Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Tata zatrzymał samochód tuż przed furtką. Wyszedł z niego, a następnie podszedł z drugiej strony, aby otworzyć mi drzwi. Prawdziwy gentleman. Wziął mają torbę z tylnego siedzenia i ruszyliśmy w stronę domu.

-Tam jest twój pokój - oznajmił, wskazując palcem na okno, znajdujące się na poddaszu. Odpowiedziałam uśmiechem. Tata wyciągnął klucz od domu z kieszeni spodni.  Chwilę mu zajęło, żeby znaleźć ten właściwy.

-Mam ich za dużo. - powiedział. Faktycznie było ich pełno. Ciekawe od czego. Chyba nie mamy kilku posesji. W końcu udało mu się otworzyć drzwi. Wpuścił mnie do środka, mówiąc: "Panie przodem".

Po wejściu po prostu oniemiałam. Przede mną stało pełno ludzi. Amy, Susan, Cody i wiele innych, o których już słyszałam. Wszyscy w jednym momencie wykrzyknęli "niespodzianka". Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a do oczu napłynęły łzy wzruszenia. Kilku chłopaków trzymało napis "witamy w domu Kat", wszędzie wisiało pełno balonów i serpentyn. W tle leciała szybka, lecz cicha muzyka. Momentalnie znalazłam się w objęciach ludzi, których praktycznie nie znam. Ale oni mnie znają, więc to bardzo miłe. Co chwilę słyszałam pytania o to, jak się czuję, czy wszystko u mnie okej. I o to czy ich pamiętam. Nie, nie pamiętam ich. Kojarzę tylko z opowieści, lub ze zdjęć, które pokazała mi Amy. Gdzieś z daleka usłyszałam głos taty.

-Wychodzę, bawcie się dobrze.
I tak wszyscy się bawili.

Na stole stało pełno pysznych przekąsek oraz alkohol. Ani na chwilę nie zostałam sama. Wciąż ktoś do mnie podchodził i próbował mi coś przypomnieć. Kiedy imprezę rozkręciła się na dobre, podszedł do mnie Cody.

-Zauważyłem, że jeszcze nikt nie odprowadził cię po domu. - powiedział, miał tak słodki uśmiech,że nie mogłam oderwać od niego oczu.

-Ty jesteś Cody, prawda ? -zapytałam, sięgając do miski z chipsami.

-Zgadza się. - znów podesłał mi swój zniewalający uśmiech. Przegarnął brązową czuprynę i chwycił mnie za rękę. - to jak mogę pobawić się w przewodnika ?

-Jeśli tak nalegasz - odpowiedziałam. Razem ruszyliśmy schodami do góry. Pytanie, czy chciał mnie odprowadzić po moim własnym domu, czy może pobyć na chwilę sam na sam? W każdym bądź razie, podobał mi się ten pomysł.

-Bardzo za tobą tęskniłem, za naszymi wypadami do kawiarni na gorącą czekoladę, na spotkania w parku przy podpisanym przez ciebie drzewie, za..

-Już nie musisz tęsknić, wróciłam. - przerwałam jego wypowiedź, która zmyła mu chwilowo uśmiech z twarzy. Dlaczego Amy tak mało o nim opowiadała, skoro Cody sprawia wrażenie najlepszego przyjaciela?

-To twój pokój- powiedział otwierając drzwi.

Ściany mojego pokoju były białe, tylko na jednej z nich znajdowała się biało-niebieska tapeta w paski. Po prawej stronie stało duże łóżku, z pewnością wygodne, a na przeciwko niego szafa. Mój pokój rozjaśniało duże okno. Wszędzie znajdowały się zdjęcia. Niektóre z nich wisiały na ścianach, inne zaś stały na biurku lub komodzie.

Cody pokazał mi również sypialnię taty, łazienkę oraz pokój gościnny. Cały czas opowiadał o naszych wycieczkach rowerowych i spotkaniach w parku.

-Długo się znamy? - zapytałam, stając w miejscu. Nie chciałam schodzić na dół. Było tam zbyt głośno.

-Praktycznie od zawsze, nasze mamy poznały się na porodówce.

-To faktycznie długo. Między nami jest kilka dni różnicy prawda?- powiedziałam, przegarniając brązowa grzywę. Skoro znam go od urodzenia na pewno mieliśmy dobry kontakt. Hmm, ciekawe dlaczego nie odwiedził mnie w szpitalu.

-Urodziłem się trzy dni przed tobą.

-To pewnie byliśmy dla siebie jak rodzeństwo? - zapytałam, zważając na tak długą znajomość.

-No można tak powiedzieć - powiedział po chwili zawahania. - Na początku cię nienawidziłem. Zawsze jak do mnie przyjeżdżałaś, chciałaś bawić się moimi ulubionymi zabawkami. - zaśmiał się.

-Naprawdę byłam aż taka okrutna ? - Z każdym słowem coraz lepiej nam się rozmawiało, czułam nieprzerywalną więź. Taką sama jak podczas pierwszego spotkania z Amy i tatą.

-Naprawiłaś swoje błędy w pierwszej klasie podstawówki. - dodał, jego uśmiech jest taki słodki i uroczy. Przez chwilę przyłapałam się na myśli, że ta rozmowa mogła by się nie kończyć. Że wpatrywanie się w jego oczy, mogło by nie mieć końca.

-Co takiego zrobiłam? Kupiłam ci nowa zabawkę, czy dałam pobawić ci się moją? - zapytałam z lekką ironią w głosie.

-Uratowałaś mojego pluszowego przyjaciela, przed wrednymi dziewczynami na wycieczce.

-Nie sądziłam że ze mnie taka bohaterka. - powstrzymywałam się od niekontrolowanego wybuchu śmiechu.  -Kiedy poznam twojego przyjaciela? - dodałam.

-Chodź - chwycił mnie za rękę i zaciągnął do pokoju. Następnie podszedł do łóżka i wziął do ręki pluszowego misia.

- To właśnie Teddy.

-Teddy? Najbardziej banalne imię dla pluszaka jakie słyszałam - zaśmiałam się.

-Jesteś pewna? A co jeśli ci powiem, że sama je wymyśliłaś, co? - zbliżył się do mnie, a ja poczułam napływ ciepła na moim ciele. Od razu zapomniałam o wszystkim, został tylko Cody i ja. No i Teddy. Czułam, że tej chwili nie może nic przerwać. A jednak nasze wpatrywanie się w oczy musiało minąć.

-Tu jesteście. - powiedziała Amy. Cody odsunął się ode mnie na minimum pół metra. Jakbym raziła prądem. Amy naprawdę wybrała idealny moment na wejście do pokoju. A już myślałam, że Cody w końcu mnie pocałuje. W sumie to głupie, bo prawie go nie znam. Może to miłość od pierwszego wejrzenia. Właściwie to kilkutysięcznego, skoro znamy się od urodzenia.

Po chwili zorientowałam się, że za moja przyjaciółką stoi dobrze zbudowany brunet. Był całkiem przystojny, ale nie w moim typie. Przypominał niegrzecznego bad boya, który właśnie uciekł z więzienia. Ja wolę bardziej słodkich chłopców, jak Cody.

-To jest Zac. - przedstawiła, chłopaka o lekko przerażającym spojrzeniu. On natychmiastowo chwycił moja rękę i pocałował ją. A jednak ma jakieś maniery. Może nie jest takie zły, na jakiego wygląda.

-Hej, Zac. - przywitałam się nieśmiale.

-Czy zechce panienka zejść na dół i ze mną zatańczyć? -zapytał, próbując rozpalić mnie swoim spojrzeniem.
Nie miałam ochoty na na taniec z nim. Zdecydowanie bardziej wolałam zostać z Cody'm. Amy wpatrywała się w niego, jakby był jakimś kosmitą. Może się nie lubią, albo wbrew przeciwnie. Może Cody jej się podoba. W każdym razie naprawdę dziwnie na niego spoglądała. Prawie tak samo jak ja na Zaca, zastanawiając się, czy powinnam z nim zatańczyć.

-Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie powinnam się przemęczać. - w sumie to nawet nie musiałam kłamać.

-Tylko chwilę, proszę - jego głos zmienił się w bardzo miły, błagalny głosik. Jakby ktoś podmienił mu struny głosowe.

-No idź, rozerwiesz się troszkę. - przekonywała mnie Amy. Dla świętego spokoju postanowiłam się zgodzić.

-Okej, ale tylko chwilkę. - odpowiedziałam, po czym Zac chwycił mnie za rękę i sprowadził że schodów w dół. Wszyscy świetnie się bawili. Wszędzie było pełno alkoholu, lub butelek po nim. Susan siedziała sama na bujanym fotelu, klikając coś w telefonie. Podobno nie lubiła imprez więc się nie dziwię. Zastanawiałam się dlaczego to co mówiły dziewczyny kompletnie do mnie nie pasuje. Niby zawsze świetnie się bawiłam na tego typu integracjach, lecz teraz zdecydowanie wkurzała mnie ta głośna muzyka i tłumy ludzi. Może dlatego że wolałam zostać sama z Cody'm, albo porostu przez mój wcześniejszy stan zdrowia, nie czuję się najlepiej.

Stanęłam na przeciwko Zaca i spojrzałam mu prosto w oczy. Na moje nieszczęście, ktoś włączył wolną i romantyczną piosenkę. Świetnie. Teraz to już całkowicie Zac będzie rozbierał mnie wzrokiem. Objął mnie jedna ręką, lekko przybliżając do siebie nasze ciała. Zważając na to, że moja lewa ręka jest w gipsie, zrobił to bardzo delikatnie.

Tańczyliśmy ze sobą przez około trzy minuty. Nie zamieniliśmy ani słowa. Zac patrzył na mnie jak na miłość swojego życia, a ja modliłam się o koniec. Może i był całkiem fajny, miły i dość przystojny, ale nie był typem osób, z którymi chciałabym się przyjaźnić, a tym bardziej chodzić. Gdy piosenka się skończyła, Zac ostrożnie oddalił mnie od sobie.

-Napijesz się czegoś? - zaproponował.

-Nie mogę alkoholu - powiedziałam.

-To może chociaż soczku?

-Bardzo chętnie, ale chciałam pogadać z Susan. Jest dziś nie w humorze. - prawda jest taka, że szukałam tylko wymówki, żeby choć na chwilę nie czuć na sobie jego spojrzenia. Susan naprawdę nie wyglądała na prze szczęśliwą. Od razu ruszyłam w jej stronę. Usiadłam na krześle stojącym obok niej.

-Wszystko w porządku ? - zapytałam.

-Tak, jest okej. Po prostu nie lubię imprez, tym bardziej że nie ma na niej mojego chłopaka.

-Na pewno nic ci nie jest?

-Przyrzekam, a teraz idź się bawić no to twoja impreza. - Nie mogę stwierdzić czy zawsze taka byłam, ale nie potrafiłam się dobrze bawić widząc, że ktoś jest smutny. Wstałam z miejsca uśmiechając się do Susan. Następnie postanowiłam iść do Amy i Cody'ego na górę. Raczej nadal tam są.

Będąc już na korytarzu słyszałam głośna i ostrą wymianę zdań. Może się nie lubią, albo Amy nie pasuje to, że to ja go tak polubiłam. Niepotrzebnie weszłam do pokoju, przerywając ich kłótnie. Może gdybym została pod drzwiami usłyszałbym chociaż o co się kłócą. Gdy tylko mnie zauważyli od razu się uspokoili.

-Ja muszę już iść - powiedział nerwowo Cody, wychodząc z pokoju. W biegu dotknął mojego ramienia mówiąc "Trzymaj się". Naprawdę musiał iść, czy moja przyjaciółka go tak wkurzyła?

Gdy zostałam sama z Amy próbowałam ją podpytać. Nie chciała nic powiedzieć. Niby tylko rozmawiali, ale to nie tak wyglądało. Musieli mieć ze sobą jakiś problem.
Postanowiłam nie wypytywać za dużo. Amy była tak wygadaną osobą, że byłam prawie pewna, że kiedyś powie mi prawdę, chociażby nieświadomie.

Razem z Amy poszłyśmy na dół. Amy od razu pobiegła na parkiet i tańczyła z moimi koleżankami z byłej szkoły - Sophią i Rachel. Przedstawiły mi się na początku imprezy, więc wiem jak mają na imię. Chociaż tyle. Sophia miała blond włosy, tak jasne, że mogłyby wydawać się białe. Miała też szczupłą sylwetkę i mega długie nogi. Za to Rachel była niską i pulchną osobą, o kruczoczarnych włosach. Od razu widać, że to nie jest jej naturalny kolor.

Gdy dziewczyny tak świetnie się bawiły, ja usiadłam na kanapie z kilkoma kolegami i rozmawialiśmy o przyszłości. Właściwie to oni mówili, a ja słuchałam. I poznawałam siebie z przed wypadku. Reszta wieczoru, oraz części nocy przebiegła tak samo. Zdziwiło mnie tylko, dlaczego nie ma na niej Zaca. Po czasie dowiedziałam się od jednego z kolegów- Jacoba, że Zac upił się tak bardzo, że ktoś musiał odwieźć go do domu. Około drugiej większość osób zbierała się do domu. Na końcu zostałam tylko ja i Amy. Ogarnęłyśmy trochę dom i ona też poszła do siebie. Zostałam sama. Gdy chwyciłam telefon zobaczyłam, że mam dwie nieprzeczytane wiadomości z przed kilku godzin.

Tata: Wrócę jutro około 10, baw się dobrze. 

Druga wiadomość była od nieznajomego mi numeru.

Nieznany numer: Spotkajmy się jutro o 17, w parku. Jeśli nie będziesz potrafiła trafić, mogę po ciebie wpaść. Cody :)

Od razu poczułam motylki w brzuchu. Może wyjaśni mi dlaczego tak szybko wyszedł?

Zatapiając się w marzeniach dotyczących jutra poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, przebrałam się w piżamę, którą znalazłam pod poduszką i poszłam położyć się na łóżko. Cody'emu odpisze rano, nie będę go teraz budzić. Mam nadzieję, że jutro nikt nie przerwie nam rozmowy.
Długo nie mogłam zasnąć, wyobrażając sobie moją najbliższą przyszłość. Niestety czułam pewien niedosyt. Jak miałam sobie coś wyobrazić, nie znając wielu ludzi oraz miejsc. W końcu zamknęłam oczy na dobre.

Podoba wam się ta historia? Koniecznie zostawiacie komentarze. :) ~Queen_Patysia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro