Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

- Odzyskujemy ją. - usłyszałam męski głos.

Nie widzę nic. Ciemność. Nie mogę otworzyć oczu. Nie mogę nic powiedzieć. Nie mogę się ruszyć.
Czy tak właśnie wygląda niebo?

- Trzymaj się, będzie dobrze. - tym razem przemówiła do mnie kobieta. Poczułam, jak dotyka mojej dłoni.

- Nie będzie. - chciałam odpowiedzieć, ale nie mogłam. 

I znów rozległ się dźwięk, pikającej maszyny, jak po wypadku. To nie niebo. To szpital. Nie odeszłam. Żyje.

- Przestańcie mnie ratować! - krzyczałam w myślach. Cholerny ból przeszedł moje ciało, od głowy, aż do stop.

Maszyna pikała coraz szybciej i głośniej.

- A niech to szlag. - po raz kolejny odezwał się mężczyzna.

- Wszystko zależy od ciebie. Oni cię potrzebują. - słowa kobiety pozostały mi w głowie.

- Oni cię potrzebują, oni cię potrzebują - powtarzałam resztkami sił w myślach. - Oni cię po.... 

***

Otwierając oczy, zobaczyłam biały sufit. Obudziłam się. Niestety, albo na szczęście. Głowa bolała mnie tak, jakbym była mocno skacowana. Moje oczy wytrzymały zaledwie dwie sekundy. Musiałam je zamknąć.

Strasznie słabo się czułam. Nadal nie mogłam się ruszyć. Nawet równomierny oddech sprawiał mi dużo trudności.

Dlaczego nie umarłam? Czy oni mnie tam nie chcą? Już drugi raz nie dostałam się tam gdzie bym chciała. Zostałam tu. Na ziemi. Dlaczego nie chcą mnie w niebie? Może ta kobieta miała rację. Oni mnie potrzebują. Tutaj. Nie w niebie.

- Wiedziałam, że da radę. - usłyszałam głos z mojej prawej strony. Nie mogłam się odwrócić.

- Gdyby nie jej chłopak, mogło by jej z nami nie być. - Zac? To on mnie uratował?

- Wrócimy tu, jak będzie w stanie rozmawiać. - osoby, które przebywały przy mnie wyszły, zamykając za sobą drzwi.

Gdy udało mi się odwrócić, ich już nie było. Chciałam im podziękować. Chyba. Właściwie to nie wiem. Oni mnie uratowali. Ale czy właśnie tego chciałam?

Może gdyby nie Zac, nie próbowałabym odejść. Ale to dzięki niemu teraz żyje. Gdzie on teraz jest? Potrzebuje go.

- Katie, nawet nie wiesz jak się
bałem. - to nie był głos Zac'a. To głos Eric'a. Lekko obróciłam głowę w jego stronę.

- Gdzie jest Zac? - zapytałam tak cichutko, że nie byłam pewna czy wszystko usłyszał. Niestety, głośniej nie dałam rady.

- To nie jest teraz ważne. - Eric chwycił mnie za rękę. W jego oczach zauważyłam łzy.

- Gdzie on jest? - powtórzyłam. Chciałam, aby mój głos stał się glosniejszy. Nie mogłam.

- Dzwoniłem do niego, ale nie
odbiera. - to po co stąd odjeżdżał? Dlaczego mnie tu zostawił?

- Jak cię tam zobaczyłem, leżałaś na ziemi. - zaczął nerwowo. On mnie zobaczył? Też tam był? - Ja.. ja myślałem, że nie żyjesz. Bałem się. - płakał coraz bardziej. Nigdy nie słyszałam, żeby miał smutny głos, a co dopiero widzieć, jak płacze.

- Przepraszam. - wybełkotałam. Za co? Zrobiło mi się żal, że płacze przeze mnie. Że bał się o mnie, podczas gdy ja myślałam tylko o sobie.

- Dzwoniłem do Zac'a całą drogę tutaj. To przez niego, prawda? - czyli jego tam nie było. Mówiąc "jej chłopak", lekarka miała na myśli Eric'a.

- Nie chcę o tym gadać. - odwróciłam głowę tak, że znów patrzyłam w sufit.

Eric nic nie mówiąc, patrzył na mnie przez kilka minut. A ja cały czas myślałam. O czym? O tym czy dobrze się stało, że żyje. Czy tak na prawdę musiało być? A gdzie jest Zac? Tak bardzo chciałabym, żeby tu był. Tak bardzo go kocham. Mimo narkotyków i kłamst. Kocham go.

- Proszę, aby pan opuścił pomieszczenie. Tata pacjentki chcę z nią porozmawiać. - jakaś kobieta zawiadomila Eric'a , wchodząc do pokoju. Eric zerwał się z miejsca jak oparzony.

- Nie chcę go widzieć. - powiedziałam. Dlaczego każde słowo tak boli? Za każdym razem, gdy otwieram buzię, czuję jak pęka mi głowa.

- Dobrze, poinformuje go o tym. - odwróciłam głowę w stronę kobiety i zauważyłam jej szczery uśmiech.

Była dość młoda. Starsza ode mnie, ale młodsza od mojego taty. Myślę, że jej wiek nie wykracza po za trzydziestkę. Blond włosy, komponowały się, z jej jasnorożówym fartuszkiem lekarskim.

- Mam do pani prośbę. - kobieta, zamknęła drzwi, przez które miała już wychodzić i podeszła bliżej.

- Tak?

- Jakby pani mogła. Nie chcę, żeby tata był informowany o moim stanie zdrowia. - kobieta przytakneła i wyszła z pomieszczenia.

Dlaczego nie chcę? Nie chodzi o to, żeby się trochę pomartwił, albo żeby zrobić mu na złość. Nie było go wtedy, gdy bardzo go potrzebowałam. Zauważył mnie dopiero teraz. Teraz, gdy mógł mnie stracić. Nagle przypomniało mu się, że ma córkę. Bo co? Jakbym umarła, wszyscy zaczęliby pytać. A on nie umiałby odpowiedzieć. Nic o mnie nie wie. Czyżby nagle odezwało się w nim poczucie winy?

***

Drzwi ponownie się otworzyły. Tym razem wszedł przez nie lekarz, oraz dwie pielęgniarki. Jedna z nich, już tutaj była.

- Pobierz pacjentce krew. - zlecił doktor, jednej z kobiet. Ona posłusznie podeszła i wykonała jego polecenie. Druga z pielęgniarek podeszła do mnie i zbliżyła termometr do mojego czoła.

- 38.1 - powiedziała.

- Podasz pacientce leki, na zbicie gorączki. - lekarz wydał kolejne polecenie. - Jak się czujesz? - dodał.

- Straszliwie boli mnie głowa.

- Wcale się nie dziwię. - stwierdził, jakby chciał przekazać mi, że to tylko i wyłącznie moja wina. No tak, to prawda. Ale co on może wiedzieć. Przecież nie zrobiłam tego dla zabawy?

- Paracetamol? - spytała blondynka.

- Tak, tak. - lekarz zapisał coś na kartce, następnie wyszedł razem z jedna z pielęgniarek. Druga, ta z którą rozmawiałam wcześniej, została.

- Jak wszystko będzie dobrze, jutro opuścisz szpital. - powiedziała optymistycznie.

- Niestety. - znów realne życie.

- To co zrobiłaś było bardzo nieodpowiedzialne. - jakbym niewiedziała. - na szczęście, ani tobie, ani dziecku nic poważnego się nie stało. 

Dziecku? O czym ona mówi? Jakie dziecko? Jestem w ciąży? Nie to niemożliwe. Nie mogę być w ciąży. Coś musiało jej się pomylić. To nie może być prawda.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro