16. Tutto o niente
Hej, mała. Wybacz brak formalnej formy maila, ale wiesz sama, że prędzej poskładam się przed kompem ze śmiechu, niż zacznę wiadomość od „moja droga, szanowna siostro".
Dostałam Twój elaborat na temat związku z Leo (i tysiąca innych rzeczy), ale dopiero teraz mam chwilę, by na niego odpisać. I w ogóle go przeczytać. Tyle słów naraz ostatnim razem wciągnęłam w siebie chyba na sprawdzianie z historii jeszcze w liceum, gdy okazało się, że nie zdam, jeśli nie wykuję na blachę całego renesansu. Piękne czasy.
Wywnioskowałam z Twoich słów zadurzenie bez opamiętania. Nie jestem najlepszą osobą, która powinna karcić Cię za działanie pod wpływem chwili i podejmowanie zbędnego ryzyka, ale stawia mnie to w dziwnej sytuacji. Nie jestem pewna, co Ci odpowiedzieć, Isabelle. Przykro mi z całego serca, że nie jesteś w stanie spakować swojego Włocha do walizki i przytaszczyć go z powrotem do Galway, tak jak ja nie byłam w stanie wepchnąć Galway do plecaka i zawlec go na Florydę. Wydaje nam się, że środowisko się zmienia, ale ono często tak naprawdę stoi w miejscu. To my przemieszczamy się ciągle w przestrzeni, czasie i nie tylko, i musimy zostawiać za sobą to, z czym nie chcemy się rozstawać. To naturalna kolej rzeczy.
Leonardo wydaje się ciepłą kluchą, wrażliwą i czułą. Idealną dla ciebie. Faktycznie nic na świecie nie krzyczy „facet idealny dla mojej siostry" bardziej niż Włoch-artysta-gitarzysta zabierający Cię w ramach niespodzianki do Wenecji i malujący Twój portret na gondoli.
Byłabym jednak złą siostrą i przede wszystkim zdrajczynią wobec swoich własnych zasad, gdybym dawała Ci złudną nadzieję i pocieszała Cię, mówiąc, że jest dla Was szansa. Wiesz sama - jestem realistką. Ty za daleko odpływasz w optymizm i, chociaż nie chcę wyjść na „tę osobę", czuję się w obowiązku, żeby postawić przed Tobą fakty: masz swoje życie w Irlandii, on ma swoje we Włoszech. Jeśli jedno z Was porzuci to, co ma, na rzecz drugiego, nie będziecie szczęśliwi. Ale pozostanie przy swoich planach i obowiązkach także nie zagwarantuje Wam szczęścia. Jedyne, co przed Wami staje, to wybór.
Pierwsza opcja, którą widzę, to podejmowanie próby do upadłego - bo, oczywiście, można. Sama wyznaję zasadę, jak zresztą doskonale wiesz, że lepiej żałować, iż się czegoś spróbowało, niż żałować próby niepodjętej w ogóle. Możecie więc usiłować utrzymać swoje uczucie na odległość. Pisać do siebie, dzwonić, wysyłać ręcznie pisane listy w vintage kopertach zapieczętowanych woskiem i suszonymi kwiatami czy co tam Wy, artyści, robicie między sobą. Nikt nie zabroni Wam się starać. Ale musicie zapytać samych siebie, czy próby są tego warte. Czy uwiązanie się do osoby-widmo w Waszym życiu, niewidywanej tygodniami czy nawet miesiącami, obecnej jedynie w formie ikonki w serwisie społecznościowym albo rozmytych pikseli na ekranie, jest dla Was. Takiej osoby nie da się przytulić ani pocałować. Prędzej czy później, choć nie będziesz sama, możesz stać się samotna.
Drugie rozwiązanie jest zapewne tym, które podoba Ci się najmniej (bądź w ogóle). Jeszcze mniej niż wszystkie szalone pomysły, z pewnością wpadające Ci ciągle do głowy, jak Cię znam. Ale są tym, co ja osobiście bym zrobiła na Twoim miejscu, choć bardzo nie chcę Ci tego proponować. Usuwałam ten akapit już cztery razy przez sumienie niepozwalające mi dawać Ci takich rad. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: zerwanie plastra boli przecholernie, ale krótko.
Jeżeli uznacie, że nie dacie rady utrzymać swojego lukrowanego, słodzonego romansu na taką odległość (ja nawet nie wiem, ile kilometrów dzieli Galway i miasteczko ciotki Elviry, jak ono się nazywało?), najlepszą decyzją, jaką podejmiecie, będzie rozstanie się. Zapomnienie o sobie długofalowo wyjdzie Wam na korzyść. Jesteście młodzi, poznacie jeszcze tylu ludzi. Nie wierzę w przeznaczenie. Ani w to, że miałoby splątać Was ze sobą na dobre. Jesteś prześliczna i mądrzejsza niż ja byłam kiedykolwiek - jeśli którąś z nas ma spotkać jeszcze szczęście w miłości, to przede wszystkim Ciebie, Bel. Nie myśl, że Leo to koniec świata. Oczywiście, że Wam kibicuję; ale jednocześnie wiem doskonale, ilu ludzi wciąż będzie przed Tobą, jeśli z niego zrezygnujesz, a on zrezygnuje z Ciebie.
Chcę jeszcze podsunąć Ci ważną wskazówkę, byś nie zapomniała o niej pod wpływem silnych emocji: pamiętaj, że nieważne, jaką decyzję ostatecznie podejmiecie. Najważniejsze jest to, abyście podjęli ją razem. Nie możesz zdecydować za drugą osobę. To doprowadzi do największego nieszczęścia i nieporozumienia. Uzgodnijcie między sobą, jak dorośli ludzie, którymi jesteście, jakie kroki podejmiecie. Cokolwiek by to nie było, z całego serca życzę Ci, żeby wszystko rozegrało się dla Ciebie łagodnie.
Nie każde pożegnanie jest na zawsze, ale czasami zdrowiej jest tak właśnie je traktować.
Kocham Cię, moja Isabelle, i nawet nie wiesz, jak okropnie żałuję, że nie mogę Cię w tej chwili wytulić. Leo będzie musiał zrobić to za mnie.
Trzymaj się mocno i odezwij się z kolejnym referatem, gdy będziesz potrzebować zaangażowanego odbiorcy.
Rany boskie, to chyba najdłuższy tekst, jaki w życiu napisałam. Oddam go Kylie, by usunęła błędy, nim Ci go wyślę - doskonale znam Twój syndrom pedantyzmu gramatycznego.
Podpisywanie się pod mailami jest głupie, bo przecież wiesz, że to ja. Ale specjalnie dla Ciebie podpisuję:
Ivy
***
Odpowiedź na maila zajęła moje myśli na resztę dnia, równolegle z tykającym w tle zegarem, stale przypominającym, że zostało mi jedynie parę dni wakacji.
Nie przypuszczałam w najśmielszych snach (a bywały śmiałe, szczególnie w ostatnim czasie), że sierpień dobiegnie końca w tak zastraszającym tempie. Ledwo co przyjechałam i moim największym zmartwieniem było to, że nie zobaczę miasta, które mogłabym zobaczyć kiedykolwiek indziej; a już żegnałam się z pięknym Cesenatico i tym razem rozpaczałam nad obrazem tego, jak coś zupełnie innego wyślizgiwało mi się z rąk, uciekając przez palce, mimo że chciałam wciąż rozpaczliwie to łapać. I tym razem nie mogłam obiecywać sobie kolejnej okazji za rok. Albo kiedyś tam.
Słowa Ivy, choć zawsze były bezpośrednie, a moja siostra nie zwykła owijać w bawełnę, zawierały sto procent racji. Nie dostrzegłam w żadnym wierszu ani pomiędzy nimi myśli, z którą nie mogłabym się zgodzić. Choć przyznanie aprobaty przychodziło mi z oczywistym trudem. Oto jednak stanął przed nami wybór: wszystko albo nic.
Wszystko albo nic - powtarzałam sobie w myślach wbrew własnej woli, jakby w głowie siedziała mi jakaś inna Isabelle, jeszcze bardziej uparta i przynajmniej tak samo, jeśli nie bardziej irytująca. Próbowałam uciszyć te rozterki, jako że absolutnie do niczego nie prowadziły, a jedynie utrudniały mi skupianie się na tym, co mówili ludzie wokół mnie.
- Proszę. - Federico wyłonił się nagle z gąszczu ludzi zlewających się w całość i położył przede mną szkło. - Drink dla księżniczki Disneya.
- Dzięki. - Wstrzymałam oddech i zmusiłam mięśnie twarzy do ułożenia się w uśmiech.
Trunek w wysokim kieliszku miał złoty kolor, choć nie pachniał szampanem aż tak, jak mogłabym się spodziewać. W zasadzie nie miałam pojęcia, co zmieszała Chiara, nim podała mi swój wytwór za pośrednictwem Fede, ale wyglądało ciekawie. Zwłaszcza że brzegi otaczał pas ze złotych, połyskujących drobinek.
- Spróbuj. - Usiadł naprzeciwko mnie i Leo, po czym wyciągnął telefon i włączył aparat. Nie ukrywałam niezrozumienia, ale nie protestowałam. Tym samym pociągnęłam łyk drinka.
- Mm... dobry. O rany. Czemu nie wiedziałam o nim wcześniej?
Federico roześmiał się i kiwnął ręką, gdy akurat podeszła do nas Chiara. Oparła się o moje krzesło, zerkając ciekawsko do wnętrza kieliszka.
- Powód jest bardzo prosty. Mianowicie wcześniej nie było go w ofercie - zaćwierkała radośnie, a mnie coś podpowiadało, że nazbyt ekscytowała ją obecność włączonej kamery. Uznałam to za urocze.
- Wow. Więc to premiera?
- Zgadza się - odparł Fede. Zgarnął szkło i sam pociągnął długiego łyka mojego drinka. - Rzeczywiście zajebisty.
Chiara warknęła na niego, aby oddał mi napój.
- Nazwaliśmy go - kontynuował mimo powarkiwań barmanki, przyglądając się złotemu brokatowi - Księżniczka Disneya.
Uniosłam brwi, kątem oka obserwując minę Leo. Nie reagował takim zdziwieniem jak ja. Pomyślałam, że albo zapomniał, jak mnie tak nazywał, albo nie wzbudziło się u niego skojarzenie, albo nie uważał tego za ciekawy zbieg okoliczności, albo...
- Zgadza się, młoda - wtrącił Enzo, również dobierając się łapami do mojego szkła - nazwaliśmy drinka na cześć królewny, która najpierw odśpiewała połowę repertuaru z filmów dla dzieci, rozkręciła tym cały pub, a na końcu udowodniła, że Leoś jednak nie jest gejem.
- A szkoda - Fede mruknął przeciągle, czym sprawił, że całe towarzystwo stolikowe wybuchło śmiechem. Poza rzeczonym Leosiem, opierającym czoło na dłoni, by ukryć cisnący się uśmiech.
Siedział z nami nawet Alberto ze swoim chłopakiem, więc w końcu miałam okazję poznać ich również poza historiami. Powiedzieli, że musieli na własne oczy zobaczyć, że Leo naprawdę miał dziewczynę. Nie rozumiałam, dlaczego wzbudzało to aż taką sensację w ich gronie - zazwyczaj tego typu rewelacje robiono z nowego związku raczej w rodzinie aniżeli w grupach znajomych, zwłaszcza jeżeli w tych rodzinach było dużo babć. Alberto, Federico, Enzo i reszta nie przypominali starych ciotek (oczywiście), a jednak zachwycali się Leonardem pakującym się w heteroromantyczny związek, jakby był to istny skandal na miarę zdradzenia wszystkich ideałów, w jakie wierzono tu do tej pory.
Roześmiana jednak nachyliłam się i ostentacyjnie skradłam swojemu chłopakowi buziaka w policzek. Zarumienił się w odpowiedzi i uśmiechnął w sposób całkowicie mnie urzekający.
- To co, mili Państwo? - Chiara zaczęła zacierać ręce. - Księżniczka Disneya dla każdego?
Zawtórowaliśmy zgodnie, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że na usta Fede cisnął się niestosowny żart. Zawsze wtedy uśmiechał się głupio, a Leo posyłał mu wówczas ostrzegawcze spojrzenie, każące trzymać język za zębami. Tym razem chyba nawet nie chciałam zgadywać, jaka sprośna idea chodziła mu po poczochranej głowie.
- Mamy dla ciebie coś jeszcze. - Enzo odwrócił się, sięgając po swój plecak, a następnie wyjął z niego mały album ze zdjęciami. - Leo wspominał, że lubisz scrapbooki, a my mamy absolutnie zero umiejętności manualnych, więc postanowiliśmy sprezentować ci najbrzydszą pamiątkę świata.
Na usta cisnęły mi się słowa wyrażające zszokowanie i wzruszenie niespodzianką, ale utkwiły mi w gardle. Wydobyłam z siebie jedynie dziwny odgłos, przypominający trochę pisk, a trochę śmiech, a moje spojrzenie utkwiło w ręcznie malowanej okładce. Od razu rozpoznałam w autorze swojego chłopaka - po pociągnięciach pędzlem i estetyce.
Otworzyłam album i obejrzałam parę losowych stron, nie mogąc wyjść z podziwu. Nie był wielki, bo dwa miesiące okazały się czasem zbyt krótkim, by wypełnić trzysta stron, ale wszystko, co w nim zobaczyłam, wzbudzało coś na pograniczu ekstazy i poruszenia. Zdjęcia z festiwalu, Wenecji, imprez na plaży, a nawet z naszego pamiętnego występu w pubie widniały na tle wydzieranek, tasiemek i przyklejanych w każde miejsce zupełnie losowych rzeczy. Wpadły mi w oczy papierki po cukierkach, bilety i rachunki, a także festiwalowa opaska.
- To jest niesamowite - wykrztusiłam wreszcie, nie kryjąc wdzięczności ani szczęścia spowodowanych zarówno prezentem, jak i samym faktem tego, ile wspomnień zabierałam ze sobą domu dzięki tym ludziom. Były to nie tylko wspomnienia w sensie materialnym, przybierające formę fotografii, ale przede wszystkim echo wszystkich filmowo pięknych chwil, których echo nosiłam teraz w sercu. - Dziękuję Wam tak bardzo. Nie spodziewałabym się nigdy czegoś takiego.
Choć nie potrafiłam wysłowić się w sposób oddający to, jak bardzo chciałam podziękować, nie powinni mieć wątpliwości co do tego, że były to słowa małej dziewczynki spełniającej marzenia z dzieciństwa. Dziewczynki oglądającej amerykańskie filmy i chcącej zawrzeć znajomości do zapamiętania na całe życie, przeżywając najwspanialsze na świecie, kolorowe i szalone lato, o którym można byłoby napisać książkę. Nudną i mało fabularną, ale stanowiącą ukoronowanie najintensywniejszego procesu metamorficznego w jej życiu.
- Chyba wiesz, czyj to był pomysł - wtrąciła Chiara, wracając akurat z tacą wypełnioną złotymi drinkami. Uniosła przy tym wymownie oczy na Leo, otulającego mnie ramieniem.
Roześmiałam się i skradłam mu kolejny pocałunek.
- Chyba wiem.
- Na zdrowie, moi drodzy. - Federico jako pierwszy, rzecz jasna, dobrał się do właśnie przybyłego alkoholu i wzniósł szkło na toast. - Za koniec wakacji, szczęście Leosia i naszą małą Isabelle.
Wszyscy zgodnie wznieśliśmy toast, popijając Księżniczkę Disneya i świętując ostatnie dni Księżniczki Disneya w Cesenatico.
Czas uciekał, a moje myśli wciąż szeptały mi do ucha, że wszystko albo nic.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro