Rozdział 41
Otworzyłam oczy, a przed nimi zauważyłam pielęgniarkę.
- Co z dzieckiem? - zapytałam nerwowo. Nie zastanawiałam się nad tym, która godzina, jaki to szpital, kto ze mną jest. Martwiłam się tylko o to, czy z dzieckiem wszystko w porządku.
- Na szczęście dziecku nic się nie stało. Ale przyjechała do nas pani w ostatnim momencie. - w moich oczach pojawiły się łzy szczęścia. - Jest pani bardzo silna. - dodała pielęgniarka.
- Tak właściwie to co mi się stało?
- Najprawdopodobniej był to wynik stresu. Ludzie w stresie czasem mdleją, dostają drgawek, boli ich brzuch lub głowa. U kobiet w ciąży to się nasila. Dziecko, tak samo jak pani, odczuwa wiele rzeczy. O wiele więcej niż nam się wydaje. Jeżeli dziecko jest głodne, to pani też. A jeżeli pani się stresuje, to odbija się również na dziecku. Ono czuję, że mama jest niespokojna. - tłumaczyła mi pielęgniarka. Było mi strasznie głupio przed nią, ale i przed sobą, że naraziłam dziecko nawet na śmierć.
- Kiedy mogę wyjść?
- Dla dobra pani i dziecka, najlepiej będzie jak zostanie u nas pani dwa, góra trzy dni. - oznajmiła.
Jak dobrze, że dziecku nic się nie stało. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym je straciła. Nie wiem jak to jest, ale nie potrafię się nie denerwować.
- Powinna się pani oszczędzać i mniej denerwować. - ale jak?
- Łatwo pani mówić.
- Są sytuację, w których faktycznie nie umiemy zapanować nad emocjami. Ale trzeba z tym walczyć, albo ich unikać.
- Wiem. Postaram się. - mam nadzieję, że się uda.
Kiedy pielęgniarka wyszła z sali, zauważyłam, że na łóżku obok leży kobieta. Dziwne, ale nie zauważyłam jej wcześniej.
- Przepraszam, wie pani która godzina? - postanowiłam zapytać.
- Wpół do drugiej. - czyli długo nie pospałam. Atak (jeśli tak można to nazwać) rozpoczął się około dwunastej.
- Dziękuję. - odpowiedziałam, na co kobieta się uśmiechnęła.
Wyglądała na mniej więcej 35 lat. Miała piękny, szczery uśmiech, który odsłaniał jej białe zęby. Nie wiem, dlaczego trafiła do szpitala, ale głupio tak pytać.
- To pani pierwsze dziecko? - zapytała, bardzo miłym głosem.
- Tak. To dopiero trzeci tydzień, a już się w nim zakochałam.
- Znam to. Mam trójkę dzieci. - wyznała.
- Ja nawet nie wiem, jak poradzę sobie z jednym.
- Da pani radę.
- Jaka tam pani. Mam dopiero 18 lat. - zaśmiałam się. Nie lubię, gdy ktoś mówi do mnie na pani. Często zdarza się to, gdy mijają mnie małe dzieci.
- To w takim razie mówmy sobie po imieniu. Tatiana. - przedstawiła się.
- Katie.
Rozmawiałam z Tatianą przez kilka godzin. Mimo tego, że była noc, ani mi, ani jej nie chciało się spać. Opowiedziałam jej, co się stało, w zamian za jej opowieść o tym, jak ty trafiła. Spodziewałam się wszystkiego, ponieważ jest to zwyczajna sala obserwacyjna.
Tatiana wyznała mi, że została zrzucona ze schodów, przez swojego byłego męża, ponieważ nie chciała dopuścić go do dzieci. Skoro zrobił jej coś takiego, nie dziwię się, że zabrania mu kontaktów z dzieckiem. Musi być nieźle rąbniety. Nie wiem, jak mężczyzna może uderzyć kobietę. Wiem, że Zac nigdy by mi tego nie zrobił. Potrafi być agresywny, ale nie w stosunku do kobiet. Pamiętam jak na jednej z imprez chciał pobić Cody'ego, bo dowiedziałam się, że chodziłam z nim przed wypadkiem. Ale to nie to samo.
***
O szóstej obudziła mnie poranna wizyta lekarza i dwóch pielęgniarek. I znów słuchanie o tym co powinnam, a czegi nie. Zero stresu, zero zmartwień, zero przemęczenia się, zero krzyku. Czy tak w ogóle można? Najlepiej jakbym siedziała w domu, z nikim się nie kontaktowała i zachowywała spokój. Totalny zen. Przykro mi, ale tak się nie da.
Po wizycie lekarzy drzwi otworzyły się, a nich zauważyłam Zac'a. O, już wytrzezwiał. "Zachowaj spokój" powtarzałam sobie.
- Kochanie, jak się czujesz? Co z dzieckiem? - teraz troskliwy chłopak i tatuś?
- Wyjdź. - powiedziałam kategorycznie. Ale Zac tego nie zrobił.
- Ale Katie..
- Wyjdź! - tym razem podniosłam ton.
- Coś się stało?
- Czy coś się stało? Wiem, że nie byłeś na tym cholernym odwyku! - Tatiana uspokoiła mnie wzrokiem.
- Ale o czym ty mówisz? - Zac nadal nie chciał przyznać się do niczego.
- Wszystko słyszałam. Cytuję "jeszcze trochę pościemniam o tym odwyku i będzie jeść mi z ręki."
- Ja ci wszystko wyjaśnię. Ja byłem na odwyku i wracam tam dzisiaj. Przysięgam. Na prawdę. Możesz mnie tam zawieźć, popytać pielęgniarek. Uwierz mi kochanie.
- To dlaczego powiedzieć im, że nie byłeś?
- Myślisz, że łatwo przyznać się przed kolegami, że jest się na odwyku?
- Zdecyduj się. Albo jesteś moim chłopakiem, który mnie kocha i z którym będę miła dziecko. Albo robisz ze mnie idiotkę przed kolegami i zachowujesz się jak gówniarz.
- Przecież wiesz, że cię kocham.
- Mnie? A może pieniądze mojego taty?!
- Katie..
- Wyjdź!
- Ale...
- Nie słyszałeś, że masz wyjść? - wtrąciła się Tatiana. - Człowieku, ona przez ciebie, mogła stracić dziecko!
Do Zac'a chyba dotarło, że to po części jego wina. Zrobiło mu się głupio i opuścił pomieszczenie. Nic z tego nie rozumiem. Jakieś rozdwojenie jaźni? Myśli, że może udawać kogoś kim nie jest? Wkurza mnie to, że przed jego chłopakami wychodzę na idiotkę. Albo mnie nie kocha, albo nie umie się przyznać do miłości. No, albo się mnie wstydzi. Sama już nie wiem.
Macie jakieś pomysły na imię dla dziecka? Piszcie w komentarzach. Wybiorę najładniejsze 😍😁
Pozdrawiam Queen_Patysia 💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro