Rozdział 43
Spędziłam na oddziale dwie i pół doby. Godzinę przed opuszczeniem szpitala udałam się jeszcze raz do pracowni USG, aby sprawdzić czy na pewno wszystko w porządku.
Tak się złożyło, ze na dwóch poprzednich badaniach USG, byłam nieprzytomna. Tym razem będę mogła zobaczyć maleńkie stworzenie, w moim ciele.
Po wejściu do gabinetu położyłam się na łóżko przystosowane do tego badania.
- Niech pani zobaczy. - wskazała lekarka palcem na monitor, jednocześnie przemieszczając zimne narzędzie, w różne miejsca mojego brzuszka.
Na monitorze zobaczyłam coś, co nie wyglądało jak dziecko. Wiedziałam jednak, że to moje maleństwo.
- Tu jest główka. - pokazała pani doktor. Łzy popłynęły mi po policzkach. - Może być pani szczęśliwa. Dziecko rozwija się prawidłowo.
Tuż po badaniu, lekarka wręczyła mi kopertę ze zdjeciem dzidziusia oraz płytę, na której słychać bicie tego małego serduszka. Wyszłam z gabinetu i udałam się do sali. Wzięłam torbę z moimi rzeczami, po czym pożegnałam się z Tatianą. Wczoraj wymieniłyśmy się numerami telefonów, więc mam nadzieję, że utrzymamy kontakt.
Stojąc na korytarzu zadzwoniłam po tatę, aby po mnie przyjechał. Nie chcę znów, prosić o pomóc Eric'a. Tata oczywiście od razu się zgodził i już po piętnastu minutach czekał na mnie w holu szpitala z kubeczkiem gorącej czekolady. Ten napój to jeden z niewielu atutów szpitala.
- Jak się czujesz? - spytał tata, gdy podążaliśmy w stronę samochodu.
- Dobrze, dziękuję. - przyznałam, upijając łyk gorącej czekolady.
- Chciałem cię przeprosić, że mówiłem tak o Zac'u. Może faktycznie się pomyliłem. - może.. teraz już sama nie wiem.
- Tato, ja rozumiem, że się o mnie martwisz. Na prawdę to doceniam. - przyznałam. Dużo o tym myślałam i chyba sama martwiłabym się o córkę, gdyby spotykała się z uzależnionym chłopakiem.
- Wystraszyłem się tego, że Zac jest uzależniony. Bałem się, że cię w to wciągnie, albo coś takiego. - mówił tata, po wejściu do samochodu.
- Przecież mnie znasz i wiesz, że nie tknęłabym tego świństwa.
- Gdzie cię zawieźć? - zmienił temat.
- Jeśli chcesz, mogłabym pojechać do ciebie. - zaproponowałam, malując rzęsy przy pomocy lusterka w samochodzie.
- Oczywiście. Ale nie wiem czy ty chcesz.. bo jest u mnie Claudia. - chcę, czy nie chcę? Skoro jesteśmy siostrami, może warto się poznać.
- Bardzo chętnie ją poznam. - no może nie tak bardzo.
- Claudia robi przepyszne spagetthi.
***
Dojechaliśmy pod mój rodzinny dom. Po wejściu zobaczyłam Caludie, która przygotowywała sos do dania, o którym wcześniej wspomniał tata. Na kanapie, przed telewizorem siedziała jej córeczka. Na głowie zamiast włosów, miała chustę. Czym takie małe dzieci zasłużyły sobie na chorobę? Dziewczynka przywitała się z tatą mówiąc do niego "dziadku". Od razu wyobraziłam siebie, jak moje dziecko tak do niego mówi.
Spędziłyśmy razem już pół godziny, gdy do taty zadzwonił telefon.
- Muszę lecieć. Będę za godzinę. - stwierdził kończąc rozmowę i bez słowa wyjaśnienia wyszedł.
- A tata, jak zwykle zabiegany. - zaśmiała się Claudia. Jakie to dziwne uczucie, gdy ktoś mówi "tata" na twojego tatę.
- Głupio tak pytać, ale na co choruje Lily? - spytałam, patrząc jak dziewczynka bawi się lalkami.
- Ma raka trzustki. - od razu przypomniała mi się otwarta strona na laptopie taty. A ja myślałam wtedy, że to on jest chory. - Straszne cholerstwo.
- Bardzo mi przykro. Mała na pewno wyzdrowieje. - pocieszyłam Claudie, gdy w jej oczach pojawiły się łzy. To musi być straszne, patrzeć jak twoje dziecko cierpi.
- Mam nadzieję. Szanse na wyzdrowienie Lily są nikłe.
- Będzie dobrze. - pewnie każdy jej tak mówi.
- Pewnie nie możesz się doczekać. - Claudia spojrzała na mój brzuch.
- Nie wiem, jak sobie poradzę. Przez tą głupią amnezje, nie pamiętam swojej mamy. A teraz sama mam nią być.
- Dasz radę, to nie takie straszne, ale doskonale cię rozumiem. Po śmierci mamy, też zostałam bez pomocy. Może to mało pocieszające, ale ty masz chłopaka i tatę.
- Przepraszam, że pytam, ale na co zmarła twoja mama? - po co ja pytam o takie rzeczy? Ale ze mnie idiotka. - Nie musisz odpowiadać. - dodałam, widząc jej zakłopotanie.
- Miała wypadek. Trzech ćpunów potrąciło ją na pasach. - chyba rozumiem, dlaczego tata, tak źle oceniał Zac'a.
- Bardzo mi przykro. - powiedziałam już drugi raz w ciągu kilku minut.
- Najgorsze jest to, że tylko kierowca poszedł siedzieć. Jego syn i jakiś kolega, zamiast odpowiedzieć za nieudzielenie pomocy, wyjechali na odwyk. - dziwnie się czułam z tym, że Zac też wszedł w to gówno. I znów przed oczami stanęła mi wizja Zac'a, który potrąca kobietę na pasach. Ten cholerny sen, który mnie prześladował.
- No tak, prawo już takie jest. A gdzie był ten wypadek? - kolejne głupie pytanie.
- Przy Harisson street. - dopiero po tych słowach, to do mnie dotarło. Te pasy ze snu.
Wszystko złożyło mi się w całoś. Zac i jego ojciec, oni obaj ćpali. Jego tata jest w więzieniu, a Zac już raz był na odwyku. I ten przyjaciel. Adam? To wszystko miało by sens. Ten cholerny sen. Zac był w nim pod wpływem albo alkoholu, albo narkotyków. Czy to przypadek?
Wyszłam do łazienki, aby przejrzeć wiadomości z tego wypadku w telefonie. Moja uwagę przykuł nagłówek.
"Śmiertelny wypadek, na ulicach Chicago. Czterdziestocztero letnia kobieta, potrącona na pasach i zostawiona na pastwę losu"
Czytałam dalej.
Policja ustaliła, że za spowodowaniem wypadku stoi mężczyzna, kierujący samochodem pod wpływem narkotyków, prawdopodobnie amfetaminy. Razem z nim, w samochodzie znajdował się jego osiemnastoletni syn, oraz jego kolega. Oni również byli pod wpływem narkotyków.
Nie mogłam w to uwierzyć. Coraz bardziej wydaje mi się to możliwe. Szukając dalej, znalazłam kolejny artykuł.
"Odwyk, zamiast więzienia"
Dwoje osiemnastolatków, biorący udział w tragicznym wypadku przy ulicy Harisson st., zamiast trafić do więzienia, z zarzutami nieudzielenia pomocy, zostali umieszczeni w ośrodku leczenia uzależnień.
Przesuwając strony w telefonie, natknęłam się na coś, co potwierdziło moje obawy.
Podejrzanymi o spowodowanie wypadku, ucieczkę z miejsca zdarzenia i nie udzielenie pomocy, są: 43letni Christian N., 18letni Zac N. oraz 18letni Philip K.
Oniemiałam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Kiedy już miało być dobrze, jak zwykle musiało się spierdolić. To jest chore. On powienien siedzieć. Gdyby pomógł, ona mogła by żyć. Claudia miałaby mamę, a Lily babcie. Co z nim nie tak, do cholery? Ja chciałam zakładać z nim rodzinę. Będziemy mieli dziecko. Jak mogłam się do niego, aż tak pomylić. No jak?!
Wybiegłam z łazienki, po drodze otwierając drzwi.
- Dzwoniła przyjaciółka, muszę iść. - skłamałam. Gdzie idę? Chciałam zamknąć się w pokoju i zostać Sama, dlatego postanowiłam, jechać do Eric'a. Może on mnie zrozumie, wysłucha i pomoże. Może on coś wie. Bo ja.. ja nie wiem już nic.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro