2. Odepchnięta od celu
Niektórzy poświęcali niewyobrażalne ilości czasu oraz cierpliwości, by wyuczyć się umiejętności świadomego śnienia. Przynajmniej podobno, bo mnie osobiście te starania nigdy nie musiały dotyczyć — miałam bowiem naturalny dar. Śniłam świadomie często i barwnie. Również tym razem doskonale wiedziałam, że to, co działo się wokół mnie, nie było prawdziwe. Światła, ludzie, muzyka i tańce; wszystko to stanowiło wytwór mojej wyobraźni, projekcję pozbawionego bodźców zewnętrznych mózgu.
Widziałam ludzi w kolorowych, udziwnionych maskach, tańczących w kołach i parach wszędzie dookoła mnie. Ich bogato zdobione szaty wirowały na wietrze, w niczym nie przypominając współczesnej mody. Staroświecka estetyka miała jednak swój klimat, przyprawiający mnie o dreszcze ekscytacji. Zwłaszcza że nie wątpiłam w to, gdzie się znajdowałam. Nad nami rozciągało się czarne niebo, upstrzone gwiazdami i barwnymi, lśniącymi wybuchami, którym towarzyszyły odgłosy zwiastujące nadchodzący nowy rok. Zagłuszała je skoczna muzyka wygrywana na lutni. Wokół wznosiły się beżowe budynki, cuda architektoniczne, ściśnięte nieśmiało jeden obok drugiego, zwisające nad kanałami wodnymi.
Bawiłam się na karnawale weneckim.
Muzyka od razu porwała mnie do tańca. Nie znałam ludzi, wszyscy zresztą mieli maski, ale to mi nie przeszkadzało. Wszyscy robiliśmy zawrotne piruety, aż kręciło nam się w głowach. Wtedy, gdy już prawie miałam upaść, ktoś nagle mnie złapał.
Uniosłam głowę, by odkryć, że znalazłam się w ramionach nieznajomego. Ubrany był w złoty smoking, połyskujący bardziej aniżeli wszystkie gwiazdy i fajerwerki na niebie, a na twarzy miał maskę lwa.
Wtedy muzyka przestała grać, a ja się obudziłam.
— Isabelle, wstawaj. — Usłyszałam głos ciotki. — Słońce tak pięknie świeci, a ty nadal śpisz, kochanie... musisz wyjść na dwór, zobacz, jaka jesteś blada.
Zaśmiałam się pod nosem zaspana i przewróciłam na plecy. Uchyliłam jedno oko, rozdrażnione światłem słonecznym, faktycznie jeszcze intensywniejszym niż poprzedniego dnia.
— Mam wakacje, no. Chce mi się spać.
— A jeśli powiem, że czekają na ciebie naleśniki z czekoladą?
Och, ta karta przetargowa była wyjątkowo mocna.
— No dobrze, namówiłaś.
Rozpoczynanie dnia od cukru stawiało mnie na nogi o wiele szybciej niż kofeina. Z kolei sen o pięknej Wenecji, mimo że nie należał w całości do prostych w interpretacji, sprawił, że wstałam z łóżka bez cienia lenistwa. Przepełniała mnie energia i chęć podbicia świata, a przynajmniej Włoch.
— Jak spałaś? — zagaiła ciotka, stukając w klawiaturę nowego, szarego laptopa. Moi rodzice kupili jej go na ostatnie święta; cudownie było widzieć, że radzi sobie z technologią.
Siedziałyśmy razem przy stoliku w salonie. Ręcznie malowany talerz z moim śniadaniem leżał na robionym na szydełku obrusie — a był to tylko jeden egzemplarz z całej obszernej kolekcji mojej ciotki. Salonik w ogóle uważałam za uroczy, acz staromodny. Nawet krzesło, na którym siedziałam zwinięta w szlafroku, było wiekowe, o czym świadczyło skrzypienie wydobywające się spod mojego siedzenia, gdy tylko próbowałam się poruszyć.
— Świetnie. Wiesz, tak przeżywam ten wyjazd do Wenecji, że aż mi się śniła — zaśmiałam się, biorąc do ust kolejny kawałek naleśnika. — Znowu.
Elvira zrobiła smutną minę i pokręciła głową.
— Moje biedactwo. Wciąż ci smutno z tego powodu?
Zmarszczyłam brwi i przechyliłam głowę, choć nie przestawałam się uśmiechać.
— Dlaczego miałoby być mi smutno?
— Nie wiem. — Wzruszyła ramieniem, potrząsając przy tym długimi, wysuszonymi od słońca włosami. — Myślałam, że chciałaś jechać.
Przestałam rozumieć, o czym mówiła Elvira. To z kolei wywołało ścisk w żołądku, tym razem nieprzyjemny.
— No... wciąż chcę.
Uniosła oczy znad laptopa. Teraz również i ona zdawała się czegoś nie rozumieć. Zdjęła okulary, których używała w trakcie czytania, i pochyliła się ku mnie.
— Isabelle... mama przecież przekazała ci, że nie jedziemy do Wenecji, prawda?
Krew odpłynęła z mojej twarzy. Zdrętwiałam.
Moja pierwsza myśl: z pewnością nadal śniłam. Tylko śniło mi się, że się obudziłam, ale tak naprawdę spałam we śnie. To coś na zasadzie incepcji. Zdarzało mi się czasami, gdy byłam naprawdę zmęczona. Teraz z pewnością działo się to samo. Na bank.
Ciocia musiała po mojej reakcji słusznie wywnioskować, że nie miałam pojęcia, o czym mówiła.
— O rany... Mój skarbie. — Westchnęła głęboko, co bardzo mi się nie podobało. — Rozmawiałam z twoją mamą. Musiałam odwołać całą wycieczkę, bo wypadła mi wizyta u lekarza, której nie mogę przełożyć, a był to jedyny termin... Nie udało się przesunąć rezerwacji, wszystko inne było już dawno zajęte, więc zrezygnowałam z całego planu. Ale obiecuję ci, Isabelle, że zabiorę cię tam za rok.
— Co...?
Gdyby nie fakt, że Elvira zawsze rozmawiała ze mną po angielsku, mogłabym winić swoją nieznajomość języka. Uznać, że źle zrozumiałam. Może to zostawiłoby mi jeszcze jakąś nadzieję; może jeszcze wierzyłabym, choć naiwnie, iż nie wszystko zostało stracone. Nie wiedziałam już jednak, jakiego źródła nadziei się chwytać.
— Tak cię przepraszam.
— Nie — wypaliłam od razu. — Nie, w porządku... Zdrowie jest najważniejsze. Wiem.
Bo przecież wiedziałam. Ale czy to mi wystarczyło, żeby pogodzić się z tym, że moje marzenie zostało uśmiercone, zanim w ogóle mogłam chociażby go musnąć?
Mimowolnie od razu zaczęłam wymyślać setki rozwiązań sytuacji czy dróg pocieszenia. Mogłam jeszcze szukać czegoś na własną rękę, zapytać o nocleg w jakiejś prywatnej kwaterze, w ostateczności nawet spać w wypożyczonym samochodzie. Jeśli nie, mogłam jechać chociażby na jeden dzień — zobaczyć Wenecję i wracać. To by wystarczyło. No i za rok też przecież miały być wakacje, jak powiedziała Elvira...
W głębi duszy jednak żaden z argumentów, które sama sobie prezentowałam, mnie nie przekonywał. Przed oczami miałam wszystkie noce, kiedy siedziałam do późna ze zdjęciami Wenecji i wklejałam je do albumów, słuchając włoskiej muzyki i marząc o tym, by móc posłuchać jej we włoskiej kawiarence. Odliczałam dni do wyjazdu.
Zawsze ekscytowałam się w sposób podobny dziecku; i w podobny sposób się smuciłam, z równie błahych niejednokrotnie powodów. Czułam się jak Mała Syrenka w jaskini pełnej swoich skarbów — bo przecież byłam we Włoszech u wspaniałej kobiety, Cesenatico mnie zachwycało, miałam przed sobą dwa tygodnie wypoczynku. Bez problemów znalazłabym miliony ludzi, którzy takie wczasy przyjęliby z ucałowaniem ręki. Ale chciałam czegoś znacznie więcej. Bo wszystko to stanowiło tylko przedsmak marzenia zajmującego mnie znacznie dłużej. Marzenia wyrwanego mi z rąk.
Widziałam, że Elvira patrzyła na mnie ze szczerym smutkiem, więc wysiliłam się na blady uśmiech w jej stronę. Pewnie go nie kupiła, ale nie chciałam, by męczyły ją wyrzuty sumienia. Jej zdrowie, oczywiście, liczyło się dla mnie sto razy bardziej niż własny wyjazd do Wenecji, nawet jeśli w tej chwili rozczarowanie podpowiadało inaczej, ale nie potrafiłam tego chwilowo przekonująco okazać.
— Nic nie szkodzi — wydusiłam spod maski wymuszonego, słabego uśmiechu. — Przynajmniej spędzimy więcej czasu tutaj.
— Cesenatico może cię jeszcze nieraz zaskoczyć, mimma. Może znajdziesz tu coś, czego nie ma w Wenecji?
— Tak...
Chwyciła mnie za rękę i próbowała pokrzepić uśmiechem, mimo że starałam się z całych sił pokazywać, jak tego nie potrzebowałam. Nie chciałam jej zamartwiać. Nie chciałam zgrywać ofiary w tej sytuacji, na pewno nie otwarcie. I nie chciałam sprawiać jej przykrości.
— Piccola mia, obiecuję, że dołożę starań, żebyś miała tutaj udane wakacje — powtarzała, a ja czułam się źle z faktem, że przeze mnie nad Elvirą wisiał przymus tłumaczenia się i zabawiania mnie. — Mamy tutaj bardzo zdolnych lokalnych artystów. A ty kochasz sztukę, prawda?
— M-mhm...
— Za parę dni akurat przyjdzie dostawa obrazów, które zamówiłam. Możemy wypytać ich, czy zabiorą cię na jakąś ciekawą wystawę.
— Spokojnie, ciociu Elviro. — Położyłam rękę na trzymającej mnie dłoni. — Naprawdę. Nic się nie stało.
Nie wierzyła mi. Ja też sobie nie wierzyłam. Ale obie wiedziałyśmy, że lepiej będzie urwać temat. Potrzebowałam czasu, żeby emocje opadły.
Na szczęście czasu, jak się okazało, teraz miałam mieć pod dostatkiem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro