Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Christopher pov.:

Minęło kilka tygodni odkąd ten irytujący dzieciak został moim asystentem. Przez ten czas chodziłem strasznie nerwowy, czego sam nie potrafiłem zrozumieć, ale gdy widziałem Willa i Belle to coś mnie trafiało...

-Dzień dobry- wymamrotał rudzielec i postawił na moim biurku kawę, po czym usiadł na swoim miejscu. Było to już rutyną. Chłopak wiedział, że i tak w pierwszej kolejności wyślę go po kawę, więc postanowił nie nadrabiać drogi.

-Dobry- mruknąłem i podpisałem kolejny dokument. -Jutro mamy wyjazd służbowy.

-My?- zdziwił się.

-Tak. Jedzie pan ze mną. Coś nie tak, panie Simon?- rzuciłem mu przelotne spojrzenie.

-Nie.- zacisnął zęby.

"Niech cię piekło pochłonie, cholerniku!" - usłyszałem jego myśli i uśmiechnąłem się pod nosem. Piekło, huh?

Time skip:

William pov.:

Nadeszła pora lunchu, więc pospiesznie wyszedłem z biura. Czy ten remont mojego gabinetu musi się tak dłużyć? Mam już dość dzielenia biurka z tym nieziemsko przystojnym draniem.

-Willy!- zawołała uśmiechnięta Belle i podbiegła do mnie. -Zjemy razem lunch?

-Chętnie- uśmiechnąłem się do niej, a ona poprawiła okulary.

-Super, więc chodźmy- rzuciła radośnie i ruszyła w kierunku biurowej stołówki.

Zaśmiałem się i ruszyłem za nią. Szybko wybraliśmy swoje zestawy obiadowe i zajęliśmy stolik przy oknie.

-Hej, Belle... Mam pytanie- spojrzałem na nią. -Szef powiedział, że jutro ja i on mamy wyjazd służbowy. Wiesz coś o tym?

-Jasne...- przełknęła kawałek kurczaka. -Jedziecie do Canterbury. Dyrektor ma tam do podpisania jakąś umowę.

-A ja mu tam do czego?- zdziwiłem się i w tym momencie nasz kochany pan dyrektor (wyczujcie ten sarkazm) raczył zjawić się na stołówce. Popatrzył na naszą dwójkę, po czym prychnął ostentacyjnie i poszedł po jedzenie.

-Też się zastanawiam- Belle zmarszczyła brwi. -Zwykle nie bierze ze sobą asystentów na spotkania służbowe, zwłaszcza tego typu. Gdybym go nie znała to powiedziałabym, że jest zazdrosny i chce trzymać nas z dala od siebie...

Miodowowłosa się zaśmiała, a ja razem z nią. Wielki pan Maxwell... Zazdrosny? Ciekawe o co...

Po chwili jednak spoważnieliśmy.

-Tak czy siak, muszę jechać z nim- zauważyłem, a moja przyjaciółka pokiwała głową.

-Nie martw się tym, Willy- sięgnęła przez stół i roztrzepała moją fryzurę. -To tylko zwykły wyjazd. Co złego może się stać?

Westchnąłem i poprawiłem włosy. Właśnie... Co złego może się stać?

Time skip (następnego dnia):

Christopher pov.:

-Spóźnienie, panie Simon- mruknąłem, kiedy rudzielec raczył łaskawie wsiąść do mojego auta. Specjalnie po niego podjechałem, a ten gówniarz się spóźnia... Phi! Zero kultury.

-Cokolwiek- ziewnął cicho, a ja odpaliłem swojego kochanego Mercedesa AMG E 53 Coupe.

Wycofałem spod domu pracownika i skierowałem się na ulicę prowadzącą do Canterbury. Chłopak ciągle ziewał, więc sięgnąłem do tyłu i podałem mu koc.

-Droga zajmie nam jakieś półtorej godziny. Prześpij się. Obudzę cię, gdy będziemy na miejscu- powiedziałem, na co William posłał mi wdzięczny uśmiech i owinął się kocem, a po chwili już spał.

Uśmiechnąłem się na ten widok, ale po chwili zacisnąłem usta w wąską kreskę. Obdarzanie ludzi uczuciami było niebezpieczne i często pchało wampiry w otchłań szaleństwa. Wystarczy tylko wspomnieć co z moim ojcem zrobiła miłość...

Time skip:

Nareszcie na miejscu. Zaparkowałem pod hotelem i obudziłem swojego pasażera.

-Huh? Już jesteśmy?- przetarł zaspane oczy i podniósł plecak, który wcześniej położył pod nogami, na podłodze.

-Tak- odparłem i wrzuciłem koc na tylne siedzenie, po czym wysiedliśmy.

-Gdzie my właściwie jesteśmy?- spytał, rozglądając się dokoła. Wyglądał, jak małe, zagubione dziecko, co wydawało mi się całkiem urocze.

"A co jak on mnie zgwałci, zabije i ukryje moje zwłoki w jakiejś piwnicy?" - odczytałem jego myśli i zdusiłem chęć histerycznego wręcz śmiechu. Jego pomysły były czasem godne geniusza...

-Zatrzymamy się w tym hotelu- wyjaśniłem i ruszyliśmy do środka, gdzie odebrałem klucze, bo zameldowałem nas już wczoraj. -Mamy wspólny pokój. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza...

-Chyba nie- mruknął i wyszliśmy z windy.

Otworzyłem nasz pokój i przepuściłem młodszego przodem.

-Co do...?!- zaczął i wrócił do mnie. -To ma być jakiś nieśmieszny żart?!

-O co ci chodzi?- założyłem ramiona na piersi i uniosłem brwi w oznace zdziwienia. Mój asystent zazgrzytał zębami i pociągnął mnie za rękaw bluzy.

-Sam zobacz!- warknął i wskazał na nasze łóżka. A właściwie łóżko... Jedno... Dwuosobowe... Prawie małżeńskie...

-Że co?!- zawołałem i poczułem na czole pulsującą żyłkę. Przecież wczoraj wyraźnie zaznaczyłem, że chcę pokój z DWOMA łóżkami. OSOBNYMI. Czy w tym hotelu naprawdę pracują aż takie cymbały, które nie rozumieją po angielsku?

Zadzwoniłem do recepcji, żeby wyjaśnić to nieporozumienie. Okazało się, że aktualnie nie ma wolnych pokoi dwuosobowych z pojedynczymi łóżkami, ale wczoraj zapomnieli o tym wspomnieć. No, co za... Idioci. Po powrocie do Londynu wysmaruję im za to taką opinię, że się do końca życia nie pozbierają.

-I co?- spytał miodowooki, gdy odłożyłem słuchawkę.

-"Aktualnie nie posiadamy dwuosobowych pokoi z pojedynczymi łóżkami. Wczoraj zapomnieliśmy o tym wspomnieć. Bardzo przepraszamy za kłopot"- przedrzeźniłem tą kretynkę, z którą rozmawiałem. -Wygląda na to, że będziemy musieli się jakoś przemęczyć...

-Nie będę z tobą spał!- chłopak zmarszczył brwi.

-Daj spokój. To tylko jedna noc- zauważyłem, ale dzieciak pokręcił rudą łepetyną.

-Nie.Ma.Mowy.- wysyczał przez zaciśnięte zęby. -Powiedziałem, że nie będę z tobą spał. Znajdź sobie jakiś kawałek podłogi.

-Chyba cię coś boli, chłopczyku!- warknąłem na niego. -Nie będę spał na podłodze. Mowy nie ma.

-A skąd mam mieć pewność, że nie jesteś jakimś zboczeńcem i nie zrobiłeś tego specjalnie?!- fuknął na mnie. -Nie śpisz ze mną!

Zacisnąłem szczękę, żeby nic mu nie zrobić. Głupi szczeniak...

-Cokolwiek...- westchnąłem i wyszedłem z pokoju, po czym skierowałem się do baru. Irytujący bachor. Podniósł mi tylko ciśnienie... Muszę się czegoś napić, żeby nie wbić w kogoś kłów, a mówiąc "kogoś" mam na myśli tego dzieciaka, którego zostawiłem w pokoju.

Time skip:

William pov.:

Minęła kolejna godzina, a brunet dalej nie wracał. Zacząłem się martwić, bo była już dość późna pora.

W końcu usłyszałem dźwięk otwieranych, a później zamykanych, drzwi, następnie łomot i kilka przekleństw. Wyszedłem na spotkanie mężczyzny i zobaczyłem, że próbuje podnieść się z podłogi, więc podszedłem i mu pomogłem. A przynajmniej próbowałem...

-Zostaw mnie!- warknął niewyraźnie i czknął kilka razy, wymachując rękami we wszystkie strony, jakby odganiał upierdliwą muchę. Westchnąłem cicho. Mężczyzna był pijany jak bela. -Dam...- czknął. -Dam... sobie... radę...

-Tak, tak...- mruknąłem i pomogłem mu zdjąć buty, po czym chwyciłem go pod pachami, podniosłem do pionu, a następnie zacząłem prowadzić w stronę łóżka. I wszystko byłoby cudownie, gdybym się nie potknął.

Popchnąłem szarookiego na łóżko i wystawiłem dłonie przed siebie. Pech chciał, że zahaczyłem prawym łokciem o kant szafki nocnej i zdarłem sobie skórę. Syknąłem i przyłożyłem lewą dłoń do zranionego miejsca.

Zajęty niewielką raną, nie zwracałem uwagi na swojego szefa, który klęknął przy mnie. Oprzytomniałem, gdy poczułem, jak ktoś chwyta mnie za nadgarstek i zaczyna delikatnie lizać zranione miejsce.

Natychmiastowo wyrwałem rękę, co sprawiło, że spojrzał na mnie czerwonymi oczami, a z kącika ust skapnęła mu kropelka krwi. Uchyliłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyłem.

-Smaczne... Chcę więcej!- warknął cicho i rzucił się na mnie z prędkością błyskawicy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro