Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Blondynka rzuciła mi chłodne spojrzenie, mogące zamrozić samo piekło, po czym skoncentrowała się na Colinie, którego twarz wyrażała zdegustowanie i zażenowanie. Pewnie nie spodziewał się, że dziewczyna zareaguje z tak zapalczywą złością. 

— Cait — westchnął chłopak i podszedł do niej bliżej, tym samym zabierając mnie ze sobą, chociaż w głębi duszy, wolałabym nie przybliżać się do tej zazdrośnicy, nawet na krok. — Pozwól, że przedstawię ci Melissę. Melisso, poznaj Caitlin.

— Jestem jego d z i e w c z y n ą — powiedziała obcesowo, ostatnie zaś słowo wymawiając dobitnie i specjalnie je wydłużając.

— Domyśliłam się. — Uśmiechnęłam się krzywo. — Miło cię poznać. 

— Raczej bez wzajemności — powiedziała protekcjonalnie i ponownie skupiła się na Colinie, którego postawa zdradzała, że nie jest zachwycony zachowaniem swojej drugiej połowy. — Postaw ją na ziemię kochanie. Skoro ma nogi, to niech zrobi z nich użytek.

— Proszę cię, przestań.

— Plecy będą cię boleć od jej dźwigania, bo z tego, co widzę, to do szczupłych ona nie należy.

— Caitlin!

Dziewczyna wreszcie się zamknęła i maślanymi oczami spojrzała na Colina, który zacisnął usta w wąską kreskę. Nie wiedziałam, czy powinnam się ruszyć, coś powiedzieć, czy trwać w milczeniu i obserwować całe to zajście. Uznałam, że nie chcę być powodem tej bezsensownej kłótni, więc zwróciłam się do blondyna:

— Mógłbyś postawić mnie na ziemię? — poprosiłam i zaczęłam powoli zsuwać się z jego pleców, chociaż jego ręce wciąż mocno trzymały moje ciało. 

— Ale twoje stopy... — zaprotestował gwałtownie, co nieszczególnie spodobało się jego dziewczynie.  

— Rób tak, jak mówi — wtrąciła się, chwytając go za ramię i przytulając się do niego, w międzyczasie rzucając mi znaczące spojrzenie spod uniesionych brwi. — Przecież sama cię o to prosi. 

Nie odezwałam się ani słowem, mimo iż na usta cisnęła mi się wiązanka słów, którymi z wielką rozkoszą obdarowałabym tę przeklętą parówkę. Nie chciałam jednak ponieść się nerwom, bo nie o to w tym wszystkim chodziło. Na dodatek nie ma sensu kłócić się z osobą, do której właściwie nic nie dociera. Zrobiło mi się jedynie żal Colina, który jest naprawdę fantastycznym mężczyzną z poczuciem humoru, muszącym znosić humorki swojej rozkapryszonej dziewczyny. Już na pierwszy rzut oka mogłam jasno wysunąć taką opinię na jej temat. Co takiego w niej widzi, że zdecydował się z nią być? Wątpię, by urzekł go jej charakter, więc z pewnością przeważył jej wygląd cheerleaderki i skąpe ubrania, które ledwo zasłaniały jej tyłek i biust. Ludzie powiadają, że miłość jest ślepa i to stwierdzenie jak najbardziej ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.

— Wracaj do domu. Dołączę do ciebie za godzinę — zawyrokował chłopak, wciąż nie opuszczając mnie na ziemię, na co Caitlin wciągnęła powietrze przez mocno zaciśnięte zęby. 

— Zostawiasz mnie samą!?

Jej twarz wykrzywił grymas złości, policzki pokryły się czerwienią, a usta zadrżały jak u małego dziecka. Mogłam się założyć, że właśnie zostałam jej wrogiem numer dwa, zaraz po nienawiści do skórek przy paznokciach.

— Nie rób scen. Później porozmawiamy — skwitował zwięźle i spróbował ją pocałować w ramach przeprosin, ale ta odrzuciła włosy do tyłu, unosząc się dumą i nie dając się Colinowi dotknąć.

Prychnęła głośno, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała wyćwiczonym krokiem w kierunku, z którego przyszła. Poczułam, jak spięte mięśnie mojego nowego znajomego rozluźniają się, aż w końcu on sam głęboko odetchnął. Pogładził się po karku i lekko obrócił głowę w moją stronę. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że jego oczy kryją w sobie ogromne pokłady złości i nienawiści, co przyprawiło mnie o szybsze i nerwowe bicie serca. Zaraz jednak zreflektował się, posyłając mi łagodne spojrzenie z lekko uniesionym kącikiem ust. 

— Przepraszam cię za nią. — Zmarszczyłam brwi pod wpływem konsternacji, jaka przyszła mi na myśl. Dlaczego przeprasza mnie za zachowanie Caitlin? Przecież to nie jego wina, że zachowała się jak totalna idiotka, pokazując się od jak najgorszej strony. Niech teraz wstydzi się sama za siebie, zamiast kompromitować Colina. — Wiem, że czasami bywa trudna, ale w głębi serca, to naprawdę dobra dziewczyna. 

Jej serce musi być z kamienia, a jej dobroć powierzchowna jak opalenizna. 

— Powinniśmy za nią pójść?  

Rozglądnęłam się dookoła, słysząc męskie głosy i przerażona faktem, że ktoś jeszcze był świadkiem całej tej koszmarnej sytuacji. Cholera! Oby nie pomyśleli, że zamierzałam poderwać Colina na oczach ich i Caitlin. Co gorsza, jeśli dojdzie do ich zerwania, ludzie będą mówić, że to ja byłam powodem zakończenia ich związku. Przebywałam w tym świecie dopiero niespełna dwie godziny, a już narobiłam sobie i innym problemów. Babcia miała rację — przyciągam kłopoty jak magnes.

Z panującego pół mroku wyłoniły się dwie wysokie postacie. Zachłysnęłam się powietrzem, gdy znalazły się w zasięgu świecącej nieopodal latarni. Jej ciepłe, żółte światło oświetliło ich sylwetki i podkreśliło muskuły zarysowane pod cienkimi koszulkami z logiem JCU — James Cook University. Obaj mężczyźni najprawdopodobniej byli w wieku Colina, ale to, co najbardziej mnie zaskoczyło, był ich identyczny wygląd, włącznie z ubraniem i ustylizowaną fryzurą. Krótko ścięte, szatynowe włosy postawione na żel, głęboko osadzone oczy i pełne usta, których mogłaby pozazdrościć niejedna dziewczyna. Ręce mieli wciśnięte głęboko w kieszenie spodni, a ich twarze nie zdradzały nawet najmniejszego śladu emocji, skupiając swój wzrok na blondynie. Jeden z mężczyzn rzucił mi ukradkowe spojrzenie. Musiałam sama przed sobą przyznać, że obaj byli obłędnie przystojni.

— Lucas i Mike. Bliźniacy  — przedstawił mi ich, po czym zwrócił się do swoich kumpli. — Nagła zmiana planów. Dopilnujcie, by bezpiecznie wróciła do domu. Ja zajmę się Melissą. 

Nic nie odpowiedzieli, tylko zgodnie pokiwali głowami i zniknęli w mroku tak szybko, jak się pojawili. 

Mieć chłopaka jak Colin, który jest tak cudownie opiekuńczy, to skarb. Caitlin powinna docenić jego wysiłki i starania, skoro, nawet gdy się pokłócą, on myśli o jej bezpieczeństwie. To naprawdę rzadkie, ale ludzie mają to do siebie, że nie doceniają rzeczy, które posiadają. Tyczy się to także związków i wszelkich relacji. Dopiero gdy utracą ze sobą kontakt, zaczynają rozumieć, co oznacza tęsknota i do czego może ona doprowadzić. Poczułam ukłucie w sercu, na myśl o czekającej na mnie babci. Ciekawe co teraz robi? Znając jej styl bycia, pewnie odprawia modły w mojej intencji, a te z pewnością mi się przydadzą, bo jak do tej pory, wszystko szło mi jak krew z nosa.

— Słuchasz mnie Mel? — zapytał z powątpiewaniem chłopak, a na twarzy igrał mu swawolny uśmieszek. Spoglądnęłam na niego z szokiem, kiedy do moich uszu i mózgu wreszcie dotarło, że nazwał mnie „Mel" po raz pierwszy. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło na sercu, że tak szybko zdobyłam przyjaciela.  — Całkowicie odpłynęłaś. O czym tak dogłębnie myślisz?

— O niczym szczególnym. Po prostu dużo rzeczy zdarzyło się jak na jeden wieczór. — Zadrżałam mimochodem.

— Zimno ci? — Pokręciłam przecząco głową. — Powinniśmy się stąd zbierać. Wpierw wybierzemy do mojego domu, tam opatrzę twoje stopy i zrobię coś ciepłego do picia na rozgrzanie.

— Chyba nie będziesz znowu nieść mnie przez całą drogę? — upewniłam się skrzeczącym głosem, na co Colin parsknął śmiechem.

— Aż tak nie lubisz, jak cię noszę na plecach? — Popatrzył na mnie z udawanym wyrzutem. 

— Przeciwnie! — zaprzeczyłam i od razu spiekłam raka ze wstydu, słysząc w swoim głosie taką zażartość. Odchrząknęłam głośno, starając się zagłuszyć moją bezwstydną odpowiedź. — Tak czy inaczej, nie mam nic przeciwko. 

— Ja również.

Ruszyliśmy sprawnie przez betonowy plac pokryty naniesionym z wybrzeża piachem, usiany dookoła bogatą roślinnością lokalnej flory. Wiatr przedzierał się przez cienki materiał mojej sukienki, mierzwiąc moje długie włosy bez chwili wytchnienia. Nad naszymi głowami przeleciało kilka ptaków, by zaraz schować się w koronach drzew i spędzić tam nadchodzącą noc. W dzieciństwie skrycie marzyłam o posiadaniu skrzydeł, które byłyby moimi drogowskazami życia, a także przepustką na wolność, której kiedyś tak bardzo pragnęłam. Obecnie moje priorytety zmieniły się diametralnie, puszczając w niepamięć dziecięce zakusy. Wolność stała się czymś dziwnie odległym i bliskim zarazem, co czasem potrafiło doprowadzić mnie do białej gorączki. Tajemnicze znaczenie słowa, za którego znaczeniem ukryty był jego głębszy sens, a którego nigdy niedane było mi zasmakować.

Po krótkiej przeprawie w ciszy moim oczom ukazała się wąska, poboczna droga prowadząca wprost do wspomnianego przez Colina, domu. Stał na uboczu, otoczony z trzech stron drzewami i krzewami, by na wprost frontowych drzwi móc podziwiać bajecznie wyglądającą plażę i spieniające się grzbiety morza. Drewniany dom został pomalowany na jasny, błękitny kolor, zaś futryny okienne skąpane w bieli. Z podwórza dobiegło mnie głośne szczekanie psa. Spojrzałam w tamtym kierunku i z zaskoczeniem odkryłam, że biały jak śnieg pies był większy ode mnie. Stał na dwóch tylnych łapach, opierając się o drewniany płot i czujnymi oczami obserwując Colina. Twarz chłopaka pojaśniała i bez najmniejszego zawahania ruszył w kierunku psa, który widząc, jak jego właściciel przybliża się, energicznie zamerdał ogonem.

— Cześć mały — Colin przywitał się z psem, głaszcząc go po łbie i wyciągając z kieszeni psi smakołyk. Na jego widok zwierz oblizał się ze smakiem, trącąc blondyna po dłoni, by ten jak najszybciej rzucił mu kąsek do otwartego szeroko pyska. — Dostaniesz, ale wpierw pokażemy tej pięknej pani kilka sztuczek. 

Chłopak skierował się w stronę furtki, która nie była zamknięta na klucz, a jedynie przymknięta. Nie wiedziałam, czy po prostu zapomniał ją zamknąć, czy za nic miał obawy przed potencjalnymi kradzieżą i włamaniem. 

Jeszcze dobrze nie weszliśmy na świeżo ściętą trawę, a już psina doskoczyła do mnie, obwąchując moje nogi i dłonie, poszukując to nowych zapachów i próbując oswoić się z moją obecnością na jego terenie. Ostatecznie chyba mnie zaakceptował, bo usiadł spokojnie, czekając na pierwsze instrukcje od Colina. 

— Jak się wabi? — zapytałam, kiedy pies podawał po kolei dwie przednie łapy, za każdym razem będąc sowicie nagradzanym.

— Hugo.

— Miałeś jakiś powód, nazywając go tak, a nie inaczej?

— Od dziecka mam styczność ze zwierzętami, więc kiedy zmarli rodzice mojej mamy, zdecydowaliśmy się na jego adopcję, by nie został wysłany do schroniska, bądź co gorsza, uśpiony. — Colin potarmosił Huga po brzuchu, kiedy ten pokazywał sztuczkę z warowaniem. — Możesz uznać to za głupie, ale kiedy on jest obok mnie, czuję przypływ radości, i co więcej, mam takie dziwne uczucie, jakby moi dziadkowie wciąż tu przy mnie byli.

— Przykro mi z powodu twoich dziadków. — Zmieszałam się, bo nie zamierzałam rozdrapywać starych ran.

— Nie ma powodu do smutku. — Blondyn nakazał psu czołgać się do niego przez najbliższe kilka metrów. — Nawet ich nie pamiętam. Tak jakby moje wspomnienia z okresu dzieciństwa wybladły co do joty.

— Masz może jakieś fotografie rodzinne? Może mógłbyś sobie coś z nich przypomnieć?

— Wszystko uległo zniszczeniu podczas fali tsunami dobre kilka lat temu. Niczego nie dało się uratować.

— Czyli nie ma szans na zobaczenie zdjęć, a co dopiero kaset wideo? — Westchnęłam głęboko, czując, że stąpam po grząskim gruncie.

Colin milczał zamyślony, rzucając tylko psu piłkę, a ten biegał za nią jak natchniony, łapiąc ją w zęby i przynosząc z powrotem. Przez głowę przemknęła mi myśl, że niepotrzebnie zaczynałam temat, bo krępująca cisza zdawała się narastać z każdą mijającą sekundą. I gdy już chciałam coś powiedzieć, by zakończyć tę niezręczną sytuację, Colin krzyknął głośno:

— Chyba wiem, gdzie mogę znaleźć kilka nagrań! Moi rodzice kiedyś o tym wspominali, ale całkowicie wypadło mi to z głowy!

Drgnęłam nerwowo, a on obrócił głowę i spojrzał na mnie zdumiony.

— Wystraszyłeś mnie! — zganiłam go, przestraszona jego nagłym tonem. — Zresztą nie tylko mnie. Spójrz na swojego psa. Wygląda, jakby zobaczył ducha. 

Hugo, mimo swojej dużej postury, zaskomlał cicho jak szczeniak i pobiegł na tyły ogrodu, gdzie zapewne miał jedną ze swoich kryjówek.

— To nic takiego. Jest bardzo lękliwy jak na tak dużego psa. To i tak dziwne, że polubił cię właściwie od razu. Pewnie wpadłaś mu w oko.

— Cieszę się, że to właśnie psa uwiodłam. — Zaryzykowałam użycie lekkiej ironii, co zdało egzamin, bo Colin roześmiał się serdecznie, tym samym przyczyniając się do poczucia ulgi.— A w związku z twoimi dziadkami, to co zamierzasz teraz zrobić?

— Odłożę to w czasie. Teraz czas pomyśleć o twoich stopach, bo to jest sprawa nadrzędna w tej chwili. Wejdźmy wpierw do domu. 

— Co na to twoi rodzice? — mruknęłam cicho, przypominając sobie o tym istotnym szczególe. — Mam na myśli to, że przyprowadzasz obcą ci dziewczynę wieczorem do domu. Mogą nas źle zrozumieć. 

— Nie musisz się o to martwić. — Machnął jedną ręką w powietrzu, a drugą wyciągnął skądś pęk kluczy. Doczepiony był do nich brelok w kształcie piłki do rugby, ale zaraz zniknął mi on z oczu, gdy Colin włożył jeden z kluczy do zamka i przekręcił go, otwierając tym samym frontowe drzwi. — Nikogo nie ma. Oboje wyjechali na weekendową wycieczkę we dwoje, tym samym zostawiając mnie samego. Nie licząc, oczywiście, Huga.

— Czyli nie będzie żadnego problemu? — upewniłam się. — A co jak dowiedzą się, że przyprowadzasz kogoś pod ich nieobecność? Raczej nie będą zachwyceni.

— Nie mają nic przeciwko. — Colin pokręcił głową, drapiąc się po głowie. — W końcu cały czas odwiedzają mnie przyjaciele i dziewczyna. Musieli się do tego przyzwyczaić. 

— Masz bardzo wyrozumiałych rodziców — stwierdziłam z zazdrością.

— Nie będę przeczyć, że tak nie jest. — Kiwnął głową na potwierdzenie słów. — Mam tylko nadzieję, że następnym razem wpadniesz do mnie z innego powodu niż zranione stopy.

— I zranionej dumy — dodałam i wydęłam usta, przypominając tym samym złotą rybkę. Za każdym razem, jak przypominam sobie mnie uciekającą przed nim w lesie, mam ochotę zapaść się pod ziemię. — A tego nie mogę obiecać.

Zaśmiał się głośno i poprawił mnie sobie na plecach. 

— Oczywiście, a teraz uważaj na głowę — ostrzegł mnie z uśmieszkiem igrającym na ustach. — Nie wiem, czy starczyłoby mi plastrów na nowe rany.

Pochyliłam głowę na tyle mocno, że czołem dotknęłam jego umięśnionych pleców, a do nozdrzy dostał się zapach wody kolońskiej. Mogłabym zatracić się w tym zapachu albo sprzedać za niego duszę. Powinnam przestać tak na niego reagować, ale moje serce nie chciało dać za wygraną mózgowi i wszelkie racjonalne bodźce odrzucało w niepamięć. Wciąż jednak pamiętałam o pierwotnym celu mojej wizyty na tym świecie. Nie mogłam przecież nikogo zawieść, a tym bardziej moich najbliższych, którzy skupili na mnie swoje wielkie oczekiwania.

Poczułam, jak chłopak nagle staje w miejscu i szuka czegoś po omacku na ścianie. Nagle rozbłysło jaskrawe światło, przez które musiałam zmrużyć oczy i przysłonić je sobie dłonią. Z pomalowanego na beż sufitu zwisała lampa z kloszem, na którym było pełno namalowanych kwiatów różnego rodzaju. Wokół mnie stał podłużny, dębowy stół z dopasowanymi do niego prostymi krzesłami z obiciem na siedzeniach. W jednym z kątów stała dwudrzwiowa lodówka, a z jej dwóch stron rozciągały się szafki z blatami wykonane z jasnego tworzywa. Ciężko mi było określić materiał, ale nie wyglądał marnie, a wręcz przeciwnie. Ogólny wystrój kuchni utrzymany był w ciepłej tonacji kolorów, co sprawiało poczucie bezpieczeństwa. Najbardziej do gustu przypadły mi wazony z ułożonymi bukietami zajmującymi każdą wolną przestrzeń.

— Twoja mama musi kochać kwiaty. — Rozglądnęłam się po pomieszczeniu jeszcze raz, by móc ogarnąć wzrokiem prezentującą się aranżację. — Naprawdę ślicznie urządzona kuchnia z oryginalnymi meblami.

— To zasługa taty. W wolnym czasie zajmuje się stolarstwem. — Colin złapał za jedno z krzeseł i przyciągnął je do siebie. — Usiądź na chwilę. Wezmę tylko kilka plastrów i wodę utlenioną.

Przeszedł mnie nerwowy prąd po plecach na dźwięk tego słowa. W tym czasie chłopak sięgnął do jednej z wyżej powieszonych szafek i wyciągnął z niej małą, czerwoną torbę. Postawił ją na stole i otworzył, wyciągając z jej środka potrzebne medykamenty. Moją uwagę przykuła owa woda utleniona, która szybko znalazła się w ręce Colina. 

— Może lepiej będzie tego nie ruszać? — zapytałam piskliwie, czując, jak włosy jeżą mi się na karku i próbując jakimś sposobem się z tego wymigać. — Rany wystarczy zakleić plastrami i tyle. Nie potrzebnie robić z tego jakiejś wielkiej sprawy. 

Spanikowana patrzyłam, jak Colin parska pod nosem, sięgając po jedną z moich stóp. 

— Nie mów, że się boisz. 

— A co jeśli tak? — W moim głosie kryła się nuta desperacji. — Dasz mi wtedy spokój?

— Chciałbym, ale sama powinnaś wiedzieć, jakie to jest ważne, by odkażać rany. — Twarz blondyna stała się poważna, a jego oczy pociemniały, zmuszając mnie do przybrania innej taktyki. Wciąż czułam jego palce zaciśnięte wokół mojej kostki. Zmusiłam się, by przybrać neutralny ton i spojrzeć mu prosto w oczy.

— Mogę w takim razie sama zająć się swoimi ranami? —  Colin bacznie mnie obserwował, nie spuszczając ze mnie wzroku, pewnie zastanawiając się, czy tak będzie lepiej. — Nie jestem przyzwyczajona do tego, że obce osoby zajmują się mną z taką troską. To niewątpliwie niekomfortowa dla mnie sytuacja. 

— Nie pomyślałem o tym — przyznał się, opuszczając delikatnie moją nogę. Jednym machnięciem ręki zgarnął wszystkie wcześniej rozłożone materiały do torby i podał mi je. — Jeśli wolisz zrobić to sama, to nie ma problemu. Łazienka znajduje się na pierwszym piętrze, drugie drzwi po prawej. 

— Dzięki. — Uśmiechnęłam się do niego ciężko, czując, jak podwyższone tętno powoli spada, a włosy już nie stają dęba. — Naprawdę doceniam twoją pomoc, więc mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.

— Za co miałbym się gniewać? — Colin wstał i podszedł do czajnika. Wlał do niego wodę z kranu i włączył go, przy okazji szykując dwa wysokie kubki. — Kawa czy herbata?

— Herbata ... — I po chwili namysłu dodałam: — ... zielona. 

Blondyn pokiwał zgodnie głową i wyciągnął małe, tekturowe opakowanie z namalowanym na jego wierzchu liśćmi. Jedną torebkę wrzucił do różowego kubka, a sobie nasypał dwie łyżki kawy rozpuszczalnej. Przegryzłam wargę i złapałam za czerwoną apteczkę, zwracając na siebie tym samym uwagę chłopaka.

— Zanieść cię do łazienki? 

— Nie. Dam już sobie radę sama — zaprzeczyłam energicznie, nie chcąc wyjść na osobę godną pożałowania. — Już i tak wystarczająco mi pomogłeś. 

— Mel. — Jego głos zabrzmiał głośno i stanowczo, zmuszając mnie do podniesienia głowy. Jego oczy analizowały każdy najmniejszy szczegół na mojej twarzy, co wzmogło moją chwilową nieśmiałość do tego stopnia, iż mimowolnie spłonęłam rumieńcem. — Wiem, że dopiero co się poznaliśmy, ale chciałbym, byś miała na uwadze, że możesz mi zaufać. 

— Tak, wiem. — Przełknęłam ślinę i próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko krzywy grymas. — Po prostu nie lubię być traktowana jak porcelanowa lalka. 

— Chyba źle mnie odebrałaś — powiedział z zaskoczeniem Colin. — Nie zamierzałem i nie zamierzam traktować cię ani jak dziecka, ani jak ofiarę. 

— Nie przywykłam do tego, że ktoś obcy traktuje mnie z taką dobrocią. — Wyznałam szczerze i wtedy pożałowałam, że się odezwałam, zamiast ugryźć się w język. Przy Colinie mam tendencję do zbyt otwartego wyrażania emocji. Czy to w słowach, czy w czynach.

— Chcesz mi o tym opowiedzieć? — zapytał, kładąc swoją rękę na moją i spoglądając na mnie z wyrazem współczucia. 

— Nie — odrzekłam głucho, ale gdy spostrzegłam jego zranioną minę, zreflektowałam się szybko, odpowiadając: — Przynajmniej nie teraz. Może kiedyś, kiedy nadarzy się do tego lepsza sposobność. Już i tak popsułam atmosferę, nie chcę jej jeszcze bardziej pogorszyć. 

— W razie czego, zawsze możesz do mnie wpaść, porozmawiać — zaoferował się, co przyjęłam z dozgonną ulgą. — Zaraz zapiszę ci swój numer telefonu na kartce. Nie wahaj się dzwonić nawet w środku nocy. Odbieram zawsze po pierwszym sygnale.

— Tak zrobię — zgodziłam się. Napięta atmosfera sprzed chwili rozrzedziła się i znów było tak samo przyjemnie jak z początku. — A teraz przepraszam, ale powinnam zająć się moimi ranami. 

— Cały czas będę w kuchni, ale w razie czego, krzycz. — Puścił mi oczko, a ja wyszczerzyłam się do niego w odpowiedzi. — Tylko nie za głośno, bo sąsiedzi jeszcze pomyślą, że kogoś zabijam. 

Prychnęłam śmiechem i niezgrabnie wstałam z krzesła, kierując się w stronę schodów, prowadzących na pierwsze piętro domu. Włącznik światła znalazłam zaraz przy pierwszym stopniu na wysokości mojej głowy. Kliknęłam go i zaraz światło rozjarzyło się nade mną, tworząc z cieniem coś w rodzaju tunelu. Zmusiłam swoje nogi do ruchu, kładąc stopę po stopie i wspinając się coraz wyżej i wyżej, po drodze oglądając powieszone zdjęcia Colina i jego rodziców. Zatrzymałam się w połowie drogi, przyglądając się jednej z fotografii, która przyciągnęła moją uwagę. W jej tle zarysowany był dom, w którym obecnie się znajdowałam, a na pierwszym planie znajdowali się rodzice Colina, co wydedukowałam po wcześniejszych zdjęciach. To jednak całkowicie różniło się od pozostałych istotnym szczegółem. Uśmiechnięta kobieta i wesoły mężczyzna trzymali za ręce małego chłopca o kędzierzawych, kruczoczarnych włosach, który w momencie robienia zdjęcie pokazywał język i przymykał oczy przez rażące go promienie słońca. To z pewnością nie mógł być Colin, a więc w takim razie kto?

— Czemu wciąż tu jesteś? 

Obróciłam się zaskoczona i ujrzałam stojącego u dołu schodów Colina. Z początku wydawało mi się, że jest zły, że oglądam jego rodzinne zdjęcia bez pozwolenia. Chciałam przeprosić i zapytać o tego małego chłopca, ale wtedy dostrzegłam jego uśmieszek, który ostatecznie przekonał mnie do rezygnacji z rozpoczynania tematu.

— Zamyśliłam się — odpowiedziałam i zakryłam usta dłonią, gdy na schodach dostrzegłam pozostawione przeze mnie ślady krwi. — O nie! Pobrudziłam całe schody!

— A już myślałem, że nie chciałaś iść sama i czekałaś, aż do ciebie przyjdę — westchnął głośno z udawanym rozżaleniem, ale zaraz zamilkł pod moim karcącym spojrzeniem. — Cóż mogę na to poradzić. Chyba spędzę następne pół dnia na czyszczeniu paneli. 

— Nie zrobiłam tego umyślnie. 

— Spokojnie, przecież wiem. — Blondyn oparł się barkiem o ścianę, zakładając nogę na nogę i spoglądając się temu, co narobiłam. — Idź, a ja się tym zajmę. Wystarczy umyć to ciepłą wodą z mydłem i przetrzeć ścierką, więc się tym tak nie przejmuj. 

— Przepraszam — bąknęłam pod nosem i już bez patrzenia na fotografie, uciekłam do łazienki, na chwilę zapominając o małym chłopcu z czarnymi włosami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro