a możemy zapomnieć o tym incydencie.- zmrużyłem powieki, sięgając powoli ręką do tylnej kieszeni moich spodni.
- Może jednak damy mu spokój - Thaddeus powiedział swoim głosem przepełnionym sarkazmem. Mulciber westchnął teatralnie, ale zamiast oddać mi medalion, rzucił go swojemu przyjacielowi, który od razu go chwycił z szerokim uśmiechem.
- Och, chyba pomyliły mi się kierunki.
Ruszyłem naprzód, wymierzając różdżką w ciemnowłosego chłopaka, gdy w moim ciele buzowała krew pozbawiona cierpliwości. Mulciber uniósł brwi w zdumieniu na mój ruch.
- I co, Regulusie? Rzucisz na mnie zaklęcie? Przypomnieć ci, w jaki sposób mój ojciec wypowiedział się na ten temat? Bo chyba zapomniałeś, śmieciu.- warknął, wyciągając swoją różdżkę. Dobrze wiedział, że nic nie mogłem zrobić. Rzucenie w niego jakimkolwiek zaklęciem było dla mnie pewnym wyrokiem.- Expelliarmus! - mruknął, a moja różdżka wyleciała mi z ręki, lądując w dłoni Tiberiusa.
Zacisnąłem usta w cienką linię, czując jak zaczynam drzeć, nie byłem jednak do końca pewien z jakiego powodu, znalazłoby się ich zapewne kilka.
- Może w końcu nauczysz się z nami nie zadzierać- Tiberius machnął różdżką, nagle mnie unieszkodliwiając.
Padłem mimowolnie na kolana, niezdolny do ruchu. Avery zbliżył się, trzymając medalion wysoko nad moją głową, jakby to była nagroda.
- Co powiesz na to, żebyśmy zatrzymali to jako trofeum? - zapytał, patrząc na mnie z góry.- Niech to będzie dla ciebie nauczka.
Próbowałem poruszyć kończynami, jednak zaklęcie było zbyt silne. Chciałem coś zrobić, by odzyskać medalion, lecz teraz całkiem bezradny wobec Mulcibera i Avery'ego nie byłem w stanie.
- Pożałujecie tego - wykrztusiłem, mój głos był słaby. Nie mogłem uwierzyć, że pozwoliłem sobie na taką sytuację. Co by powiedzieli moi rodzice, widząc mnie tak żałosnego, jak w tej chwili? Zawiódłbym ich, może nawet poczuliby wstyd, bo nie potrafiłem sobie poradzić z tym dwojgiem czarodziejów.
Thaddeus jedynie się zaśmiał.
- Zobaczymy, Regulusie. Zobaczymy.
Mulciber odsunął Ślizgona na bok, by przy mnie stanąć i spojrzeć mi w oczy z wyższością.
- Zdecydowanie potrzebujesz nauczki, Black - powiedział przeraźliwie spokojnie i ponuro, po czym mocnym kopnięciem trafił mnie w twarz.
Poczułem eksplozję bólu, a moja głowa odchyliła się w tył, uderzając o zimną, kamienną podłogę, gdy upadałem. Przez chwilę dzwoniło mi w uszach, obraz zaczął się rozmazywać, aż w końcu wszystko stało się czarne.
Kiedy odzyskałem przytomność, pokój był pusty, a ja leżałem w tym samym miejscu, w którym mnie pozostawiono.
Rozchyliłem nieco powieki i zamrugałem powoli, próbując zrozumieć, co się wydarzyło. Nie miałem pojęcia dlaczego byłem na ziemi z odrętwiałym ciałem, jednak wraz z narastającą trzeźwością umysłu, o wszystkim przypomniał mi narastający ból głowy. Na mojej twarzy pojawił się grymas, który nie był spowodowany samą dolegliwością, a raczej całą zaistniałą sytuacją, która miała miejsce.
Największe cierpienie sprawiało mi jednak uczucie utraty tego, co było dla niego tak ważne. Syriusz mnie zabije, jeśli się dowie. Wiedziałem, że muszę znaleźć sposób, by odzyskać swój medalion i różdżkę, ale teraz byłem całkowicie bezsilny i otępiały.
Leżałem roztrzęsiony jeszcze przez jakiś czas na zimnej, kamiennej podłodze, czując, jak wszystko, co dla mnie ważne, wymyka mi się z rąk. Próbowałem wziąć się w garść, chcąc znaleźć chęci do ruszenia się z miejsca. Ostatecznie udało mi się to zrobić, gdy przypomniałem sobie dlaczego w ogóle wracałem do pokoju. Moje serce zabiło mocniej. Jeśli Syriusz nie pozbawi mnie życia pierwszy, to z pewnością uczyni to profesor McGonagall, z którą byłem umówiony na rozmowę. Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło od kopniaka w moją twarz, wiedziałem jednak, że naszyjnik i różdżka musiały zaczekać.
Powoli podniosłem się z kamiennej podłogi, chwytając za ramę łóżka i za swój rozgrzany policzek. Bolało, jak diabli, więc nie byłem pewien czy chce zobaczyć swoje odbicie w lustrze. Nie miałem pojęcia, co dokładnie tam zastanę.
Świat przez chwilę wirował, miałem wrażenie, że w pewnym momencie polecę na bok, zderzając się znów z podłogą, jednak rama łóżka wystarczyła, bym utrzymał się na drżących nogach. Skrzywiłem się bardziej, rozglądając się po swoich rzeczach. Będę musiał pomyśleć nad zaklęciem strzegącym.
Sięgnąłem po szatę, ubrałem ją i spojrzałem niechętnie w lustro, by sprawdzić czy mogłem tak wyjść.
Nie mogłem.
Moja koszula była zabarwiona szkarłatem. Zaschnięta krew widniała na jasnym materiale, brudząc go od kołnierzyka do trzeciego zapiętego guzika. Wciąż także utrzymywała się pod moim nosem, który mógł być złamany, co by tłumaczyło ten okropny ból i zawroty głowy.
Niechętnie obejrzałem swoją twarz. Oprócz krwi, zaczynał wykwitać na skórze brzydki siniak, który w żaden sposób nie mógł zostać przeze mnie ukryty przez brak różdżki. Bardzo chciałem zostać w ukryciu, być dalej przez innych ignorowany, ale z czymś takim nie było na to szans.
- Niech to szlag - szepnąłem i zdjąłem pospiesznie z ramion szatę, by wymienić koszulę na inną. Sięgnąłem po czarny materiał, zapinając go i wygładzając go na swojej klatce piersiowej. Starałem krew z twarzy i zabrałem resztę potrzebnych rzeczy. Wyszedłem z dormitorium, próbując zachować równowagę i trzeźwą głowę.
W Pokoju Wspólnym krzątało się kilkoro uczniów. Miałem nikłą nadzieję na to, że odpuszczą mi i zwyczajnie kontynuują swój dzień, jednak ich ciekawość zwyciężyła, sprawiając, że nie byli w stanie oderwać ode mnie oczu. Obserwowali każdy mój ruch, szepcząc do swoich kolegów lub udając, że są zajęci swoimi sprawami. Dwie Ślizgonki, zajmujące miejsca na fotelach, zerkały na mnie zza książek. Starałem się to zignorować i zachowywać jak najbardziej naturalnie, dlatego postanowiłem podejść, jakby nigdy nic, do tablicy ogłoszeń, chcąc sprawdzić czy ktoś już zdążył się wpisać na listę rekrutacyjną do drużny. Kilka nazwisk widniało już na białej kartce, co przepełniło mnie poczuciem ulgi i zadowolenia. Moje kąciki ust zadrżały.
Ruszyłem do wyjścia z salonu, mijając z podniesioną głową także mało dyskretnie obserwujące mnie obrazy. Za swoimi plecami usłyszałem jedno ciche i zrzędliwe „ani krzty rozumu" jednego z portretów, który obudziłem podczas swojej ostatniej spontanicznej nocnej przechadzki po zamku.
Wyszedłem przez obraz mężczyzny z wężem i dopiero wtedy przyspieszyłem, kierując się w stronę sali transmutacji. Opuściłem lochy, których chłodne otoczenie przyniosło mi chwilową ulgę na obolałej twarzy. Potem jednak przeszedłem do bardziej otwartych przestrzeni zamku, gdzie rześkie powietrze ustąpiło miejsca cieplejszemu i jaśniejszemu środowisku, które bardziej mnie drażniło. Gotyckie okna wpuszczały ostre światło dnia, ono rozlewało się po kamiennych płytkach podłogi, oświetlając nieprzyjemnie moją twarz.
W końcu dotarłem do skrzydła, w którym znajdowała się sala transmutacji. W korytarzu panował względny spokój, a jedynymi osobami przeze mnie mijanymi, były grupki uczniów zmierzających na swoje zajęcia. Gdy posyłali mi ciekawskie spojrzenia, miałem ochotę zapaść się pod ziemię, skąd nikt by mnie nie zauważył. Parłem jednak dalej naprzód z uniesioną głową, starając się unikać wzroku innych i próbując nie myśleć o moich skradzionych rzeczach.
Zatrzymałem się ogromnie spóźniony przy wielkich drzwiach, słysząc stłumione głosy dobiegające ze środka sali. Próbowałem uspokoić oddech i przygotować się na rozmowę z profesor McGonagall. Nie miałem pojęcia jak się wytłumaczę. Nie mogłem nikomu powiedzieć, co zaszło w dormitorium, to była sprawa, z którą musiałem poradzić sobie sam.
Wziąłem głęboki wdech, a wtedy drzwi się otworzyły. Lekcja właśnie dobiegła końca, a uczniowie zaczęli wychodzić na korytarz pochłonięci już rozmowami ze swoimi znajomymi. Stanąłem na uboczu cierpliwie czekając, aż wszyscy opuszczą pomieszczenie. Gdy ostatni uczeń wyszedł, niepewnie wszedłem do środka.
Sala od transmutacji była przestronna i dobrze oświetlona. Ściany były wyłożone regałami pełnymi książek i różnych przedmiotów magicznych, które służyły do nauki i demonstracji transmutacji. Na środku znajdowały się długie, drewniane stoły, ustawione w rzędach.
Na podwyższeniu na końcu sali stała profesor McGonagall, zajmując przestrzeń za biurkiem. Jej surowa, ale pełna autorytetu postawa była łatwo rozpoznawalna. Rozmawiała z Jamesem i Syriuszem, którzy wyglądali na „skruszonych", podczas gdy Remus i Peter, czekali nieco z boku, przyglądając się wszystkiemu w ciszy i starając się nie zwracać na siebie uwagi.
James miał ręce w kieszeniach, a jego twarz była wykrzywiona w grymasie niepewności. Syriusz wyglądał na zmęczonego i zrezygnowanego, jego oczy były skupione na podłodze. Peter miał zmartwiony wyraz twarzy, a Remus wydawał się być najbardziej zaniepokojony z całej czwórki. Co chwila zerkał na Syriusza.
- Panie Potter, Panie Black, to było absolutnie nieodpowiedzialne i nieakceptowalne zachowanie – mówiła surowym tonem. – Nie tylko naraziliście się na niebezpieczeństwo, ale także wystraszyliście pierwszoroczniaków. Czy wasze dowcipy będą mieć w końcu swój kres?
Zamarłem w półkroku, nie wiedząc czy podejść czy lepiej się wycofać. Byłem przerażony tym, że znalazłem się w pobliżu mojego brata i jego przyjaciół, którzy dokładnie wiedzieli o naszym sporze i wydawali się być mniej przyjemnie przez to do mnie nastawieni. Nie miałem pojęcia, że akurat oni mieli tu lekcje. Chciałem porozmawiać z Syriuszem, ale nie dzisiaj. Zdecydowanie nie dzisiaj. To był bardzo kiepski moment na jakąkolwiek konfrontację.
Zacząłem powoli się cofać ku wyjściu z szybciej bijącym sercem. Porozmawiam z McGonagall kiedy indziej. Przeproszę ją i wymyślę jakieś wytłumaczenie, na pewno zrozumie.
- Ach, Pan Black, oczekiwałam pana - profesor nagle na mnie spojrzała, a ja zamarłem z szerzej otwartymi oczami. Na chwilę nawet przestałem oddychać, bo spojrzenia wszystkich zastygły na mnie i mojej twarzy.- Choć jest pan później, niż zakładałam...- mruknęła, patrząc na mnie podejrzliwie - Jak sądzę - zlustrowała uważnie mój zesiniaczony policzek - miał pan dobry powód. Co się stało?
- Eee - zająknąłem się, jak nie ja i wypuściłem długo wstrzymywane powietrze z płuc.- Nic, o czym warto wspominać - mruknąłem i zaciskając dłonie na pasku od torby, zbliżyłem się niepewnie do biurka.
Nawiązałem na krótką chwilę kontakt wzrokowy z Syriuszem, jednak przerwałem go, skupiając swoją uwagę na nauczycielce, choć teraz jeszcze trudniej było mi to zrobić. Rozmawiaj z Syriuszem. Porozmawiaj z Syriuszem.- Bywam nieostrożny.- powiedziałem wymijająco.- Chciałem też przeprosić za spóźnienie.
Profesor McGonagall zmarszczyła brwi, ale ostatecznie kiwnęła głową i westchnęła.
- No dobrze. Proszę tylko, aby następnym razem był pan bardziej punktualny - powiedziała surowo, a ja skinąłem głową na znak zgody. - Teraz, skoro już pan jest, możemy omówić szczegóły dotyczące dodatkowych zajęć z transmutacji.
Na krótką chwilę znów nawiązałem kontakt wzrokowy z Syriuszem, który nieustępliwie kierował wzrok wprost na mnie. W jego oczach widziałem mieszaninę bólu i zmartwienia. James natomiast przyglądał mi się uważnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale powstrzymywał się.
- Regulusie - przerwał nagle Syriusz, zanim McGonagall zdążyła kontynuować. - Czy moglibyśmy porozmawiać?
Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Sądziłem, że Syriusz po naszej ostatniej nieprzyjemnej konfrontacji odpuści i będzie chować urazę. Jednak jak zwykle mocno mnie zaskoczył. Wciąż mu zależało na rozmowie. Zależało mu na mnie.
Przeniosłem wzrok na Jamesa, który skinął lekko głową, jakby chciał mnie zachęcić do odpowiedzi. Remus przyglądał się całej sytuacji z lekkim niepokojem, a Peter stał obok, wyraźnie czekając na rozwój wydarzeń.
- Panie Black - profesor McGonagall przerwała ciszę, patrząc na Syriusza z lekkim zdziwieniem. - To nie jest odpowiedni moment na prywatne rozmowy. Proszę pamiętać, że jesteście tu wszyscy z powodu nieodpowiedniego zachowania.
- Wiem, pani profesor - odparł Syriusz z niepewnością w głosie. - Ale naprawdę chciałbym na sekundkę...
- Porozmawiacie, kiedy już skończę omawiać kwestię nauki pana brata. Regulus nigdzie nie ucieknie.
Syriusz przełknął ciężko ślinę i skupił się znów na mnie.
- Później, Syriuszu...Porozmawiamy, obiecuję.- wychrypiałem spokojne, czując się dziwnie z tym, że po raz pierwszy nie czułem między nami tak dużego napięcia. Nie miałem ochoty krzyczeć, a mój brat wydał się pełen ulgi, gdy tylko mnie usłyszał. W końcu w jego spojrzeniu zauważyłem coś więcej niż zrezygnowanie. Teraz widziałem nadzieję i błysk, które nieco go ożywiły.
Remus po moich słowach wyglądał na kogoś, kto dopiero teraz mógł odetchnąć pełną piersią, jego twarz złagodniała i rozświetliła się. James był nad wyraz zadowolony ze swojego osiągnięcia i powinien taki być, ponieważ przekonanie mnie do czegokolwiek wiązało się z ogromnym wyzwaniem. Teraz nie był w stanie dostatecznie dobrze ukryć swojego uśmieszku, który majaczył pod jego nosem. Peter z kolei uważnie wszystkiemu się przyglądał z nieodgadnioną miną.
Profesor McGonagall spojrzała na czwórkę gryffonów i zwęziła powieki.
- Myślę, że to już wszystko na dzisiaj, panowie. Możecie już iść. Mam nadzieję, że zmądrzejecie i wasze następne zachowanie będzie bardziej odpowiedzialne. Jeszcze wrócimy do tematu waszego szlabanu- mruknęła.
James, Remus, i Peter skinęli głowami, wyglądając na zadowolonych, że reprymenda dobiegła końca. Syriusz spojrzał na mnie jeszcze raz, zanim dołączył do swoich przyjaciół.
- Pamiętajcie, co powiedziałam - dodała, patrząc na nich ostrzegawczo. - Nie chcę więcej takich incydentów. Zrozumiano?
- Oczywiście, pani profesor - odpowiedział James z pokorą w głosie, choć uśmiech błąkał się na jego ustach.
- Obiecuję, że jako prefekt, utemperuję ich charaktery.- dodał Remus, choć nie wyglądał na przekonanego. Został prefektem w zeszłym roku i do tej pory mu nie wyszło. Syriusz i James mimo jego „starań" ciągle wpadali w kłopoty.
Czwórka Gryfonów opuściła salę. Syriusz wyszedł jako ostatni, rzucając mi jeszcze jedno, pełne nadziei spojrzenie. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, profesor McGonagall z powrotem skupiła się na mnie.
- Teraz, Regulusie, możemy porozmawiać - powiedziała spokojniej. - Jak już wspominałam, dodatkowe zajęcia będą odbywać się w każdy czwartek po lekcjach. Chciałabym, abyś przygotowywał się sumiennie do każdego spotkania. Możesz liczyć na moje wsparcie, ale musisz wykazać się determinacją i zaangażowaniem.
Kiwnąłem głową, probując skupić się na jej słowach, choć myśli o nadchodzącej rozmowie z Syriuszem wciąż krążyły mi w głowie, nieco to utrudniając.
- Oczywiście, pani profesor. Będę robił, co w mojej mocy, żeby nadrobić zaległości i poprawić swoje umiejętności - odpowiedziałem, próbując brzmieć pewnie.- Zależy mi na tym.
Profesor uśmiechnęła się lekko, widząc moją determinację.
- Dobrze, to wszystko na dziś. Jeśli masz jakiekolwiek pytania lub potrzebujesz dodatkowych materiałów, nie wahaj się zapytać. Możesz już iść.
- Dziękuję, pani profesor - powiedziałem, kłaniając się lekko. - Na pewno skorzystam z tej możliwości.
Wyszedłem z sali, czując mieszankę ulgi i niepokoju. Wiedziałem, co mnie teraz czekało. Wypuściłem drżący oddech, rozglądając się wokół z szybciej bijącym sercem i drżącymi dłońmi.
Znalezienie Syriusza nie zajęło mi dużo czasu - stał za rogiem. rozmawiając z Remusem na uboczu, podczas gdy James i Peter czekali na nich w ciszy. Potter opierał się o ścianę, wpatrując się rozluźniony w przyjaciół ze skrzyżowanymi rękami na torsie, jednak gdy usłyszał moje kroki, ulokował spojrzenie na mnie.
Przełknąłem ciężko ślinę, niepewnie podchodząc.
- Zaraz Syriusz przyjdzie. Zostawimy was, żebyście mogli na spokojnie porozmawiać...
- Ja...- spojrzałem na Syriusza, który stał teraz do nas plecami, przenosząc ciężar z nogi na nogę i bujając się przez to na boki. Zrobiło mi się słabo i gorąco, a jednocześnie oblały mnie zimne poty. Chciałem rozmawiać z bratem, chciałem wszystko wyjaśnić, ale nie byłem w stanie zrobić tego teraz. - Muszę iść.
James zmarszczył brwi na moje słowa, a jego twarz diametralnie nabrała zmian. Teraz nie był już taki zadowolony, jak jeszcze przed chwilą w sali.
- Co?- mruknął pochmurnie.
- Ja...Śpieszy... mi się - wyjąkałem i zacząłem się wycofywać - Porozmawiam z nim później, obiecuję. Ale teraz muszę iść - odwróciłem się na pięcie i wystrzeliłem naprzód, niemal potykając się o własne nogi z rozpędu.
- Regulusie!- warknął za mną James - Ty cholerny tchórzu!
James Potter miał rację. Stchórzyłem.
___________________________
Jak Wam się podobało? 🙌🏻
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro