Rozdział II
Rzuciłem laptopem o ścianę, patrząc, jak rozsypuje się w drobny mak. Rozmowa z Freundem na fejsie nie poszła po mojej myśli. Odmówił spotkania ze mną. Niemiec nie był głupi. Arogancki, wredny tak, ale umiał korzystać ze swoich szarych komórek. Za głupkowatym uśmiechem kryła się ponadprzeciętna inteligencja. Przejrzał mnie i unikał jak ognia. Jeden mądry wśród bandy idiotów. Aż szkoda, że musiałem się go pozbyć. W innym świecie bylibyśmy najlepszymi kumplami i razem opracowali lek na raka, a w tym ledwie się tolerujemy. Myślałem jak go zwabić do swojego mieszkania. W myślach już zastanawiałem się, jak wyglądałby w mojej kolekcji ukrytej w tajnym pomieszczeniu za ścianą. Ale był zbyt znany, żeby zaginąć od tak. Zresztą od razu stałbym się podejrzanym. Za dużo problemów... Westchnąłem. Jak już wspominałem, Freund nie był głupi. Jedno mnie zastanawiało, czemu nie doniósł na mnie policji...
Telefon zawibrował. Spojrzałem na wyświetlacz. Wiadomość od Freunda. Odczytałem ją.
Co ty kurwa zrobiłeś, że po rozmowie z Tobą Sevi chciał popełnić samobójstwo?
Richard.
Jedno pytanie, a tak dużo odpowiedzi. Po prostu wiedział za dużo... Ale próba samobójcza nie była w jego stylu. Ktoś musiał mu pomóc. I tutaj mam dylemat moralny. Zabić czy nie... Trudne, prawda? A miałem Wam opowiedzieć o mnie i Kamilu...
Poszedłem do kuchni i wziąłem garść tabletek, które popiłem wodą. Cholerne lekarstwa, ale muszę je brać, bo podobno jestem zbyt niebezpieczny dla otoczenia. Czy to moja wina, że słyszę głosy, które każą mi robić różne rzeczy?
Telefon znów zawibrował.
Odpisz, kanalio...
Parsknąłem. Freitag był śmieszny. Widocznie wódka już mu dawno wypaliła mózg.
A niby skąd mam to wiedzieć?!
Łaskawie mu odpisałem. Chyba miałem dzisiaj dzień dobroci dla idiotów. Wróciłem do salonu i rzuciłem telefon na kanapę.
Nie zgrywaj niewiniątka, Prevc.
Freitag był chyba masochistą. Nie mam pojęcia, jak Freund mógł się z nim zadawać. Ale o gustach się nie dyskutuje.
Włączyłem telewizor, rozłożyłem się wygodnie na czarnej, skórzanej kanapie i zacząłem oglądać pierwszy, lepszy program informacyjny. Tematem numer jeden była "próba samobójcza" Freunda. Jasne, że facet, który się nie dawno hajtnął, próbował się powiesić. Nie mieściło mi się to w głowie... Wyłączyłem telewizor i przymknęło mi się oko.
Zaciskam dłonie na pięknej, gładkiej szyi. Oddech staje się urywany. Błaga o litość, a po jego policzkach spływają słone łzy. Usta sinieją i drżą. W niebieskich oczach widać strach. Nie zwalniam uścisku. Przypieram go mocniej do ściany. Szamocze się, jak ryba wyjęta z wody. Próbuje się oswobodzić. Bezskutecznie. Mam więcej siły. Krew buzuje w moich żyłach. Słabnie. Duszę go, dopóki nie jest na wpół martwy i nie ma sił walczyć. Patrzy na mnie smutno, ze świadomością, co go czeka. Wyjmuję nóż z tylnej kieszeni jeansów i podrzynam mu gardło. Moja pierwsza ofiara.
Obudziłem się z krzykiem na ustach, cały zlany potem. Serce biło mi jak oszalałe. Po policzku spłynęła samotna łza, którą otarłem rękawem koszuli. Nie chciałem go zabić.
— Płaczesz nad moją śmiercią? — Usłyszałem mrożący w żyłach szept dochodzący zza moich pleców. Temperatura w pomieszczeniu spadła. — Teraz jest już za późno, kochanie...
Odwróciłem się, ale wszystko wróciło do normy. Musiało mi się zdawać.
Przecież on by się nie mścił zza grobu, prawda? Był zbyt miły i kochany.
Po plecach przeszły mnie ciarki, a mój umysł próbował połączyć wszystkie elementy układanki, którą zapoczątkowałem, ale nad którą straciłem kontrolę.
--------------------------------------
Mam nadzieję, że jeszcze nic nie zamotałam, jak mam to w zwyczaju. Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro