Płyńmy!
Spojrzałem dość niepewnie na brzeg rzeki, poprawiając włosy wpadające do oczu. Miałem wrażenie, że zejście na dół może nie skończyć się dobrze.
- Ej! Dlaczego się zatrzymujesz? – zawołał Charlie, mój przyjaciel, mijając mnie w podskokach.
- Ten brzeg nie wygląda... - zacząłem, ale nie dane mi było skończyć, gdyż Charlie już zbiegał na dół. – Uważaj, no... - Westchnąłem zrezygnowany, ale ruszyłem za nim.
- Zawsze marudzisz, wiesz? – żachnął się blondyn. – To nie, tamto nie, tu uważaj, tam nie wchodź. Nic dziwnego, że zawsze omija cię najlepsza zabawa.
Przewróciłem tylko oczami, nic nie odpowiadając. Wszedłem powoli do wody, podążając za przyjacielem. Czułem, że woda wlewa mi się do butów, ale gorsze było to, że miejscami podłoże było wyjątkowo wciągające.
- Naprawdę uważaj – zwróciłem jeszcze raz uwagę Charlesowi. On jednak był już kawałek dalej.
Żałowałem, że nie było łatwiejszej drogi. Brzeg porastała gęsta roślinność, przedzieranie się przez nią byłoby wyjątkowo męczące. Nasz cel znajdował się kilkaset metrów dalej. Sporej wielkości stary statek. Nikt nie miał pojęcia jak się tu znalazł. Dlaczego wpłynął na rzekę, dlaczego przybił do jej brzegu i co się stało z jego załogą? Od dłuższego czasu tutaj stał. Ot tak, po prostu, przy zarośniętym brzegu, osłonięty od ciekawskich oczy wysokimi, gęsto rosnącymi drzewami.
Gdy przeszliśmy ze dwieście metrów, Charlie nagle wystawił rękę przed siebie.
- Spójrz!
Uniosłem wzrok. Wciąż tam stał. Teraz wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie. Powinien pływać po oceanach, przybijać do portów. Dlaczego wpłynął na tę rzekę? To pytanie nie dawało mi spokoju.
- Jak się na niego dostaniemy? – zapytałem, ruszając dalej za Charliem.
- Po boku jest drabinka. Ktoś ją podobno celowo tam spuścił – odpowiedział, co przyjąłem z ulgą. Nie miałem ochoty wyczyniać akrobacji, żeby wspiąć się na statek.
Po chwili doszliśmy do boku statku i istotnie była tam drabinka. Zrobiona z liny, miejscami nieco zbutwiała. Charlie od razu do niej doskoczył i zaczął się wspinać. Poczekałem, aż wspiął się nieco wyżej i sam zacząłem to robić. Trochę to zajęło, nie mówiąc już o tym, że kilka razy stopa zsunęła mi się z liny i musiałem się asekurować rękami. Na szczęście miały dużo lepszą przyczepność niż nogi. Jak Charliemu udało się tak szybko wdrapać na statek? Minęła chwila i po prostu zniknął mi z oczu.
- Małpa – mruknąłem pod nosem wyraźnie rozbawiony.
W końcu udało mi się wdrapać na statek o wdzięcznej nazwie „Sekret".
- Charlie? – Rozejrzałem się dookoła, ale gdzieś dalej usłyszałem tylko szybkie kroki. Jak zwykle, zostawił mnie nie mogąc doczekać się eksploracji statku.
Sekret wyglądał... zwyczajnie. Starzejące się drewno jeszcze jakoś się trzymało. Gdzieniegdzie widziałem przerdzewiałem metalowe elementy konstrukcji. Ale ogólnie – było nieźle. Powoli ruszyłem do przodu, rozglądając się z zaciekawieniem. Zastanawiałem się jak często był już zwiedzany i jak bardzo wybebeszony. I co stało się z załogą? W którym momencie rejsu zaginęli? Musiało się to stać gdzieś na jakimś oceanie. Gdyby dopłynęli tutaj, na pewno zeszliby na brzeg. Statek by gdzieś zabrano. Nie niszczałby tu. Swoją drogą, dlaczego nikt się po niego nie zgłosił? Tyle pytań... Byłem ciekawy, czy po eksploracji statku uda mi się odpowiedzieć na którekolwiek.
Zszedłem nieco niżej i natrafiłem na przeszkodę – porozrzucane skrzynie. Wystarczyło je jednak przejść, żeby móc zwiedzać dalej – moim celem w końcu było zejście pod pokład.
Przedarłem się przez skrzynie i odetchnąłem ciężko. „Starzeję się", przemknęło mi przez głowę. Rozejrzałem się. Nadal nigdzie nie widziałem Charliego. Nagle poczułem się dość kiepsko. Zrobiło mi się duszno i słabo. Przymknąłem oczy, przysiadając na jednej z przewróconych skrzyń. Wezmę kilka głębokich wdechów i wszystko będzie w porządku. Na pewno.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą twarz.
- Wszystko w porządku?
Aż podskoczyłem i odsunąłem się uderzając plecami w skrzynie za mną. Postać przede mną zaniosła się gromkim śmiechem. Nie był to Charlie. Był to mężczyzna około pięćdziesiątki. Brodaty, wysoki, z wielkim brzuchem i... czarno-biały. Nie miał żadnych kolorów. Jakbym właśnie oglądał stary film, a on był jedną z postaci w nim grających.
- Co... Co się dzieje? – wydukałem. – Gdzie Charlie?
- Charlie? Bawi się w najlepsze z naszymi pannami. One potrafią poprawić nastrój. – Pochylił się nade mną i położył mi dłoń na ramieniu. – Tobie też się przyda.
Zmarszczyłem brwi kompletnie nie rozumiejąc co się dzieje. Przecież na statku nikogo nie było poza nami dwoma. A teraz? Był mężczyzna przede mną, słyszałem dźwięki muzyki, śmiechy, głośne radosne okrzyki. Wyjrzałem zza grubego gościa. Na statku w najlepsze trwała jakaś zabawa. Były balony, serpentyny i weseli ludzie. Wśród kilku skąpo ubranych dziewczyn dostrzegłem Charliego. Bawił się ze wszystkimi. W najlepsze. Jakby nawet nie zaskoczyło go to wszystko. I w sumie wszystko mogło być w porządku, gdyby nie to, że wszyscy byli czarno-biali. Nikt i właściwie nic nie miało kolorów. Balony i inne dekoracje nosiły tylko odcienie szarości. Cały pokład taki był. Z trwogą spojrzałem na swoje dłonie, później na ubranie – wszystko było bezbarwne!
Wyminąłem w biegu grubego mężczyznę, który ponownie się roześmiał, jakbym właśnie opowiedział mu jakiś świetny dowcip. Przebiegłem przez tłum bawiących się ludzi, potrącając jakiegoś jegomościa z trunkiem w dłoni. Coś się wygrażał, ale zaraz zainteresował się panienką z głębokim dekoltem, która zaczepnie chwyciła go za brodę.
- Charlie! – krzyknąłem, podbiegając do przyjaciela.
- No wreszcie jesteś! – odezwał się na mój widok. – Myślałem, że...
Pociągnąłem go za rękę, odciągając od dziewczyn, co przyjął z niechęcią.
- Zaraz do was wrócę, kochane! – zawołał, a dziewczyny zaszczebiotały wesoło. – O co ci chodzi, stary? – zwrócił się do mnie, gdy już kawałek odeszliśmy.
- O co mi chodzi? Mi?
- Tak, tobie. Zachowujesz się jak wariat.
Spojrzałem na niego szeroko otwierając oczy. Po prostu niedowierzałem.
- Charles! Ocknij się! – Potrząsnąłem go za ramiona. – Nie widzisz, co się dzieje?
- Widzę dobrą imprezę, a tobie odbija – mruknął, próbując wyswobodzić się z mojego uścisku, ale byłem nieugięty.
- Przyszliśmy na pusty statek! Nikogo tu nie było! A teraz są ludzie? Skąd? I nie zauważyłeś jeszcze czegoś? Wszyscy jesteśmy bezbarwni! – wyrzuciłem z siebie, próbując mu to wszystko wyjaśnić. Charlie jednak patrzył na mnie jak na wariata.
- David... - zaczął dość ostrożnie, jakby bał się, że zaraz znowu wybuchnę. – Wypłynęliśmy w rejs, razem z tymi wariatami, których poznaliśmy w porcie. Jest impreza, a ty się chyba źle poczułeś. A może ktoś ci coś wsypał do drinka? – Przyglądał mi się uważnie. – A może to choroba morska?
Gdy użył tych ostatnich słów zamarłem. Choroba morska? Na rzece? Przy brzegu? Wtedy jakby na zawołanie owiał mnie silniejszy wiatr. Do moich uszu dotarł szum wody. Puściłem Charliego i pędem udałem się do barierek.
- Woda... - wyjąkałem, patrząc przed siebie. Płynęliśmy. Byliśmy na pełnym morzu? Oceanie? Nie miałem pojęcia. Jedno było pewne – to nie rzeka, nie brzeg, a statek nie stał w miejscu. Sekret płynął, my płynęliśmy, wszystko płynęło...
~
- Rick, zaczekaj, no! – krzyknął młody blondyn, brodząc po kolana w wodzie. Już uważał, że to był kiepski pomysł. A jak jeszcze ich matka dowie się, gdzie się zapuścili, na pewno dostaną szlaban na cały tydzień. Albo i dwa.
- Pośpiesz się, ślamazaro! – odkrzyknął Rick, wyprzedzając młodszego brata o kilkadziesiąt metrów. – Statek już niedaleko.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
- Pewnie, jest opuszczony. Co nam może tam grozić?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro