Rozdział VI
— Przestań — usłyszałem ochrypły głos za swoimi plecami — bo będę musiał cię unieszkodliwić...
Severin Freund. Naczelny strażnik prawa i sprawiedliwości.
— Niby czym? — zakpiłem, cofając od Domena, który zemdlał i odwracając się tak, by spojrzeć Niemcowi w oczy. — Cegłą? Kawałkiem bezużytecznej gliny? Kupką gruzu?
— Być może... Zanim zdążysz dźgnąć mnie pogrzebaczem, dostaniesz cegłą. — Ważył w dłoniach jasnopomarańczowy kawałek materiału budowlanego.
— A to może być zabójcze połączenie...
— Najpierw musisz mieć siłę, by ją rzucić...
— Martwisz się o mnie? To urocze. Ale martw się o siebie i licz, że twój brat doznał amnezji.
— Ty mi pomagasz...
— Dzień miłosierdzia dla zwierząt... Nie licz na więcej.
Zacisnąłem dłonie na pręcie.
— Łap.
Rzucił małą paczuszkę w moją stronę. Mimowolnie wypuściłem z rąk pogrzebacz, który upadł na panele, wydając głuchy dźwięk, upadając na podłogę i złapałem rzucony przez irytującego Niemca przedmiot.
Pudełko z lekami. Na wierzchu leżały brane przeze mnie psychotropy.
— Pilnuj się, Prevc — rzekł i wziął na plecy Domena. — Nie zawsze będę mógł pomóc. Jak wiesz zasięg trzy metry pod ziemią jest ograniczony.
Zaśmiał się histerycznie i splunął krwią.
— I ciebie dopadła ręka Boska.
— Być może. — Zlustrował mnie wzrokiem. — Ale ciebie też dopadnie. — Zamyślił się. — Już dopadła — poprawił się. — Zabrała ci Kamila. Nie... Sam go sobie odebrałeś... Ta świadomość musi doprowadzać cię do szaleństwa, do utraty resztek kontroli nad swoim życiem. Wyrzuty sumienia cię zabijają. Grasz niedostępnego, a w środku przeżywasz mękę. Zabić kogoś kogo się kocha nad życie, to musi boleć, prawda?
— Nie masz o niczym pojęcia! — gwałtownie zaprzeczyłem.
— Może mam, może nie mam. Ale prawda kłuje cię w oczy i popycha w otchłań szaleństwa. To ono kontroluje ciebie, a nie ty je. Ale kim ja jestem, by prawić ci mora...
— Mimo wszystko nadal tu jesteś... Chociaż w każdej chwili mo...
— ... możesz mnie zabić. Gdybyś chciał, już byłbym martwy. I ty to wiesz, i ja to wiem. Zresztą ja nie jestem jeszcze twoją ofiarą. — Spojrzał znacząco na Domena. — Ale będę... Nie dziś, nie jutro, a pojutrze lub w przyszłym tygodniu. To nieuniknione.
— Wyjdź.
Uśmiechnął się i zauważyłem krew na jego wargach. Nie czerwoną tylko czarną.
Otarł je.
— Do zobaczenia, Prevc.
Jak się pojawił, tak znikł wraz z moim bratem.
Severin Freund, strażnik porządku w skocznym świecie.
Gasł.
I było mi go żal.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro