Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

 Tamten dzień był ostatnim dniem sierpnia, ostatnim dniem moich wymarzonych wakacji i ostatnim dniem, gdy słyszałam o Leo.

Minęło nieco ponad sześć lat. Połowę tego czasu zajęło mi zrozumienie, że straciłam go na zawsze. Nie dlatego, iż co roku wypadało mi coś uniemożliwiającego ponowne odwiedzenie Elviry, a zarazem spotkanie się z ludźmi z Cesenatico; powód leżał zgoła gdzieś indziej. Mianowicie w tym, jak szybko Leonardo dał mi do zrozumienia, że mimo możliwości technologicznych mogących utrzymać naszą relację na względnym poziomie nie leżałam już w jego interesie.

Odkąd bowiem wyjechałam, nie odezwał się ani razu.

Pisałam i dzwoniłam, wysyłałam listy. Nie odpowiadał ani na SMS-y, ani na wiadomości w mediach społecznościowych. Nie otrzymałam też od niego nawet skrawka korespondencji papierowej, choć czekałam na nią zaskakująco i żałośnie długo. Wciąż pamiętałam, z jakim zapartym tchem i bólem brzucha biegłam na dół zawsze, gdy pojawiał się listonosz przynoszący rozmaite pocztówki, rachunki, reklamy pocztowe; ale nigdy nie miał dla mnie tego, na co tak desperacko wciąż liczyłam.

Właśnie tak głupia byłam.

Nie potrafiłam pokochać nikogo na nowo. Tkwiłam wciąż mentalnie w poprzedniej historii, niedokończonej w moim mniemaniu; urwanej przedwcześnie niczym „List do Marcelli" Porfiriusza. Ciągle na nowo dawałam się pożerać rozterkom na temat tego, co mogłam zrobić źle, gdzie popełniłam błąd, że już w ogóle mnie nie chciał, nawet jeśli ja pragnęłam z całego serca najmniejszego chociażby skrawka jego uwagi.

Żyłoby mi się tak cholernie lepiej, gdybym wiedziała, że ja też zamieszkiwałam wciąż jego myśli.

Jednak świadomość o tym, jak wielce prawdopodobne wydawało się wykreślenie mnie z jego życia jako „epizodu, o którym się nie rozmawia", zabijała mnie od środka. I sprawiała, że od sześciu lat nie napisałam żadnej piosenki, nie rozwinęłam się, a choć zbliżałam się nieubłaganie szybko do trzydziestki, nie rozciągały się przede mną nawet widoki na ustabilizowanie się. Poznanie kogoś, danie szansy komuś nowemu — straciłam zdolność chociażby brania tych scenariuszy pod uwagę.

Ivy myliła się, dając mi radę sześć lat temu. Twierdziła wówczas, że rozstanie to ból chwilowy, zerwanie plastra. Jeśli w perspektywie czasu miało wyjść mi na korzyść, dlaczego po takim czasie wciąż myślałam o nim każdego dnia, nosząc w sobie traumę nawiązywania relacji romantycznych, a na sobie naszyjnik z żywicy z zatopionymi, ususzonymi płatkami róż, jakie podarował mi, gdy to wszystko się zaczęło? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Ivy też nie, a moja terapeutka wciąż jej poszukiwała.

Odwróciłam wzrok od szafki ze zdjęciami. Widniała na nich inna Isabelle. Powinnam była wyrzucić je sto lat temu, jednak... wciąż nie byłam na to gotowa. Prawdę powiedziawszy, nie sądziłam, bym kiedykolwiek miała być.

Miękki puch otarł się łagodnie o moje kostki, co zmusiło mnie do zajrzenia na podłogę.

— Hej, Avril — odezwałam się smutno. — Przyszłaś się połasić?

Kotka miauknęła, zupełnie jakby chciała odpowiedzieć.

Szary zwierzak stanowił jedyny obiekt, w którym byłam w stanie ulokować jeszcze emocje takie jak troska, przywiązanie i zaufanie. Tylko ją pokochałam od pamiętnego powrotu z Cesenatico. Postrzegałam ją jako dowód na to, że nie wymyśliłam sobie włoskich wczasów, a Leo nie mógł okazać się jedynie wytworem mojej wyobraźni. Widziałam w niej Wenecję, noce w domu Elviry i pożegnanie w deszczu.

Avril była jednakże jedynie namiastką tego, co niegdyś było między nami. Namiastką utraconych planów na przyszłość, które chciałam układać, i wspólnych nadziei na to, że nasza historia doczeka się szczęśliwego zakończenia.

Nie doczekała się.

A ja byłam boleśnie głupia, wierząc, że — choć minęło sześć długich, ponurych lat — ja i Leo mimo wszystko wkrótce się zobaczymy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro