Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IV

Jakimś  dziwnym trafem wylądowałem na cmentarzu, przyjąłem pozycję embrionalną. Szkło raniło wnętrze mojej dłoni. Krew kapała na ciemnobrązową ziemię. Wchłaniała się w glebę. Zimny wiatr owiewał moje plecy. Zadrżałem pod wpływem chłodu. To było głupie, że nie wziąłem ze sobą żadnej bluzy. Po chwili poczułem, że ktoś wcisnął mi w dłonie ciepły materiał o znajomym zapachu.

— To Kamila. — Rozległ się irytujący — mnie — głos należący do niezmiernie pewnego siebie Niemca.

— Wiem — odpowiedziałem. — Nie powinieneś leżeć umierający w szpitalu?

— Złego licho nie bierze.

— Dowcipny jesteś.

— Ty, powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.  — W jego błękitnych pojawił się  tajemniczy błysk. — Z doświadczenia.

— Czy ty mi coś sugerujesz?

W moim głosie pojawiła się agresja. Freund odpowiedział mi uśmiechem.

— Już ty, powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.

Nie wyczuwałem w jego głosie strachu, groźby. Słychać było tylko obojętność.

— Ty, wiesz...

— Jestem dobrym obserwatorem. Zresztą jakbym miał ci zniszczyć życie, zrobiłbym to dawno.

— Ty...

— Kochałem go,  wiesz?  Twoja zazdrość go zabiła. On by cię nigdy nie zdradził. Powinieneś o tym wiedzieć...

Wcisnął mi w dłonie karteczkę i odszedł.

Spojrzałem na skrawek papieru. Widniał na nim numer do niemieckiego psychiatry.

O wszystkim wiedział. Nawet nie chciałem wiedzieć skąd. Wtuliłem się w bluzę Polaka. W jedyną rzecz, która mi po nim została i wolałem nie wiedzieć, co on z nią robił.

Kamil spojrzał na mnie z błyskiem w oku.

— Gratulacje — wymruczał mi zmysłowo do ucha. 

Zaciągnąłem się jego zapachem. Potem zmieszanym z jakimiś perfumami o słodkiej i lekkiej woni. Doprowadzał mnie tym do szaleństwa. Miałem ochotę wpić się w jego szyję i go zasmakować. Nie byliśmy jednak sami.  On obserwował. Stał w kącie i podpierał ścianę, żeby się nie zawaliła.  Zlekceważyłem go,  a Severina Freunda się  nie bagatelizuje. On jest jak żmija. Zawsze ukąsi w najmniej spodziewanym momencie.

Severin

Miałem ochotę zabić tego cholernego Prevca. Ale obiecałem... Zawsze dotrzymuję danego słowa. Musiałem mu pomóc, chociaż nie chciałem.

Zakasłałem.

Wiedziałem również, że Słoweniec, czując się zagrożony, będzie chciał się mnie  pozbyć.

A mi to było już obojętne.

Odplułem krew z jakimś kawałkiem mięsa.

Los ze mnie kpił.

Naprawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro