Rozdział 3
Christopher pov.:
Minęło kilka tygodni odkąd ten irytujący dzieciak został moim asystentem. Przez ten czas chodziłem strasznie nerwowy, czego sam nie potrafiłem zrozumieć, ale gdy widziałem Willa i Belle to coś mnie trafiało...
-Dzień dobry- wymamrotał rudzielec i postawił na moim biurku kawę, po czym usiadł na swoim miejscu. Było to już rutyną. Chłopak wiedział, że i tak w pierwszej kolejności wyślę go po kawę, więc postanowił nie nadrabiać drogi.
-Dobry- mruknąłem i podpisałem kolejny dokument. -Jutro mamy wyjazd służbowy.
-My?- zdziwił się.
-Tak. Jedzie pan ze mną. Coś nie tak, panie Simon?- rzuciłem mu przelotne spojrzenie.
-Nie.- zacisnął zęby.
"Niech cię piekło pochłonie, cholerniku!" - usłyszałem jego myśli i uśmiechnąłem się pod nosem. Piekło, huh?
Time skip:
William pov.:
Nadeszła pora lunchu, więc pospiesznie wyszedłem z biura. Czy ten remont mojego gabinetu musi się tak dłużyć? Mam już dość dzielenia biurka z tym nieziemsko przystojnym draniem.
-Willy!- zawołała uśmiechnięta Belle i podbiegła do mnie. -Zjemy razem lunch?
-Chętnie- uśmiechnąłem się do niej, a ona poprawiła okulary.
-Super, więc chodźmy- rzuciła radośnie i ruszyła w kierunku biurowej stołówki.
Zaśmiałem się i ruszyłem za nią. Szybko wybraliśmy swoje zestawy obiadowe i zajęliśmy stolik przy oknie.
-Hej, Belle... Mam pytanie- spojrzałem na nią. -Szef powiedział, że jutro ja i on mamy wyjazd służbowy. Wiesz coś o tym?
-Jasne...- przełknęła kawałek kurczaka. -Jedziecie do Canterbury. Dyrektor ma tam do podpisania jakąś umowę.
-A ja mu tam do czego?- zdziwiłem się i w tym momencie nasz kochany pan dyrektor (wyczujcie ten sarkazm) raczył zjawić się na stołówce. Popatrzył na naszą dwójkę, po czym prychnął ostentacyjnie i poszedł po jedzenie.
-Też się zastanawiam- Belle zmarszczyła brwi. -Zwykle nie bierze ze sobą asystentów na spotkania służbowe, zwłaszcza tego typu. Gdybym go nie znała to powiedziałabym, że jest zazdrosny i chce trzymać nas z dala od siebie...
Miodowowłosa się zaśmiała, a ja razem z nią. Wielki pan Maxwell... Zazdrosny? Ciekawe o co...
Po chwili jednak spoważnieliśmy.
-Tak czy siak, muszę jechać z nim- zauważyłem, a moja przyjaciółka pokiwała głową.
-Nie martw się tym, Willy- sięgnęła przez stół i roztrzepała moją fryzurę. -To tylko zwykły wyjazd. Co złego może się stać?
Westchnąłem i poprawiłem włosy. Właśnie... Co złego może się stać?
Time skip (następnego dnia):
Christopher pov.:
-Spóźnienie, panie Simon- mruknąłem, kiedy rudzielec raczył łaskawie wsiąść do mojego auta. Specjalnie po niego podjechałem, a ten gówniarz się spóźnia... Phi! Zero kultury.
-Cokolwiek- ziewnął cicho, a ja odpaliłem swojego kochanego Mercedesa AMG E 53 Coupe.
Wycofałem spod domu pracownika i skierowałem się na ulicę prowadzącą do Canterbury. Chłopak ciągle ziewał, więc sięgnąłem do tyłu i podałem mu koc.
-Droga zajmie nam jakieś półtorej godziny. Prześpij się. Obudzę cię, gdy będziemy na miejscu- powiedziałem, na co William posłał mi wdzięczny uśmiech i owinął się kocem, a po chwili już spał.
Uśmiechnąłem się na ten widok, ale po chwili zacisnąłem usta w wąską kreskę. Obdarzanie ludzi uczuciami było niebezpieczne i często pchało wampiry w otchłań szaleństwa. Wystarczy tylko wspomnieć co z moim ojcem zrobiła miłość...
Time skip:
Nareszcie na miejscu. Zaparkowałem pod hotelem i obudziłem swojego pasażera.
-Huh? Już jesteśmy?- przetarł zaspane oczy i podniósł plecak, który wcześniej położył pod nogami, na podłodze.
-Tak- odparłem i wrzuciłem koc na tylne siedzenie, po czym wysiedliśmy.
-Gdzie my właściwie jesteśmy?- spytał, rozglądając się dokoła. Wyglądał, jak małe, zagubione dziecko, co wydawało mi się całkiem urocze.
"A co jak on mnie zgwałci, zabije i ukryje moje zwłoki w jakiejś piwnicy?" - odczytałem jego myśli i zdusiłem chęć histerycznego wręcz śmiechu. Jego pomysły były czasem godne geniusza...
-Zatrzymamy się w tym hotelu- wyjaśniłem i ruszyliśmy do środka, gdzie odebrałem klucze, bo zameldowałem nas już wczoraj. -Mamy wspólny pokój. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza...
-Chyba nie- mruknął i wyszliśmy z windy.
Otworzyłem nasz pokój i przepuściłem młodszego przodem.
-Co do...?!- zaczął i wrócił do mnie. -To ma być jakiś nieśmieszny żart?!
-O co ci chodzi?- założyłem ramiona na piersi i uniosłem brwi w oznace zdziwienia. Mój asystent zazgrzytał zębami i pociągnął mnie za rękaw bluzy.
-Sam zobacz!- warknął i wskazał na nasze łóżka. A właściwie łóżko... Jedno... Dwuosobowe... Prawie małżeńskie...
-Że co?!- zawołałem i poczułem na czole pulsującą żyłkę. Przecież wczoraj wyraźnie zaznaczyłem, że chcę pokój z DWOMA łóżkami. OSOBNYMI. Czy w tym hotelu naprawdę pracują aż takie cymbały, które nie rozumieją po angielsku?
Zadzwoniłem do recepcji, żeby wyjaśnić to nieporozumienie. Okazało się, że aktualnie nie ma wolnych pokoi dwuosobowych z pojedynczymi łóżkami, ale wczoraj zapomnieli o tym wspomnieć. No, co za... Idioci. Po powrocie do Londynu wysmaruję im za to taką opinię, że się do końca życia nie pozbierają.
-I co?- spytał miodowooki, gdy odłożyłem słuchawkę.
-"Aktualnie nie posiadamy dwuosobowych pokoi z pojedynczymi łóżkami. Wczoraj zapomnieliśmy o tym wspomnieć. Bardzo przepraszamy za kłopot"- przedrzeźniłem tą kretynkę, z którą rozmawiałem. -Wygląda na to, że będziemy musieli się jakoś przemęczyć...
-Nie będę z tobą spał!- chłopak zmarszczył brwi.
-Daj spokój. To tylko jedna noc- zauważyłem, ale dzieciak pokręcił rudą łepetyną.
-Nie.Ma.Mowy.- wysyczał przez zaciśnięte zęby. -Powiedziałem, że nie będę z tobą spał. Znajdź sobie jakiś kawałek podłogi.
-Chyba cię coś boli, chłopczyku!- warknąłem na niego. -Nie będę spał na podłodze. Mowy nie ma.
-A skąd mam mieć pewność, że nie jesteś jakimś zboczeńcem i nie zrobiłeś tego specjalnie?!- fuknął na mnie. -Nie śpisz ze mną!
Zacisnąłem szczękę, żeby nic mu nie zrobić. Głupi szczeniak...
-Cokolwiek...- westchnąłem i wyszedłem z pokoju, po czym skierowałem się do baru. Irytujący bachor. Podniósł mi tylko ciśnienie... Muszę się czegoś napić, żeby nie wbić w kogoś kłów, a mówiąc "kogoś" mam na myśli tego dzieciaka, którego zostawiłem w pokoju.
Time skip:
William pov.:
Minęła kolejna godzina, a brunet dalej nie wracał. Zacząłem się martwić, bo była już dość późna pora.
W końcu usłyszałem dźwięk otwieranych, a później zamykanych, drzwi, następnie łomot i kilka przekleństw. Wyszedłem na spotkanie mężczyzny i zobaczyłem, że próbuje podnieść się z podłogi, więc podszedłem i mu pomogłem. A przynajmniej próbowałem...
-Zostaw mnie!- warknął niewyraźnie i czknął kilka razy, wymachując rękami we wszystkie strony, jakby odganiał upierdliwą muchę. Westchnąłem cicho. Mężczyzna był pijany jak bela. -Dam...- czknął. -Dam... sobie... radę...
-Tak, tak...- mruknąłem i pomogłem mu zdjąć buty, po czym chwyciłem go pod pachami, podniosłem do pionu, a następnie zacząłem prowadzić w stronę łóżka. I wszystko byłoby cudownie, gdybym się nie potknął.
Popchnąłem szarookiego na łóżko i wystawiłem dłonie przed siebie. Pech chciał, że zahaczyłem prawym łokciem o kant szafki nocnej i zdarłem sobie skórę. Syknąłem i przyłożyłem lewą dłoń do zranionego miejsca.
Zajęty niewielką raną, nie zwracałem uwagi na swojego szefa, który klęknął przy mnie. Oprzytomniałem, gdy poczułem, jak ktoś chwyta mnie za nadgarstek i zaczyna delikatnie lizać zranione miejsce.
Natychmiastowo wyrwałem rękę, co sprawiło, że spojrzał na mnie czerwonymi oczami, a z kącika ust skapnęła mu kropelka krwi. Uchyliłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyłem.
-Smaczne... Chcę więcej!- warknął cicho i rzucił się na mnie z prędkością błyskawicy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro