Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Niemyśląca o kolejnym dniu

 Kawiarenki włoskie podobały mi się do tego stopnia, że uczęszczałam do nich prawie codziennie, mimo że absolutnie nie mogłam przełknąć kawy. Niemalże każdy dzień zaczynałam jednak od herbaty o wymyślnym smaku bądź od gorącej czekolady, w ostateczności od deseru, bo miałam wakacje i nikt nie mógł mi tego zabronić. Zabierałam ze sobą notatnik i zawsze siadałam przy stoliku, który podobał mi się w danym lokalu najbardziej, a potem odpływałam w głębię własnej wyobraźni — głębię fascynującą dla mnie, lecz przerażającą dla każdego, kto mógłby jakimś sposobem zerknąć do niej z zewnątrz. I pisałam; albo piosenki, albo wiersze, a czasami i nowelki. Raz nawet stworzyłam scenariusz teatralny przedstawienia w stylu fantasy przy porannej herbacie, a zainspirowały mnie do tego pływające w niej niebieskie, ususzone kwiaty.

Starałam się za każdym razem odwiedzać nowy lokal, choć wybór w Cesenatico był, oczywiście, ograniczony. Odkryłam przeuroczą kawiarnię znajdującą się w sąsiedztwie pubu, który pod wpływem emocji odwiedziłam kilka dni wcześniej; i ze względu na zdecydowanie pozytywne skojarzenie, to tam się udałam.

Emanowała urokiem i nie przesadzałam, opisując ją tak właśnie w notatniku. Ktokolwiek ją prowadził, musiał kochać muzykę równie mocno, co ja — w końcu na wszystkich beżowych ścianach ciasnej kafejki powieszono specjalne stojaki, a na nich ustawiono stare płyty winylowe. Dostrzegałam wśród nich głównie klasycznych włoskich artystów (bądź niszowych, których zupełnie nie kojarzyłam), ale wpadło mi w oko również kilkoro zagranicznych muzyków. Powiedziałabym, że ogólnoświatowych. Nie znałam ich materialnej wartości, ale domyślałam się, jak wysoka mogła się okazać. Tym bardziej dziwiło mnie zaufanie, którym właściciele obdarowywali swoich klientów; w lokaliku bowiem znajdował się dostojny gramofon, a obok niego widniała informacja: jeśli przemawiał do nas jakiś konkretny winyl, nic nie stało na przeszkodzie, by zdjąć go samodzielnie ze ściany, umieścić go w adapterze i pozwolić muzyce grać.

Jak zawsze, usiadłam przy upatrzonym stoliku. Zazwyczaj wybierałam miejsca w samym kącie (nie lubiłam mieć nikogo za plecami), tak jak i tym razem. Wyjęłam notatnik i piórnik pełen brokatowych pisaków. Ze środka wypadła kartka ze szkicem, a ja zarumieniłam się i szybko ją schowałam.

Buongiorno, signorina. Co podać? — Akurat podeszła do mnie przeurocza kelnerka. Przyjrzałam jej się w nieprzyzwoicie nieukrywany sposób, jako że wydała mi się podejrzanie znajoma.

Nagle otworzyłam szeroko usta i wzięłam szybko wdech.

— Czy pani nie była ostatnio barmanką obok? — zapytałam bez ogródek czy wstępów, wskazując kciukiem ścianę za sobą.

Kobieta się roześmiała.

— Takie jest życie studentki, signorina.

— Coś o tym wiem. — Uśmiechnęłam się.

Teraz to ona mi się przyjrzała. Przeszła najwyraźniej przez podobny do mojego proces myślowy, aż pstryknęła palcami.

— Isabelle! Pamiętam.

Pomyślałam, że wolałabym jednak, by nikt nie pamiętał disneyowego przedstawienia, jakie w wieku dwudziestu jeden lat urządziłam w miejscu publicznym. A zwłaszcza by nie kojarzono z nim mojej osoby, jeszcze po imieniu.

Skinęłam jednak uprzejmie, zachowując pozory.

— Od dawna nie mieliśmy w pubie tak spontanicznej akcji. To znaczy miewaliśmy, ale na pewno nie udane — prychnęła.

— Ja też od dawna nie przeżyłam czegoś takiego. W zasadzie... chyba nigdy...

Nim zdążyłam dokończyć, kelnerka rozejrzała się, jakby sprawdzała, czy nikt — zwłaszcza z przełożonych — jej akurat nie obserwował, a kiedy wydawała się podjąć decyzję, że teren był bezpieczny, odsunęła krzesło naprzeciw mnie i usiadła.

— Nie pracuje pani? — Zdziwiłam się.

— „Pani"? — Roześmiała się. — Daj spokój, Isabelle. Jesteśmy pewnie w takim samym wieku. Mam na imię Chiara.

— No dobrze — odparłam odrobinę rozbawiona jej beztroskim zachowaniem.

— Jakbyś jeszcze kiedyś chciała u nas zaśpiewać, to będzie czekał na ciebie rabat na drinka — powróciła do tematu, a ja poczułam się wzruszona tym, jak mnie zapamiętała. — Ściągnie nam to klientów. Zwłaszcza tego blondyna, który tak za tobą tam latał, zaraz, jak on miał na imię...

Zachichotałam.

— Chyba masz na myśli Leo.

— Leonardo! — Pstryknęła palcami. — Właśnie. Moja koleżanka podkochiwała się w nim przez połowę liceum, ale podobno był gejem.

Wydałam z siebie zduszony jęk, mający imitować śmiech.

— Dlaczego?

— No wiesz... facet, lat dwadzieścia cztery, niczego sobie... a nigdy nie miał dziewczyny.

Miałam ochotę wywrócić oczami i zapytać o puentę, ale postanowiłam się od tego powstrzymać. Idąc tym tokiem myślenia, sama powinnam przejawiać zainteresowanie wyłącznie kobietami; a na pewno nie przejawiałam. To znaczy — nie wyłącznie kobietami...

— Mogę zagwarantować, że nie jest. — Stuknęłam paznokciami w stolik.

Jej oczy rozszerzyły się.

— O matko... — szepnęła. — Nie wiedziałam, że aż tak mu się spodobałaś, że...

— Spotykamy się — naprostowałam od razu, przeczuwając, dokąd zmierzał tor myślenia Chiary. Wolałam uniknąć plotek pływających po Cesenatico, sugerujących, że po imprezie wróciliśmy z Leo do jednego domu, a tym bardziej do jednej sypialni. Zwłaszcza że ledwo co się całowaliśmy, i to dopiero kilka dni później.

— O.

Zamyśliła się. Jej ekscytacja wygasła, a ja nie rozumiałam powodu tego zjawiska. I wtedy Chiara powiedziała:

— Biedny Leo.

Z początku zupełnie jej nie zrozumiałam. Czy jej słowa miały mnie urazić? Może coś źle zrozumiałam? Albo niepoprawnie coś ujęłam, popełniając nieszczęsną gafę językową, przez co to Chiara nie zrozumiała mnie?

— Dlaczego? — zapytałam i pochyliłam się zatroskana. Nie ukrywałam, że jej reakcja wzbudziła we mnie smutek.

— Wydaje mi się, że naprawdę był w ciebie wpatrzony — odparła, jednak nie wyjaśniła niczego. W zasadzie stworzyła jeszcze większy mętlik.

— To źle?

Chiara westchnęła i przybliżyła się ku mnie.

— Isabelle... jesteś tu tylko na wakacje, prawda?

Pokiwałam głową. Kelnerka wypuściła powietrze z płuc i wstała od stolika.

— Czego się napijesz? — Zmieniła diametralnie temat.

— Nie, zaczekaj. O co ci chodziło?

Uśmiechnęła się do mnie blado.

— O nic — skłamała nieprzekonująco. — Miałam głupią myśl. Muszę wracać do pracy.

Przygryzłam wnętrze policzka. Nie byłam na tyle naiwna, by jej uwierzyć, ale nie chciałam na siłę drążyć tematu, przynajmniej na razie.

— Kawa?

— Czekolada, per favore — mruknęłam. — Na mleku roślinnym.

***

Cukier, jak zawsze, poprawił mi humor. I choć nietypowe słowa Chiary pobrzmiewały mi wciąż z tyłu głowy, nie pozwalając o sobie zapomnieć, mój nastrój poszybował z powrotem ku górze, zwłaszcza gdy Leo zaproponował wieczorny wypad na plażę. Nie byle jaki wypad w dodatku — z okazji deszczu perseidów, organizowano na wybrzeżu liczne imprezy. Na jedną z nich postanowiliśmy się udać razem.

— Ostatnim razem widziałam tyle bieli na Boże Narodzenie — uznałam, choć bez cienia negatywnej reakcji, gdy dotarliśmy na miejsce.

Dresscode wydarzenia był prosty i zrozumiały: pozwalał na każdy strój w każdym stylu, ale wyłącznie w kolorze białym. Nie wiedziałam, z czym się to wiązało, lecz nie narzekałam. Połowa mojej szafy przypominała jasne prześcieradła. Dlatego też nic nie stało na przeszkodzie, bym założyła zwiewną sukienkę do kolan. Miałam nawet idealnie pasujące do niej buty, lecz Leo przyszedł za wcześnie. Nie czekał, aż je ubiorę, i wyciągnął mnie z domu na bosaka, a żeby mi towarzyszyć, sam zdjął trampki i zostawił je u Elviry.

Choć doświadczenie spaceru przez opustoszałe ulice było mi zupełnie obce, szybko je polubiłam. Czułam ciepło i teksturę asfaltu, a gdy dotarliśmy na plażę, nagrzany podczas kolejnego upalnego dnia piasek tracił już ciepło i łaskotał mnie w stopy, gdy biegliśmy razem w stronę grupy młodych ludzi. Bawili się wśród białych jak śnieg, powiewających baldachimów. Nawet rozstawione wokół pale, na których zawieszono kolorowe latarnie, pomalowano kredową farbą, podobnie girlandy i ławki.

— Zazdroszczę. — Przyciągnął mnie ku sobie, gdy znaleźliśmy się w środku rozbielonego tłumu. — U nas rzadko pada śnieg. A jak już spadnie, to topnieje po paru dniach. Jeśli chcę zobaczyć śnieżycę, muszę jechać aż w góry.

— Może kiedyś pokażę ci irlandzką zimę w takim razie. — Chciałam mruknąć, ale nie usłyszałby mnie, nawet gdybym przyłożyła usta wprost do jego ucha. — Jest zimna i tak wilgotna, że rozmoknięty śnieg lepi się do butów, jak tylko wyjdziesz z domu. Prędzej czy później zawsze przemakają.

Zaśmiał się.

— Brzmi wspaniale.

Spojrzał na DJ-a, ogłaszającego właśnie karaoke.

— Zaśpiewasz dla mnie? — poprosił głosem dziecka błagającego o cukierka przed obiadem. Roztopił mi tym serce, więc nie mogłabym odmówić.

Dotknęłam jego policzka, zaczesując złote włosy Leo za ucho. Nie potrafiłam opisać, jak bardzo mi się one podobały.

— Najpierw zaprosi mnie pan na parkiet, panie Leonardo. — Zerknęłam za jego plecy, na ludzi skaczących po piasku bez butów w rytm energicznej melodii. — Czy też na piach.

Nie oponował. Objął mnie w talii i od razu przystąpił do tańca, choć ani on, ani ja, mimo zamiłowania do sztuki, zwłaszcza muzyki, nie staliśmy nawet obok profesjonalnych tancerzy czy choreografów.

Zawsze, kiedy prosił mnie o podzielenie się moją pasją, na przykład o zaśpiewanie mu czegoś bądź zagranie na pianinie, wzrastała we mnie dziecięca ekscytacja. Nic nie rozgrzewało mojego serca bardziej niż obserwowanie, jak ktoś okazywał realne zainteresowanie moją muzyką. Dlatego kochałam pokazywać mu każdy skrawek swojego małego świata, mimo że dotąd nie wpuściłam do niego absolutnie nikogo. Ani moje rodzeństwo, ani przyjaciele nigdy nawet nie zerknęli do środka legendarnego notatnika. Za to jemu chciałam zagrać wszystkie napisane przez siebie piosenki, a później nucić mu je na spacerach.

Gdy DJ więc zaprosił kolejną chętną osobę po mikrofon, nawet się nie zastanawiałam. Moja ręka wystrzeliła w górę i krzyknęłam tak głośno, że nawet wzrost nie ujął mi widoczności. A później wskoczyłam na scenę i zaśpiewałam; ale nie dla tłumu, tylko dla niego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro