Rozdział 36
- Nie powinnaś już spać? - zapytał Eric, gdy po raz kolejny poszłam do kuchni. Jest trzecia w nocy, a ja nadal nie zmrużylam oka.
- Nie mogę zasnąć. - stwierdziłam, wlewając wodę do szklanki. - A ty czemu nie śpisz?
- Nie potrafię spać, wiedząc, że płaczesz za drzwiami. - spojrzał na mnie współczującym wzrokiem.
- Przepraszam. Nie mam już siły na to wszystko. Nie wiem, już co myśleć. - zaczęłam się tłumaczyć. Wiem, że Eric'owi nie chodziło o to, żeby wywołać u mnie poczucie winy, ale trochę tak się poczułam.
- Przede wszystkim powinnaś myśleć o sobie i dziecku. - łatwo mówić.
- Gdyby to było takie proste.
- Nie jestem specjalistą, ale wiem, że twój stres odbija się na maleństwie. Chyba nie chcesz, żeby się denerwował? - Eric podszedł bliżej mnie. - Możemy porozmawiać? - zapytał, wskazując na brzuch, a ja pokiwałam głową na tak.
Zrobiło mi się na prawdę miło, że zainteresował się dzieckiem. Coraz bardziej przekonuje się do tego, że ciąża nie jest wcale taka najgorsza.
- Hej maluszku, powiedz mamusi, żeby się tak nie denerwowała. - mówił, a na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Ciekawe czy dzidziuś na prawdę go słyszy.
- To nie jest takie proste Eric. - uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Rozumiem cię. Przynajmniej próbuję. - Eric, podobnie jak ja, oparł się o blat. - Cokolwiek by się nie działo, pamiętaj, że musisz dać radę. Dla niego. - Eric spojrzał mi w oczy i wymieniliśmy się uśmiechami.
- Albo dla niej. - sprostowałam.
- Zac wie?
- Dowiedziałam się w szpitalu. Nie miałam kiedy mu powiedzieć. Myślisz, że się ucieszy?
- Jeśli na prawdę cię kocha, to tak. A co do tego nie mam najmniejszych wątpliwość. - wypiłam ostatni łyk wody, a następnie włożyłam szklankę do zlewu.
- Idę spróbować zasnąć. - ruszyłam się z miejsca. Po chwili zatrzymałam się i odwróciłam z powrotem w stronę Eric'a. - Dziękuję.
- Dziękujesz za?
- Za wszytko. - Eric mruknął do mnie jednym okiem, na co zareagowałam uśmiechem.
- Dobranoc.
- Wzajemnie. - odpowiedziałam, po czym zamknęłam się w sypialni, aby znów spróbować zasnąć.
Za co dziękuję? Za to, że za każdym razem kiedy czuję się samotna, on jest przy mnie. Za to, że ciągle ratuje mi dupe. Za to, że zawsze potrafi mnie pocieszyć, a zamiast oceniać, po prostu wspiera. A w zamian za to nic nie oczekuje. Taki przyjaciel to prawdziwy skarb.
***
Prawie od razu po tym, jak zamknęłam oczy, zapadłam w długo oczekiwany sen. Nie trwał on jednak krótko, ponieważ obudziłam się już po czterech godzinach, czyli kilka minut po siódmej. Nie chciałam zbudzić Eric'a, dlatego przez kolejne dwie godziny, leżałam w pokoju. Próbowałam zasnąć, choć na chwilę, ale nic z tego.
W końcu musiałam wstać, ponieważ natarczywie dopominał się o to mój brzuch. Nie wiem, czy moje maleństwo było głodne, ale na pewno ja. Po drodze do kuchni, a właściwie aneksu kuchennego, zobaczyłam, że Eric jeszcze się nie obudził. Wyglądał tak uroczo pod swoim liliowym kocykiem.
Po cichu zrobiłam sobie tosty z dużą porcją nutelli. Po śniadaniu udałam się pod prysznic. Roztrzepana ja, zapomniałam o ubraniach. Zawinęłam się w ręcznik, sięgający mi do kolan, z myślą i nadzieja, że Eric jeszcze śpi. Nie spał. Gdy wyszłam z łazienki spojrzał na mnie w taki sposób, jakby chciał zrzucić ze mnie ręcznik.
- Myślałam, że śpisz. - ktoś musiał wyłączyć mi myślenie, bo zamiast udać się do pokoju, stałam przed nim i zapewne robiłam się czerwona.
- Zac ma wielkie szczęście. - wydusił z siebie, próbując odwrócić wzrok. Teraz widzi co stracił, kilka lat wstecz. Zareagowałam uśmiechem i udałam się do pokoju.
Wsunęłam na siebie szare leginsy oraz o rozmiar za duży czarny t-shirt. Lubię luźne ciuchy, po za tym pozwolą mi ukryć brzuszek tak długo jak będzie trzeba.
Aktualnie jestem w czarnej dupie. Nie mam pieniędzy, nie mam kogo o nie prosić, a z pracą w ciąży też będzie ciężko. Postawiłam jednak udać się dziś do p.Miller. Przez telefon umówiłam się z nią na 17:30. Mam jeszcze dużo czasu.
Nie wychodząc z pokoju, zrobiłam lekki makijaż, przy pomocy swojego odbicia w telefonie oraz rozpuściłam swoje mokre włosy, z nadzieją, że zaraz wyschną.
- Dlaczego się malujesz? - zapytał Eric, gdy wyszłam z pokoju.
- To ty nie wiesz po co kobiety się malują i że nie wypada pytać o takie rzeczy?
- Wydaje mi się, że robią to po to, aby wyglądać lepiej. - nie mówiąc nic przytaknęłam. - Ale ty nawet w ręczniku wyglądasz zajebiście.
- Okulary czy szkła kontaktowe?
- Nie rozumiem.
- No pytam, co ci kupić. - powiedziałam sarkastycznie.
- Najlepiej to twojego klona, żebym mógł bezkarnie sobie popatrzeć.
- Mam dla ciebie dobra radę. - podeszłam bliżej. - Nie podrywaj zajętych kobiet, nie podrywaj. - pogroziłam mu palcem.
- Ja dla ciebie również. - chwycił mój palec. - Nie kuś niewinnych mężczyzn, nie kuś.
Drocznie się z Eric'iem było dość słodkie i nawet zabawne. Jak każda kobieta, lubię od czasu do czasu, usłyszeć jakiś miły komplement.
***
- Dzień dobry. - przywitałam się z panią Miller, wchodząc do jej gabinetu.
- Usiądź. - wskazała na krzesło, na przeciw siebie.
- Kawy, herbaty? - zaproponowała elegancko ubrana Laura, wchodząc zaraz za mną.
- Nie pochwaliłaś się, że tu pracujesz
- Wybacz, ale nie mogę rozmawiać o życiu prywatnym w pracy. - rozesmiałyśmy się. - To jak z tą kawą?
- Ja dziękuję.
- Ja też. - po tych słowach Laura opuściła gabinet.
- Nadal jesteś zainteresowana pracą?
- Tak, ale..
- Popracujesz tak długo jak będziesz mogła. Ułożymy ci taki grafik, żebyś się nie przemeczała. - wtrąciła się.
- Wie pani, o..
- Twój tata mi powiedział. - czyli wiedzą już wszyscy.
- Mogłam się domyślić.
Po długiej rozmowie z moją przyszła pracodawczynią, podpisalyśmy umowę. Jestem bardzo szczęśliwa, że będę mogła wreszcie zarabiać sama na sibie. Umówiłyśmy się, że zacznę pracę od przyszłego poniedziałku. Na razie będę przyglądać się pracy p.Miller i uczyć się przy tym. Później przejme niektórych pacjentów.
Gdy wychodziłam z budynku pobiegła do mnie Laura.
- Pod ten numer dodzwonisz się do ośrodka. - wręczyła mi kartkę z numerem telefonu.
- Dzięki. - schowałam karteczkę do kieszeni.
Po krótkiej rozmowie postanowiłam zadzwonić pod ten numer.
Połączenie z automatem telefonicznym.
Usłyszałam głos automatu.
Pik Pik Pik
I tak chyba ze sto razy.
- Tak, słucham. - odezwał się kobiecy głos. Nareszcie.
- Dzień dobry, mogę prosić Zac'a Neuer'a?
- Już, chwileczkę. - denerwowałam się. Nie miałam pojęcia co mu powiem.
- Halo. - serce zaczęło bić mi szybciej.
- Hej Zac. - przywitałam się niepewnie.
- Katie? - nie, matka Teresa. - Nie sądziłem, że zadzwonisz.
- A jednak. Jak się czujesz? - zapytałam. Już nawet nie jestem na niego zła. Mam nadzieję, że wyzdrowieje.
- Średnio. Wolałbym, żebyś była tu ze mną. - głos Zac'a był bardzo smutny.
- Dasz radę. - pocieszyłam go.
- Mam nadzieję. Są tu sami wariaci. Nie zdziw się jak wyjdę z tą chory na głowę. - zaśmiał się
- Daj spokój, przecież nie może być aż tak źle.
- Uwierz mi, może. A co u ciebie? Jakieś nowości?
- Oprócz tego, że mam pracę i siostrę to ...
- Masz siostrę? - przerwał.
- Długa historia. - nie miałam zamiaru tłumaczyć mu wszystkiego.
- A jak ci się mieszka z Eric'iem? Mam nadzieję, że cię nie podrywa, bo jeśli tak... - powiedział pół żartem, pół serio.
- Nie, no coś ty. - skłamałam. W sumie to Zac nie ma podstaw, żeby być zazdrosny o Eric'a. Co prawda jest fajny, miły i przystojny, ale kocham Zac'a.
- To dobrze. Bo robię się trochę zazdrosny.
- Nie masz o co. - zapewniłam. - Słuchaj, muszę ci o czymś
powiedzieć. - tym czymś jest oczywiście ciążą.
- To mów.
- Zac, zaczynamy ! - usłyszałam głos, wołający Zac'a.
- Bo ja... - kontynuowałam.
- Muszę lecieć. Powiesz mi innym razem. - sygnał urwał się. A już chciałam mieć tą rozmowę za sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro