Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Natchniona i porywająca tłumy

 Potrzebowałam siedzenia w zamkniętym pomieszczeniu, mimo że było to haniebnym zgrzeszeniem przeciwko pogodzie tego dnia. Przypominałam sobie jednak stale o czasie, którego miałam teraz w nadmiarze; nie było mowy, by miało go zabraknąć. Przede mną rozciągała się perspektywa takich ilości wolnych godzin do spożytkowania, że obawiałam się, iż już za tydzień czy dwa skończą mi się pomysły na zajęcia w Cesenatico.

Pod koniec dnia jednak poczułam przesycenie odcięciem od ludzi i świata. Wciąż było mi źle, ale nie chciałam już ubolewać w samotności, ponieważ to absolutnie nigdy donikąd nie prowadziło w moim przypadku. Dlatego postanowiłam podać sobie inny lek, tak zwaną metodę numer dwa, wyciągającą mnie nieraz z najpodlejszego humoru.

Wstałam z łóżka i ubrałam swoją ulubioną sukienkę, słuchając przy tym najnowszego albumu ulubionej artystki. Później umalowałam się starannie i uczesałam, i wyszłam z podniesioną wysoko głową, po drodze wstępując tylko do losowego jeszcze otwartego sklepu, by kupić tabliczkę białej czekolady.

Lubiłam wmawiać sobie, że emanowałam energią głównej bohaterki, nawet jeśli rzeczywistość zwykła bywać zupełnie przeciwna do tego założenia. Z jakiegoś powodu jednak to przeświadczenie poprawiało mi humor. Nocny spacer okazał się pomocny w ułożeniu myśli. Przewietrzyłam głowę na świeżym, chłodnawym powietrzu, podziwiając kamieniczki i budynki, o które opierało się blade, ciepłe światło latarni ulicznych. Błyszczały w nim również złote zdobienia na mojej czarnej sukience, dostarczając wrażeń estetycznych, uwielbianych przez moją artystyczną duszę.

Proces pocieszania się przebiegał powoli, ale tak, jak powinien. Potrzebowałam jednak czegoś, czego nie potrafiłam określić; być może pustka była spowodowana tym, jak daleko od domu się znajdowałam, a może czymś zupełnie innym.

Wtedy jednak w gąszczu kamieniczek dostrzegłam uchylone, drewniane drzwi, z których wydobywało się złote światło. I zauważyłam je tylko dlatego, że z wnętrza docierały do mnie odgłosy instrumentów i śpiewów. Smutny los zaprowadził mnie prosto pod gniazdo imprezowiczów.

— Mam cię — mruknęłam i od razu ruszyłam w tamtym kierunku.

Pub mimo późnej pory i środka tygodnia był pełen ludzi, o czym przekonałam się, gdy tylko przekroczyłam próg. Lokal nie należał do dużych; wyglądał na przytulny, rodzinny biznes. Tłok jednak nikomu nie przeszkadzał — ludzie tańczyli w ścisku i hałasie, jakby wszyscy znali się blisko i spotykali się tutaj codziennie w podobnych okolicznościach. Śpiewali jakąś włoską piosenkę, której nie znałam, jakby od tego zależało ich życie i nie bali się wypluć sobie przy tym płuc. Wisieli sobie wzajemnie na ramionach, w rękach trzymając szklanki i butelki wypełnione rozmaitymi trunkami, z pewnością w znakomitej większości odpowiedzialnymi za ich świetną zabawę.

Mimo wielkiej ilości gości, część stolików stała pusta — byli zbyt zajęci zabawą, by siedzieć. Dotarłam do baru i zamówiłam drinka, choć barmanka akurat w trakcie tego kawałka nie była w stanie mnie usłyszeć, nawet kiedy krzyczałam. Dogadałyśmy się jednak na migi, a później wraz ze swoim zakrapianym napojem udałam się do pustego stolika w kącie sali, by posłuchać muzyki i wchłonąć nieco pozytywnej energii bawiących się ludzi.

Choć pochodziłam z miasta pubów i barów, zwłaszcza takich prowadzonych przez jedną rodzinę od pokoleń, czyli z Galway, atmosfera tego miejsca całkowicie mnie urzekła — i to już od pierwszej chwili. Beżowe ściany pokrywała bogata kolekcja starych talerzy, obrazów i zasuszonych kwiatów, lecz mnie najbardziej zafascynowała olbrzymia, korkowa tablica, wypełniona po brzegi rozmaitymi fotografiami. Wisiała na tyle blisko mnie, że mogłam dostrzec na zdjęciach ludzi bawiących się w tym lokalu na przestrzeni lat; wieczory kawalerskie, urodziny, spotkania klasowe — to wszystko mieściło się w przestrzeni pomiędzy drewnianymi ramami tablicy. Przyczepili tam nawet małe fotografie starszych ludzi, którzy, jak wywnioskowałam po doklejonych do papieru czarnych tasiemkach, uczęszczali do pubu do końca swoich dni, ale więcej mieli go już nie odwiedzić. Odeszli, jak pomyślałam, a właściciele postanowili na pamiątkę zachować ich uśmiechy przynajmniej na ścianach, jeśli nie pomiędzy nimi.

— Słuchajcie, kochani. — Wysoki brunet wskoczył na maleńką scenę w rogu lokalu, gdy nie zwracałam uwagi, i złapał za mikrofon na stojaku. Z jego ramienia zwisała czarna gitara. — Doszły nas głosy, że lubicie ten singiel.

Pomieszczenie wypełniło się śmiechami i oklaskami, a chłopak odwrócił się i spojrzał na resztę osób na scence. Nie widziałam jego twarzy, ale mogłabym przysiąc, że znajdował się w swoim żywiole i szczerzył się do kolegów. Wysnułam teorię, że tworzyli lokalny zespół, zabawiający studentów i młodzież w barach letnimi wieczorami, takimi jak ten.

Zaczęli grać piosenkę zdobiącą od tygodni szczyty list hitów. Śpiewali, ale nawet ich mikrofony nie były w stanie wygrać z głosami imprezowiczów. Wszyscy znali tekst tak dobrze, że byłam pod wrażeniem; zaczęłam się śmiać i klaskać, aż w końcu, choć sama nie zauważyłam kiedy, znalazłam się w gąszczu młodych Włochów i śpiewałam z nimi.

Rotacja artystów, również tych samozwańczych, na scenie odbywała się zbyt dynamicznie, bym mogła nadążyć, kto naprawdę miał zabawiać tłum, a kto wypił po prostu ciut za dużo i odwaga podpowiadała mu, że wskoczenie przed mikrofon to dobry pomysł. Ludzie śpiewali, a kapela im grała. Moment był magiczny.

— Co to za zespół? — krzyknęłam do blondynki za barem, u której zamawiałam właśnie kolejny napój, choć nie byłam pewna, czy mnie słyszała.

— Nie mam pojęcia — odpowiedziała, nalewając soku do mojego szkła. — Przychodzą tutaj czasami i zabawiają nam ludzi.

— Jak to? Nie zatrudniacie ich?

Roześmiała się i pokręciła głową.

— Nie, ale stawiamy im darmowe drinki.

— Niesamowite. — Usiadłam na krzesełku barowym. — Nie pamiętam, kiedy ostatnio występowałam przed publiką.

— Ty też śpiewasz?

Kiwnęłam z radością, choć mój zapał nieco ostygł, gdy zauważyłam chytry uśmiech na jej opalonej, piegowatej buzi.

— Federico! — krzyknęła, nim zdążyłam zareagować, podnosząc ramię wysoko i stając na palcach. — Ta dziewczyna chce z wami zaśpiewać!

Zrobiłam wielkie oczy i złapałam ją za ramię.

— Nie powiedziałam tego!

Było już jednak za późno. Facet, stojący na scenie i najwidoczniej nazywający się Federico, usłyszał barmankę za pierwszym razem i ewidentnie spodobała mu się otrzymana wiadomość. Nachylił się ponownie do mikrofonu.

— Mili państwo, jesteście gotowi na odrobinę żeńskiego głosu?

Po krzykach, które błyskawicznie rozniosły się po pubie, wiedziałam, że teraz już nie mogłam się wycofać.

Nieco zakłopotana rozejrzałam się i zeszłam z krzesełka barowego. Federico przywołał mnie gestem dłoni, a gdy podeszłam, pomógł mi wskoczyć na podest robiący za scenę. Następnie objął mnie ramieniem, jakbyśmy byli przyjaciółmi od dziecka.

— Jak ci na imię?

— Isabelle — odparłam do przystawionego mi do ust mikrofonu, co spotkało się z brawami.

Myślałam, że zapytają, czy śpiewałam już wcześniej albo czy nie mam lęku scenicznego, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie miałam pojęcia, jaką piosenkę wybrać, by nie zanudzić rozgrzanej publiki; wszystkie najgorętsze hity tego, poprzedniego i jeszcze wcześniejszego lata zostały już zagrane. Sięgnęłam więc pamięcią tak głęboko, jak potrafiłam, również w głąb swojej dziecięcej duszy, i nie wiem, co mnie podkusiło, ale zapytałam gitarzysty i perkusisty o stary film obejrzany przeze mnie w dzieciństwie z dwieście razy.

Choć gorsze od samego faktu, że o to zapytałam, było to, że potwierdzili. I od razu zaczęli grać.

Nie wiedziałam jeszcze, czy nazajutrz będę się tego wstydzić, ale podeszłam z powrotem do mikrofonu i zaczęłam śpiewać; dokładnie tak, jak przed lustrem każdego dnia, gdy miałam dwanaście lat.

— Do me a favor, and tell me what you think about me...

Nie mogłabym opisać euforii, która zaczęła we mnie wzbierać, gdy ludzie najpierw zaczęli klaskać, a później przynajmniej trzy czwarte zebranych postanowiła śpiewać ze mną.

Poczułam się jak ryba w wodzie; jakbym zupełnie zapomniała, jak bardzo kochałam występowanie. Dodatkowym atutem sytuacji była ilość drinków, które zdążyłam wlać w siebie, odkąd przyszłam, zwłaszcza że nieznajomi okazali się bardzo hojni i bez oporów je stawiali, gdy zauważali niebezpiecznie szybko opróżniające się szkło.

Zdjęłam mikrofon ze stojaka i razem z chłopakami z kapeli zaczęłam tańczyć, ale było mi mało; więc w końcu zeszłam ze sceny, żeby śpiewać z tłumem — w tłumie. Najpierw tańczyłam z grupą dziewczyn zbliżonych do mnie wiekiem, lecz później w swojej niezdarności zderzyłam się z jakimś blondynem. Chciałam się oddalić i przeprosić go gestem dłoni, jednak on się nie odsunął. Przy mikrofonie chyba było mu lepiej, a ja wprost nie mogłam mu na to nie pozwolić, widząc, jak świetnie się przy tym bawił.

Już przy drugim refrenie miałam wrażenie, że wszystko, co mnie kiedykolwiek trapiło, zniknęło; byłam tylko ja i kilkadziesiąt innych osób, na przykład wysoki, przeuroczy blondyn, który właśnie razem ze mną śpiewał słowa z filmu dla dziewczynek, jakby codziennie odmawiał je zamiast modlitwy. Mimo że znacznie przewyższał mnie wzrostem, złapałam go za rękę i zmusiłam do zrobienia piruetu, co ewidentnie mu się spodobało.

Nie miałam pojęcia, jak się nazywał ani czy tańczyłam już z nim tego wieczoru, ale energia, jaką wkładał w wyśpiewanie każdego wersu piosenki z mojego dzieciństwa, jednocześnie bawiła mnie do łez i rozczulała. Nie zastanawiałam się jednak za dużo nad tym, kim był; skupiłam się na tym, jak świetnie się z nim bawiłam. W ogóle na tym, jak podobał mi się ten wieczór. I na tym, żebym sama nie pomyliła słów, bo mogłoby się to skończyć publiczną wtopą.

Gdy rozbrzmiało ostatnie szarpnięcie za struny gitary, byłam wykończona, ale absolutnie szczęśliwa. Śmiałam się głośno i klaskałam razem z ludźmi. Wypełniła mnie radość tak oszałamiająca, powalająca w połączeniu z pływającym we mnie alkoholem, że przyciągnęłam nieznajomego blondyna do siebie i mocno go przytuliłam.

— Rozwaliłeś system. Skąd tak dobrze to znasz?

Zarumieniony chłopak wzruszył ramionami i wyjąkał coś niezrozumiałego w odpowiedzi, jakby nie do końca chciał się przyznawać, ile razy widział rzeczony film. Uznałam to za zabawne.

— Jestem Isabelle.

— Zapamiętałem — odparł i kiwnął na scenę, i teraz to ja poczułam się głupio. — Po włosku to chyba „Bella", prawda?

Chciałam odpowiedzieć, że w zasadzie Włosi mieli też inne formy mojego imienia, ale w ostatnim momencie zorientowałam się, że facet próbował chyba ze mną flirtować. Był w tym jednak tak niezręczny, jakby zupełnie nie miał wprawy, i dodawało mu swoistego uroku. Przynajmniej nie był w te klocki aż tak beznadziejny, jak ja.

Zaśmiałam się głupio w odpowiedzi.

— Jestem Leonardo — dorzucił w końcu, gdy zapomniałam o to zapytać.

— Więc, Leo... — zaczęłam, przybliżając mikrofon do ust, by tym razem było mnie słychać. Choć śpiew mnie nie krępował, teraz nagle zaczęłam się martwić tym, by nie ośmieszyć się swoimi wątpliwymi umiejętnościami mówienia po włosku przed tyloma osobami. — Ile bajkowych playlist znasz?

Wszyscy wokół się roześmiali.

— Za dużo, Bello.

Więc wiedzieliśmy, co będziemy robić przez resztę nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro