Rozdział I
— Jeszcze tu jesteście? — wymruczałem, patrząc w lustro i gładząc się po nieogolonej twarzy. — Jesteście pewnie ciekawi, jak to wszystko się zaczęło. Dobrze... — zamilkłem na chwilę, chcąc opanować drżenie głosu. — Opowiem Wam.
To była zima. Śnieg sięgał do kostek, a mróz sprawiał, że dłonie i policzki marzły. Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy zwróciłem uwagę na ten piękny uśmiech... W Zakopanem albo Planicy... Nie ważne. Widziałem, jak uśmiechał się do Freunda i chwilę później poklepali się po plecach. Potem spojrzał na mnie, a krew w moich żyłach się rozpaliła. Chciałem przyciskać go do śniegu i zbrukać jego niewinność. Bo wyglądał niewinnie i taki był, a ja to zmieniłem.
Po konkursie pogratulowałem mu. Zajął dobre miejsce w pierwszej dziesiątce, a ja potrzebowałem pretekstu do porozmawiania z nim.
Poszliśmy na kawę. Rozmawialiśmy o głupotach.
Wszystko zaczęło się niewinnie.
SMS-y, telefony, skype... Spotkania w kawiarni, w barze...
Nasza przyjaźń kwitła. Ja chciałem więcej, on tchnięty przeczuciem starał się mnie unikać. Głupiec. Był zbyt miły dla własnego dobra. Powinien uciekać ode mnie jak najdalej. Ale ja i tak bym go gonił.
— Spytacie pewnie, dlaczego oszalałem na jego widok... — mruknąłem, biorąc maszynkę do rąk.
To proste. Był idealny. Człowiek o gołębim sercu. Piękny jak sam Apollo. I to go zgubiło. Sprawiło, że się nim zainteresowałem, a on nie umiał mi niczego odmówić. Ale to było dopiero później. Na samym początku uśmiechałem się do niego zalotnie, a on rumienił się jak dziewica. Słodko i uroczo.
Moja rodzina od razu zobaczyła błysk w moich oczach. Oczywiście od razu zaczęli mnie wypytywać, z kim się spotykam, jak długo ze sobą jesteśmy... Standardowe pytania ciekawskiej rodzinki. Ja jednak milczałem jak zaklęty. Chciałem Kamila na wyłączność i nie zamierzałem się nim z nikim dzielić. Chore, prawda? Nie moja wina, że byłem zazdrosny i strasznie zaborczy, a nikt nie zauważył przyczyny. Nikt nie chciał jej poznać. Byłem dobrym aktorem i nadal nim jestem.
Ogoliłem się, a kropelki krwi spadły na śnieżnobiałą umywalkę. Czerwień pięknie wyglądała na bieli.
Ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Odłożyłem maszynkę i udałem się do przedpokoju wpuścić gościa. Głupiec. Kto przekroczył próg mojego mieszkania, nie wychodził stamtąd żywy. Domen. Westchnąłem. Mój brat. Jego raczej nie mogłem się pozbyć.
— Cześć, Peter, słyszałem o tej tragedii, która cię spotkała — odezwał się, mijając mnie w drzwiach i zdejmując buty.
— Chyba każdy słyszał...
— W telewizji o tym mówią.— Wzruszyłem ramionami. — Jakaś reporterka mówiła, że leczyłeś się psychiatrycznie...
— Chyba jej nie wierzysz?!
— Mówili też, że jesteś oskarżony o morderstwo...
Zakląłem w myślach.
— Ale ty nie skrzywdziłbyś nawet muchy, prawda?
Skinąłem głową. Domen podszedł do mnie i przytulił.
— Tęsknisz za nim?
Po moich policzkach spłynęły łzy. Umiałem płakać na zawołanie. Jak już mówiłem, jestem dobrym aktorem.
— Tak — odpowiedziałem drżącym głosem. — Był przecież miłością mojego życia.
— To czemu noc przed śmiercią pisał do Freunda, że się boi?
— Domen, Domen... — Pokręciłem głową. — Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz...
Zignorował moje słowa i wyszedł, zostawiając mnie samego. Nie założył butów. Mój brat zawsze był lekko nierozgarnięty.
Usiadłem na kanapie i włączyłem laptopa.
Musiałem jeszcze policzyć się z Severinem, zanim zdradzę Wam dalszy ciąg historii.
------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że Was zaciekawiłam i zostaniecie na dłużej.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro